30 września 2013

wpatrywała się w nicość; nawet nie w samą siebie. . .

   Wysiadłszy z dorożki, uspokoił się trochę. Wszedł z wolna na schody, opierając się o poręcz. Nie miał ani klucza do mieszkania, ani wytrychu. Jeśli Magdy nie ma w domu, będzie musiał czekać na klatce schodowej. Ale nie, stróż Antoni też miał klucz. Jasza, zanim zapukał, przyłożył ucho do drzwi. Wewnątrz panowała zupełna cisza. Zapukał, ledwo jednak dotknął klamki, drzwi się otworzyły. Gdy wszedł do frontowego pokoju, oczom jego przedstawił się okropny widok: Magda zwisała z sufitu, pod nią leżało wywrócone krzesło. Natychmiast zrozumiał, że nie żyje. Nie krzyknął, nie wybiegł, lecz stał jak wryty i gapił się na nią. Miała na sobie jedynie halkę. Jej bose stopy zsiniały. Nie widział twarzy, tylko szyję i opadający na nią węzeł włosów. Wyglądała jak ogromna lalka. Chciał się ruszyć, odciąć ją i nadal stał bezradnie. Gdzie jest nóż? Musi sprowadzić pomoc! Wiedział o tym, wstydził się jednak spotkać z sąsiadami. Wreszcie otworzył drzwi i zawołał: 
   – Pomocy! 
(...) 

   Nie od razu zbliżył się do łóżka, zatrzymując się na progu sypialni. Kobiety przykryły twarz martwej szalem. Zawahał się przez chwilę, po czym podszedł i podniósł szal. Nie znalazł Magdy, lecz figurę uformowaną z jakiejś nieżywej substancji, z wosku czy parafiny: wszystko wydawało się obce, nos, usta. Tylko wystające kości policzkowe utrzymały pewne podobieństwo. Uszy były białe jak kość, powieki zmarszczone, jak gdyby gałki oczne już się zapadły. Na gardle widniała sinobrązowa pręga po sznurze. Usta milczały, mimo że krzyczała – był to krzyk, którego żaden śmiertelnik długo by nie zniósł. Opuchnięte i spieczone usta wołały: „Patrz, co mi zrobiłeś! Patrz! Patrz!”. Jasza chciał przykryć jej twarz, ale ręce miał jak sparaliżowane i nie mógł się poruszyć. Prawdopodobnie to ta sama Magda, która kłóciła się z nim tego ranka, która później przyniosła mu garnek wody ze studni; tamtą Magdę mógł jednak prosić o wybaczenie i ugłaskać ją. Ta, która leżała bezwładnie na łóżku, przeszła do wieczności, odcięła się zarówno od dobra, jak i od zła. Przekroczyła przepaść, przez którą nie można przerzucić mostu. Jasza dotknął jej czoła. Nie było ani zimne, ani ciepłe, nie miało w ogóle temperatury. Po czym Jasza podniósł jej jedną powiekę. Źrenica była jak u osoby żywej, ale wpatrywała się w nicość; nawet nie w samą siebie.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
 
    
   
   

jedyne, co umieją, to buntować się co kilka lat i brzęczeć kajdanami. . .

Jakoś się ubrał. Przechodząc korytarzem, usłyszał przez zamknięte drzwi, że Magda szoruje garnek. Zszedł, kuśtykając po schodach, czując przy każdym kroku ból. Ledwo doszedł do zakładu fryzjerskiego, ale nie było tam nikogo. Wołał, tupał zdrową nogą, walił w ścianę, nikt się jednak nie zjawił. „Zostawiają wszystko i gdzieś sobie idą – mruknął do siebie. – To cała Polska. I jeszcze narzekają, że kraj się rozpada. Pewnie ten próżniak poleciał grać w karty. Ano, będę musiał iść do niej nieogolony. Niech zobaczy, w jakim jestem stanie”. Czekał na dorożkę, żadna jednak nie nadjeżdżała. „Taki to kraj – mruczał – jedyne, co umieją, to buntować się co kilka lat i brzęczeć kajdanami”.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
 
    
   
   

czy powinno się odmówić kadisz?. . .

   Jasza tłumaczył słowa hebrajskie i rozważał każde z nich. „Czy tak jest naprawdę? – pytał sam siebie. – Czy Bóg jest istotnie tak dobry?”. Zbyt był słaby, aby sam sobie odpowiedzieć. Przez chwilę nie słyszał kantora. Trochę drzemał, chociaż oczy miał otwarte. Niebawem zbudził się, słysząc, że kantor mówi: – „I do Jeruzalem, miasta Twego, wróć w swym miłosierdziu i bądź w nim, jako rzekłeś...”.
   „No, mówią to już od dwóch tysięcy lat – pomyślał Jasza – a tymczasem Jeruzalem wciąż jest pustkowiem. Z pewnością będą to powtarzać przez następne dwa tysiące lat, nie, dziesięć tysięcy”.
   Zbliżył się rudobrody szames.
   – Jeśli chce pan się modlić, przyniosę panu tałes i tefilin. To będzie kosztować kopiejkę.
   Jasza chciał odmówić, natychmiast jednak sięgnął do kieszeni i wyjął monetę. Szames zamierzał wydać resztę, ale Jasza powiedział:
   – Proszę sobie zatrzymać.
   – Dziękuję.
   Jasza poczuł ochotę do ucieczki. Nie nosił tefilin od Bóg wie ilu lat. Nigdy nie włożył tałesu. Zanim jednak spróbował wstać, szames był już z powrotem, niosąc tałes i tefilin. Podał mu również modlitewnik.
   – Czy powinno się odmówić Kadisz?
   – Kadisz? Nie.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
 
    
   
   

zagadka, która jeśli nie zostanie rozwiązana od razu, godzinami potrafi zwodzić. . .

Jasne, że zamek nie jest skomplikowany, ale ma w sobie coś, z czym Jasza nie mógł sobie dać rady. Jak dziecinna zagadka, która jeśli nie zostanie rozwiązana od razu, godzinami potrafi zwodzić. Potrzebował narzędzia, które sięgnęłoby do samego wnętrza zamka.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
 
    
   
   

czy urodził się tylko po to, by wykonać kilka salt i oszukać pewną liczbę kobiet?. . .

"O czym oni gadają z takim zapałem? – zastanawiał się Jasza. – Dlaczego tak im oczy błyszczą? A ten stary z siwą kozią bródką i omszałymi workami pod oczami, dlaczego przypiął sobie różę do klapy?”. Na oko Jasza był im równy, jednak dzieliła ich jakaś bariera. Co to takiego? Nigdy nie znalazł na to jasnej odpowiedzi. Z jego ambicją i żądzą życia sąsiadował smutek, poczucie marności wszystkiego, winy, której nie można odkupić ani zapomnieć. Jaki sens ma życie, skoro człowiek nie wie, dlaczego się urodził ani dlaczego umiera. Jakie znaczenie miały piękne słowa o pozytywizmie, reformie przemysłowej i postępie, skoro śmierć niweczyła wszystko? Pomimo swojej żywotności Jasza stale znajdował się na krawędzi melancholii. Gdy tylko tracił ochotę na nowe sztuczki i nowe miłostki, wątpliwości osaczały go jak szarańcza. Czy urodził się tylko po to, by wykonać kilka salt i oszukać pewną liczbę kobiet? Z drugiej strony, czy on, Jasza, potrafi czcić Boga, którego ktoś wymyślił? Czy potrafiłby siedzieć jak ów Żyd z głową posypaną popiołem i lamentować nad świątynią zniszczoną dwa tysiące lat temu? I czy potrafi uklęknąć i przeżegnać się przed owym Jezusem z Nazaretu, który podobno zrodził się z Ducha Świętego i był nie byle kim, bo jedynym synem Boga?

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
 
    
   
   

29 września 2013

mieli swego boga, swych świętych i przywódców, on miał tylko wątpliwości. . .

Jasza, choć tak jak jego ojciec i dziadek tu się urodził, pozostał obcym, nie tylko dlatego, że odrzucił swe żydostwo, lecz także dlatego, że wszędzie czuł się obco, zarówno tu, jak i w Warszawie, po- śród Żydów i gojów. Wszyscy mieli uregulowane życie i domy, on zaś był w ciągłych rozjazdach. Mieli dzieci i wnuki, on ich nie miał. Mieli swego Boga, swych świętych i przywódców, on miał tylko wątpliwości. Dla nich śmierć oznaczała raj, dla niego tylko strach. Co się dzieje po zakończeniu życia? Czy istnieje coś takiego jak dusza? Co się z nią dzieje po opuszczeniu ciała? Od dziecka słuchał opowieści o dybukach, duchach, wilkołakach i chochlikach. On sam doświadczył rzeczy nie dających się wytłumaczyć prawami natury, ale co to znaczyło? Gubił się w tym wszystkim coraz bardziej i zamykał w sobie. Szalały w nim żywioły, namiętności napełniały przerażeniem.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
   
   
   

istniał według niego stwórca, lecz nikomu się nie objawiał, nie udzielał żadnych wskazówek, co wolno, a czego nie wolno. . .

Nie, nie był analfabetą. Jego ojciec był człowiekiem uczonym, a Jasza studiował nawet Talmud jako chłopiec. Po śmierci ojca radzono mu kontynuować naukę, on tymczasem wstąpił do cyrku. Był pół-żydem – ani żydem, ani chrześcijaninem. Wypracował sobie swoją własną religię. Istniał według niego Stwórca, lecz nikomu się nie objawiał, nie udzielał żadnych wskazówek, co wolno, a czego nie wolno. Ci, którzy przemawiali w Jego imieniu, kłamali.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
   
   
   

kiedy byliście w niebie?. . .

Jasza, jak każdy sztukmistrz, nie cieszył się poważaniem społeczności. Nie nosił brody, a do synagogi chodził tylko w święta Rosz Haszana i Jom Kippur, a i to jeśli przebywał wtedy w Lublinie. Za to Estera nosiła zwyczajową chustkę na głowie i prowadziła kuchnię koszerną; przestrzegała szabasu i wszystkich nakazów. Jasza spędzał szabas na rozmowach i paleniu papierosów w towarzystwie muzykantów. Poważnym moralistom, którzy usiłowali go sprowadzić na drogę cnoty, odpowiadał zawsze: „Kiedy byliście w niebie? Jak wyglądał Bóg?”

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
   
   
   

28 września 2013

płomienie przez rok, popiół przez. . .

Miłość. Zapewne, miłość… Ogień i płomienie przez rok, popiół przez trzydzieści lat.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
(fragment powieści Lampart, 1958)
   
  
  

nas nauczyć dobrych manier. . .

Chcą nas nauczyć dobrych manier, ale nie uda im się to, bo jesteśmy bogami.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
(fragment powieści Lampart, 1958)
   
   
   

licząc z grubsza żyłem, naprawdę żyłem w sumie dwa... co najwyżej trzy lata. . .

W mroku, który go ogarnął, próbował wyliczyć, ile czasu żył naprawdę. Jego mózg nie rozwiązywał już najprostszego rachunku: trzy miesiące, dwadzieścia dni, razem sześć miesięcy, sześć razy osiem - osiemdziesiąt cztery, czterdzieści osiem tysięcy... 840 000... Otrząsnął się: "Mam siedemdziesiąt trzy lata, z czego licząc z grubsza żyłem, naprawdę żyłem w sumie dwa... co najwyżej trzy lata. A cierpienia, nuda - ile tego było? Nie warto się silić na obliczenia': cała reszta - siedemdziesiąt lat!"

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
 (fragment powieści Lampart, 1958)
   
 
      

wyglądał jak absurdalna karykatura świętej agaty, domagającej się zwrotu swoich odciętych piersi. . .

Wzgardził stołem z napojami, który stał po prawej stronie połyskując srebrem i kryształami, i skierował się w lewo, ku słodyczom. Tam z kolei porozstawiane były olbrzymie baby koloru bułanych koni, śnieżne od kremu zaspy Monte Bianco, baignets Dauphin upstrzone na biało migdałami i na zielono pistacją, wzgóreczki profitrolek z czekoladą, kasztany w cukrze, brązowawe jak humus równin katańskich, z których zresztą przysyłano je okrężną drogą, parfety różowe, parfety szampańskie, parfety dereszowate, które rozpadały się z chrzęstem pod łopatką, stosy kandyzowanych wiśni, żółte krążki ananasów, "triumfy łakomstwa" z matową zielenią siekanej pistacji oraz nieskromne ciastka ,,panieńskie". Tych don Fabrizio kazał sobie nałożyć i gdy już trzymał je na talerzu, wyglądał jak absurdalna karykatura świętej Agaty, domagającej się zwrotu swoich odciętych piersi. "Że też święte oficjum, kiedy jeszcze mogło, nie zabroniło wyrobu tych słodyczy! «Triumfy łakomstwa» (łakomstwo - grzech śmiertelny!), «piersi świętej Agaty» sprzedawane przez klasztory i zjadane przez obżartuchów! No..." Wyruszył na poszukiwanie jakiegoś miejsca w tej pachnącej winem, wanilią i pudrem sali.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
 (fragment powieści Lampart, 1958)
   
 
      

nieświadomi aktorzy, którym reżyser dał role julii i romea, ukrywając kryptę i truciznę, te akcesoria z góry przewidziane w dramacie. . .

Tancredi i Angelika właśnie ich mijali; jego prawa ręka w rękawiczce obejmowała ją w talii, ich wyciągnięte ramiona splecione były ze sobą, oczy wpatrzone w oczy. Czerń jego fraka w połączeniu z jej różową sukienką tworzyła rzadko spotykane arcydzieło. Był to widok najbardziej ze wszystkich porywający i wzniosły, ta para młodziutkich zakochanych, którzy ze sobą tańczą, ślepi na swoje wady, głusi na upomnienia losu, pełni złudzeń, że cała droga ich życia będzie równie gładka jak posadzka salonu; nieświadomi aktorzy, którym reżyser dał role Julii i Romea, ukrywając kryptę i truciznę, te akcesoria z góry przewidziane w dramacie. Ani on, ani ona nie byli dobrzy, byli pełni wyrachowania, każde z nich miało swoje ukryte cele, ale obydwoje wyglądali tak miło i wzruszająco w tej chwili, gdy te ich nie takie znowu niewinne, ale naiwne ambicje przesłaniały słowa radosnej tkliwości, które on szeptał jej do ucha, i wonność jej włosów, wzajemny uścisk ich ciał przeznaczonych śmierci.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
 (fragment powieści Lampart, 1958)
   
 
      

złotych stallach bogowie spoglądali w dół uśmiechnięci i okrutni jak letnie niebo. . .

Tłum tańczących, między którymi znajdowało się tak wiele osób bliskich jego krwi, jeżeli nie sercu, wydał mu się w końcu czymś nierealnym, jak wspomnienie rzeczy minionych, które jest jeszcze bardziej nieuchwytne niż to, co widzimy we śnie. Na plafonie rozparci w złotych stallach bogowie spoglądali w dół uśmiechnięci i okrutni jak letnie niebo. Uważali się za nieśmiertelnych - bomba wyprodukowana w Pittsburgu miała przekonać ich w 1943 roku, że tak nie jest.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
 (fragment powieści Lampart, 1958)
   
 
      

mieszkanki puszcz brazylijskich nawróciły się na katolicyzm. . .

  Trudno w to uwierzyć, ale otrząsnął się z owej halucynacji na skutek wrażenia czysto religijnej natury; oto ponad stadkiem tych wystrojonych w krynoliny małpek ulatywały nieustannie i monotonnie słowa wzywające boskiego imienia:
   - O Mario Przenajświętsza, jaki piękny pałac!
   - O Mario, co to za piękny mężczyzna z tego pułkownika Palia vicino!
   - O Mario, jak mnie bolą nogi!
   - O Mario, jaka ja głodna! Kiedy nareszcie otworzą bufet?!
   Imię Najświętszej Dziewicy, przywoływane przez ten dziewiczy chór, wypełniało cały korytarz i na powrót zmieniało małpki w kobiety, bowiem, jak dotychczas, nic jeszcze o tym nie słyszano, by ogoniaste mieszkanki puszcz brazylijskich nawróciły się na katolicyzm.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa 
 (fragment powieści Lampart, 1958)
   
   

27 września 2013

między mnożeniem potrzeb. . .

W istocie związek między mnożeniem potrzeb a wzrostem trwóg jest oczywisty.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Upadek w czas, 1964)
   
   
   

jestem n i k i m, zwyciężyłem swoje imię!. . .

Gdybyśmy potrafili wyrwać się spod władzy pragnień, uwolnilibyśmy się jednocześnie od losu. Wówczas, wyżsi ponad istoty, rzeczy i samych siebie, odmawiający dalszych konszachtów ze światem, dostąpiliśmy - poprzez ofiarę z własnej tożsamości - wolności, nieodłącznej od oswajania się z anonimatem i abdykacją. "Jestem  n i k i m,  zwyciężyłem swoje imię!" - woła ten, który, nie chcąc już zniżać się do pozostawiania śladów, usiłuje przyswoić sobie zalecenie Epikura "żyj w ukryciu".

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Upadek w czas, 1964)
   
   
   

chrystianizm, czyniąc z nas istoty ogarnięte szałem. . .

Chrystianizm, czyniąc z nas istoty ogarnięte szałem, mimowolnie przygotował nas do wydania na świat cywilizacji, której sam teraz pada ofiarą.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Upadek w czas, 1964)
   
   
   

głównej z naszych ran. . .

Nikt nie może uleczyć się z choroby narodzin, najpierwszej, głównej z naszych ran.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Upadek w czas, 1964)
   
   
   

nie ma wyzwolenia. . .

Nie ma wyzwolenia dla tego, kto stawia sobie za cel zostanie kimś albo czymś.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Upadek w czas, 1964)
   
   
   

26 września 2013

dopiero lazaret pokazuje, czym jest wojna. . .

Pisarz lekarza pokazuje mi zdjęcia rentgenowskie zmiażdżonych całkowicie kości biodrowych, kolan i barków.
   Niepodobna zrozumieć, iż ponad tak postrzępionymi ciałami tkwią jeszcze ludzkie twarze, w których życie kontynuuje codzienną swą pracę. A przy tym jest to tylko jeden jedyny lazaret, jeden jedyny szpital – istnieją ich setki, tysiące w Niemczech, setki, tysiące we Francji, setki, tysiące w Rosji. Jakżeż pozbawione sensu jest wszystko, co kiedykolwiek zostało napisane, uczynione, pomyślane, jeśli coś podobnego jest możliwe. Widocznie wszystko było skłamane i puste, jeśli kultura wielu tysięcy lat nie zdołała temu zapobiec, przelaniu tych strumieni krwi, istnieniu setek, tysięcy tych więzień udręki. Dopiero lazaret pokazuje, czym jest wojna.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

gdy wojna się skończy i ja powrócę na zawsze. . .

Mieszkałem w tym pokoju, zanim zostałem żołnierzem. Książki kupowałem pojedynczo za pieniądze, które zarabiałem lekcjami. Niektóre były kupione w antykwariatach, więc wszyscy klasycy, w sztywnych niebieskich oprawach płóciennych, każdy tom kosztował markę i dwadzieścia fenigów. Kupowałem pełne wydania, wybory pism nie budziły we mnie zaufania, nie byłem pewny, czy wydawcy nie przepuścili najważniejszych utworów. Dlatego kupowałem jedynie “pełne wydania". Czytałem je z uczciwą gorliwością, ale większość nie bardzo mi odpowiadała. Tym bardziej ceniłem sobie inne książki, bliższe współczesności, i oczywiście o wiele droższe. Niektóre zdobyłem w niezbyt uczciwy sposób, wypożyczałem i nie zwracałem, nie mogłem się bowiem z nimi rozstać. Jedną półkę zajmują książki szkolne. Są zaniedbane, mocno zużyte, z wyrwanymi stronami, wiadomo w jakim celu. Na dole leżą kajety, papiery i listy, rysunki i rozmaite szpargały.
   Pragnę się wmyśleć w tamte czasy. Są jeszcze w tym pokoju, czuję to od razu, przechowały je ściany. Ręce moje leżą na poręczy kanapy, teraz kładę się wygodnie, wyciągam nogi i tak siedzę bezpiecznie w kącie, wtulony w ramiona kanapy.
   Małe okienko otwarte ukazuje znajomy obraz ulicy z wznoszącą się u wylotu wieżą kościelną. Trochę kwiatów stoi na stole. Piórniki, ołówki, przycisk w postaci muszli, kałamarz – tu się nic nie zmieniło.
   I tak samo tu będzie – jeżeli mi się poszczęści – gdy wojna się skończy i ja powrócę na zawsze. Będę tak samo tu siedział, patrzał na swój pokój i czekał.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

dwaj ludzie, dwie nikłe iskierki życia, na zewnątrz jest noc i koło śmierci. . .

Samoloty furkoczą, wzmaga się terkot karabinów maszynowych. Ale żadne światełko nie zdradza naszej obecności. Tak więc siedzimy naprzeciw siebie, Kat i ja, dwaj żołnierze w zniszczonych kurtkach, i późno w nocy pieczemy gęś. Rozmawiamy ze sobą niewiele, ale zwracamy się do siebie z bardziej czułą delikatnością, niż para zakochanych. Jesteśmy dwaj ludzie, dwie nikłe iskierki życia, na zewnątrz jest noc i koło śmierci. Siedzimy u brzegu tego koła, narażeni na niebezpieczeństwo, chociaż ukryci, tłuszcz kapie nam na ręce, jesteśmy sobie bliscy, nasze serca czują się wzajemnie i godzina ta jest, jak przestrzeń: migają tu i ówdzie światła i cienie uczuć oblane łagodnym blaskiem. Co on wie o mnie, co ja wiem o nim – dawniej żadna z jego myśli nie była podobna do moich – a teraz siedzimy tu nad gęsią i czujemy nawzajem nasze istnienia i tak sobie bliscy jesteśmy, że nie można tego wypowiedzieć.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

prowadzić wojnę. . .

Gdyż to umiemy: grać w karty, kląć i prowadzić wojnę. Niezbyt to wiele, jak na dwadzieścia lat – za wiele, jak na dwadzieścia lat.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

zapadamy się częścią naszego istnienia o tysiące lat wstecz. . .

Przy pierwszym rozhuku granatów jednym uderzeniem zapadamy się częścią naszego istnienia o tysiące lat wstecz. To instynkt zwierzęcia, co się w nas budzi, wiedzie nas i ochrania. Nie jest on świadomy, jest o wiele szybszy, znacznie bardziej nieomylny od świadomości. Niepodobna tego wyjaśnić. Idzie się i nie myśli o niczym – nagle leży się w rowie pośród gleby, a ponad tym pryskają w dal ułamki pocisków, ale niepodobna sobie przypomnieć, iżby słyszało się nadlatujący granat lub, aby myślało się o rzuceniu się na ziemię. Gdyby polegać na tym, byłoby się już masą porozrzucanej miazgi. To było to inne, ta jasnowidząca czujność w nas, która rzuciła nas o ziemię i ratowała nie wiedzieć jak. Gdyby nie istniało to, od Flandrii aż po Wogezy, nie byłoby już od dawna ludzi.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

oczyszczony guzik ważniejszy jest od czterech tomów schopenhauera. . .

Przez dziesięć tygodni ćwiczono nas w rzemiośle wojskowym i w ciągu tego czasu przeobrażono nas gruntowniej niźli przez dziesięć lat uczęszczania do szkoły. Przyuczono nas, że oczyszczony guzik ważniejszy jest od czterech tomów Schopenhauera. Zdumieni naprzód, potem rozjątrzeni i zacięci, a wreszcie zobojętniali, poznaliśmy, iż najważniejszy wydawał się być nie duch, lecz szczotka do butów, nie myśl, lecz system, nie swoboda, lecz rygor. Entuzjastycznie i z dobrą wolą staliśmy się żołnierzami, ale czyniono wszystko, aby nas tych uczuć pozbawić.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

myśl, że w domu, w szufladzie biurka leży rozpoczęty dramat. . .

Dziwna jest dla mnie myśl, że w domu, w szufladzie biurka leży rozpoczęty dramat “Saul" i stos wierszy. Niejeden wieczór przeminął mi nad tym, prawie wszyscy wreszcie popełnialiśmy coś podobnego: ale stało się to dla mnie tak nierzeczywiste, iż zaledwie mogę to sobie wyobrazić.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Na zachodzie bez zmian, 1929)
   
   
   

24 września 2013

szereg odważnych modulacji w tonacji korzennej aż po ambrę. . .

Organ węchowy grał uroczo odświeżające capriccio ziołowe, tocząc pasaże tymianku i lawendy, rozmarynu, bazylii, mirtu, estragonu; szereg odważnych modulacji w tonacji korzennej aż po ambrę; potem powolny powrót przez drzewo sandałowe, kamforę, cedr i świeże siano (od czasu do czasu delikatny dysonans - powiew zapachu sosu nerkowego, leciutki domysł woni świńskiego gnoju) od prostych aromatów, od których utwór się rozpoczął. Gasło ostatnie tymiankowe tchnienie; podniosła się burza braw, zapłonęły światła. W aparacie muzyki syntetycznej zaczęła się rozwijać rolka ze ścieżką dźwiękową. Miłym rozmarzeniem wypełniło powietrze trio złożone z hiperskrzypiec, superwiolonczeli i surogatoboju. Trzydzieści lub czterdzieści taktów, a potem na tym tle instrumentalnym zaczął wyśpiewywać głos więcej niż ludzki - to gardłowy, to bardziej płytki, to pusty jak flet, to nabrzmiały tęskną harmoniką, bez wysiłku przechodził od najniższych rejestrów Gasparda Forstera, wręcz na granicy śpiewu, aż po tryl wysoko nad górnym C, jaki jedyny raz w dziejach muzyki zdołała osiągnąć Lucrezia Ajugari (w roku 1770, na scenie Opery Książęcej w Parmie, ku zdumieniu Mozarta).

Aldous Huxley (fragment antyutopijnej powieści Nowy Wspaniały Świat, 1932)
   
   
   

pogodziło go ze światem, który dotychczas uznawał za tak niezadowalający. . .

Mijały dni. Powodzenie zawróciło Bernardowi w głowie i w konsekwencji całkowicie pogodziło go (jak przystało każdemu dobremu narkotykowi) ze światem, który dotychczas uznawał za tak niezadowalający. Gdy tylko świat go docenił, porządek rzeczy stał się właściwy. Jednakże, pogodzony ze światem dzięki osobistemu sukcesowi, nie wyrzekł się przywileju krytyki owego porządku. Postawa krytyczna przydawała mu ważności we własnych oczach; czuł się kimś wyższym, kimś ponad. A poza tym naprawdę wierzył, że są rzeczy zasługujące na krytykę(...)

Aldous Huxley (fragment antyutopijnej powieści Nowy Wspaniały Świat, 1932)
   
   
   

kształcenie moralne. . .

Studenci postępowali za nim, desperacko bazgrząc w marszu, a także w czasie jazdy windą wzwyż. - Kształcenie moralne, które nigdy, w żadnych warunkach, nie powinno być rozumowe.

Aldous Huxley (fragment antyutopijnej powieści Nowy Wspaniały Świat, 1932)
   
   
   

lubić to, co się musi robić. . .

- A to - wtrącił dyrektor sentencjonalnie - to jest cała tajemnica szczęścia i cnoty. Lubić to, co się musi robić. Wszelkie warunkowanie zmierza do jednej rzeczy: do sprawienia, by ludzie polubili swe nieuniknione przeznaczenie społeczne.

Aldous Huxley (fragment antyutopijnej powieści Nowy Wspaniały Świat, 1932)
   
   
   

tęsknotą człowieka do tego, by nie być człowiekiem. . .

Porównanie Karenina z Adamem prowadzi mnie do myśli, że w Raju człowiek nie był jeszcze człowiekiem. Dokładniej mówiąc: człowiek nie został jeszcze wypuszczony na drogę człowieka. Nas wystrzelono tam już dawno i lecimy poprzez próżnię czasu biegnącego po linii prostej. Ale wciąż z dalekim, mglistym Rajem, w którym Adam nachyla się nad studnią i – całkiem niepodobny do Narcyza – nie przypuszcza, że blada, żółta plama, którą w niej widzi, to on sam. Tęsknota za Rajem jest tęsknotą człowieka do tego, by nie być człowiekiem.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

oczywiście, genesis spisał człowiek, a nie koń. . .

   Zaraz na początku Genesis jest napisane, że Bóg stworzył człowieka, aby mu powierzyć władzę na ptactwem, rybami i ssakami. Oczywiście, Genesis spisał człowiek, a nie koń. Nie ma żadnej pewności, że Bóg rzeczywiście dał ludziom władzę nad innymi stworzeniami. Raczej się wydaje, że człowiek sam wymyślił Boga, aby uczynić z władzy nad koniem czy krową, którą sobie uzurpował, świętą rzecz. Tak, prawo do zabicia jelenia czy krowy jest jedyną rzeczą, co do której ludzkość jest zgodna, nawet podczas najkrwawszych wojen.
   To prawo wydaje się nam oczywiste, ponieważ na szczycie hierarchii znajdujemy się my sami. Ale wystarczyłoby, aby do gry przystąpił ktoś trzeci, na przykład przybysz z innej planety, któremu Bóg powiedział: „Będziesz panował nad mieszkańcami całej reszty gwiazd”, aby cała oczywistość Genesis stała się problematyczna. Człowiek zaprzężony przez Marsjanina do wozu albo opiekany na rożnie przez mieszkańca Mlecznej Drogi być może przypomni sobie kotlet cielęcy, który zwykł krajać na własnym talerzu i przeprosi (za późno!) krowę

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

kto wie, z jakiej oddali powracał!. . .

Ale tym razem, kiedy ocknął się w środku nocy na nowo przytomny, nie umiał się opanować. Kto wie, z jakiej oddali powracał! Kto wie, z jakimi marami walczył! Kiedy teraz zobaczył, że jest w domu i poznał swych najbliższych, ucieszył się tak. że musiał im okazać swą ogromną radość, radość z powrotu i ponownego narodzenia.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   


   

martwy franz wreszcie należy do swej prawowitej małżonki. . .

Martwy Franz wreszcie należy do swej prawowitej małżonki, jak nigdy przedtem do niej nie należał. Marie-Claude decyduje o wszystkim, zajmuje się organizacją pogrzebu, rozsyła zawiadomienia, zamawia wieńce, daje do szycia czarną sukienkę, która jest w rzeczywistości jej suknią ślubną. Tak, dopiero pogrzeb męża jest dla małżonki prawdziwym ślubem, ukoronowaniem wspólnej drogi, nagrodą za wszystkie udręki.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   


   

druga łza robi z kiczu kicz. . .

