30 listopada 2013

do poety. . .

Poeto! za nic miej pospólstwa wzgląd i łaski,
Zachwytów minie krzyk i chwały jednodniowej,
Usłyszysz głupca sąd, śmiech tłumu albo wrzaski,
Lecz ty, jak kamień, bądź spokojny i surowy.

Tyś król - pozostań sam. Nie chyląc dumnej głowy,
Wolności drogą idź za wolnej myśli blaskiem,
Owoce lubych dum w kształt doskonaląc nowy -
I wzniosły pełniąc trud wzgardź laurem i oklaskiem.

Tyś sam nagrodą swą i dzieł najwyższym sądem,
Ty najsurowszym sam oceniasz je poglądem.
Czyś swoim dziełom rad, twórco z wejrzeniem srogim?

Rad jesteś? Niech więc tłum znieważa je zawzięty,
Niech pluje w ołtarz twój, gdzie ogień płonie święty,
I niech uciechę ma kołysząc twym trójnogiem.

                                                                Aleksander Puszkin
   
   
   

zgraja świętoszków, nabożnisiów, ślimaków, obłudników, bigotów, klepiróżańców, pasibrzuchów i innych tym podobnych gadów. . .

   Jeśli mi powiecie: ,,Mistrzu, zdaje się nam, że niewiele okazujecie rozsądku spisując takie baśnie i duby smalone", odpowiem wam, że wy go okazujecie jeszcze mniej, bawiąc się przy ich czytaniu. Jeśli wszelako czytacie je dla uczciwej zabawy, jako ja w zabawie i uciesze je pisałem, wówczas i wy, i ja godniejsi jesteśmy przebaczenia niż cała zgraja świętoszków, nabożnisiów, ślimaków, obłudników, bigotów, klepiróżańców, pasibrzuchów i innych tym podobnych gadów, którzy przystroili się w maski, aby świat ołgiwać. Każą bowiem wierzyć pospólstwu, iż jeno zatopieni są w kontemplacji a nabożeństwie, w postach a umartwieniu pożądliwości cielesnych, tak iż ledwo utrzymują przy życiu swoją mizerną egzystencję, a tymczasem, zgoła przeciwnie, żyją sobie bardzo tłusto folgują sobie sam Bóg wie jak, et Curios simulant, sed bacchanalia vivunt [Udają świętych, a żyją jak rozpustnicy.]. Możecie to wyczytać wielkimi literami i z kolorowanym inicjałem na ich czerwonych facjatach i spasłych brzuchach, chyba że kurują siarką swoje wielebne france. A za całe studia mają jeno rozczytywanie się w książkach pantagruelicznych, nie tyle, aby czas przepędzić uciesznie, ile żeby komuś zaszkodzić podstępnie: to znaczy artykułując, monartykułując, tortykułując, węsząc, myszkując, miszkując, diablikując, to jest spotwarzając. W czym podobni są owym wiejskim urwipołciom, którzy grzebią i rozdrapują łajno małych dzieci w porze wisien i czereśni, aby odszukać pestki i sprzedać je drogistom na wyrób oliwki magelańskiej.
   Od tych uciekajcie, brzydźcie się nimi i nienawidźcie ich,, jak ja czynię: wierzcie mi, iż dobrze na tym wyjdziecie. I jeśli chcecie być dobrymi Pantagruelistami, to jest żyć w pokoju, radości i zdrowiu i trwać w statecznym weselu, nie ufajcie nigdy ludziom, którzy zaglądają przez szparki!

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

dobieram jeno kontrapunkt do tej melodii. . .

   — Patrzcie, paniusie, patrzcie, oto sztuczka ładnie odrobiona!
   I wytrząsał im ją dobrze pod nosem, tak że potem kichały cztery godziny bez wytchnienia. A on pierdział tymczasem jak dziki osieł, a damy śmiały się mówiąc:
   — Cóż to, pan pierdzi, panie Panurgu?
   — Nic, nic — odpowiadał — dobieram jeno kontrapunkt do tej melodii, którą panie wygrywacie nosem.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

siła octu i wody różanej, aby ich wrócić do zmysłów. . .

Co się zaś tyczy rajców i innych doktorów przy tym obecnych, z ekstazy popadli w omdlenie trwające wyżej trzech godzin; tak wszyscy byli olśnieni i pełni podziwu dla więcej niż ludzkiej bystrości Pantagruela, którą jasno poznali w osądzeniu tak drażliwej i trudnej sprawy. I trwaliby w onym zachwyceniu pewnie jeszcze dotąd, gdyby nie to, iż przyniesiono siła octu i wody różanej, aby ich wrócić do zmysłów i do zwyczajnego rozsądku; za co Bogu niech będzie chwała!

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

solona wołowina pozwala znaleźć wino o północy bez latarni. . .

Nie jestem ja dość uczony na to, aby ściągać księżyc z nieba zębami; wszelako w tym garnku masła, w którym mieściły się wulkaniczne instrumenta, rozeszła się wieść, iż solona wołowina pozwala znaleźć wino o północy bez latarni, chociażby nawet było ukryte na dnie worka węglarza, okryte i przysłonięte pokrowcem z blachy, z naramiennikami zaś przygotowanymi ze wszystkim, aby w nich dobrze usmażyć pieczyste, to znaczy głowę baranią.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

beati tumani. . .

(...)gdy wyzwolono na licencjata mistrza Durnia z Koszałek-Opałek, doktora wszech nauk tumańskich, jako powiadają kanoniści: Beati tumani, quoniam ipsi potykawerunt.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

de musztarda post obiadum. . .

Magistra Rozbratla Oślejnogi, de Musztarda post obiadum podawanda, lib. quatuordecim, apostiiati per M. Łapserdaczkum.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

29 listopada 2013

kaptujemy sobie benewolencję omnijudycznego, omniformnego i omnigennego seksu feminalnego. . .

— Zatem przybywasz z Paryża — rzekł Pantagruel — i na czymże wy tam spędzacie czas, panowie studenci, w onym Paryżu?

Student odparł:

— Nawigujemy po Sekwanie o dilukulu i krepuskulu; ambulujemy po kompitach i kwadryniach metropolii; [Pływamy po Sekwanie o wschodzie i zachodzie słońca, przechadzamy się po drogach krzyżowych i rozstajnych stolicy] eksercytujemy się w werbocynacji latyńskiej i jako wersymiliczne amorabundy kaptujemy sobie benewolencję omnijudycznego, omniformnego i omnigennego seksu feminalnego. W niektóre diecula inspektujemy lupanary w Ryczywole, w Zadzie Górnym, w Pludrakowie i w ekstazie wenerycznej inkulkujemy penisy swoje do najpenireceptywniejszych recesów pudendalnych wielce amikalnych meretrykułek; później kauponizujemy w tawernach merytorycznych pod Wiechą, Papuciem, Magdalenką piękne werwecyniczne szpatułki, perforaminowane petrozylem. A jeśli azardem fortuny nastąpi rarytność albo zgoła penuria pekuniarna w naszych marsupiach i jeśli są ewakuowane z ferruginicznego metalu, opuszczamy gospodarzowi jako cechę nasze pepla i codica w zastaw, ekspektując tabletek mających nadejść z patrymonialnych penatów i larów.

Na co rzekł Pantagruel:

— Cóż to u diabła za gwara? Przez Boga, z ciebie musi być jakiś heretyk.

— Segnor, no — rzekł szkolarz — libentissymnie bowiem skoro tylko zailluceskuje jakiś minutalny okrawek dnia, demigruję do którego z tak nadobnie architektyzowanych templów; i tam, irrygując się lustralną wodą, mamroczę coś niecoś z jakiejś missywnej prekacji naszych sakryfikułów. I submirmulując swoje prekulne horaria, eluuję i absterguję duszę z jej nokturnicznych inikwamentów. Reweruję ołympikolów. Weneruję patrialnie supernalnego astripotensa. Diliguję i redamuję swoich proksymów. Strzegę dekalogicznych preskryptów i wedle fakultatywnej wirylności swojej nie disceduję od nich ani na ungwikulną latytudę. Werekundia przyznać każe, iż jako że Mammon nie supergurgituje zgoła w moich lokulach, jestem nieco opieszały i skąpy w supererogowaniu elemosynów egenom kwerytującym hostiatywnie swoich styptów.

— Gówno — rzekł Pantagruel — co on tu szczeka, ten błazen?

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

szalbierstw waszych gnój / łan by zniszczył mój. . .

LIV. Napis umieszczony na wielkiej bramie Telemy

Wara od wrót tych, cudaki, bigoty,
Mamuty stare, hołysze nadęte,
Tumany, głąby, ciemniejsze niż Goty
I Ostrogoty, pokraki wyklęte,
Franty, świętoszki, zakute wszarze.
Dziady plugawe, żarłoki, opoje,
Padły opuchłe, okpiświaty wraże,
Śpieszcie gdzie indziej nieść szalbierstwa swoje.

Szalbierstw waszych gnój
Łan by zniszczył mój
Cuchnącą bronią;
Zatrułby wonią
Pieśni moich zdrój
Szalbierstw waszych gnój.

Wara od drzwi tych, papierowe grzyby,
Trabanty, woźne, pijawki narodu,
Oficyjanty, faryzeje, skryby,
Sędzię poczciwe, co z swego zawodu
Jak psy kąsacie na śmierć dobrych ludzi;
Ot, szubienica to wasza zapłata,
Tam idźcie szczekać; tu niech się nie trudzi
Wasz pysk bezecny brata szczuć na brata.
Zdradziecki spór
I aktów wór
Tu nie popłaca;
Daremna praca:
Nie zna ten dwór,
Co zdradny spór.

Wara od drzwi tych, obrzydłe lichwiarze,
Kutwy mizerne, podłe dusigrosze,
Wy, liczykrupy, oszusty, wekslarze,
Gryzipaznokcie, wy, żyły, twardosze;
Ludzkiego szpiku zawsze wam za mało,
Idźcież gdzie indziej, niosąc wór na grzbiecie,
Gnieść biednych ludzi hultajstw mocą całą,
Aż was morowa zaraza wygniecie.

Nieludzkie pyski,
Chciwe na zyski,
Precz, precz mi stąd:
Tutaj wasz trąd
Jest mi za bliski,
Obmierzłe pyski.

Precz mi od wrót tych, wy, zatęchłe pały,
Wy, zazdrośniki, nudziarze, mantyki,
Wy, co toczycie rozjuszone gały,
Awanturniki, rabiaty, kłótniki;
Wy, rozpustniki, wy, przymiotne draby,
Świerzbem okryte i stoczone trądem,
Gdzie indziej bieżcie stręczyć swe powaby,
Czoła okryte hańbą i nierządem.

Mir, zdrowie, cześć
Kto chce nam nieść,
Powitań będzie;
Społem niech siędzie,
Kto chce nam nieść
Mir, zdrowie, cześć.

Wejdźcie w te wrota i witajcie w gości,
Wszyscy szlachetni i dworni rycerze;
Otoć przybytek dostatku, godności,
Szczęsny, kto sobie za dom go obierze;
Wielcy i mali, byle zacni, prawi,
Witam was, druhy, wnijdźcie w te komnaty;
Weseli, raźni, ucieszni i żwawi,
Słowem, przezacne i lube kamraty.

Przezacne pany,
Lube kompany,
Gdy macie wolę
Dzielić tę dolę,
Wnijdźcie w te ściany,
Lube kompany.

Wnijdźcie w te wrota, wy, co Pańskie Słowo
Głosicie śmiało wbrew szemraniu ludzi;
Niech za tarcz służy wam schronienie owo
Przeciw wrogowi, co próżno się trudzi
Zatruwać fałszem serca Prawdy dzieci;
Wejdźcie: tu wiary głębokiej ognisko,
Stąd niechaj postrach i grom na tych leci,
Co z rzeczy świętych chcą czynić igrzysko.

Święte orędzie
Tutaj nie będzie
Podane w wzgardę:
Niezmienne, harde,
Trwać tutaj będzie
Święte orędzie.

Wejdźcie w te wrota wy, panie dostojne,
Bezpiecznie siądźcie u naszych ołtarzy;
Piękności ziemskiej kwiaty bogobojne
Z wdzięczną i słodką powagą na twarzy;
Oto jest miejsce honoru i części;
Pan możny, co nam otworzył te wrota,
Chciał je przybytkiem mieć i płci niewieściej
I ku jej służbom hojnie sypnął złota.

Myśl jego śmiała
Ten skarb nam dała,
By z tego złota
Luba ochota
Wiecznie tryskała,
Myśl takoż śmiała.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

wedle prawdziwej filozofii monastycznej to dlatego, iż moja mamka miała miękkie cycusie. . .

— Wszystko furda — rzekł mnich — wedle prawdziwej filozofii monastycznej to dlatego, iż moja mamka miała miękkie cycusie: owo gdy mnie karmiła, nos właził tam jak w masło i rósł sobie w nim i pęczniał niby ciasto w dzieży. Twarde cycki u mamki robią z dzieci płaskonosów. Ale co tam! Hura! Zdrów! Zdrów! Ad formom nasz cognoscitur ad te levavi! [Po kształcie nosa poznaje się... to, co ku tobie podniosłem] Dziękuję, nigdy nie jadam konfitur. Paziu, coś mokrego tutaj. Item pieczonych kasztanów!

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

w naszym klasztorze nikt się nie bawi w naukę; to szkodzi na pęcherz. . .

A znacie tam brata Klaudiusza, u Świętego Dionizego? O, cóż to za kompan! Ale patrzcie, co za giez go ukąsił; nic teraz nie robi, jeno w księgach siedzi od niepamiętnych czasów. Ja bo tam z książkami się nie wdaję. W naszym klasztorze nikt się nie bawi w naukę; to szkodzi na pęcherz. Nieboszczyk opat mawiał, że to monstrum przyrody widzieć uczonego mnicha. Tam do licha, brateńku, magis magnos clericos non sunt magis magnos sapientes.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

ci, co zginęli w potopie urynnym owej kobyły. . .

   — Otom znalazł, czego mi trzeba. To drzewo mi obstanie za pałkę i dzidę. 
I wyrwał ją z łatwością z ziemi, odarł z gałęzi i obrobił sobie do ręki. Tymczasem klacz oddała wodę, aby sobie ulżyć; a było tego taka obfitość, iż na siedem mil uczynił się jakoby potop i popłynęły wszystkie te siuśki aż do Wedeńskiego Brodu, i tak go wezbrały, iż cała gromada nieprzyjaciół potopiła się w okrutny sposób z wyjątkiem tych, którzy się wzięli na lewo ku pagórkom
(...)
Stamtąd udali się do mostu młyńskiego i znaleźli cały bród zawalony trupami w takiej mnogości, iż wstrzymały bieg młyna; to byli ci, co zginęli w potopie urynnym owej kobyły. Tam jęli medytować, jakby można przejść bród mimo tej zapory.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

28 listopada 2013

padając oddał więcej niż cztery miski zupy i duszę zamieszaną w tę zupę. . .

Sam jeno Flaczek próbował mu podstępnie rozpłatać głowę mieczem, ale dobra stal na hełmie nie puściła; zasię tamten okręciwszy się natarł na Flaczka i gdy ów parował cios od góry, przeciął mu jednym zamachem żołądek, jelita i kawałek wątroby: za czym Flaczek padł na ziemię i padając oddał więcej niż cztery miski zupy i duszę zamieszaną w tę zupę.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

nic po ochocie, gdy pusto w żywocie. . .

— Aż nadto jadła tutaj — burknął Żółcik. — Cóż to, czyśmy tu przyszli, aby jeść, czy aby się bić?

— Aby się bić, pewnie, ale z brzucha czerpie się ducha, i nic po ochocie, gdy pusto w żywocie.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

muszkatek albo też owych sralek. . .

Za czym pasterze poprosili ich uprzejmie, aby im odstąpili nieco towaru, rozumie się za uczciwą zapłatą; jako bowiem wiecie, jest to iście niebiański posiłek zjeść na śniadanie nieco winnej jagody, zagryzając świeżym kołaczem; zwłaszcza gron pinejskich, muszkatek albo też owych sralek, sposobnych cierpiącym na zatkanie. Tych gdy się nieco poje, leci z człowieka ciurkiem jak z beczki i nieraz ten i ów myśląc jeno wiatrom dać folgę popuści gruntownie pod siebie.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

ergo gluc. . .

XIX

Przemowa, jaką mistrz Janotus Berdysz wygłosił do Gargantui, aby go skłonie do oddania dzwonów'"

— Hem, hem, hem! Mna dies, panowie, mna dies. Et vobis, panowie. Bardzo byłoby ładnie, gdybyście nam oddali nasze dzwony, bardzo bowiem są nam potrzebne. Hem, hem. Thu, thu! Odrzuciliśmy w swoim czasie ładny grosik, który nam ofiarowali Londończycy z Cahors, a takoż i Bordończycy z Brie, którzy chcieli je kupić z przyczyny substantyficznej jakości elementarnej kompleksji zaintrofikowanej w terrestryjność ich przyrody quiddytatywnej, aby ekstraneizować dnie zwiastujące obwódki księżyca i wichry na nasze winnice, to jest właściwie nie nasze, ale tu pobliskie. Jeżeli bowiem stracimy winko, stracimy wszystko: i rozum, i prawo. Jeśli nam je oddacie na moje przedłożenie, zyskam na tym dziesięć koszów kiełbasy i godną parę nowych pludrów, co bardzo przygodzi się moim pośladkom, chyba żeby mi chybili słowa. Hej, na Boga, Domine, para pludrów to niezła rzecz, et vir sapiens non abhorrebit eam. Ho, ho, pary pludrów nie znajduje się na gościńcu. Wiem to dobrze po sobie. Osądźcie, Domine: toć już jest osiemnaście dni, jak dech z siebie wypacam przyrządzając tę piękną orację. Reddite, quae sunt Caesaris, Caesari et quae sunt Dei, Deo. Ibi jacet lepus. Na mą cześć, Domine, jeśli chcecie wieczerzać ze mną in camera, na rany boskie, charitatis, nos faciemus bonum cherubin. [będziemy pić póty, aż nam gęby sczerwienieją jak cherubinom.] Ego occido unum porcum et ego habet bon vino. A dobre wino nie może gadać lichą łaciną. Owo tedy, de parte Dei, date nobis dzwonos nostros.

Ot, ofiaruję wam w imieniu Fakultetu egzemplarz Sermones de Uti-no, abyście utinam oddali nam nasze dzwony. Vultis etiam odpustos? Per diem vos habebitis et nihii zapłacitis.

O panie, dzwonos dona minor nobis. Hej! est bonum urbis. Jeśli waszej klaczy jest z nimi do twarzy, tak samo jest też i naszemu Fakultetowi, quae comparata est kobylis insipientibus et similis facta est eis, psalmo nescio quo, wszakże dobrze mam go zapisanego w moich szpargałach; i jest unum bonum Achilles. Hem, hem, thu! thu! Ot, dowiodłem wam jak na dłoni, żeście powinni je oddać. Ego sic argumentor: Omnis dzwonus dzwoniącus in dzwoniec dzwoniszczando dzwonians dzwonicatwo dzwoniare facit dzwoniabiliter dzwoniantes. Parisius habet dzwonos. Ergo gluc. [więc, "nic nie dowodzi"] Hę, hę, hę, to się nazywa mówić! To jest wyłożone in tertio primae w darii albo w czym innym. Na mą duszę, był czas, że byłbym przeargumentował samego diabła. Ale już mi dziś trochę osłabła mózgownica i teraz trzeba mi jeno dobrego winka, dobrego łóżeczka, ot tak: grzbiet do kominka, brzuch na stole, misa pełna a głęboka! Hej, Domine, proszę was, in nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti, amen, oddajcie dzwony; i niech Bóg was strzeże od złego, i Matka Boska da zdrowie, qui vivit et regnat per omnia saecula saeculorum. Amen. Hem, thu, hem, thu, a thu!

Verum enim vero, quando quidem, dubio procul, Edepol, quoniam, ita, certe, meus deus, fidius, [zaprawdę] miasto bez dzwonów jest jak ślepiec bez kija, jako osieł bez podogonia i jako krowa bez dzwoneczków.

Póki nam ich nie oddacie, me przestaniemy krzyczeć za wami jako ślepiec, który postradał swój kij, ryczeć jak osieł bez podogonia i beczeć jak krowa bez dzwoneczków.

Jakiś łacinnik od siedmiu boleści, mieszkający niedaleko szpitala Bożego Ciała, rzekł raz, powołując się na autorytet Taponusa — nie, mylę się, to był Pontanus*, poeta świecki — iż pragnąłby, aby te dzwony były z pierza, serca zaś aby miały z lisiego ogona, ponieważ przyprawiają go o chroniczne cierpienia bebechów w mózgu, kiedy układa swoje rymowane ody. Ale nak, nak, petetin, petetak, tik tak, trzyj zad, ogłosiliśmy go heretykiem: dla nas to jak chleb z masłem. Więcej świadek nic nie ma do zeznania. Valete et plaudite. Calepinus recensui.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

na świętą pytę, na święte cycuszki męczenniczki. . .

— A to kara boska, a to zaraza, niechże cię piorun spali, a gówno, gówno, gówno, a żebyś konał rok i skonać nie mógł, a męko Pańska, a das dich Gots leyden schend, a na świętego Pafnucego, na świętego Kosmę i Damiana, a niech wszyscy diabli, niechże go licho porwie, na mą duszę, niech go kule biją, na jądra świętych Młodzianków, na świętego Hiebura apostoła, na świętą Pytę, na święte Cycuszki męczenniczki, a to nas czysto ukąpał! nie trza pary!

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

złożyć swe wielmożne łajno. . .

Posłuchajcież, panie, co powiada nasz wychód do swych gości:

Ktoś
Jest
Zacz,
Coś
Wszedł
W sracz
Złożyć swe wielmożne łajno,
Słuchaj no:
Niech zginie
W tejże godzinie,
Niech tego zdusi powietrze,
Kto swego zadka
Czysto, do gładka
W czas nie podetrze.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

pierdział wyżej niż dziura w zadku. . .

Młode lata Gargantui

Od trzech do pięciu lat żywiono i chowano Gargantuę za rozkazaniem jego ojca tak, jak każe obyczaj, i spędzał czas podobnie jako inne dzieci w owych stronach, to znaczy: na piciu, jedzeniu i spaniu; na jedzeniu, spaniu i piciu; na spaniu, piciu i jedzeniu.

Jak dzień długi paćkał się we własnych bździnach, babrał sobie nos, drapał się po twarzy, zdzierał obcasy u trzewików, ziewał, aż mu muchy do gęby wpadały, i uganiał chętnie za motylami zamieszkującymi państwo jego ojca. Zlewał się po trzewikach, fajdał po koszuli, ucierał nos w rękawy, ślinił się do zupy, pchał się gdzie nie trzeba, czerpał wodę pantoflem i tarł się brzuchem o koszyk. Ostrzył zęby na sabotach, ręce mył w polewce, czesał się kubkiem do picia, siadał między dwa krzesła zadkiem na ziemi, przykrywał się mokrym workiem, popijał jedząc zupę, wyjadał zakalce z chleba, gryzł śmiejąc się, śmiał się gryząc, spluwał raz po raz do niecek, popuszczał od tłustości, szczał pod słońce, bździł pod wiatr, chowałsię przed deszczem pod rynnę, kuł żelazo, kiedy wystygło, myślał o niebieskich migdałach, łowił ryby przed niewodem, mówił hop, zanim przeskoczył, mur przebijał głową, drapał się, gdzie go nie swędziało, budował domy na piasku, zaglądał w kuchni do garnków, łaskotał się, aby się pobudzić do śmiechu, podkuwał żabom nogi, sypał wróblom soli na pośladek, opasywał się siekierką, podpierał się workiem, studnie stawiał na piecu, wodę czerpał przetakiem, ryby łowił widłami, sarny strzelał makiem, psuł papier, bazgrał po pergaminie, rachował się bez gospodarza, chwytał parę srok za ogon, szukał wiatru po świecie, darowanemu koniowi zaglądał w zęby, pierdział wyżej niż dziura w zadku. Czekał, aż mu pieczone gołąbki wpadną same do gąbki, troskał się o zeszłoroczny śnieg, szukał dziur na całym. Małe psiaki z ojcowskiej sfory jadły z jego miski, on sam jadał z nimi razem. Gryzł je w uszy, one drapały go po nosie, on im dmuchał do zadka, one lizały go po gębie.

