Marek Hłasko (fragment opowiadania Żołnierz, 1956)
20 czerwca 2011
żołnierz. . .
- W batalionie mieliśmy jednego takiego; był chłopem i marzył tylko o
tym, aby powrócić i uprawiać nadal swoją ziemię. Wszyscy wiedzieli o
nim, że się boi. On się bardzo bał i jego strach działał na innych; to
uczucie jest zaraźliwsze od tyfusu i trudniej się potem z tego wyleczyć.
Kiedyś słyszałem, jak po cichu życzono mu śmierci, i dopiero dzisiaj
rozumiem, że było to okrutne; wtedy jednak pragnąłem żyć, a ten człowiek
niósł w sobie śmierć. On się bał, bał się tak, że przez cały czas miał
białe oczy. A przecież zginął jak bohater, ba, jak batalion bohaterów!
Pewnego razu szliśmy przez wieś. Uciekali zewsząd ludzie, wozy były
załadowane, pędzono bydło, wieziono starców i chorych, którzy umierali
na wozach; pamiętam jednego człowieka: niósł na ramieniu pług.
Odchodzili zostawiając całe domy i nietkniętą ziemię; tam, gdzieśmy się
bili dotychczas, z domów nie zostało ani śladu, a ziemia była zryta po
trzykroć. Tutaj pozostawała nietknięta; rosło na niej kiełkujące zboże.
Rozumiesz? Cofamy się; on wiedział, że ziemię tę oddajemy na razie bez
walki, a ci, którzy tu przyjdą po nas, zatrują ją i zgwałcą. Wtedy w tym
żołnierzu obudził się gniew. A przecież nie był to nasz kraj, było to
bardzo daleko stąd. Ten żołnierz tam został, ale bił się jak diabeł, jak
sto diabłów. Pamiętam, że nazywaliśmy go Grzesiem; nawet nie wiem, jak
nazywał się naprawdę...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz