28 lutego 2016

co oznacza, że znak pokazuje?. . .

   Co oznacza, że znak pokazuje? Odpowiedź można będzie uzyskać dopiero wtedy, gdy określimy odpowiedni sposób obchodzenia się z narzędziem pokazującym. Także jego poręczność musi dać się przy tym rzetelnie ująć. Jak w odpowiedni sposób mieć-do-czynienia ze znakiem? W nawiązaniu do przytoczonego przykładu (strzałka) trzeba powiedzieć: właściwym zachowaniem (byciem) wobec spotkanego znaku jest „ustąpienie" lub „pozostanie na miejscu" („Stehenbleiben"), gdy zbliża się samochód wyposażony w strzałkę. Jako obranie kierunku, ustąpienie z istoty należy do bycia-w-świecie i jestestwa. To ostatnie zaś zawsze jest jakoś ukierunkowane i w drodze; stanie i pozostawanie (Stehen und Bleiben) to tylko graniczne przypadki tego ukierunkowanego „w drodze". Znak zwraca się do specyficznie „przestrzennego" bycia-w-świecie. Znak nie zostaje właściwie „ujęty" właśnie wtedy, gdy mu się uporczywie przyglądamy i twierdzimy, że jest pokazującą rzeczą. Nawet wtedy, gdy zwracamy wzrok w kierunku wskazanym strzałką i spoglądamy na coś obecnego po stronie, w którą wskazuje strzałka, nie spotykamy znaku właściwie. Znak zwraca się do przeglądu zatroskanego obchodzenia się w taki sposób, że postępujący za wskazaniami znaku przegląd (Umsicht) przekształca w takim współkroczeniu to, co aktualnie [jest] „wokół" (Umhafte) w otoczeniu (Umwelt), w wyraźne rozglądanie się. Przeglądowe rozglądanie się nie ujmuje tego, co poręczne, lecz raczej nabiera orientacji wewnątrz otoczenia. Inna możliwość doświadczenia narzędzia polega na tym, że strzałkę traktuje się jako narzędzie po prostu należące do pojazdu; nie potrzeba wtedy odkrywać specyficznego charakteru strzałki jako narzędzia, może pozostać w pełni nieokreślone, co i j ak ma ona pokazywać, a przecież to, co napotykane, nie będzie czystą rzeczą. W odróżnieniu od najbliższego odnajdywania nieokreślonej w wielu aspektach rozmaitości narzędziowej doświadczenie rzeczy wymaga swej własnej określoności.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

postrzeganie ... sposób zagadywania i omawiania czegoś. . .

   Postrzeganie dokonuje się w sposób zagadywania i omawiania czegoś jako czegoś. Na gruncie takiego wykładania w najszerszym sensie postrzeganie przechodzi w określanie. To, co postrzeżone i określone, można wyrazić w zdaniach, a jako tak wypowiedziane — zapamiętać i przechować. To oparte na postrzeżeniu zapamiętanie wypowiedzi o... samo jest sposobem bycia-w-świecie i nie może być interpretowane jako „proces" umożliwiający podmiotowi tworzenie sobie przedstawień czegoś, które jako tak przyswojone pozostawałyby „wewnątrz" na przechowaniu i co do których mogłaby potem powstawać niekiedy kwestia, jak się one „zgadzają" z rzeczywistością.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

co oznacza być-w. . .

   Co oznacza być-w? Wyrażenie to uzupełniamy od razu do: bycie-w „w świecie" i mamy skłonność do tego, by rozumieć owo bycie-w jako / „bycie w..." Ten ostatni zwrot oznacza sposób bycia bytu, który jest „w" jakimś innym tak jak woda „w" szklance, suknia „w" szafie. Przez owo „w" rozumiemy stosunek do siebie bycia dwóch rozciągłych „w" przestrzeni bytów pod względem ich miejsc 76 Przygotowawcza analiza fundamentalna jestestwa [54] w niej zajmowanych. Woda i szklanka, suknia i szafa są w jednakowy sposób ,,w" przestrzeni „ n a " pewnym miejscu. Ten stosunek bycia daje się rozszerzać, np.: ławka w sali, sala w uniwersytecie, uniwersytet w mieście itd., aż po: ławka „w kosmosie". Te byty, których przebywanie „w" innych (,,In"-einanderseiń) można tak określić, mają wszystkie ten sam wspólny sposób bycia: obecności w sensie rzeczy występujących „w obrębie" świata. Bycie obecnym „w" czymś obecnym, współobecność z czymś o tym samym sposobie bycia w sensie określonego stosunku miejsc to ontologiczne charaktery, zwane przez nas kategorialnymi, charaktery określające byt o sposobie bycia odmiennym niż jestestwo.
   Bycie-w natomiast oznacza ukonstytuowanie bycia jestestwa i stanowi egzystencjał. Nie można zatem za jego pomocą wyobrażać sobie obecności rzeczy cielesnej (ciała ludzkiego) „w" jakimś obecnym bycie. Bycie-w nie oznacza bynajmniej przestrzennego przebywania czegoś obecnego w czymś obecnym, podobnie jak „w" wcale nie oznacza pierwotnie jakiejś przestrzennej relacji takiego typu1; „tri" („w") pochodzi od innan-, mieszkać, habitare, zamieszkiwać; „an" („u") oznacza: jestem przywykły do czegoś, obeznany z czymś, zajmuję się czymś; ma to znaczenie słowa „colo" w sensie „habito" i „diligo". Ten byt, do którego stosuje się bycie-w w tym właśnie znaczeniu, oznaczyliśmy jako byt, którym zawsze jestem j a sam. Wyrażenie „bin" („jestem") wiąże się z „bei" („przy"); „ich bin" („jestem") znaczy zatem: mieszkam, przebywam przy... świecie znanym mi jako taki a taki. „Być" jako bezokolicznik dla „jestem", tzn. pojęte jako egzystencjał, oznacza „zamieszkiwać przy...", „być obeznanym z...". Bycie-w jest zatem formalnym, egzystencjalnym wyrazem bycia jestestwa, którego istotowym ukonstytuowaniem jest bycie-w-świecie.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

jestestwo to. . .

Jestestwo to byt, który się w swym byciu do tego bycia rozumiejąco odnosi. W ten sposób wskazujemy na formalne pojęcie egzystencji. Jestestwo egzystuje. Jestestwo jest ponadto bytem, którym zawsze jestem j a sam. Egzystujące jestestwo charakteryzuje mojość jako warunek możliwości właściwości i niewłaściwości. Jestestwo egzystuje zawsze w jednym z tych modi lub w ich modalnym niezróżnicowaniu.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

osoba nie jest bytem substancjalnym o charakterze rzeczy. . .

  Wedle Schelera o osobie nie można w żadnym razie myśleć jako o rzeczy lub substancji, jest ona raczej „bezpośrednio współprzeżytą (miterlebte) jednością przeżywania, nie zaś tylko pomyślaną rzeczą gdzieś poza tym i na zewnątrz tego, co bezpośrednio przeżyte" . Osoba nie jest bytem substancjalnym o charakterze rzeczy. Nie może także byt osoby sprowadzać się do bycia podmiotem aktów rozumu w pewnym systemie praw.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

niegdyś dom mój ochoczy i świat za dąbrową. . .

Niegdyś dom mój ochoczy i świat za dąbrową
Porzuciłem, by dachu nie mieć ponad głową,
I siebie porzuciłem gdzieś na skraju lasu
Bez pomocy, bez żalu, bez śpiewu, bez czasu
I biegiem tam, gdzie burza, mrok i zawierucha,
By serce niepokoić i narazić ducha —
Tak się chciałem utrudzić i krwią własną zbroczyć,
Żeby istnieć wbrew sobie i ból swój przekroczyć.
I minęło lat wiele — i po latach wielu —
Marnotrawiąc dróg tysiąc — dotarłem do celu
I pieśniami nade mną rozbrzmiały niebiosy,
Powiększyły się kwiaty, zolbrzymiały rosy —
I zgaduję, że z płaczem, po własnym pogrzebie,
W opuszczoną bezdomność powracam do siebie.

                            Bolesław Leśmian (z tomu posth. Dziejba leśna, 1938)


śmierć wtóra. . .

Dwojgu zmarłym w cmentarza zakątku
Dawna miłość śni się od początku -
I westchnęli i po małej chwili
Wspomnieniami ust się połączyli.

Usta, usta! Próchno w was migota!
Któż odgadnie, że to jest - pieszczota?
Któż pomyśli, że to jest kochanie -
Pocałunków trudne wspomnienie?...

Słodka jeszcze jest taka żałoba:
Cień - cieniowi, mgła - mgle się podoba.
Ale szczęście nie potrwało długo:
Niespodzianie zmarli śmiercią drugą...

Boże, Boże! Gdzie twoje lazury?
Straszno zmarłym umrzeć raz wtóry!
Straszno nie być pod żadnym namiotem...
Cicho - ciszej... Nie mówmy nic o tem...

                            Bolesław Leśmian (z tomu posth. Dziejba leśna, 1938)


evviva l'arte!. . .

Eviva l'arte! Człowiek zginąć musi -
cóż, kto pieniędzy nie ma, jest pariasem,
nędza porywa za gardło i dusi -
zginąć, to zginąć jak pies, a tymczasem,
choć życie nasze splunięcia niewarte:
evviva l'arte!

Eviva l'arte! Niechaj pasie brzuchy
nędzny filistrów naród! My, artyści,
my, którym często na chleb braknie suchy,
my, do jesiennych tak podobni liści,
i tak wykrzykniem; gdy wszystko nic warte,
evviva l'arte!

Evviva l'arte! Duma naszym bogiem,
sława nam słońcem, nam, królom bez ziemi,
możemy z głodu skonać gdzieś pod progiem,
ale jak orły z skrzydły złamanemi -
więc naprzód! Cóż jest prócz sławy co warte?
evviva l'arte!

Evviva l'arte! W piersiach naszych płoną
ognie przez Boga samego włożone:
więc patrzym na tłum z głową podniesioną,
laurów za złotą nie damy koronę,
i chociaż życie nasze nic niewarte:
evviva l'arte!

                                               Kazimierz Przerwa-Tetmajer
 
 
 

27 lutego 2016

niewiara. . .

Już nic nie widzę - zasypiam już
              W ciszy i w grozie.
Znika mi słońce w załomach wzgórz.
              Bóg znika - w brzozie...

Ginie mi z oczu umowny kwiat
              W chwiejnej dolinie.
Gdzie się podziewa ten cały świat.
              Gdy z oczu ginie?

Czy korzystając z tego, żem zwarł
              Rzęsy na mgnienie
Znużony dreszczem i łzami czar
              Znicestwia w cienie?

Czy wypoczywa od barw i złud
              Popod snu bramą,
Wznosząc boleśnie w wieczność i w chłód
              Twarz nie tę samą?

Nie, nie! Przy tobie jak dawniej trwa.
              Śmiertelny, bujny!
Jest tu, gdzie zgroza, niewiara twa
              I sen twój czujny!

                                       Bolesław Leśmian (z tomu Napój cienisty / Spojrzystość, 1936)
 
 
 

boże, pełen w niebie chwały. . .

Boże, pełen w niebie chwały,
A na krzyżu - pomarniały -
Gdzieś się skrywał i gdzieś bywał,
Żem Cię nigdy nie widywał?

Wiem, że w moich klęsk czeluści
Moc mnie Twoja nie opuści!
Czyli razem trwamy dzielnie,
Czy też każdy z nas oddzielnie?

Mów, co czynisz w tej godzinie,
Kiedy dusza moja ginie?
Czy łzę ronisz potajemną,
Czy też giniesz razem ze mną?

                            Bolesław Leśmian (z tomu posth. Dziejba leśna, 1938)
 
 
 

chwila

Topole jak winogrona
na starym srebrze
pochmurnego nieba

może tu zostanę
naprawdę
co mi potrzeba

tutaj jest dziewczyna
która przeszła
i ruchem najpiękniejszym
w tej chwili
na ziemi i niebie
włosy odgarnęła
spłynęły ze światłem
na strome ramiona

górą dymią
w popiele nieba

zostanę tutaj
naprawdę
nic mi nie trzeba

Cienie na ścianach
głuchych kamieniczek
i jasny cień
na balkonie

znów bije serce
co umarło w obcej
jak gwiazda Weronie

                        Tadeusz Różewicz (z tomu Srebrny kłos, 1954-1955)
 
 
 

wyżej od rzeczywistości. . .

Wyżej od rzeczywistości stoi możliwość. Zrozumienie fenomenologii polega wyłącznie na ujęciu jej jako możliwości.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

fenomenologia to. . .

Fenomenologia to zatem: sprawić, by to, co się ukazuje, widzieć samo z siebie tak, jak się samo z siebie (von ihm selbst her) ukazuje. Taki jest formalny sens badania, które nadaje sobie nazwę „fenomenologii". W ten jednakże sposób dochodzi do głosu nie co innego niż wypowiedziana wyżej maksyma: „Z powrotem do rzeczy samych!".
[...]
   „Za" fenomenami w sensie fenomenologii z istoty nie stoi nic innego, jednakże to, co ma być fenomenem, może być skryte. I właśnie dlatego, że fenomeny zrazu i zwykle nie są dane, potrzebna jest fenomenologia. „Zakrytość" to pojęcie przeciwstawne do „fenomen". Fenomeny mogą być zakryte na rozmaite sposoby. Po pierwsze, fenomen może być zakryty w tym sensie, że w ogóle nie został on jeszcze odkryty. Nie mamy o nim ani wiedzy, ani niewiedzy. Fenomen może być, po drugie, przesłonięty. Polega to na tym, że kiedyś został odkryty, znów jednak popadł w zakrycie. Ono zaś może stać się totalne lub też, jak to się z reguły dzieje, coś wcześniej odkrytego będzie jeszcze widoczne, choć tylko jako pozór.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

wydawanie dźwięków. .

W konkretnej realizacji mówienie (umożliwianie widzenia) ma charakter języka, wypowiadania słów. Logos to [...] — wydawanie dźwięków, w którym zawsze coś zostaje ujrzane.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

przejaw „czegoś". . .

   Tak więc mówi się o „przejawach choroby". Ma się tu na myśli pewne cielesne objawy, które się ukazują i w tym ukazywaniu się jako ukazujące się „wskazują" coś, co się samo nie ukazuje. Wystąpienie takich objawów, ich ukazanie się idzie w parze z obecnością zakłóceń, które się same nie ukazują. A zatem przejaw jako przejaw „czegoś" właśnie nie oznacza, że coś się samo ukazuje, lecz oznacza anonsowanie się czegoś, co się nie ukazuje, przez coś, co się ukazuje.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

czas ... ontyczne kryterium naiwnego rozróżniania rozmaitych regionów bytu. . .

   „Czas" od dawien dawna funkcjonuje jako ontologiczne lub raczej ontyczne kryterium naiwnego rozróżniania rozmaitych regionów bytu. Odgranicza się „czasowy" byt (procesy przyrodnicze i wydarzenia dziejowe) od bytu „nieczasowego" (stosunki przestrzenne i liczbowe). Zwykle odróżnia się „bezczasowy" sens zdań od „czasowego" przebiegu wypowiadania zdań. Dalej, dostrzega się „przepaść" między tym, co bytuje „czasowo", a tym, co „ponadczasowo" wieczne, i poszukuje się pomostu między nimi. „Czasowo" oznacza tu zawsze tyle, co bytując „w czasie" — określenie, które jednak także jest jeszcze dosyć mroczne.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

z góry zrozumiana. . .

   Podstawowymi pojęciami są określenia, za pomocą których leżąca u podstaw wszelkich utematyzowanych przedmiotów danej nauki dziedzina przedmiotowa zostaje już z góry zrozumiana, a zrozumienie to przewodzi wszelkiemu pozytywnemu badaniu.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

dzieje literatury. . .

[...] dzieje literatury mają stać się dziejami problemów.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

zapytanie ... poszukiwanie. . .

Każde zapytanie jest poszukiwaniem. Każde poszukiwanie już z góry ukierunkowane jest przez to, co poszukiwane.

Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

o co pytanie pyta. . .

   Skoro bycie stanowi to, o co pytanie pyta, a „bycie" znaczy „bycie bytu", więc tym, czego zapytywanie dotyczy w pytaniu o bycie, okazuje się sam byt.


Martin Heidegger (Bycie i Czas, 1927)
   
   
   

historia jest tylko gniciem. . .

   Jesteśmy na tym świecie po to, by nic nie robić , to pewne. Ale zamiast nonszalancko włóczyć za sobą swoją zgniliznę, pocimy się i sapiemy w cuchnącym powietrzu. Historia jest tylko gniciem, wydzielany przez nią smród przesuwa się w stronę przyszłości , a my - gnani gorączką trawiącą nasze na wpół zgniłe ciała - podążamy za nim.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

23 lutego 2016

wełtawska wyspa kampa. . .

Aż nagle ktoś zastuka. Powiesz:
- Proszę!
Będzie to listonosz
i przyniesie ci list,
w którym donoszę, ze chętnie bym znów usiadł
przy twoim stole.

Otworzysz okno, okno tuż nad wodą
- tę rzekę lubimy, nieprawdaż? –
i stary most milcząco nas przekroczy.
Na gładkiej serwecie z białymi frędzlami
będzie stać lampa.

Tylko wieża Staromiejska podpatrzy
kto do ciebie przyszedł.

Ku błękitnym wichurom na łeb na szyję
zrywały się z tarasu Teatru
rzeźbione trzykonne zaprzęgi.

Ach te niedziele, ach te piękne dni,
gdy po płynących krach
do miasta wdzierała się wiosna,
gdy wymyślałem coraz czulsze słówka
przywołujące miłość.

O, tam na nadbrzeżu, u końca balustrady,
jest młyn i nad nim ta wieża,
która się uśmiechała.

I uśmiechały się młode kobiety,
ale mijały mnie, ledwo spojrzałem.
One się uśmiechają do wszystkiego na świecie.

Zamknij to okno, od rzeki idzie chłód.
I podkręć lampę.
Tak się przecież świeciło
w czasach naszego dzieciństwa.
Stół oślepiał jasnością, ale w kątach był mrok.

Ta lampa była latarnią morską domu.

Dobranoc.

Teraz, proszę, poświeć mi.
Na końcu korytarza już ciemno.

                                              Jaroslav Seifert



tłum. z czeskiego Adam Włodek

polskie nałogi uczuciowe. . .

   Wiem, że urażam niektóre polskie nałogi uczuciowe, przyznając się otwarcie do sympatii dla pewnych objawów, pomimo wszystko występujących stale u Rosjan i wśród nich. Do wizerunku tego narodu nie wystarczy mi wiedza o podbojach, zaborach, zesłaniach i tyranii politycznej.

Paweł Jasienica (Pamiętnik, 1985)
   
   
   

prowincja rdzennej rosji przejęła nowy ustrój biernie. . .

   Odbyła się wojna światowa, której finał stanowiły aż dwie rewolucje rosyjskie. Przez cały ten czas nikt nie przeszkadzał łowić ryby na wędkę pod mostem kolejowym w Maksatisze, spacerować po nim swobodnie drewnianymi chodnikami dla pieszych. Nie było widać potrzeby ustawiania żadnych, białych czy czerwonych posterunków ochronnych.
   Głucha prowincja rdzennej Rosji przejęła nowy ustrój biernie. Chłop ochotnie wziął ziemię dziedzica i „wjadł się” w swe gospodarstwo. Rzemieślnik przyjmował zamówienia ze strony kupczichy Marii Maksimowny, której nikt na razie specjalnie nie niepokoił. Tylko istoty z drugiej strony księżyca lub pewni współcześni mi dziś żurnaliści polscy mogą rozprawiać o zniszczeniach wojennych. Spustoszone obszary byłego państwa carskiego znajdowały się dość daleko na zachodzie[...]

Paweł Jasienica (Pamiętnik, 1985)
   
   
   

w symbirsku. . .

[..]w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa przy ul. Koszykowej, oficer tej wsławionej instytucji spisywał mój życiorys. Praca trwała przez sześć dni i była szczegółowa. Dyskusję wywołało na przykład moje twierdzenie, że ojciec nigdy w żadnym wojsku nie służył. Lecz zaczęło się od zwięzłego pytania o imię, nazwisko, datę i miejsce urodzenia. Gdy je wymieniłem oficer spojrzał na mnie wzrokiem człowieka skrzywdzonego moralnie. Bo i rzeczywiście! - taki łotr, członek Armii Krajowej, czyli „zapluty karzeł reakcji”, urodził się w tym samym mieście co Lenin. W Symbirsku, który się od dawna już zwie Uljanowskiem.

Paweł Jasienica (Pamiętnik, 1985)
   
   
   

system komunistyczny osiągnąłby znacznie więcej i funkcjonował bez porównania lepiej. . .

   Nie zamierzam roztkliwiać się nad samym sobą, podobny do mego, albo i znacznie cięższy los jest udziałem mnóstwa ludzi zamieszkałych w centrum i na wschodzie Europy, w zasięgu mocy lub politycznego promieniowania kraju, który już za moich czasów wysadził się na taką osobliwość, jak afera wzmiankowanego Grzegorza Rasputina. Wszyscy razem wzięci jesteśmy ofiarami absurdu w postaci czystej. Dziś, w roku 1970, nie można już wątpić, że system komunistyczny osiągnąłby znacznie więcej i funkcjonował bez porównania lepiej, gdyby nie metoda trzymania „myśli w obcęgach”. Korzystałby z dobrodziejstw prawdy, sformułowanej dość dawno przez Hugona Kołłątaja: „Mowa wolności jest całemu światu sympatyczna. Rozumie ją każdy człowiek”


Paweł Jasienica (Pamiętnik, 1985)
   
   
   

dla dobrej woli nie ma zapory, intensywnej chęci nic się nie oprze. . .

Siedzę i słucham ciszy. Pokój jest po prostu wybielony wapnem. Czasem na białym suficie wystrzeli kurza łapka pęknięcia, czasem płatek tynku obsuwa się z szelestem. Czy mam zdradzić, że pokój mój jest zamurowany? Jakżeż to? Zamurowany? W jakiż sposób mógłbym zeń wyjść? Otóż to właśnie: dla dobrej woli nie ma zapory, intensywnej chęci nic się nie oprze. Muszę sobie tylko wyobrazić drzwi, dobre stare drzwi, jak w kuchni mego dzieciństwa, z żelazną klamką i ryglem. Nie ma pokoju tak zamurowanego, żeby się na takie drzwi zaufane nie otwierał, jeśli tylko starczy sił, by mu je zainsynuować.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

naprawdę samotny jest. . .

   Naprawdę samotny jest nie ten, kto został opuszczony przez ludzi, lecz ten, kto cierpi pośród nich, kto włóczy swą pustynię po jarmarkach, z uśmiechem na przeżartej trądem twarzy demonstruje swe talenty, odgrywa komedię nienaprawialnego. W dawnych czasach wielcy samotnicy byli szczęśliwi, nie znali tej podwójności, nie musieli nic ukrywać, mieli tylko swoją samotność...

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

materia, która cierpi. . .

  Materia, która cierpi, wyzwala się z praw grawitacji, przestaje być współzależna z resztą wszech- świata, odłącza się od uśpionej całości; gdyż ból, czynnik oddzielenia, aktywna zasada indywiduacji, odbiera jej radosną prostotę tuzinkowego losu.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

kto ... rozsnuwał przed samym sobą wizji własnego końca. . .

Możliwości autodestrukcji 

   Urodzeni w niewoli, dźwigając brzemię na barkach i myślach, nie bylibyśmy w stanie doczekać końca jednego dnia, gdyby zawsze aktualna możliwość zakończenia go ni e skłaniała nas do czekania na dzień kolejny ... Żelazne kajdany i duszna ciasnota tego świata mogą nas pozbawić wszystkiego, tylko nie możliwości zabicia się ; a siła i duma płynące z owej wolności przerastają ciężar, który nas przytłacza.
[...]
   Ten, kto nigdy nie rozsnuwał przed samym sobą wizji własnego końca, czyja myśl nie uciekała się często do pomocy sznura, kuli, trucizny albo morskich fal, ten jest nikczemnym niewolnikiem, robakiem gryzącym jakąś kosmiczną padlinę . Świat może nam wszystko zabrać, wszystkiego zabronić, ale nie jest w niczyjej mocy przeszkodzić człowiekowi w usunięciu siebie samego. O ile jednak każdy przedmiot może mu w tym pomóc, a każda przepaść wabi go do siebie, o tyle wszystkie instynkty przeciwstawiają się temu. Wskutek tej sprzeczności umyśle powstaje konflikt bez wyjścia.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

mądrość jest ostatnim słowem konającej cywilizacji. . .

Mądrość jest ostatnim słowem konającej cywilizacji, aureolą zmierzchu historii, zmęczeniem przekształconym w wizję wiata , ostatnim aktem tolerancji, jeszcze zanim nadejdą inni, nowsi bogowie - a z nimi barbarzyńcy . Jest daremną próbą wydobycia melodii ze śmiertelnego rzężenia, które rozprzestrzenia się i przybiera na sile.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

naród. . .