I wiecie jeszcze co, braciszki? Niech was choroba ściśnie! Owóż ten mały hultaj dobierał się do swoich nianiek, obmacywał je z przodu i z tyłu, taka była z niego zmyślna sztuka; i już zaczynał ćwiczyć swój saczek z rozporkiem, który piastunki ozdabiały mu co dnia nadobnymi wianuszkami, wstążkami, kwiatami, frędzelkami; i bezustannie obracały go dla zabawy w rękach, niby czopek apteczny. Potem pękały od śmiechu, kiedy podnosił uszy do góry, jakoby zabawa przypadła mu do smaku. Jedna nazywała go swoim koreczkiem, druga swoim świderkiem, inna swoją gałązką koralu, inna szpuncikiem, patyczkiem, grajcarkiem, sprężynką, żądełkiem, wisiorkiem; inna mówiła: moje słodycze twardziuchne, mój stojaczek, moja kiełbaska cieplutka, moja kusiunia słodka. — To moje — powiadała jedna. — Nie, to moje — mówiła druga. — A dla mnie — rzekła inna — nic się nie zostanie? Na mą duszę, to wolę mu go uciąć. — Jak to uciąć! — mówiła druga — krzywdę byś mu pani uczyniła; od kiedyż to się dzieciom obcina? Toć by został panem Bezogońskim. — I aby się mógł bawić jako inne pędraki w tych stronach, umocowały mu tam zgrabny wiatraczek, sporządzony ze skrzydeł wietrznego młyna w Mirbalu.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

dałby bóg, byś go był sobie obciął!. . .

— Wraz tego dowiodę — rzecze — oto nasz Zbawiciel powiada w Ewangelii Joannis XVI: Niewiasta, która jest w godzinie rodzenia, czuje żałość, wszelako gdy już porodziła, żadnej pamięci nie chowa swego cierpienia.

— Ha — rzekła — dobrze mówisz i wiele radsza słucham takowych rzeczeń Ewangelii i wiele lepiej mi to płuży, niż gdybym słuchała żywota świętej Małgorzaty * albo innych jakich kleszych baśni.

— Odwagi, moje jagniątko — rzekł — załatw się prędko z tym, a wnet postaramy się o nowe.

— Ha — odparła — jak wam się lekko o tym mówi, wam, mężczyznom! Dobrze więc, na Boga, przemogę się, skoro taka wasza wola. Ale dałby Bóg, byś go był sobie obciął!

— Co takiego? — spytał Tęgospust.

— Ha! — rzekła — udawaj niewiniątko: już ty mnie dobrze rozumiesz.

— Maluśkiego? — rzekł. — Tam do kroćset! jeśli taka twoja wola, każże tu przynieść noża.

— Ach — rzekła — niechże Bóg broni; ja tego nie mówiłam z serca, nie zważaj na babskie gadanie. Ale jeśli Bóg mi nie pomoże, ciężki dzień będę miała dzisiaj, a wszystko przez twego figlarza!

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

pogwarki pijackie. . .

V. Pogwarki pijackie

Następnie jęli się krzątać koło podwieczorku . Dalejże zaczęły krążyć butelki, szynki obiegać wkoło, kubki fruwać, pucharki dzwonić. — Otwórz no, podawaj, zamieszaj, doprawiaj! — Dawaj no bez wody, o, tak, mój przyjacielu. — Nalej mi ten pucharek jak się patrzy. — Sam tu z tym gąsiorkiem, lej, ale z czubem. Na pohybel pragnieniu! — Ha, frybro zdradziecka, nigdyż mi nie sfolgujesz? — Jak mi Bóg miły, kumo, nie mogę najść na swoje. — Niedobrze ci, duszko? — Juści. — Juści? Pijmy, a kto nie może, niech pasa popuści. — Pić? Hm, ja nie od tego, ale tylko w swoim czasie, jako pantofel ojca świętego. — Ja piję tylko z mego brewiarza jak nasz świątobliwy ojciec gwardian. — Co było pierwej, pragnienie czy pijaństwo? — Pragnienie, bo któż by pił bez pragnienia w onym wieku niewinności? — Pijaństwo, prwatio bowiem praesupponit habitum. — Ja znam pismo: Fecundi calices quem non fecere disertum? — My, biedne niebożęta, aż nadto pijemy bez pragnienia. — Ja tam nie, biedny grzesznik, ja nie piję bez pragnienia: obecnego lub co najmniej przyszłego, aby je uprzedzić jak przystało. Piję na przyszłe pragnienie. Piję ciągle. Wieczność w pijaństwie, pijaństwo w wieczności. Śpiewajmy, pijmy, piejmy, lejmy. Gdzie mój lejek? Hę? ja piję jeno per procuram. — Czy wilży się, aby suszyć, czy też suszy się, aby wilżyć? — Nie kapuję zgoła teorii; na praktyce wyznaję się jako tako. Alt! Maczam usta, piję, łykam: a wszystko ze strachu przed śmiercią. — Pij ciągle, nie umrzesz nigdy. — Jeśli nie piję, wysycham, a to śmierć. Dusza mi ucieknie do jakiej kałuży. Dusza nigdy nie mieszka w suchym. Podczaszowie, o wy, twórcy nowych form, uczyńcie mnie z niepijącego pijącym. Puśćcie ożywczy strumień przez one wyschłe nerwy a jelita. Na diaska pije, kto nie czuje, że pije. Ha, to winko całe wchodzi w żyły, urynał nic z niego nie skorzysta. — Przepłukałbym chętnie flaki tego wołu, którego dziś rano wsuwałem. — Ha, dobrzem sobie wymaścił żołądek. Gdyby papier moich cedułek pił tak sumiennie jak ja, wierzycielom moim nie brakłoby winka, kiedy przyjdzie do likwidacji.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

eć zawsze za psem, nigdy cię nie ukąsi. . .

Jakie jest lekarstwo na pragnienie? — Przeciwne co na ukąszenie psa: leć zawsze za psem, nigdy cię nie ukąsi; pij zawsze przed pragnieniem, a nigdy ci nie dokuczy.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

gdy już rozpozna się ciążę, dopieroż folgują sobie śmiało i jazda na całego, skoro już bandzioch nabity!. . .

Dzięki tym prawom, mogą owdowiałe białe głowy śmiało zadzierać podogonia, ile zapragną i więcej, a to całe dwa miesiące po śmierci mężów. Proszę was, jeśli łaska, moje poczciwe kmotry, jeżeli najdziecie wśród takich którą godną poszturchania, dosiadajcież jej żywo i przywiedźcie mi ją co rychlej. Jeśli bowiem w trzecim miesiącu zastąpi, owoc jej będzie dziedzicem nieboszczyka. A gdy już rozpozna się ciążę, dopieroż folgują sobie śmiało i jazda na całego, skoro już bandzioch nabity! Jako przykładem Julia, córka cesarza Oktawiana, która wówczas dopiero oddawała się swoim rypałom, kiedy uczuła się brzemienną, tym obyczajem jak sternik nie wprzódy siada na okręt, aż gdy jest dobrze obciążony balastem i sumiennie naładowany.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

pieśni jego więcej trącą winem niż oliwą. . .

(...)Eneasz, ojciec poetów łacińskich, o czym zaświadcza i Horacy, mimo iż jakiś ciemięga powiedział, że pieśni jego więcej trącą winem niż oliwą.
   Toż samo powiada pewien mądrala o moich księgach; wszelako usrać się na niego.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

był szpetny z członków i pocieszny z postawy. . .

Takim ów Alcybiades mienił być Sokrata; ile że patrząc nań z wierzchu i sądząc z zewnętrznego kształtu, nie dalibyście zań ani łupiny z cebuli, tak był szpetny z członków i pocieszny z postawy: nos szpiczasty, spojrzenie jakoby u byka, oblicze, rzekłbyś, głupka, grubaśny w obyczajach, niechlujny w odzieży, ubogi w dostatki, niefortunny u płci białej, niezdatny do publicznych urzędów; zawżdy pośmiechujący się, zawżdy przepijający do każdego pełną miarką, zawżdy wykręcający się sianem, zawżdy tający swoje boskie rozumienie.

François Rabelais (fragment powieści Gargantua i Pantagruel, 1564)
   
   
   

27 listopada 2013

bańki mydlane. . .

Starzec wycedza z myśli i dociekań Dzieło
ostatnie w najpóźniejszych latach, Gdzie się
tak wiele kłębi i nawleka, Gdzie wśród
zabawy mądrość się przeplata.

Gorliwy student w żarliwym zapale Grzebiąc
w archiwach i półkach księgarni, Kiedy go
płomień ambicji ogarnie, Tworzy swe dzieło
młodzieńcze, genialne.

Chłopaczek siada i dmie w cienką słomkę,
Mydlane bańki barwnym tchem napełnia, Jak
psalm z nich każda tęczą lśni ogromną, W
bańkach się cała dusza chłopca spełnia.

Wszyscy trzej: chłopiec i student i starzec
Przeistaczają światową ułudę
W sny czarodziejskie, same bez wartości, Lecz
w których uśmiech odbija w światłości Swą
wiekuistość w przebłyskach radości.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

do toccaty bacha. . .

Pracisza trwa... Dokoła ciemność włada... 
Z rozdartej chmury tylko promień pada, 
I światów głębie dobywa z nicości, Przestrzenie
tworzy, światłem noc przepaja, Zbocza,
przepaści, szczyty przeczuć daje, Ziemi,
powietrzu przysparza trwałości.

Promień ów przyszłość, co ledwo kiełkuje,
Twórczo rozszczepia na walkę i czyny,
A przerażony świat łuną rozświetla,
I przeistacza go ta siejba świetlna.
Lad nowy hymnem wybucha dziękczynnym:
Życie zwycięskiej światłości dziękuje.

I dalej jeszcze, ku Bogu zawraca
Przez wszelki rodzaj ziemskiego stworzenia
Ów pęd ogromny ku ojcu-duchowi.
Co radość, smutek i słowo odnowi,
W łuk triumfalny oto świat przekształca,
W ducha i walkę i miłość się zmienia.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

na opalonych jego plecach migotało słońce, oczy jego, blaskiem oślepione, były wpółprzymknięte, a młoda twarz zastygła jak maska w wyrazie entuzjastycznej. . .

Tito z napięciem wpatrywał się w mroczną, skalną grań po drugiej stronie, za którą niebo nurzało się w blasku jutrzenki. Teraz kawałek skalnego grzbietu rozbłysł nagle i gwałtownie, niczym rozpalony i już topiący się metal, grań stała się niewyraźna, wydała się naraz niższa, zdawała się topnieć i zapadać, a z rozżarzonej luki oślepiająco wynurzyło się słońce. Ziemia, dom, kabina kąpielowa i brzeg jeziora, wraz z obu na nim stojącymi postaciami, zostały nagle oblane światłem, a pod wpływem silnych promieni jęły też wkrótce doznawać miłego uczucia ciepła. Chłopiec, przejęty uroczystym pięknem tej chwili, uszczęśliwiony własną młodością i siłą, zaczął się przeciągać, rytmicznie poruszając ramionami, a ich śladem całe jego ciało uczestniczyć zaczęło w entuzjastycznym tańcu ku czci wschodzącego dnia, wyrażając głębokie porozumienie z falującymi i promieniejącymi wokół żywiołami. Tito biegł krokiem radosnym i kornym na spotkanie zwycięskiego słońca, ze czcią przed nim się cofał, wyciągniętymi ramionami tulił do serca góry, jezioro i niebo, przyklękając, zdawał się składać hołd matce-- ziemi, wyciągając ręce — wielbić wody jeziora i samego siebie, młodość swą i swobodę, płomienne umiłowanie życia składać tym siłom w uroczystej ofierze. Na opalonych jego plecach migotało słońce, oczy jego, blaskiem oślepione, były wpółprzymknięte, a młoda twarz zastygła jak maska w wyrazie entuzjastycznej, niemal fanatycznej powagi.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

tylko jako obraz, jako teraźniejszość, bez żadnych wymagań, bez wczoraj i bez jutra. . .

Oddał się całkowicie uczuciom odprężenia i swobody, wypełniającym go tak, jak po skończonej, całodziennej pracy wypełnia chłopa poczucie zasłużonego odpoczynku; wiedział, że znalazł schronienie, że do niczego nie jest zobowiązany, wiedział, iż na chwilę został całkowicie wyłączony i zbędny, nie zobowiązany do jakiejkolwiek pracy i jakichkolwiek myśli, a jasny, barwami płonący dzień otaczał go promiennie i łagodnie, tylko jako obraz, jako teraźniejszość, bez żadnych wymagań, bez wczoraj i bez jutra.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

nastać mogą dni przerażenia i nędzy najgłębszej. . .

„Nastać mogą dni przerażenia i nędzy najgłębszej. Jeśli jednak w tej nędzy jeszcze szczęście istnieć będzie mogło, to jedynie szczęście duchowe, wstecz zwrócone — ku ratowaniu edukacji z czasów wcześniejszych, w przód obrócone — ku pogodnej a nieustraszonej reprezentacji ducha w epoce, która inaczej całkowicie łupem materialności stać by się mogła".

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

oto uważa go się za dorosłego. . .

W swej osobistej godności chłopak poczuł się mile pogłaskany, oto uważa go się za dorosłego i wystarczająco rozgarniętego, aby budzić w nim zainteresowanie dla tak zawiłych problemów.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

czego szukam i potrzebuję, to proste, naturalne zadanie: szukam człowieka, który mnie potrzebuje. . .

Potrzebny mi jakiś pokoik i chleb powszedni, lecz przede wszystkim praca i jakieś zadanie nauczycielskie, wychowawcze, potrzebny mi jeden uczeń lub nawet kilku, przy których żyć będę i których będę wychowywać; o wyższej zaś uczelni myślę do prawdy na ostatku, równie bowiem chętnie — nie, znacznie chętniej — byłbym nauczycielem domowym jakiegoś chłop ca czy czymś w tym rodzaju. To bowiem, czego szukam i potrzebuję, to proste, naturalne zadanie: szukam człowieka, który mnie potrzebuje. A powołanie na wyższą uczelnię od samego początku włączyłoby mnie już znowu w tradycyjny, uświęcony i zmechanizowany aparat urzędniczy, a ja pragnę czegoś wręcz przeciwnego.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

25 listopada 2013

trudności z zapamiętywaniem twarzy, nazwisk i imion. . .

Badania wskazują, że wielu introwertyków ma trudności z zapamiętywaniem twarzy, nazwisk i imion. Niektórzy badacze twierdzą nawet, że ten problem jeszcze bardziej zwiększa lęk takich osób przed kontaktami towarzyskimi i służbowymi.

Marti Olsen Laney (fragment książki Introwertyzm to zaleta, 2002)
 
 
   

to tylko chmury, wszechświat natomiast z całą swą głębią dopiero na krańcach i fiordach owych gór z obłoków złożonych się rozpoczyna, ginąc w bezmiarze. . .

— Spójrz — powiedział — na ten krajobraz chmur i te pasma nieba! Na pierwszy rzut oka gotów człowiek przypuszczać, iż głębia znajduje się tam, gdzie najciemniej, za raz spostrzega jednak, że wszystko, co ciemne i miękkie, to tylko chmury, wszechświat natomiast z całą swą głębią dopiero na krańcach i fiordach owych gór z obłoków złożonych się rozpoczyna, ginąc w bezmiarze, w którym uroczyście migocą gwiazdy, dla nas, ludzi, symbole jasności i ładu. Nie tam więc głębia świata i jego tajemnic, gdzie chmury i czerń, głębia bowiem tam, gdzie jasność i pogoda. Jeśli mi wolno, proszę cię: popatrz przed położeniem się do snu przez chwilę jeszcze na owe zatoki i cieśniny morskie pośród licznych gwiazd, a nie odtrącaj myśli ani marzeń, które ci przy tym nasunąć się mogą. Serce Plinia zadrgało, choć

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

twarz, którą nosisz, a którą ukształtowało życie twoje i twój los w świecie. . .

Mówiłeś uprzednio o mojej wesołości i twoim smutku, sądząc, jak mi się wydaje, że nie sprostam temu, co swoją "skargą" nazywasz, nawet i dzisiaj nie sprostam, skoro na ową skargę odpowiadam uśmiechem. I oto coś, czego właściwie nie rozumiem. Dlaczegóż nie można wysłuchać skargi z pogodą, dlaczego trzeba na nią, zamiast uśmiechem, odpowiadać smutkiem? Z tego, żeś ze swymi troskami i ciężarami znowu przybył do Kastalii i do mnie, mogę chyba wnioskować, iż może właśnie na naszej pogodzie po trosze ci zależy. Lecz jeśli nie chcę naśladować twego smutku i obarczenia, jeśli nie wolno mi dać się nimi zarazić, nie oznacza to bynajmniej jeszcze, że ich nie uznaję czy nie traktuję poważnie. Twarz, którą nosisz, a którą ukształtowało życie twoje i twój los w świecie, w pełni uznaję, przystoi ci ona, należy do ciebie, miła mi jest i godna szacunku, choć mam nadzieję oglądać jeszcze na niej zmiany. Przeczuwać zaledwie mogę, skąd się ona bierze, później opowiesz mi lub przemilczysz tyle z tego, ile uznasz za stosowne. Dostrzec mogę jedynie, że ciężkie masz chyba życie. Lecz dlaczego sądzisz, że tobie i ciężarom twoim sprawiedliwości oddać ani nie chcę, ani nie mogę?

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

cóż sobie właściwie przypominasz?. . .

— Dobrze — mówił dalej Designori — a więc przypominasz sobie. Ale cóż sobie właściwie przypominasz? Prze lotne spotkanie z dawnym szkolnym kolegą, krótkie i pełne rozczarowania; idzie się potem dalej i więcej się już o nim nie myśli, chyba że po dziesiątkach lat tamten w niegrzeczny sposób o sprawie przypomni. Prawda, że tak właśnie jest? Bo czyż było inaczej, czyż było to dla ciebie czymś więcej ?

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

naiwne, niewinne, instynktami jeno kierowane życie, ta dziecięcość i nie wytresowana genialność. . .

— Chcę najpierw dać ci garść faktów, które znać musisz, chcąc choć trochę zorientować się w mojej sytuacji. A zatem najpierw jest rodzina, ta najwyższa władza w życiu młode go człowieka, czy uznaje ją, czy też nie. Dobrze z nią żyłem, dopóki byłem hospitantem waszej elitarnej szkoły. Przez cały rok miałem u was należytą opiekę, a podczas wakacji hołubiono mnie i rozpieszczano w domu, byłem bowiem jedynakiem
(...) 
Był to najszczęśliwszy okres mojego życia, czego co prawda wówczas nawet nie przeczuwałem, albowiem w czasie lat spędzonych w Waldzell spodziewałem się szczęścia i szczytów życia dopiero wtedy, gdy zwolniony z waszych szkół powrócę do domu i z pomocą nabytej u was wyższości cały tamten świat zdobędę. Lecz zamiast tego zaraz po pożegnaniu z tobą rozpoczął się dla mnie czas prób, trwający do dzisiaj, a także walki, z której nie wyszedłem zwycięzcą. Ojczyzna bowiem, do której powróciłem, nie był to tym razem już tylko mój dom rodzinny, nie czekała też bynajmniej na chwilę, gdy będzie mogła wziąć mnie w ramiona i uznać moją doskonałość nabytą w Waldzell; nawet rodzinny dom przyniósł niebawem rozczarowanie, nieporozumienia i trudności. Dość długo trwało, zanim to spostrzegłem, chroniła mnie bowiem naiwna ufność, chłopięca wiara w siebie, a także od was przywieziona, zakonna moralność, czyli nawyk medytacji.
 (...) 
Pamiętasz, jak niegdyś broniłem naszego świata przed waszym, wygłaszając przy tym istne hymny pochwalne na cześć niezłomnego a naiwnego życia. Jeśli zasłużyłem z tej racji na karę, przyjacielu, to istotnie ciężko zostałem ukarany. Albowiem to naiwne, niewinne, instynktami jeno kierowane życie, ta dziecięcość i nie wytresowana genialność może nawet gdzieś i były, może pośród chłopów lub rzemieślników, albo jeszcze gdzie indziej, lecz mnie nie udało się ich odnaleźć ani tym bardziej w nich uczestniczyć. Przypominasz sobie zapewne również, jak mocno w swoich przemówieniach krytykowałem wywyższanie się i napuszoność Kastalczyków, zarozumiałej i zniewieściałej kasty, pełnej sekciarskiego ducha i elitarnej pychy. Lecz cóż: ludzie ze świata nie mniej byli dumni ze swoich złych manier, lichego wykształcenia, prostackiego i hałaśliwego humoru, głupawego a sprytnego ograniczania się do praktycznych, egoistycznych celów; wydawali się sobie równie wartościowi, mili Bogu i przez niego wybrani w tej swojej małostkowej naturalności, co najbardziej nawet afektowany, wzorowy uczeń z Waldzell. Śmiali się ze mnie albo poklepywali mnie po ramieniu, niektórzy natomiast odpowiadali na to, co we mnie kastalskie i obce, nieskrywaną, jawną nienawiścią, jaką czuje pospólstwo do wszystkiego co wyższe, tak, iż postanowiłem uznać ową nienawiść za wyróżnienie.
(...) 
Nie wiem, czy życie moje było bezużytecznym jeno nieporozumieniem, czy też ma może sens. Jeśliby sens mieć miało, to chyba taki tylko, że oto jeden, konkretny człowiek naszych czasów przeżył i pojął najwyraźniej i najboleśniej, jak bardzo oddaliła się Kastalia od swego kraju macierzystego czy, jeśli wolisz, i odwrotnie: jak dalece nasz kraj obcy stał się i niewierny najszlachetniejszej swej prowincji i jej duchowi, jak ogromna jest w kraju naszym przepaść pomiędzy ciałem i duszą, ideałem i rzeczywistością, jak mało wzajem wiedzą one o sobie i jak mało chcą wiedzieć. Jeśli miałem w życiu jakikolwiek ideał czy zadanie, polegały one właśnie na tym, aby z własnej osoby uczynić syntezę obu tych zasad, stać się pomiędzy nimi pośrednikiem, tłumaczem i rozjemcą. Spróbowałem tego i odniosłem porażkę.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

natury wielkie opuszczają drogę tradycji i posłusznego podporządkowania się. . .

Przekroczył Knecht krąg możliwości, jakie ów urząd dawał rozwojowi jego sił, a doszedł do takiego miejsca, w którym natury wielkie opuszczają drogę tradycji i posłusznego podporządkowania się, ufają zaś najwyższym, nazwać się nie dającym mocom, próbują czegoś nowego, nie wytyczonego jeszcze i dotąd przez nikogo nie przeżytego i ponoszą za to odpowiedzialność.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

na swym posłaniu, z twarzyczką drobną, nikłą, zapadniętą w ciszę. . .

Nadszedł dzień, w którym Knecht otrzymał wiadomość o śmierci starego mistrza, pojechał tam spiesznie i znalazł go łagodnie uśpionego, leżącego na swym posłaniu, z twarzyczką drobną, nikłą, zapadniętą w ciszę, pełną spokoju arabeskę, w magiczną figurę, już odczytać się nie dającą, przecież jakby opowiadającą o uśmiechu i szczęściu doskonałym.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

całkowicie indywidualistyczna postawa i sposób bycia. . .

To, co nazywano jego chorobą, było w rzeczywistości wadą, nieprzystojnością, wypaczeniem charakteru, była to mianowicie na wskroś niehierarchiczna, całkowicie indywidualistyczna postawa i sposób bycia; podporządkowywał się regulaminowi na tyle tylko, ile było konieczne, aby go w ogóle można ścierpieć w zakonie. [Tegularius]

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

jego kochano po prostu z racji jego arystokratycznej postawy. . .

Przede wszystkim nie wolno nam zapominać, że we wszystkich przyjaźniach Knechta, może z wyjątkiem benedyktyna, nie on był stroną poszukującą, zabiegającą i potrzebującą. Przeciwnie, to on właśnie przyciągał, on był podziwiany, jemu zazdroszczono, jego kochano po prostu z racji jego arystokratycznej postawy, poczynając zaś od pewnego stopnia swego „przebudzenia" on sam świadomy już był tego daru.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

24 listopada 2013

na uprawianiu medytatywnej mądrości i harmonii. . .

Duch prowincji naszej i zakonu na dwóch wspiera się zasadach, na obiektywności i umiłowaniu prawdy w studiach oraz na uprawianiu medytatywnej mądrości i harmonii. Jeśli utrzymamy obie te zasady w równowadze, okażemy się ludźmi mądrymi i godnymi naszego zakonu. Miłujemy nauki, każdy swoją ich dziedzinę, lecz wiemy przecież, że oddanie się nauce niekoniecznie zdoła ochronić człowieka przed egoizmem, wadami czy śmiesznościami, historia sporo nam tu dostarcza przykładów, postać doktora Fausta stanowi literacką ilustrację owego niebezpieczeństwa.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

nie każdy dobry filolog na nauczyciela się nadaje. . .

Istnienie elity uważano niekiedy za luksus, twierdząc, że powinniśmy kształcić tylu tylko graczy elitarnych, ilu potrzeba dla należytego obsadzenia urzędowych stanowisk. Lecz po pierwsze urzędnicy nie są instytucją samowystarczalną, a ponadto nie każdy bynajmniej nadaje się też na urzędnika, podobnie jak nie każdy dobry filolog na nauczyciela się nadaje.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

artystyczno-intelektualną namiastką prawdziwego, rzetelnie przeżytego życia. . .

— Przed wielu laty niesłychanie intensywnie zajmowałem się tą sonatą. Działo się to w czasach moich swobodnych studiów, zanim jeszcze powołany zostałem na nauczyciela, a później na mistrza muzyki. Żywiłem podówczas ambicję opracowania dziejów sonaty od nowej strony, ale nadszedł czas, kiedy nie tylko nie posuwałem się naprzód, lecz coraz bardziej i bardziej wątpić zaczynałem, czy wszystkie te muzyczne i historyczne badania mają w ogóle jakikolwiek sens, czy doprawdy są czymś więcej, niż jeno pustą igraszką nierobów i błyskotliwą, artystyczno-intelektualną namiastką prawdziwego, rzetelnie przeżytego życia. Krótko mówiąc, musiałem przejść przez jeden z tych kryzysów, w których wszelkie studia, wszelkie intelektualne wysiłki, wszystko w ogóle, co duchowe, staje się dla nas wątpliwe i pozbawione wartości i podczas których skłonni jesteśmy zazdrościć każdemu orzącemu chłopu, każdej parce zakochanych czule wieczorem gruchających, a nawet każdemu ptakowi, co na drzewie śpiewa, i konikowi polnemu, co w trawie cyka, bo wszyscy oni wydają nam się naturalni, szczęśliwi i pełnią życia się cieszący, a nic nie wiemy o ich trudach, niebezpieczeństwach i cierpieniach. Słowem, straciłem niemal równowagę, a nie był to bynajmniej stan przyjemny, był wręcz trudny do zniesienia. Wynajdywałem sobie najdziwaczniejsze możliwości ucieczki i wyzwolenia się, myślałem o tym, by jako muzykant ruszyć w szeroki świat i przygrywać do tańca ludziom na weselach, gdyby zaś, jak w starych powieściach, pojawił się jakiś zagraniczny werbownik, zachęcając mnie do włożenia munduru i do udziału z jakąkolwiek armią w jakiejkolwiek wojnie, wyruszyłbym z nim natychmiast. I zdarzyło się to, co często zdarza się w takich stanach: zagubiłem się tak dalece, że sam nie mogłem się już z tym uporać i potrzebowałem pomocy.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

22 listopada 2013

ponieważ zakon kastalski nie ma przecież fundamentu w jakiejkolwiek religii, jakimkolwiek bogu ani kościele. . .

Zapukał do drzwi, pater Jakub zawołał „Proszę!" i powitał go z właściwą sobie, skromną godnością; przy małym pianinie płonęły jeszcze dwie świece. Tak, odparł pater Jakub na zapytanie Knechta, gra co wieczór przez pół godziny, albo i przez całą, kończy codziennie swą pracę o zmroku, a w godzinach poprzedzających udanie się na spoczynek rezygnuje z czytania i pisania. Zaczęli mówić 0 muzyce, o Purcellu, Handlu, prastarym zwyczaju uprawiania muzyki wśród benedyktynów, w zakonie na wskroś artystycznym, którego dzieje Knecht niezmiernie chciał po znać. Rozmowa stała się ożywiona, zatrącała o setki spraw, historyczna wiedza tego starca wydawała się zaiste cudowna, lecz nie przeczył on, że niezbyt go zajmowała i interesowała historia Kastalii, myśli kastalskiej i tamtejszego zakonu, nie ukrywał też bynajmniej krytycznego swego na stawienia do tej Kastalii, której „zakon" uważał za naśladownictwo kongregacji chrześcijańskich, w istocie zaś za naśladownictwo bluźniercze, ponieważ zakon kastalski nie ma przecież fundamentu w jakiejkolwiek religii, jakimkolwiek Bogu ani Kościele. Knecht pozostał pełnym uszanowania słuchaczem tej krytyki, pozwolił sobie jedynie wy razić zastrzeżenie, że prócz poglądów benedyktyńskich i rzymskokatolickich mogą na temat religii, Boga i Kościoła istnieć — i istniały przecież — inne też poglądy, którym nie można odmówić ani czystości pragnień oraz dążeń, ani głębokiego wpływu na życie duchowe.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

21 listopada 2013

o teologicznym filozofowaniu, iż jest ono "czarnoksięską latarnią urojeń". . .

Filozofować powinno się jedynie przy pomocy właściwych, czyli filozoficznych środków. A nasza gra nie jest ani filozofią, ani religią, jest osobną dyscypliną i charakterem swym najbardziej jest spokrewniona ze sztuką, jest sztuką sui generis. Przestrzegając tego można większe poczynić postępy niż wówczas, kiedy się to pojmie dopiero po stu porażkach. Filozof Kant — mało już dzisiaj znany, choć tęga to była głowa — powiedział o teologicznym filozofowaniu, iż jest ono ,,czarnoksięską latarnią urojeń".

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

jeśli tylko było to możliwe, takie miejscowości, gdzie mógł pracować sam albo z nader nieliczną garstką współpracowników. . .

Gdybyśmy pisali tu studium z dziedziny historii kultury, niejedno miejsce i niejedna scena z okresu lat studenckich Knechta okazałyby się z pewnością godne opisania. Przedkładał on, jeśli tylko było to możliwe, takie miejscowości, gdzie mógł pracować sam albo z nader nieliczną garstką współpracowników, a do niektórych tych miejsc zachował pełne wdzięczności przywiązanie. Często przebywał w Monteport, niekiedy jako gość mistrza muzyki, niekiedy jako uczestnik jakiegoś seminarium z historii muzyki.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

podnosić duszę i niezmiernie ją rozszerzać. . .

W końcu przecież każde dobrze rozwiązane zadanie matematyczne może dać intelektowi zadowolenie, wszelka , dobra muzyka może, przy słuchaniu, a bardziej jeszcze przy graniu jej, podnosić duszę i niezmiernie ją rozszerzać, a u szelka nabożna medytacja może uspokoić serce i nastroić je na jeden ton z wszechświatem; lecz właśnie dlatego — tak brzmiały moje wątpliwości — gra szklanych paciorków jest może jedynie formalnym kunsztem, umiejętnością dowcipną, przemyślną kombinatoryką, a wówczas lepiej by było nie uprawiać jej, lecz zająć się czystą matematyką i dobrą muzyką.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

owo naiwne życie, pozbawione dyscypliny duchowej, przekształcać, się musi w bagno. . .

— Wiem, oczywiście, od dawna, Józefie, że nie jesteś owym nabożnym i wierzącym graczem szklanych paciorków i świętym tej prowincji, którego rolę tak znakomicie odgrywasz. Obaj stoimy na eksponowanym miejscu w tej walce i obaj dobrze chyba wiemy, iż to, przeciwko czemu każdy z nas walczy, ma swoją rację bytu i swe niezaprzeczalne wartości. Ty stoisz po stronie wysokiej kultury intelektu, ja po stronie naturalnego życia. W naszej walce nauczyłeś się tropić i brać na muszkę niebezpieczeństwa tego naturalnego życia, zadanie twoje polega na wykazywaniu, jak owo naiwne życie, pozbawione dyscypliny duchowej, przekształcać, się musi w bagno, staczać ku zezwierzęceniu i niżej jeszcze. Ja znów z kolei nieustannie muszę przypominać, jak ryzykowne, niebezpieczne, a w końcu bezpłodne jest życie, nastawione wyłącznie na intelekt. Dobrze, każdy broni tego, w czego wyższość wierzy, ty — ducha, ja — natury. Lecz nie miej mi tego za złe, odnoszę niekiedy wrażenie, że istotnie uważasz mnie naiwnie za coś w rodzaju wroga waszej kastalskiej postawy, za człowieka, dla którego w gruncie rzeczy wasze studia, ćwiczenia i gry są tylko bzdurą, mimo iż z tych czy innych przyczyn przez pewien czas bierze w nich udział.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

zdani jesteśmy na szukanie źródła siły w medytacji, na nieustannie odnawiane godzenie umysłu z duszą. . .

— Tak to wówczas ze mną było i nawet dziś, mówiąc o tym, czuję się nieco zawstydzony. Ale tak właśnie jest, Józefie: im więcej od siebie wymagamy czy też im więcej aktualne nasze zadanie od nas wymaga, tym bardziej zdani jesteśmy na szukanie źródła siły w medytacji, na nieustannie odnawiane godzenie umysłu z duszą. Im bardziej zaś — a miałbym na to sporo przykładów — absorbuje nas jakieś zadanie, to podniecając i pobudzając, to znów nużąc i przytłaczając, tym łatwiej stać się może, iż zaniedbamy owo źródło, podobnie jak przy zatopieniu się w jakiejś umysłowej pracy łacno skłonny bywa człowiek do zaniedbywania ciała i jego pielęgnacji. Ludzie prawdziwie wielcy w dziejach świata wszyscy albo umieli medytować, albo też nieświadomie znali drogę wiodącą ku temu właśnie celowi, do którego medytacja nas prowadzi. Inni zaś, nawet najzdolniejsi i najsilniejsi, wszyscy w końcu ponieśli klęskę i porażkę, ponieważ ich zadanie czy też ambitne marzenie tak nimi owładnęło, tak ich opętało i opętanymi uczyniło, że utracili zdolność do nieustannego odrywania się od tego, co aktualne, i do zachowywania dystansu. No, znasz to przecież, uczymy się tego już podczas pierwszych ćwiczeń. Lecz dopiero gdy raz zgubi się drogę, widać, jak nieubłagana to prawda. Tak, nieubłagana to prawda.

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

analizujemy na przykład prawa i technikę wszelakich stylów i epok muzycznych, sami zaś nie tworzymy nowej muzyki. . .

Gdy Plinio nazywa nauczycieli naszych i mistrzów kastą kapłańską, a nas, uczniów, wodzoną na pasku i wykastrowaną trzodą, są to, oczywiście, określenia przesadne i ordynarne, lecz może kryją w sobie jednak jakąś szczyptę prawdy, inaczej nie zdołałyby tak mnie zaniepokoić. Plinio potrafi mówić tak zdumiewające i zniechęcające rzeczy. Na przykład: że gra paciorków szklanych stanowi regres w epokę felietonu, stanowi jedynie wyzute ze wszelkiej odpowiedzialności igranie literami, na które rozłożyliśmy języki przeróżnych dziedzin nauki i sztuki, że składa się z samych tylko skojarzeń, bawi się zaś wyłącznie analogiami. Albo: dowodem bezwartościowości całej naszej duchowej kultury i postawy jest nasza, pełna rezygnacji, bezpłodność. Analizujemy na przykład — powiada — prawa i technikę wszelakich stylów i epok muzycznych, sami zaś nie tworzymy nowej muzyki. Czytamy i wyjaśniamy — powiada — Pindara lub Goethego, a sami wstydzimy się układać wiersze. Są to zarzuty, z których śmiać się nie mogę. A nie należą one jeszcze do najgorszych, do tych, co ranią mnie najbardziej. Gorzej bywa, gdy twierdzi on na przykład, że my, Kastalczycy, prowadzimy życie sztucznie wyhodowanych, śpiewających ptaszków, nie zarabiając na chleb, nie znając nędzy i walki życia, nie wiedząc i nic wiedzieć nie chcąc o całej tej części ludzkości, której praca i bieda są podstawą naszej luksusowej egzystencji".

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

muzyka bowiem nie składa się wyłącznie tylko z owych czysto duchowych wibracji i figuracji. . .

Muzyka bowiem nie składa się wyłącznie tylko z owych czysto duchowych wibracji i figuracji, jakie zdołaliśmy z niej wyabstrahować, przez wszystkie wieki składała się na nią przede wszystkim radość z elementu zmysłowego, z przepływu oddechu, uderzania taktu, z zabarwień, tarć i podniet powstających przy zmieszaniu głosów i współbrzmieniu instrumentów. Oczywiście, duch jest rzeczą główną i wynajdywanie nowych instrumentów czy odmiana starych, wprowadzanie nowych tonacji i nowych, konstruktywnych a harmonicznych reguł czy zakazów jest zawsze jedynie zewnętrznym gestem, podobnie jak stroje czy mody różnych narodów stanowią ich stronę zewnętrzną; lecz trzeba intensywnie starać się pojąć owe zewnętrzne, zmysłowe cechy i zakosztować ich, lub na ich podstawie móc zrozumieć epoki i style. Muzykę robi się z pomocą rąk i palców, ust i płuc, a nie wyłącznie tylko rozumu, kto zaś umie wprawdzie czytać nuty, lecz nie opanował w sposób doskonały ani jednego instrumentu, nie powinien w ogóle zabierać głosu w sprawach muzyki. I tak samo też historii muzyki nie należy bynajmniej pojmować jedynie na podstawie abstrakcyjnych dziejów stylu, gdyż na przykład okresy upadku muzyki pozostałyby całkowicie niezrozumiałe, gdybyśmy za każdym razem nie rozeznawali w nich przewagi elementu zmysłowego i ilościowego nad duchowym".

Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

20 listopada 2013

prawda, mój kochany, istnieje!. . .

   — Ach, gdybyż to można było stać się prawdziwie wiedzącym! — zawołał Knecht. — Gdybyż istniała jakaś nauka, w którą można by uwierzyć! Wszystko wzajem sobie prze czy, wszystko się mija, nigdzie nie ma pewności. Wszystko można tłumaczyć tak, lecz można również tłumaczyć i odwrotnie. Całą historię świata interpretować można jako rozwój i postęp, ale równie dobrze nie dostrzegać w niej nic, prócz głupoty i rozkładu. Czyż nie ma prawdy? Prawdziwej, obowiązującej nauki?
   Mistrz nigdy dotąd nie słyszał go mówiącego tak gwałtownie. Przeszedł jeszcze kawałek drogi, a potem powiedział:
   — Prawda, mój kochany, istnieje! Lecz "nauka", której pożądasz, jakaś absolutna, doskonała i wyłącznie mądrością obdarzająca nauka — nie istnieje. I nie powinieneś też wca e tęsknić do takiej doskonałej nauki, przyjacielu, lecz tylko do udoskonalenia samego siebie. Boskość jest w t o b i e , nie w pojęciach ani książkach. Prawdą się żyje, nie wykłada się jej. Przygotuj się do walk, Józefie, widzę, że już się one rozpoczęły.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

mogę uczynić to moje skojarzenie zrozumiałym dla was, lecz nie mogę sprawić, by prywatne moje skojarzenie choćby tylko dla jednego spośród was stało się również obowiązującym znakiem, mechanizmem, nieomylnie reagującym na wywoławczy sygnał i przebiegającym zawsze w jednakowy sposób. . .

Wyruszyliśmy więc, a musiał to być dzień szczególnie piękny, może jednak wydał mi się taki tylko wskutek mego własnego nastroju, gdyż przetrwał mi w pamięci i obdarzył pewnym drobnym przeżyciem. Ziemia była wilgotna, lecz wolna już do śniegu, przy strumieniach mocno zazieleniona, pączki i pierwsze rozkwitające bazie osnuwały już nagie krzaki mgiełką barw, a powietrze przesycone było wonią, zapachem pełnym życia i sprzeczności, pachniało wilgotną ziemią, gnijącymi liśćmi i młodymi pędami roślin, lada chwila czekało się już na zapach pierwszych fiołków, mimo iż wcale ich jeszcze nie było. Doszliśmy do dzikich bzów, miały malutkie pąki, lecz jeszcze ani śladu liści, a gdy odciąłem gałązkę, uderzyła we mnie mocna, gorzko-słodka woń, która zdawała się gromadzić, sumować i potęgować w sobie wszystkie inne wiosenne aromaty. Byłem nią całkowicie odurzony, powąchałem swój nóż, powąchałem swoją rękę, powąchałem gałąź dzikiego bzu: jego sok właśnie pachniał tak przenikliwie a nieodparcie.
(...) 
Lecz oto dochodzi tu druga jeszcze sprawa. Znalazłem właśnie wówczas u mego nauczyciela muzyki stary tom nut ogromnie kuszący, był to tom pieśni Franciszka Schuberta. Przerzucałem go, gdy pewnego razu musiałem dość długo czekać na nauczyciela, a on na moją prośbę pożyczył mi go na parę dni. W wolnych chwilach pogrążałem się w rozkoszach mego odkrycia, nie znałem dotychczas ani jednego utworu Schuberta i byłem nimi wówczas zupełnie oczarowany. I oto odkryłem, w dniu owego spaceru do dzikiego bzu czy też dzień później, wiosenną pieśń Schuberta "Obudził się łagodny wiatr", a pierwsze akordy fortepianowego akompaniamentu ogarnęły mnie jak rozpoznanie: akordy te bowiem pachniały całkiem tak samo, jak pachniał młody, dziki bez,równie gorzko-słodko, równie mocno, intensywnie, równie pełne były przedwiośnia! I od tej chwili skojarzenie: przedwiośnie — zapach dzikiego bzu — akord Schubertowski jest dla mnie rzeczą stałą i nieodpartą; uderzając ów akord czuję natychmiast niezawodnie znowu ów cierpki roślinny zapach, a obie te rzeczy razem oznaczają przedwiośnie Prywatne to skojarzenie stanowi dla mnie coś bardzo pięknego, coś, czego nie oddałbym za skarby świata. Lecz owo skojarżenie, ów za każdym razem pojawiający się przebłysk dwóch zmysłowych przeżyć, jest moją sprawą prywatną. Daje się ona przekazać, na pewno, tak jak wam ją tu opowiedziałem. Ale przenieść się nie da. Mogę uczynić to moje skojarzenie zrozumiałym dla was, lecz nie mogę sprawić, by prywatne moje skojarzenie choćby tylko dla jednego spośród was stało się również obowiązującym znakiem, mechanizmem, nieomylnie reagującym na wywoławczy sygnał i przebiegającym zawsze w jednakowy sposób".

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

korzystali oni z licznych ułatwień i skromnych przydziałów żywności, odzieży i mieszkania, mieli do dyspozycji wspaniałe biblioteki, laboratoria i zbiory. . .

   Wraz z przyjęciem do elity życie Knechta przeniesione zostało na inną płaszczyznę; dokonał się pierwszy, decydujący krok w jego rozwoju.
(...) 
Prawdziwym uczonym pozwalano niemal całkowicie swobodnie uprawiać studia i gry, nie zrażając się faktem, iż niektóre ich prace nie przynosiły narodowi ani społeczności widomych, bezpośrednich korzyści, a nawet musiały się wydawać ludziom nieuczonym zbytkownymi igraszkami.
(...) 
Korzystali oni z licznych ułatwień i skromnych przydziałów żywności, odzieży i mieszkania, mieli do dyspozycji wspaniałe biblioteki, laboratoria i zbiory, lecz w zamian za to rezygnowali nie tylko z dostatku, małżeństwa i rodziny, ale , jako społeczność zakonna, wykluczeni byli z ogólnoświatowej, świeckiej konkurencji , żadnej nie znali własności, nie miel i tytułów ani odznaczeń, a w dziedzinie materialnej musieli zadowalać się życiem nader skromnym. Jeśli ktoś pragnął roztrwonić wszystkie lata swego życia na odcyfrowanie jedynego starego napisu, mógł to uczynić i jeszcze mu przy tym pomagano; jeśli jednak zaczynał rościć sobie pretensje do dostatków, eleganckich strojów, pieniędzy lub tytułów, natrafiał na nieugięte zakazy; ten zaś, czyje apetyty były przemożne, zwykle już za młodu powracał do „świata", stawał się płatnym nauczycielem, szkolnym lub prywatnym, albo dziennikarzem, albo żenił się czy w inny jakiś sposób urządzał sobie życie według własnych upodobań.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

a ucho jego nasłuchiwało fugi: wydawało mu się, że dziś po raz pierwszy słyszy muzykę. . .

Zagrał krótki szereg dźwięków, fragmencik owej pieśni, a zabrzmiał on, tak wykrojony, bez początku i końca, dziwacznie. Zagrał ów temat raz jeszcze, lecz poszedł już dalej: już pojawił się głos pierwszy, drugi przekształcił postęp kwintowy w kwartowy, trzeci powtórzył pierwszy o oktawę wyżej, podobnie jak czwarty powtórzył drugi, a ekspozycja zakończyła się kadencją w tonacji dominanty. Drugie przetworzenie dało swobodniejsze modulacje do tonacji innych, trzecie, ze skłonnością ku subdominancie, zakończyło się kadencją na dźwięku podstawowym. Chłopiec patrzył na mądre białe palce grającego, widział na jego skupionej twarzy spokojne odzwierciedlenie całego tego rozwoju, gdy oczy pod wpółprzymkniętymi powiekami odpoczywały. Serce chłopca wzbierało czcią i miłością dla mistrza, a ucho jego nasłuchiwało fugi: wydawało mu się, że dziś po raz pierwszy słyszy muzykę, wyczuwał poza tym, przy nim powstającym utworem muzycznym ducha, uszczęśliwiającą harmonię prawa i wolności, służby i władania, poddawał się i ślubował temu duchowi i temu mistrzowi; podczas tych minut widział siebie i świat cały wiedzionych, uporządkowanych i wyjaśnionych przez ducha muzyki, a gdy gra dobiegła końca, widział uwielbianego władcę i czarodzieja, schylonego jeszcze przez krótki moment, z wpółprzymkniętymi powiekami nad klawiaturą, z twarzą rozjaśnioną cichym, wewnętrznym blaskiem, i nie wiedział, czy powinien radować się błogością owych chwil, czy płakać, że już minęły.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

gra stanowiła początkowo jedynie rodzaj ciekawego ćwiczenia pamięci. . .

Gra stanowiła początkowo jedynie rodzaj ciekawego ćwiczenia pamięci i daru kombinatoryki w gronie studentów i muzykantów, a — jak już wspominaliśmy — uprawiano ją zarówno w Anglii, jak i w Niemczech, zanim jeszcze została „wynaleziona" tutaj, w Wyższej Szkole Muzycznej w Kolonii, i zanim uzyskała swą nazwę, którą i dzisiaj jeszcze po tak wielu pokoleniach nosi, mimo iż już od dawna nic nie ma wspólnego ze szklanymi paciorkami. Szklanymi tymi paciorkami posługiwał się jej wynalazca, Bastian Perrot z Calw, nieco dziwaczny, lecz mądry, towarzyski i ludziom życzliwy teoretyk muzyki, używając ich zamiast liter, liczb, nut i innych znaków graficznych. Perrot, który pozostawił zresztą jeszcze także rozprawę o „Rozkwicie i upadku kontrapunktu", zastał w kolońskim seminarium pewien, dość już przez uczniów rozwinięty, nawyk zabawowy: nawoływali się wzajemnie przy pomocy skrótowych formułek swej naukowej dyscypliny dowolnymi motywami lub początkami klasycznych kompozycji, przy czym ten, kto w taki sposób został wywołany, musiał odpowiedzieć albo dalszym ciągiem utworu, albo — lepiej jeszcze — głosem wyższym czy niższym, kontrastowym kontrtematem i tak dalej.
(...)
Dopiero znacznie później i stopniowo przeniknęło do gry z duchowych zasobów systemu wychowawczego, zwłaszcza zaś z nawyków i obyczajów Wędrowców Wschodu, pojęcie kontemplacji. Ujawniła się bowiem pewna wada: oto ludzie obdarzeni wyjątkową pamięcią, choć nie posiadający żadnych innych cnót, uprawiali wirtuozerskie, olśnięwające gry, zdumiewając i oszałamiając uczestników szybkimi sekwencjami niezliczonych wyobrażeń. Lecz oto wirtuozeria taka jęła stopniowo podlegać coraz surowszym zakazom, kontemplacja zaś stała się niezmiernie ważnym składnikiem gry, a nawet najważniejszym jej elementem dla widzów i słuchaczy.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

z dnia na dzień, wśród drgawek, bez wiary w jakiekolwiek jutro. . .

Wytrwale uczyli się kierowania samochodami i trudnych gier karcianych i marzycielsko oddawali się rozwiązywaniu krzyżówek — ponieważ niemal bezbronnie stali wobec śmierci, lęku przed bólem i głodem, nie pocieszani już przez Kościół ani nie wspierani radami rozumu. Oni, którzy czytali tak wiele artykułów i tylu słuchali wykładów, nie umieli zdobyć się na wysiłek i znalezienie czasu, by uodpornić się na lęki, zwalczyć w sobie strach przed śmiercią; żyli z dnia na dzień, wśród drgawek, bez wiary w jakiekolwiek jutro.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

przezwyciężywszy całkowicie kuratelę kościelną, a państwową po części. . .

Działy się dzieje — a czy były dobre, czy też lepiej, aby się nie przydarzyły, czy zdołamy dostrzec ich „sens" — nie ma znaczenia. Tak tedy toczyły się też owe walki o „wolność" ducha i właśnie w owej późnej, felietonowej epoce doprowadziły do tego, iż umysł istotnie cieszył się niesłychaną, trudną już dlań nawet do zniesienia wolnością, przezwyciężywszy całkowicie kuratelę kościelną, a państwową po części, nadal jednak jeszcze nie znajdując prawdziwego, przez siebie samego sformułowanego i respektowanego prawa, prawdziwego, nowego autorytetu i legalności.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

w zasięgu znacznie przekraczającym wszelkie dziedziny sztuki. . .

W dawnym piśmiennictwie natrafiamy tu i ówdzie na legendy o mądrych, magicznych grach, wynajdywanych i uprawianych przez uczonych, mnichów lub na życzliwych umysłowym igraszkom dworach książęcych — na przykład w postaci szachów, których figury i pola miały, oprócz potocznych, także tajemne znaczenia. Ogólnie znane są też relacje, baśnie i klechdy z okresu młodości wszelkich kultur, przypisujące muzyce — w zasięgu znacznie przekraczającym wszelkie dziedziny sztuki — moc ujarzmiania dusz i ludów, czyniące ją tajemnym władcą czy też kodeksem dla państw i ludzi.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

jak każda wielka idea, nie miała ona właściwie początku, lecz w zamyśle istniała zawsze. . .

Reguły te, mowa znaków i gramatyka gry, stanowią rodzaj wysoce rozwiniętego, tajemnego języka, w którym udział swój mają przeróżne nauki i sztuki, zwłaszcza jednak matematyka i muzyka (albo teoria muzyki), wyrażając treść i rezultaty niemal wszelkich nauk i wzajemne mogąc tworzyć pomiędzy nimi związki. Gra szklanych paciorków jest zatem grą wszelkimi treściami i wartościami naszej kultury, igra nimi zapewne tak, jak w okresie rozkwitu sztuk pięknych malarz igrał barwami swojej palety. Cokolwiek ludzkość w twórczych swoich epokach wydała w zakresie wiedzy, szczytnych myśli i dzieł sztuki, co późniejsze czasy uczonej refleksji sprowadziły do pojęć i uczyniły naszym dobrem intelektualnym, cały ów ogromny zasób duchowych wartości służy graczowi szklanych paciorków, który gra na nich tak, jak organista na organach, a instrument ów jest niewiarygodnie doskonały, manuały jego i pedały penetrują cały duchowy kosmos, liczba rejestrów jest niemal niezliczona i teoretycznie można by z pomocą tego instrumentu odtworzyć w grze intelektualną treść całego świata.(...)
   Ostatecznie jest kwestią upodobań historyka, jak daleko zechce przesunąć w czasie początki i prehistorię gry szklanych paciorków. Albowiem, jak każda wielka idea, nie miała ona właściwie początku, lecz w zamyśle istniała zawsze. Zaczątki jej odnajdujemy jako ideę(...)

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

bez śladu aspiracji do jakiejkolwiek oryginalności czy niezwykłości, w sposób możliwie najdoskonalszy podporządkować się ogólnie obowiązującym zasadom i najdoskonalej służyć temu, co ponad osobowe. . .

   Wprawdzie to, co dziś rozumiemy jako osobowość, różni się znacznie od pojęć, jakie na ten temat mieli biografowie i historycy w czasach dawniejszych. Dla nich, zwłaszcza zaś dla autorów z owych epok, w których występowały tak wyraźne skłonności biograficzne, istotę osobowości zdawało się tworzyć wszystko, co wyjątkowe, anormalne i niepowtarzalne, częstokroć wręcz patologiczne, podczas gdy my, współcześni, dopiero wówczas mówić zaczynamy o wybitnej osobowości, gdy napotykamy ludzi, którym udało się bez śladu aspiracji do jakiejkolwiek oryginalności czy niezwykłości, w sposób możliwie najdoskonalszy podporządkować się ogólnie obowiązującym zasadom i najdoskonalej służyć temu, co ponad osobowe. Dokładniej rzecz rozpatrując stwierdzimy, ze już starożytni znali ów ideał: postać "mędrca" czy „człeka doskonałego" na przykład u dawnych Chińczyków lub sokratyczny ideał nauki o cnocie ledwo da się odróżnić od dzisiejszego naszego ideału, niejedna zaś wielka organizacja duchowa, choćby Kościół Rzymski w okresach swej największej potęgi, znała podobne zasady, niektóre zaś z najwybitniejszych w nich postaci, na przykład święty Tomasz z Akwinu, wydają się nam, na podobieństwo wczesnych rzeźb greckich, raczej klasycznymi przedstawicielami pewnych typów niż pojedynczymi osobami. Lecz mimo wszystko ów dawny, prawdziwy ideał zaginął niemal całkowicie w czasach poprzedzających reformację życia duchowego, która rozpoczęła się w dwudziestym stuleciu i której jesteśmy spadkobiercami. Zdumiewamy się, odnajdując w ówczesnych biografiach obszerne relacje o ilości rodzeństwa bohatera lub tez o psychicznych urazach czy uszczerbkach, jakich doznał odrywając się od dzieciństwa wskutek dojrzewania, walki o uznanie lub zalotów miłosnych. Nas dzisiaj nie interesuje ani patologia, ani dzieje rodziny, ani popędy, ani trawienie, ani też sen bohatera; nawet historia jego duchowego rozwoju i wykształcenia przez ulubione studia i ulubioną lekturę etc. "wydaje się nam niezbyt ważna. Bohaterem godnym szczególnego zainteresowania jest dla nas jedynie ten, kto z natury i dzięki wychowaniu potrafi zatracić w sposób niemal doskonały własną osobę w jej funkcji hierarchicznej, nie tracąc jednak przy tym silnego, świeżego a godnego podziwu impulsu, decydującego o indywidualnej wartości. Jeśli zaś pomiędzy jednostką i hierarchią powstają konflikty, uważamy je właśnie za kamień probierczy danej osobowości. I choć bynajmniej nie aprobujemy buntownika, którego żądze i namiętności nakłaniają do naruszenia ładu społecznego, czcimy przecież pamięć prawdziwie tragicznych ofiar.

 Hermann Hesse (fragment powieści Gra szklanych paciorków, 1943)
   
   
   

19 listopada 2013

co głęboka północ rzecze. . .

Jeden!
Bacz! O człowiecze!

Dwa!
Co głęboka północ rzecze?

Trzy!
Z głębokiego snu pomroki

Cztery!
Zbudziłam się wreszcie,

Pięć!
Świat jest głęboki,

Szczeć!
Głębszy, niż myślał dzień jeszcze.

Siedem
Ból świata sięga głębin,

Osiem!
Rozkosz - głębsza jest niż serca boleści.

Dziewięć!
Ból mówi: Przemiń!

Dziewięć!
Lecz wszelka rozkosz chce wieczności,

Jedenaście!
Chce głębokiej, głębokiej wieczności!

Dwanaście!

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)


   

więcej odwagi potrzeba na to, aby uczynić wreszcie koniec, niż aby wiersz nowy zrobić. . .

A gdy mi znowuź ochoczo biegać nie zaczniecie, wówczas macie mi się z tego świata precz wynosić!
   Przy wszystkiem, co nieuleczalne, lekarzem być nie należy: tako poucza Zaratustra - a więc wynoścież mi się precz!
   Lecz więcej odwagi potrzeba na to, aby uczynić wreszcie koniec, niż aby wiersz nowy zrobić: wiedzą o tem wszyscy lekarze i poeci.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)


   

18 listopada 2013

życie jest waśnią o gusty i smaki!. . .

   Oto stoi on tu jako tygrys, gotów do skoku; nie znoszę ja jednak tych napiętych dusz, nie do gustu są mi ci wszyscy powściągliwi!
   Powiadacie mi, przyjaciele, że o gusty i smaki spierać się niepodobna? Ależ wszelkie życie jest waśnią o gusty i smaki!
   Smak: to jest waga zarazem i ciężarki, i ważący; a biada żyjącemu, który by żyć zechciał bez waśni o wagę, ciężarki i ważących!
   Bodajżeby się on znużył swą wzniosłością, ów wzniosły; wówczas dopiero jego piękno wznosić się pocznie - wtedy go skosztuję i zasmakuję w nim.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)


   

17 listopada 2013

nie lubię was ani uczt waszych. . .

   Tłoczycie się koło bliźnich i macie piękne słowa na to. Ja zaś powiadam wam: to wasze ukochanie bliźnich jest złem umiłowaniem samego siebie.
(...) 
   Z samymi sobą podołać nie zdołacie, siebie nie dość umiłowawszy, i oto pragniecie zwieść bliźniego ku ukochaniu siebie i ozłocić siebie tem jego zbałamuceniem.
   Pragnąłbym, abyście wreszcie ścierpieć nie mogli żadnych bliźnich ani ich sąsiadów, tak oto musielibyście przyjaciela dla się we wnętrzu swem stworzyć i jego serce pałające.
 (...) 
   Jeden idzie do bliźniego, ponieważ siebie szuka; drugi, ponieważ siebie zatracić pragnie. Zła miłość wasza ku sobie czyni wam samotność więzieniem.
   Dalsi to płacą za waszą miłość ku bliższym; gdzie bodaj pięciu z was znajdzie się w gromadzie, tam szósty umrzeć musi.
   Nie lubię was ani uczt waszych: zbyt wielu aktorów zastawałem przy nich i zbyt wielu widzów nawet o zachowaniu aktorskiem.
   Nie bliźniego więc wskazuję ja wam, lecz przyjaciela. Przyjaciel niech wam będzie ucztą tej ziemi i przeczuciem nadczłowieka.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
 
 
   

gdyby nie było przyjaciela?. . .

   Jednego mam wokół siebie zawsze za wiele - myślał pustelnik. - Zawsze tylko: jeden razy jeden; gdy trwa dłużej, uczyni dwa!"
   Ja i mnie są zawsze w zbyt żarliwej ze sobą gawędzie: jakżeby to wytrzymać się dało, gdyby nie było przyjaciela?
   Dla pustelnika przyjaciel jest zawsze trzecim: trzeci jest korkiem, nie dopuszczającym, by rozmowa dwóch zapadła w głębie.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
 
 
   

16 listopada 2013

czerwoni. . .