   To, co naród może wyrazić, ma wartość jedynie historyczną: to jego sukcesy w dziejach; nie może jednak wyrazić swojej porażki w nieskończoności, czyli bezowocnego pragnienia samego siebie: bezskutecznie poszukując wyrażeń , które wyczerpałyby jego istotę, zastąpił je w końcu kilkoma słowami - aluzjami do niewypowiedzianego...

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

istniejemy na tyle tylko, na ile cierpimy. . .

   Wadą każdej doktryny mówiącej o wyzwoleniu od cierpienia jest odrzucenie poezji, a więc sfery nieukoń­czoności. Poeta, jeśli pragnie zbawienia, zdradza sam siebie: zbawienie jest końcem pieśni, zaprzeczeniem sztuki i ducha. Jak można celem swego życia uczynić osiąganie celu? Możemy troszczyć się i dbać o nasze cierpienia, ale jakim sposobem mielibyśmy wyzwolić się od nich, nie zatracając siebie? Ulegli wobec przekleństwa, istniejemy na tyle tylko, na ile cierpimy. Dusza rozkwita i obumiera w miarę, jak doświadcza mniej lub więcej tego, co nie do zniesienia.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

człowiek albo jest kaleką - albo w ogóle go nie ma. . .

[...]człowiek albo jest kaleką - albo w ogóle go nie ma. Kiedy, przemyślawszy już wszystko, zaczyna myśleć o sobie - a dochodzi do tego etapu dopiero, gdy odwróci się od świata, jest to ostatnie zagadnienie, które przed sobą stawia - wówczas jest zaskoczony i zmieszany. Ale wciąż ponad naturę, która wiecznie trwa w zdrowiu, przedkłada własną porażkę .

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zarys rozkładu, 1945)
   
   
   

20 lutego 2016

pełni wewnątrz ciemności. . .

   Po wielu słonecznych tygodniach przyszła seria dni chmurnych i gorących. Niebo pociemniało, jak na starych freskach, skłębiło się w dusznej ciszy spiętrzenie chmur, jak tragiczne pobojowiska na obrazach szkoły neapolitańskiej. Na tle tych ołowianych i burych skłębień świeciły jaskrawo domy, kredową, gorącą białością, uwydatnioną jeszcze bardziej ostrymi cieniami gzymsów i pilastrów. Ludzie chodzili ze spuszczonymi głowami, pełni wewnątrz ciemności, która się gromadziła w nich, jak przed burzą, wśród cichych wyładowań elektrycznych.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

dzień cały jaskrawy w wybuchach słońca. . .

Czasem przebiega dzień cały jaskrawy w wybuchach słońca, w spiętrzeniach obłoków obwiedzionych na brzegach świetliście i chromatycznie, pełen na wszystkich krawędziach wyłamującej się czerwieni. Ludzie chodzą odurzeni światłem, z zamkniętymi oczyma, eksplodując wewnątrz od rakiet, rac rzymskich i baryłek prochu. Potem pod wieczór łagodnieje ten ogień huraganowy światła, horyzont zaokrągla się, pięknieje i napełnia lazurem jak ogrodowa kula szklana z miniaturową i świetlaną panoramą świata, z szczęśliwie uporządkowanymi planami, nad którymi jak ostateczne uwieńczenie szeregują się obłoki nad widnokręgiem, roztoczone długim rzędem jak rulony złotych medali albo dźwięki dzwonów dopełniające się w różanych litaniach.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

za rubieżą. . .

Wiem, że kiedyś o jakiejś późnej godzinie stanę tam na progu ogrodów, ręka w rękę z Bianką. Wejdziemy w te zapomniane zakątki, gdzie między starymi murami zamknięte są zatrute parki, te sztuczne raje Poego, pełne szaleju, maku i opiatycznych powoi, płonących pod burym niebem bardzo starych fresków. Zbudzimy biały marmur statuy śpiącej z pustymi oczyma w tym zamarginesowym świecie, za rubieżą zwiędłego popołudnia.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

elokwencją bogato rozczłonkowanej architektury. . .

   W ciepłym, rozrzedzonym powietrzu nie było najlżejszego powiewu. W ciszy tego szarego dnia tylko kredowobiałe ściany willi przemawiały bezgłośną a wymowną elokwencją bogato rozczłonkowanej architektury. Jej lekka swada¹⁶⁹ rozchodziła się w pleonazmach¹⁷⁰, w tysiącznych wariantach tego samego motywu. Wzdłuż jaskrawobiałego fryzu¹⁷¹ biegły w rytmicznych kadencjach płasko rzeźbione girlandy, na lewo i prawo, i zatrzymywały się na rogach niezdecydowane. Z wysokości środkowej terasy¹⁷² zbiegały marmurowe schody — patetyczne i ceremonialne, wśród prędko rozstępujących się balustrad i waz architektonicznych — i spłynąwszy szeroko na ziemię, zdawały się zbierać i cofać swą wzburzoną szatę w głębokim reweransie.¹⁷³

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
 

¹⁶⁹swada — łatwość i płynność w mówieniu.
¹⁷⁰pleonazm — błędne wyrażenie składające się ze słów znaczących to samo.
¹⁷¹fryz — dekoracyjny pas pod gzymsem budynku.
¹⁷²terasa — tu: płaski element wyniesiony ponad średnią wysokość budowli.
¹⁷³rewerans (z fr.) — głęboki ukłon a. przesadna grzeczność.

tyle jest nie urodzonych dziejów. . .

Jak zazielenia się wiosna zapomnieniem, jak odzyskują te stare drzewa słodką i naiwną niewiedzę, jak budzą się gałązkami nie obciążone pamięcią, mając korzenie pogrążone w starych dziejach! Ta zieleń będzie je jeszcze raz czytała jak nowe i sylabizowała od początku i od tej zieleni odmłodzą się historie i zaczną się raz jeszcze, jakby się nigdy nie odbyły.
   Tyle jest nie urodzonych dziejów. O, te żałosne chóry wśród korzeni, te przegadujące się nawzajem gawędy, te niewyczerpane monologi wśród nagle wybuchających improwizacyj! Czy starczy cierpliwości, by ich wysłuchać. Przed najstarszą zasłyszaną historią były inne, których nie słyszeliście, byli bezimienni poprzednicy, powieści bez nazwy, epopeje ogromne, blade i monotonne, bezkształtne byliny¹⁴², bezforemne kadłuby, giganci bez twarzy zalegający horyzont, ciemne teksty pod wieczorne dramaty chmur, a dalej jeszcze — książki-legendy, książki nigdy nie napisane, książki-wieczni pretendenci, błędne i stracone książki in partibus in fdelium¹⁴³…

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   

¹⁴³in partibus in fdelium (łac.) — w krajach niewiernych.

co to jest zmierzch wiosenny ... ten refren żarliwy naszych dociekań, na który nie ma odpowiedzi. . .

XVII

   Co to jest zmierzch wiosenny.
   Czy dotarliśmy do sedna rzeczy, czy dalej już ta droga nie prowadzi? Jesteśmy u końca naszych słów, które już tu stają się majaczliwe, bredzące i niepoczytalne. A jednak dopiero za ich rubieżą zaczyna się to, co w tej wiośnie jest nieogarnięte i niewypowiedziane. Misterium zmierzchu! Dopiero poza naszymi słowami, gdzie moc naszej magii już nie sięga, szumi ten ciemny, nieobjęty żywioł. Słowo rozkłada się tu na elementy i rozwiązuje, wraca w swą etymologię¹³⁰, wchodzi z powrotem w głąb, w ciemny swój korzeń. Jak to w głąb. Rozumiemy to dosłownie. Oto ściemnia się, słowa nasze gubią się wśród niejasnych skojarzeń: Acheront¹³¹, Orkus¹³². Podziemie… Czy czujecie, jak mrocznieje od tych słów, jak sypie się kretowiskiem, jak powiało głębią, piwnicą, grobem. Co to jest zmierzch wiosenny? Raz jeszcze stawiamy to pytanie, ten refren żarliwy naszych dociekań, na który nie ma odpowiedzi.
   Gdy korzenie drzew chcą mówić, gdy pod darnią¹³³ nazbiera się bardzo wiele przeszłości, dawnych powieści, prastarych historyj, gdy nagromadzi się pod korzeniami zbyt wiele zdyszanego szeptu, nieartykułowanej miazgi i tego ciemnego bez tchu, co jest przed wszelkim słowem — wtedy kora drzew czernieje i rozpada się chropawo w grube łuski, w głębokie skiby, otwiera się rdzeń ciemnymi porami, jak futro niedźwiedzie. Pogrążyć się twarzą w tym puszystym futrze zmierzchu, wtedy staje się przez chwilę całkiem ciemno, głucho i bez tchu jak pod wiekiem. Trzeba wtedy przystawić oczy jak pijawki do najczarniejszej ciemności, zadać im lekki gwałt, przecisnąć je przez nieprzeniknione, przepchać na wskroś przez głuchą glebę — i oto nagle jesteśmy u mety, po drugiej stronie rzeczy, jesteśmy w głębi, w Podziemiu. I widzimy…
   Nie jest tu wcale ciemno, jak można by przypuszczać. Przeciwnie — wnętrze pulsuje całe od światła. Jest to, rzecz oczywista, wewnętrzne światło korzeni, błędna fosforescencja¹³⁴, nikłe żyłki poświaty, którymi marmurkowana jest ciemność, wędrujące świetliste majaczenie substancji. Tak samo przecież, gdy śpimy, odcięci od świata, daleko zabłąkani w głębokiej introwersji, w powrotnej wędrówce do siebie — widzimy również, widzimy wyraźnie pod zamkniętymi powiekami, gdyż wtedy myśli zapalają się w nas wewnętrznym łuczywem i tlą się majaczliwie wzdłuż długich lontów, zaniecając się od węzła do węzła. Tak dokonuje się w nas regresja na całej linii, cofanie się w głąb, powrotna droga do korzeni. Tak rozgałęziamy się w głębi anamnezą¹³⁵, wzdrygając się od podziemnych dreszczów, które nas przebiegają, roimy podskórnie na całej majaczącej powierzchni. Bo tylko w górze, w świetle — trzeba to raz powiedzieć — jesteśmy drżącą artykułowaną wiązką melodii, świetlistym wierzchołkiem skowronkowym — w głębi rozsypujemy się z powrotem w czarne mruczenie, w gwar, w bezlik nieskończonych historyj.
   Teraz dopiero widzimy, na czym ta wiosna rośnie, czemu jest tak niewymownie smutna i ciężka od wiedzy.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   

¹³⁰etymologia — pochodzenie wyrazu a. nauka badająca tę kwestię.
¹³¹Acheront (mit. gr.) — jedna z rzek podziemnego świata zmarłych.
¹³²Orkus (mit. rzym.) — demon śmierci bądź rządzona przez niego kraina zmarłych.
¹³³darń — warstwa gleby wraz z korzeniami roślin.
¹³⁴fosforescencja — świecenie w ciemności.
¹³⁵anamneza — przypominanie sobie tego, co wiedzieliśmy przed narodzinami.


objęty ze wszech stron franciszkiem józefem I. . .

   Świat był naówczas objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było wyjścia poza niego. Na wszystkich horyzontach wyrastał, zza wszystkich węgłów⁹⁵ wynurzał się ten profil wszechobecny i nieunikniony, zamykał świat na klucz, jak więzienie. I oto, gdyśmy już stracili nadzieję, pełni gorzkiej rezygnacji, pogodzili się wewnętrznie z jednoznacznością świata, z tą ciasną niezmiennością, której potężnym gwarantem był Franciszek Józef I — wtedy znienacka, jak rzecz nieważną otworzyłeś przede mną ten markownik, o Boże, pozwoliłeś rzucić mimochodem spojrzenie w tę księgę łuszczącą się blaskiem, w markownik strącający swe szaty, stronica za stronicą, coraz jaskrawszy i coraz przeraźliwszy… Któż weźmie mi za złe, że stałem wówczas olśniony, bezsilny ze wzruszenia, a z oczu przepełnionych blaskiem lały mi się łzy. Co za olśniewający relatywizm⁹⁶, co za czyn kopernikański, co za płynność wszystkich kategorii i pojęć.
   Więc tyle dałeś sposobów istnienia, o Boże, więc taki Twój świat jest nieprzeliczony! To jest więcej, niż w najśmielszych marzeniach roiłem. Więc prawdą jest ta wczesna antycypacja duszy, która wbrew oczywistości upierała się przy tym, że świat jest nieprzeliczony!

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   
⁹⁵węgieł — miejsce, gdzie mury stykają się pod kątem prostym.
⁹⁶relatywizm — względność.
⁹⁷flipika — żarliwa mowa oskarżycielska.

w medytacji z pantofelkiem. . .

   Ale on stał zatopiony w medytacji z pantofelkiem Adeli w ręku i przyglądał mu się z głęboką powagą.
   — Tego Bóg nie powiedział — rzekł — a jednak, jak mnie to głęboko przekonywa, przypiera do ściany, odbiera ostatni argument. Te linie są nieodparte, wstrząsająco trafne, ostateczne i uderzają, jak błyskawica, w samo sedno rzeczy. Czym zasłonisz się, co im przeciwstawisz, gdy sam już jesteś przekupiony, przegłosowany i zdradzony przez najwierniejszych sprzymierzeńców? Sześć dni stworzenia było bożych i jasnych. Ale siódmego dnia uczuł On obcy wątek pod rękami i, przerażony, odjął ręce od świata, choć jego zapał twórczy obliczony był na wiele jeszcze dni i nocy. O, Józefie, strzeż się siódmego dnia…

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

dalekiego odblasku rąk bożych. . .

— Można by powiedzieć — rzekł — że świat przeszedł przez twoje ręce, ażeby się odnowić, ażeby zlenić⁶³ się w nich i złuszczyć jak cudowna jaszczurka. O, czy myślisz, że byłbym kradł i popełniał tysiąc szaleństw, gdyby świat nie był tak bardzo się zużył i podupadł, gdyby rzeczy nie były w nim straciły swej pozłoty — dalekiego odblasku rąk bożych? Cóż można począć w takim świecie? Jak nie zwątpić, jak nie upaść na duchu, gdy wszystko jest zamknięte na głucho, zamurowane nad swoim sensem, i wszędzie tylko stukasz w cegłę, jak w ścianę więzienia? Ach, Józefie, powinieneś był wcześniej się urodzić.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   

⁶³zlenić — zrzucić skórę.   

w taki dzień podchodzi mesjasz aż na brzeg horyzontu. . .

   — Jesteśmy teraz sami w całym rynku, ja i ty — rzekłem cicho, gdyż wydęta bania nieba rezonowała jak beczka.
   — Ja i ty — powtórzył ze smutnym uśmiechem — jak pusty jest dziś świat.
   — Moglibyśmy podzielić go i nazwać na nowo — taki leży otwarty, bezbronny i niczyj. W taki dzień podchodzi Mesjasz aż na brzeg horyzontu i patrzy stamtąd na ziemię. I gdy ją tak widzi białą, cichą, z jej błękitami i zamyśleniem, może się zdarzyć, że mu się zgubi w oczach granica, niebieskawe pasma obłoków podłożą się przejściem i sam nie wiedząc, co czyni, zejdzie na ziemię. I ziemia nawet nie zauważy w swej zadumie tego, który zszedł na jej drogi, a ludzie obudzą się z popołudniowej drzemki i nie będą nic pamiętali. Cała historia będzie jak wymazana i będzie jak za prawieków, nim zaczęły się dzieje.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

weszło w nie natychmiast niebo. . .

   Gdy Szloma zamknął za sobą szklane drzwi fryzjerni, weszło w nie natychmiast niebo, jak we wszystkie małe okna tego piętrowego domu, otwartego ku czystej głębi cienistego nieboskłonu.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

czyżby czas był za ciasny dla wszystkich zdarzeń?. . .

   Zwykle fakty uszeregowane są w czasie, nanizane³³ na jego ciąg jak na nitkę. Tam mają one swoje antecedensy³⁴ i swoje konsekwencje, które tłoczą się ciasno, następują sobie na pięty bez przerwy i bez luki. Ma to swoje znaczenie i dla narracji, której duszą jest ciągłość i sukcesja.
   Cóż jednak zrobić ze zdarzeniami, które nie mają swego własnego miejsca w czasie, ze zdarzeniami, które przyszły za późno, gdy już cały czas był rozdany, rozdzielony, rozebrany, i teraz zostały niejako na lodzie, nie zaszeregowane, zawieszone w powietrzu, bezdomne i błędne?
   Czyżby czas był za ciasny dla wszystkich zdarzeń? Czy może się zdarzyć, aby już wszystkie miejsca w czasie były wyprzedane? Zatroskani, biegniemy wzdłuż tego całego pociągu zdarzeń, przygotowując się już do jazdy.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   
³³nanizany — nawleczony.
³⁴antecedens — poprzednik, fakt poprzedzający.

w gruncie rzeczy istnieją tylko książki. . .

Ojciec, widząc mnie spokojniejszym, zbliżył się raz ostrożnie i rzekł tonem łagodnej propozycji: — W gruncie rzeczy istnieją tylko książki. Księga jest mitem, w który wierzymy w młodości, ale z biegiem lat przestaje się ją traktować poważnie. — Miałem już wówczas inne przekonanie, wiedziałem, że Księga jest postulatem, że jest zadaniem. Czułem na barkach ciężar wielkiego posłannictwa. Nie odpowiedziałem nic, pełen pogardy i zaciekłej ponurej dumy.

Bruno Schulz (z opowiadań Sanatorium pod Klepsydrą, 1937)
   
   
   

grzech ożył przez związek z przykazaniem. . .

Dałem do czytania jej wrażliwym dłoniom cztery Ewangelie, psalmy, księgę Apokalipsy i trzy listy świętego Jana, gdzie mogła między innymi przeczytać te słowa: „Bóg jest światłem i nie ma w nim ciemności", tak jak w jego Ewangelii mogła wysłuchać Zbawcę mówiącego: „Jestem światłością świata, ten, kto jest ze mną, nie pogrąży się w ciemnościach". Wzbraniam się dać jej do czytania listy świętego Pawła, bo przecież jeśli będąc niewidomą nie zna grzechu — po cóż niepokoić jej umysł pozwalając na przeczytanie tych chociażby słów: „Grzech ożył przez związek z przykazaniem" (Do Rzymian, VII, 13) i całą tę dalszą dialektykę, choć tak jest godna podziwu?

André Gide (fragment powieści Symfonia pastoralna, 1919)
   
   
   

zagracając ... umysł. . .

[...]nigdy nie udawała, że rozumie, jak czynią często ludzie, zagracając sobie w ten sposób umysł nieprecyzyjnymi lub fałszywymi danymi, przez co całe ich dalsze rozumowanie okazuje się chybione.

André Gide (fragment powieści Symfonia pastoralna, 1919)
   
   
   

do czego podobna jest biel. . .

   — Ale zaraz: biel? Nie rozumiem już, do czego podobna jest biel... I uzmysłowiłem sobie, jak bardzo niedoskonałe było moje porównanie.
   — Biel — próbowałem tłumaczyć jednak — biel jest tą wysoką granicą, poza którą wszystkie tony mieszają się ze sobą, podobnie jak czerń jest ową granicą najniższą.
   Ale to nie satysfakcjonowało mnie bardziej niż ją; od razu zwróciła uwagę na fakt, że dźwięki instrumentów drewnianych, blaszanych czy skrzypiec różnią się jedne od drugich, zarówno w najniższych, jak i najwyższych brzmieniach. Ileż to razy, jak właśnie wtedy, musiałem zamilczeć, bezradny, poszukując gorączkowo, do jakiego tu porównania mógłbym się jeszcze odwołać.
   — Więc tak — powiedziałem wreszcie — wyobraź sobie biel jako coś zupełnie czystego, coś, gdzie nie ma żadnego koloru, ale tylko światło; czerń, przeciwnie, jako nasycenie kolorem aż do zupełnego zaćmienia...

André Gide (fragment powieści Symfonia pastoralna, 1919)
   
   
   

im bardziej zwierzę przywiązane jest do ziemi. . .

   — Czy rzeczywiście — pytała — ziemia jest tak piękna, jak to opowiadają ptaki? Dlaczego nie mówią więcej? Dlaczego pan mi o tym nie mówi? Czy z obawy, by nie sprawić mi przykrości wiedząc, że nie mogę tego zobaczyć? Byłby pan w błędzie. Przysłuchuję się ptakom; myślę, że rozumiem wszystko, co mówią.
   — Ci, którzy mogą je widzieć, nie słyszą ich tak dobrze, jak ty, moja Gertrudo — odpowiedziałem w nadziei, że ją pocieszę.
   — Dlaczego inne zwierzęta nie śpiewają? — zapytała.
   Niekiedy jej pytania zaskakiwały mnie i wprawiały w prawdziwe zakłopotanie, gdyż zmuszały do zastanawiania się nad tym, co do tej pory przyjmowałem bez zbytniego zdziwienia. Dzięki temu właśnie zauważyłem po raz pierwszy, że im bardziej zwierzę przywiązane jest do ziemi i im więcej waży, tym bardziej jest smutne.

André Gide (fragment powieści Symfonia pastoralna, 1919)
   
   
   

wrażliwe, a one są po prostu przylepne. . .

Karolina — myślałem — wydaje się dziś najbardziej uczuciowa z całego rodzeństwa, ale czy któreś z nich w jej wieku było inne? Mój dorosły już Jakub, tak powściągliwy dziś i pełen rezerwy, nawet on... Uważa się je za wrażliwe, a one są po prostu przylepne i przymilne...

André Gide (fragment powieści Symfonia pastoralna, 1919)
   
   
   

07 lutego 2016

samobójstwo othona. . .

SAMOBÓJSTWO OTHONA 

   Cesarz zachowywał nadal spokój całkowity. Pożegnał się ze wszystkimi osobami ze swego otoczenia, zaszczycając je uściskiem lub pocałunkiem, odpowiednio do urzędu i wieku; karcił surowo tych, co mieli łzy w oczach. Zachęcał dostojników usilnie, by jak najspieszniej opuścili jego otoczenie i Brixellum, pozostając bowiem tu dłużej mogliby ściągnąć na siebie gniew zwycięzcy. Pomyślał nawet o- przydzieleniu odjeżdżającym wozów i statków oraz o przygotowaniu zezwoleń i listów polecających do miast, przez które miała wieść droga. Pamiętał wydając te zarządzenia także o nieobecnych, wielu bowiem senatorów zatrzymało się na tyłach armii, w odległej o mil kilkadziesiąt
   Mutinie. Potem Othon zamknął się w swoich pokojach. Spalił wszystkie pisma i listy[...]

Aleksander Krawczuk (Rzym i Jerozolima, 1974)
   
   
  

chciałby jeszcze żyć. . .

Tylko ten, kto chciałby jeszcze żyć, oskarża bogów lub ludzi!

w relacji Tacyta
Imperator Marcus Otho Caesar Augustus
 
   

wespazjan nie mógł cieszyć się sympatią. . .

   Był jeszcze inny powód, który sprawiał, że Wespazjan nie mógł cieszyć się sympatią ówczesnych pisarzy i myślicieli. Oto w pierwszym okresie swego panowania rozkazał on, by filozofowie opuścili stolicę, a dwóch z nich, na j opornie j szych i najkrzykliwszych, zesłał na wyspy prawie bezludne. Posunięcie, niewątpliwie surowe i bardzo krytykowane, nie wynikało jednak — trzeba to powiedzieć — z kaprysu złośliwego, podejrzliwego tyrana. W praktyce bowiem chodziło nie o wszystkich filozofów, lecz o szczególny ich rodzaj, a mianowicie o krążących wśród ludu samozwańczych kaznodziejów spod znaku radykalnego stoicyzmu i cynizmu. Ku uciesze gawiedzi krytyko¬wali oni wręcz napastliwie zasady ustroju monarchicznego, bez obsłonek celując we władzę i autorytet cesarza. Sławili natomiast pełną i niczym nie skrępowaną wolność jednostki oraz społeczeństwa jako dobro najwyższe; przezornie jednak nie określali bliżej, jak owa wolność miałaby wyglądać w praktyce. Mucjan, przyjaciel Wespazjana, chyba najmożniejszy po nim człowiek w Imperium, a zarazem prawdziwy arystokrata o dużej kulturze, także literackiej, bardzo plastycznie charakteryzował wygląd i sposób bycia owych namiętnych wrogów aktualnego porządku politycznego:
   — Wszyscy oni pełni po czubek głowy hałaśliwego samochwalstwa. Wystarczy, że jeden z drugim brodę zapuści, brwi dumnie nastroszy, płaszczyk zarzuci na ramiona, sandały zżuje i zacznie boso spacerować, a zaraz będzie wołał o sobie: Otom ja — mądry, od¬ważny, sprawiedliwy! Każdy z nich obnosi swoją prychająca pychę, choć, jak to powiadają, aniby czytać, ani pływać nie potrafił. Na wszystkich innych patrzy z góry. Człowieka szlachetnie urodzonego nazywa mięczakiem, plebejusza małodusznym, przystojnego mężczyznę pięknisiem, a kogoś niezbyt urodziwego poczciwiną; bogacz to oczywiście żarłok nienasycony, a biedak ma usposobienie niewolnika!