- Jeśli zatrąbię, a oni nie wrócą, to koniec. Nie utrzymamy ognia. Upodobnimy się do zwierząt. Zostaniemy tu na zawsze.
(...)
Książki miały ośle uszy i zniszczone okładki. Jedna z nich, czysta i lśniąca, była o Topsy i Mopsy, i Ralf nigdy jej nie czytał, bo Topsy i Mopsy to dziewczynki;
(...)
   - Żeby tak móc zrobić radio!
   - Albo samolot...
   - ...albo okręt.
   Ralf przywołał całą swą zanikającą wiedzę o otaczającym świecie.
    - Moglibyśmy trafić do niewoli do czerwonych, Eryk odgarnął włosy.
    - Czerwoni byliby lepsi od...

William Golding (fragment powieści Władca Much, 1954)
   
   
   

niegdyś było to i tamto; a teraz. . .

Świat, ten zrozumiały, rządzący się prawami świat, zaczął mu się usuwać spod stóp. Niegdyś było to i tamto; a teraz... i okręt odpłyną

William Golding (fragment powieści Władca Much, 1954)
   
   
   

życia, gdzie każda dróżka była improwizacją. . .

Był przypływ i między wodą a zwałem wyrzuconych z morza odpadków wzdłuż tarasu palmowego leżał tylko wąski pas twardego piasku. Ralf obrał tę drogę, bo musiał pomyśleć; a tylko tędy mógł iść nie patrząc pod nogi. Nagle, kiedy tak szedł nad skrajem wody, ogarnęło go zdziwienie. Poczuł, że rozumie nudę tego życia, gdzie każda dróżka była improwizacją i gdzie znaczną część czasu poświęcało się na pilnowanie własnych kroków. Zatrzymał się i stanął twarzą do przebytej drogi; wspomniał pierwszą entuzjastyczną wyprawę, jakby należała do pogodniejszego dzieciństwa, uśmiechnął się drwiąco. Potem odwrócił się i zaczął znowu iść w stronę granitowej płyty, naprzeciw świecącemu w twarz słońcu. Zbliżał się czas zebrania i wkraczając w przepych oślepiającego blasku słońca Ralf przebiegał w myślach główne punkty swego przemówienia. Nie może być żadnych nieporozumień odnośnie tego zebrania, żadnych pogoni za urojonymi...

William Golding (fragment powieści Władca Much, 1954)
   
   
   

wa niezależne kontynenty doświadczeń i uczuć. . .

Szli obok siebie - dwa niezależne kontynenty doświadczeń i uczuć - niezdolni się porozumieć.

William Golding (fragment powieści Władca Much, 1954)
   
   
   

14 listopada 2013

krąg solidarności, który nie obejmował. . .

Zerwał się huragan śmiechu, śmiały się nawet najmniejsze dzieci. W tym momencie chłopcy tworzyli ścisły krąg solidarności, który nie obejmował Prosiaczka. Ten bardzo poczerwieniał, pochylił głowę i zaczął przecierać okulary.

William Golding (fragment powieści Władca Much, 1954)
   
   
   

nie ma żadnego p r a w a _ n a t u r a l n e g o. . .

Nie ma żadnego p r a w a n a t u r a l n e g o : to słowo jest jedynie starożytnym bzdurstwem godnym prokuratora, który prowadził na mnie obławę, a którego pradziad wzbogacił się konfiskatą za Ludwika XIV. Istnieje p r a w o jedynie o tyle, o ile istnieje ustawa zabraniająca czynić taką a taką rzecz pod grozą kary. Przed prawem n a t u r a l n a jest jedynie siła lwa lub potrzeba istoty, której chce się jeść, której jest zimno, jednym słowem, p o t r z e b a... Nie, ludzie szanowni to jedynie hultaje, którzy mieli to szczęście, że ich nie schwytano na gorącym uczynku.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

o jakim bogu? nie owym z biblii, małostkowym, okrutnym, dyszącym zemstą despocie. . .

   Czemu nie - podjął Julian - jeśli jest przyszłe życie... Na honor! Jeżeli tam znajdę Boga chrześcijan, przepadłem: jest to despota przejęty myślą o zemście; jego Biblia prawi jeno o straszliwych karach. Nigdy go nie kochałem, nie chciałem nawet wierzyć, aby go ktoś kochał szczerze. Jest bez litości (przypomniał sobie ustępy z Biblii). Ukarze mnie w okropny sposób.
(...)
   Ha! Gdyby istniała prawdziwa religia... Ja, głupiec, widzę gotycką katedrę, czcigodne witraże, moje słabe serce uzmysławia sobie kapłana z tych witraży... Dusza moja zrozumiałaby go, dusza moja potrzebuje go... Znajduję jedynie niechlujnego pajaca, coś w rodzaju kawalera de Beauvoisis bez jego wykwintu...
   Ale prawdziwego kapłana, jakiegoś Massilona, Fénelona... Massilon wyświęcił księdza Dubois. Pamiętniki Saint-Simona zepsuły mi Fénelona - ale wreszcie prawdziwego kapłana... Wówczas tkliwe dusze miałyby punkt zborny. Nie bylibyśmy samotni... Ten dobry kapłan mówiłby nam o Bogu. Ale o jakim Bogu? Nie owym z Biblii, małostkowym, okrutnym, dyszącym zemstą despocie... ale o Bogu Woltera, sprawiedliwym, dobrym, nieskończonym... Kłębiły mu się w głowie ustępy z Biblii, którą umiał na pamięć... - Ale w jaki sposób, z chwilą gdy ludzie zbiorą się we trzech, uwierzyć w to wielkie imię: Bóg, po straszliwych nadużyciach, jakich dopuszczają się z nim księża?
   Żyć samotnie!... Co za męczarnia!...
   Staję się szalony i niesprawiedliwy! - zawołał Julian uderzając się w czoło. - Jestem samotny tu w więzieniu, ale nie żyłem samotnie na ziemi; miałem silne poczucie obowiązku. Obowiązek, jaki sobie nakreśliłem, źle czy dobrze pojęty... był niby pień drzewa, o które opierałem się podczas burzy, chwiałem się, wahałem. Ostatecznie, byłem tylko człowiekiem... ale nie dałem się porwać.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

13 listopada 2013

przypadek pomieścił nas obok siebie na ziemi. . .

   Julian doznał uczucia niemocy, spodziewał się najdotkliwszych wyrzutów. Dla dopełnienia przykrości, tego rana doznawał ostrego żalu, że nie kocha ojca.
   - Przypadek pomieścił nas obok siebie na ziemi - powiadał sobie, gdy odźwierny sprzątał z grubsza celę - i wyrządziliśmy sobie mniej więcej wszystko możliwe zło. Przybywa w chwili śmierci zadać mi ostateczny cios.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

co do wielkiego. . .

...co do wielkiego być może.

François Rabelais
   
   
   

na śmierć, oto jestem. . .

Nie spodziewajcie się słabości z mej strony. Zemściłem się. Zasłużyłem na śmierć, oto jestem.

Friedrich Schiller
   
  
   

12 listopada 2013

będzie li bogiem, słowem albo miską?. . .

   - ...Tak, panowie, zwłaszcza o tym nieszczęśliwym narodzie można powiedzieć: Będzie li bogiem, słowem albo miską?
   "B ę d z i e b o g i e m !", woła bajkopis. Do was to, panowie, zdają się odnosić te tak szlachetne i głębokie słowa.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

umiem wybierać mundur swej epoki. . .

- Teraz, prawda, w tym czarnym ubraniu można mieć w czterdziestym roku sto tysięcy franków dochodu i błękitną wstęgę jak biskup z Beauvais. Doskonale! - mówił śmiejąc się uśmiechem Mefistofelesa. - Mam więcej sprytu od nich; umiem wybierać mundur swej epoki.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

jeżeli losy pozwolą. . .

Si fata sinant (Jeżeli losy pozwolą).

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(wynotowane z powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

11 listopada 2013

pocieszność codziennych wydarzeń zasłania. . .

Pocieszność codziennych wydarzeń zasłania wam prawdziwe niedole namiętności.

Antoine Pierre Joseph Marie Barnave
 
 
   

bezczelność i twardość, do których nie czuję się zdolnym. . .

Jestem sam na ziemi, nikt nie raczy myśleć o mnie. Wszyscy, co dochodzą do czegoś, posiadają bezczelność i twardość, do których nie czuję się zdolnym. Nienawidzą mnie dla mej dobroduszności. Och, niebawem umrę bądź z głodu, bądź ze zgryzoty, iż ludzie są tak twardzi.

Thomas Young
   
  
  

d l a t y r a n ó w. . .

- Ze wszystkich pojęć najpożyteczniejsze dla tyranów jest pojęcie Boga - powiedział mu Vane.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

p o s t ę p u j z a w s z e n a w s p a k w s z e l k i e m u o c z e k i w a n i u.

   - Masz wszelkie dane, drogi Sorel - mówili - masz z natury tę chłodną minę, będącą o t y s i ą c m i l o d p i e r w s z e g o w r a ż e n i a, którą tak silimy się osiągnąć.
   - Nie pojąłeś swojej epoki - mówił książę Korazow - p o s t ę p u j z a w s z e n a w s p a k w s z e l k i e m u o c z e k i w a n i u. Oto, na honor, jedyna religia naszych czasów. Nie bądź ani trzpiotem, ani pedantem, gdyż wówczas oczekiwano by po tobie szaleństw lub mizdrzenia, tym samym chybiłbyś zasadzie.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

głupcy biorą go za głupca. . .

- Zazwyczaj parafianie przybyli do Paryża podziwiają wszystko - myślał margrabia - ten nienawidzi wszystkiego. Tamci są zanadto sztuczni, ten nie dosyć; stąd głupcy biorą go za głupca.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

to jaskinia. . .

- Ależ to jaskinia - powiadał jak Bazylio w Cyruliku - widzę tu same podejrzane figury.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

się nie przejmować. . .

Nil mirari (Niczym się nie przejmować).

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(wynotowane z powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

10 listopada 2013

żadnego pokarmu dla wyobraźni: to znaczy śmierć. . .

- Wola ludzka jest potęgą, czytam to wszędzie, ale czy wystarczy, aby pokonać taki wstręt? Zadanie wielkich ludzi było łatwe: niebezpieczeństwo, mimo całej grozy, zdało się im piękne, a któż zdoła zrozumieć, z wyjątkiem mnie, ohydę tego, co mnie otacza? Była to najcięższa próba w jego życiu. Tak łatwo by mu było zaciągnąć się do którego ze świetnych pułków stojących w Besançon! Mógł zostać nauczycielem łaciny, tak niewiele potrzebował, aby wyżyć! Ale wówczas żadnych widoków, żadnego pokarmu dla wyobraźni: to znaczy śmierć.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
   
   
   

Któż przeszkodzi wybitnej inteligencji przejść do przeciwnego obozu. . .

   W tępych ich oczach Julian czytał zawsze zwierzęce zaspokojenie po obiedzie, a oczekiwanie przed obiadem. Oto ludzie, wśród których trzeba mu się wybić! Ale czego Julian nie wiedział, czego nie zdradzono przed nim, to że być pierwszym we wszelkich kursach dogmatyki, historii kościelnej etc. było w ich oczach jedynie grzeszną pychą. Od czasu Woltera, od czasu rządu dwu Izb, będącego w gruncie jedynie n i e u f n o ś c i ą i o s o b i s t y m dociekaniem, co zaszczepia w sercach ludów zły nałóg nieufności, Kościół we Francji zrozumiał pono, że książki są jego prawdziwym wrogiem. Pokora serca jest wszystkim w jego oczach. Triumfy w naukach, nawet duchownych, są mu podejrzane, i słusznie. Któż przeszkodzi wybitnej inteligencji przejść do przeciwnego obozu, jak Sieyés albo Grégoire? Wystraszony Kościół czepia się papieża jako jedynej deski zbawienia. Jeden papież może się pokusić o sparaliżowanie ducha krytyki i za pomocą wspaniałych ceremonii swego dworu usypia znudzone i chore dusze światowców.
   Na wpół przenikając te prawdy, którym wszelako każde słowo w seminarium sili się przeczyć, Julian popadł w głęboką melancholię. Pracował wiele, starając się szybko nauczyć rzeczy użytecznych dla księdza, a fałszywych i bezwartościowych w jego własnych oczach. Sądził, że to jest wszystko, co ma do roboty.

Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)