Aleksander Krawczuk (Rzym i Jerozolima, 1974)
   
   
  

źródło snów. . .

   Nie pozwolił jednak, byśmy pozostali w tym dziwnym miejscu rozkoszy dłużej, choć bardzo tego chciałem. Odciągnął mnie siłą, pouczając zarazem:
   — Rozkosz sprawia, że pierwiastek umysłowy zanika i marnieje, krzepnie natomiast i sił nabiera wszystko, co w duszy ludzkiej nierozumne i związane z materia. Z kolei odradza się też pamięć ciała oraz powstaje pragnienie, by znowu rozpocząć życie na ziemi!
   Ruszyliśmy więc dalej drogą promienną i przebyliśmy jej tyle co poprzednio. Wtedy to ujrzałem coś, co z dużej odległości wydało mi się ogromnym naczyniem do mieszania wina, kraterem. Wpadały doń kolorowe strumienie. Jeden z nich był bielszy od piany morskiej lub śniegu, inny przypominał purpurową wstęgę tęczy. Wszystkie barwiły się odmiennie, a każdy świecił blaskiem sobie tylko właściwym — gdy się patrzyło z daleka. Lecz gdyśmy bliżej podeszli, naczynie okazało się głębokim otworem, a barwy strumieni dziwnie ściemniały i blask ich przygasł. Prócz bieli. Spostrzegłem natomiast trzy demony, siedzące w ten sposób, że tworzyły rodzaj trójkąta. Mieszały bezustannie potoki płynów tak, by wpływały w pewnych proporcjach. Przewodnik objaśniał:
   — Aż do tego oto miejsca doszedł Orfeusz, gdy poszukiwał cienia swej żony. Źle jednak zapamiętał to wszystko, co tu ujrzał! Toteż zaniósł ludziom fałszywe opowieści. Między innymi i tę, że wyrocznię w Delfach Apollon dzieli z boginią Nocy. A przecież pan światłości nie ma żadnej z Nocą wspólnoty, mieć nie może! Tutaj znajduje się tylko wróżebny przybytek Nocy i Księżyca. Nie istnieje on nigdzie na powierzchni ziemi i nie ma też swej stałej siedziby. Mimo to wciąż jest obecny wśród ludzi! Jakim sposobem, pytasz? W postaci mar i zwidów! Tu oto, jak sam widzisz, powstają i stąd się rozpraszają na wszystkie strony marzenia senne. Zawierają wprawdzie jakąś cząstkę prostoty i prawdy, owszem, lecz przetykana jest ona złudną różnobarwnością.
[...]
   Gdybyśmy musieli wyobrazić sobie w jakimś kształcie konkretnym źródło snów, powinno ono właśnie tak wyglądać; lecz istnieje tylko w naszych sercach i myślach. Mimo to, powiada tenże sam obraz, należy dawać wiarę marzeniom sennym, a przynajmniej pewnej ich części.

Aleksander Krawczuk (Rzym i Jerozolima, 1974)
   
   
  

syzygie. . .

   Syzygie bowiem powoływano do bytu w ten sposób, że najpierw powstawała zawsze ta będąca po prawicy i silniejsza, a potem dopiero lewa i słaba; niebo zostało stworzone przed ziemią. Lecz w świecie ludzkim jest odwrotnie. Słabszy człon syzygii pojawia się czasie przed mocnym; toteż spośród synów Adama pierwszy był niesprawiedliwy Kain, Abel zaś drugi. Można przytoczyć wiele przykładów owej reguły, zwłaszcza wśród proroków i patriarchów. Pamiętając o tym łatwo ustalić, że Szymon, który pierwszy poszedł do pogan jako rzekomy prorok, jest tylko ciemnością przed światłem, niewiedzą przed mądrością, chorobą przed ozdrowieniem. Składa fałszywe świadectwo, bo tak być musi. Kiedy zaś zbliżać się będzie koniec tego świata, tak samo najpierw zjawi się Antychryst, który zwiedzie wielu, a po nim dopiero Mesjasz. Komu nauka o syzygiach obca, temu trudno pojąć, kim naprawdę jest mój poprzednik Szymon. Toteż mnóstwo ludzi uczciwych mu ufa, choć nikt go nie zna.

Aleksander Krawczuk (Rzym i Jerozolima, 1974)
   
   
  

a wiesz co w apokalipsie znaczy bestya?. . .

„A WIESZ, W APOKALIPSIE CO ZNACZY BESTYA?"

   Lecz lud o Neronie nie zapomniał. Nawet głowa człowieka zabitego na Cytnos nie położyła kresu uporczywym pogłoskom, że prawdziwy Neron żyje i jeszcze powróci. W dziesięć lat później pojawił się na Wschodzie nowy samozwaniec, a po dalszych dziesięciu — a więc już w dwadzieścia lat po 'złożeniu porfirowego sarkofagu w grobowcu Domicjuszów! — jeszcze jeden. Czy trzeba lepszego dowodu, że właśnie ten cesarz cieszył się wśród mas ludności Imperium popularnością niekłamana? Nikt przecież nie wpadłby na pomysł, by ryzykując życie podawać się za Nerona, gdyby nie miał nadziei, że zyska poparcie w różnych krainach i warstwach. Żaden inny cesarz w ciągu pięciu wieków istnienia Imperium na Zachodzie nie zmatwychwstawał tyle razy. Imię żadnego nie wywoływało tyle oczekiwania u jednych, a lęku u innych. Bo oczywiście nie wszyscy podzielali uczucie rzewnej tęsknoty do miłych, Neronowych czasów. Bardzo wielu w samym Rzymie i w prowincjach wspominało tamto panowanie ze szczerym przerażeniem. Ci przyjmowali wciąż ponawiane wieści o powrocie tyrana-matkobójcy z taką zgrozą, że musiało to prowadzić do powstania trwałych urazów, kompleksów i psychoz. Trwałych do tego stopnia, że wyryły się na wieki w świadomości europejskiej; głównie dzięki tajemniczej księdze z tamtych czasów.
   W swym obecnym kształcie Apokalipsa, czyli Objawienie św. Jana, pochodzi, jak się najpowszechniej przyjmuje, z okresu panowania cesarza Domicjana, a więc ze schyłku wieku pierwszego i z tych lat, gdy pojawił się trzeci Neron samozwaniec. Niemało wszakże badaczy podziela pogląd, że przynajmniej niektóre partie Objawienia są starsze i powstały jeszcze pod koniec rządów samego Nerona lub wnet po jego śmierci, kiedy głośno było o człowieku z wyspy Cytnos. Niezależnie zaś od owych przypuszczeń jest oczywiste, że pismo poczęte w pierwszych pokoleniach chrześcijan musi zawierać jakieś wzmianki o prześladowcy. Toteż każdy, kto napotyka pod koniec rozdziału XIII słowa: „To jest mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę bestii przeliczy; liczba to bowiem człowieka. A liczba jego sześćset sześćdziesiąt sześć" — zadaje sobie pytanie, czy nie odnoszą się one właśnie do Nerona i czy nie zaszyfrowano w ten sposób jego imienia? Lecz jeszcze ważniejsze pod tym względem wydaje się inne miejsce. Chodzi mianowicie o rozdział XVII, w którym Rzym ukazany jest pod postacią niewiasty siedzącej na bestii szkarłatnej, bestii pełnej imion bluźnierczych, a mającej siedem głów i dziesięć rogów:
   ,,I przyszedł jeden z aniołów, mających siedem czasz, i odezwał się do mnie, mówiąc:
   — Chodź, ukażę ci sad nad Wielką Nierządnicą, która siedzi nad wielu wodami, a z którą królowie ziemi nierządu się dopuścili, a mieszkańcy ziemi się upili winem jej nierządu!
   I zaniósł mnie w stanie zachwycenia na pustynie. Tam ujrzałem Niewiastę siedzącą na Bestii szkarłatnej, pełnej imion bluźnierczych, siedem głów i dziesięć rogów mającej. A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły, miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu. A na jej czole wypisane imię-tajemnica: «Wielki Babilon. Macierz nierząd- nic i obrzydliwości ziemi». I ujrzałem Niewiastę pijaną krwią świętych i krwią świadków Jezusa".
   Łatwo odgadnąć, że ostatnie zdanie mówi o prześladowaniach; na pewno tych za Nerona, a może i tych za Domicjana. Ten jednak, kto miał widzenie, jeszcze nie pojmował wszystkiego.
   „I rzekł do mnie anioł:
   — Czemu się zdumiałeś? Ja ci powiem tajemnicę Niewiasty i Bestii, która ją nosi, a ma siedem głów i dziesięć rogów. Bestia, którą widziałeś, była, a nie ma jej, i ma wyjść z Czeluści, i zdąża na zagładę. A mieszkańcy ziemi będą się zdumiewać — ci, których imię nie jest zapisane w księdze życia od założenia świata— spoglądając na Bestię, iż była i nie ma jej, a ma przybyć. Tu trzeba zrozumienia, o mający mądrość! Siedem głów to jest siedem gór tam, gdzie siedzi na nich Niewiasta. I siedmiu jest królów: pięciu upadło, jeden istnieje, inny jeszcze nie przyszedł, a kiedy przyjdzie, ma na krótko pozostać".
   Czy Bestia, która była, lecz obecnie istnieje i nie istnieje zarazem, wyszedłszy bowiem z otchłani podąży ku swej zgubie, to ów wciąż zmartwychwstający Neron? I czy on też jest tym szóstym królem, władającym aktualnie po pięciu, którzy już upadli? Na to by wyszło, jeśli liczyć, jak czyni wielu komentatorów, od Cezara włącznie. Prawda, że ten formalnie cesarzem nie był, rządził bowiem tylko na mocy swych uprawnień dyktatorskich, jednakże mieszkańcom prowincji — a tam powstawała Apokalipsa — ta różnica wydawać się musiała zgoła nieistotna; wiedzieli oni, że Cezar mógł decydować o wszystkim jak każdy jedynowładca, po śmierci zaliczony został w poczet bogów, a wszyscy panujący później nosili jego nazwisko w swej pełnej tytulaturze — aż po Nerona włącznie, który w tym porządku jest szósty, a zarazem ostatni, zamyka bowiem dynastię julijsko-klaudyjską. Dalszy ciąg proroctwa umacnia to przypuszczenie, chodzi bo-wiem o typowe ,,vaticinium ex eventu", czyli o rzekome wieszczenie już po fakcie. Kimże mianowicie jest ten, który „jeszcze nie przyszedł, a kiedy przyjdzie, ma na krótko pozostać"? To oczywiście Galba; władał on tylko sześć miesięcy. W takim razie tę partię Objawienia zredagowano już po jego śmierci w dniu 15 stycznia roku 69, a więc za panowania Othona — i najprawdopodobniej pod wpływem wieści o pojawieniu się Nerona na Wschodzie, a więc w lutym lub marcu.
   Lecz niezależnie od tego, jak będzie się rozumiało owe identyfikacje i wyliczenia, jedno wydaje się pewne: Neron, pierwszy prześladowca, stanowi ważny, a może nawet zasadniczy element wizji apokaliptycnej jako prawzór wszelkich Antychrystów. Gdy powstawało Objawienie, tylko stosunkowo nieliczne grupy ludzi, rozproszone po różnych miastach Imperium, myślały o tym cesarzu z taką nienawiścią i z takim lękiem słuchały pogłosek o jego powrocie. Dla wielu, może nawet dla większości, powtórzyć to trzeba raz jeszcze, był on postacią albo obojętną, albo nawet wręcz sympatyczną. W miarę jednak jak gromadki wyznawców Chrystusa rosły w liczbę i znaczenie, straszliwy obraz, zaklęty w słowach Apokalipsy, zawładnął wyobraźnią zbiorową na zawsze i całkowicie.

Aleksander Krawczuk (Rzym i Jerozolima, 1974)
   
   
  

panną młodą był sporus, z rozkazu władcy. . .

   Przy płonącym stosie stał także Sporus. Swego czasu Neron chciał koniecznie zrobić zeń dziewczynę. Rozkazał go wykastrować, a potem nawet poślubił, formalnie i ceremonialnie, jako żonę. Chłopiec był również obecny, jako jedna z nielicznych osób, przy samobójstwie swego pana w podmiejskiej willi.
[...]
   Przed dwoma lub trzema laty tenże Tygellinus w czasie greckiej podróży Nerona odgrywał role ojca panny młodej przy niezwykłej ceremonii. Panną młodą był Sporus, z rozkazu władcy, jak się już rzekło, wykastrowany i mający stać się dziewczyną; a wszystko dlatego, że rysy jego twarzy bardzo przypominały Sabinę Poppeę, ukochaną najpierw Othona, potem cesarza, zmarłą niedawno. Ceremonii dokonano zachowując wszelkie zasady prawne, formalnie i uroczyście. Grecy święcili to wydarzenie w podniosłym nastroju, gorąco życząc młodej parze, by bogowie wnet dali jej potomstwo dorodne i szlachetne. Sporusa nazywano odtąd oficjalnie cesarzową i panią. Wprowadzała go w świat kobiecy pani z kręgów najwyższej arystokracji rzymskiej, bogata i wpływowa Kalwia Kryspinilla. Ona to osobiście troszczyła się nawet o stroje i suknie.

Aleksander Krawczuk (Rzym i Jerozolima, 1974)
   
   
  

od dziecka namiętnie pragnąłem posiadać książki. . .

   Jedni kochają konie, inni ptaki, jeszcze inni zwierzęta różne. Ja natomiast od dziecka namiętnie pragnąłem posiadać książki. Byłoby więc rzeczą dziwną, gdybym przypatrywał się obojętnie, jak przywłaszczają je sobie ludzie, którym złoto nie wystarcza do zaspokojenia żądzy bogactw; myślą, że i książki zagarną bez trudu! Okaż mi więc tę szczególną łaskę i odnaleź dla mnie wszystkie książki Jerzego. Miał on wiele dzieł filozoficznych, wiele retorycznych, wiele też o nauce bezbożnych Galilejczyków. Chciałbym co prawda, aby te ostatnie zniknęły całkowicie, ale ponieważ wraz z nimi mogłyby przepaść i tamte, pożyteczne, należy wyszukać wszystkie, i to jak najstaranniej. Znam dobrze książki Jerzego; jeśli nie każdą z nich, to bądź co bądź wiele. Kiedy bowiem przebywałem w Kapadocji, dał mi niektóre do przepisania, lecz później je odebrał.

Aleksander Krawczuk (Ród Konstantyna, 1972)
   
   
  


damnatio memoriae. . .

   Konstans stanął na ziemi italskiej, w Akwilei, gdy było już po bitwie [340]. Jeden z pierwszych jego edyktów, wydany właśnie w tym mieście, nazywa zmarłego brata „naszym nieprzyjacielem i wrogiem ludu". Nawet imię Konstantyna II uległo tak zwanej „damnatio memoriae", czyli urzędowemu wymazaniu z pamięci; oficjalnie skreślono je z wszystkich napisów. Zwykły w cesarstwie rzymskim los pokonanych!

Aleksander Krawczuk (Ród Konstantyna, 1972)
   
   
  

moment to zawsze ważny, ryzykowny, niebezpieczny. . .

   Jeśli chodzi o zakres działania, Janus, jak powszechnie wiadomo, uchodził za opiekuna i strażnika czynności wejścia i przejścia; zwłaszcza przez bramy murów miejskich lub drzwi domu. Moment to zawsze ważny, ryzykowny, niebezpieczny. Trudno przecież przewidzieć, jak nas powitają w obcym domu lub też jaka niespodzianka czeka we własnym, opuszczając zaś swoje mieszkanie zawsze narażeni jesteśmy na różne przygody. Tym bardziej było to prawdą w czasach, gdy wyjeżdżających poza bramę grodu tuż za nią mogła czekać nieprzyjacielska zasadzka. Rozumiemy więc Rzymian, że pragnęli mieć stróża owej tak doniosłej czynności przekraczania progu.
   Związek Janusa z drzwiami wydawał się oczywisty również ze względów językowych, drzwi bowiem zowią się po łacinie ianua; stąd ianitor — odźwierny.

Aleksander Krawczuk (Mitologia starożytnej Italii, 1982)