   Kicz wyciska dwie łzy wzruszenia. Pierwsza łza mówi: jakie to piękne, dzieci biegnące po trawniku!
   Druga łza mówi: jakie to piękne, wzruszyć się wraz z całą ludzkością dziećmi biegnącymi po trawniku!
   Dopiero ta druga łza robi z kiczu kicz.
   Braterstwo wszystkich ludzi świata można zbudować wyłącznie na kiczu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   


   

21 września 2013

wyobrażenie długiej rury trawiennej, która kończy się w tym miejscu i łagodnie wystaje. . .

   — Nie, najpierw pan.
   Nie był do tego przyzwyczajony i zmieszało go to. Rozkazał jej jeszcze kilkakrotnie (z komicznym brakiem sukcesu) „proszę się rozebrać!”, ale nie pozostało mu nic innego niż pójść na kompromis; według reguł gry, którą mu ostatni raz narzuciła („co ty, to ja”), zdjęła mu spodnie, a on jej spódnicę, potem ściągnęła mu koszulę, a on jej halkę – wreszcie stali naprzeciw siebie nadzy. Trzymał dłoń na jej wilgotnym kroczu, potem przesunął palce dalej, w kierunku odbytu, który u wszystkich kobiet kochał najbardziej z całego ich ciała. Jej był niezwykle wypukły, tak że przywoływał sugestywne wyobrażenie długiej rury trawiennej, która kończy się w tym miejscu i łagodnie wystaje. Obmacał ten twardy, zdrowy krążek, ten najpiękniejszy z pierścieni zwany w mowie lekarskiej „zwieracz” i nagle poczuł jej palce na własnym tyłku, w tym samym miejscu. Powtarzała wszystkie jego gesty z dokładnością lustra.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

linię, poza którą ich dzisiejsze zmartwienie przestaje istnieć. . .

Ludzie najczęściej uciekają przed swymi zmartwieniami w przyszłość. Wyobrażają sobie na drodze czasu linię, poza którą ich dzisiejsze zmartwienie przestaje istnieć. Ale Teresa nie widzi przed sobą żadnej takiej linii. Pocieszyć ją może tylko spojrzenie wstecz. Znów była niedziela. Wsiedli do auta i pojechali daleko za Pragę.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

nie kończącej się wenecji gówna. . .

Muszle klozetowe w nowoczesnych łazienkach wyrastają z podłóg jak kwiaty lilii wodnej. Architekt stara się, by ciało mogło zapomnieć o swej nędzy i żeby człowiek nie wiedział, co dzieje się z odpadkami jego wnętrzności, kiedy szumi nad nimi potok spuszczanej z rezerwuaru wody. Sieć kanałów, mimo że sięga swymi mackami aż do naszych mieszkań, jest przed naszym wzrokiem pieczołowicie ukryta i możemy nic nie wiedzieć o nie kończącej się Wenecji gówna, na której zbudowano nasze łazienki, sypialnie, sale bankietowe i parlamenty.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

nagie ciało w objęciach obcego mężczyzny i wydawało jej się to niewiarygodne, jak gdyby patrzyła z bliska na planetę mars. . .

Czuła podniecenie, tym większe, że było sprzeczne z jej wolą. Dusza już, co prawda, cicho pogodziła się ze wszystkim, co się działo, ale wiedziała również, że jeśli podniecenie ma pozostać tak silne, zgoda nie śmie być wypowiedziana. Gdyby powiedziała głośno „tak”, gdyby chciała dobrowolnie wziąć udział w scenie miłosnej, podniecenie by opadło. Ponieważ duszę podniecało właśnie to, ze ciało działa wbrew jej woli, że ją zdradza, a ona się tej zdradzie przygląda. Potem ściągnął z niej figi i stanęła całkiem naga. Dusza widziała nagie ciało w objęciach obcego mężczyzny i wydawało jej się to niewiarygodne, jak gdyby patrzyła z bliska na planetę Mars. Światło nieprawdopodobieństwa sprawiło, że po raz pierwszy jej ciało utraciło banalność; po raz pierwszy patrzyła na nie z oczarowaniem, widziała całą jego wyjątkowość, całą jego osobowość, niezwykłość. Nie było to najzwyczajniejsze ze wszystkich ciał (tak je widziała dotychczas), ale najbardziej niezwykłe. Dusza nie mogła oderwać wzroku od znamienia, okrągłej, brązowej plamki umieszczonej dokładnie nad trójkątnym owłosieniem, wydawało się jej, że to znamię jest pieczęcią, którą ona sama (dusza) wycisnęła na ciele i że obcy członek porusza się w świętokradczej bliskości tej świętej pieczęci
.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

prawdziwie poważne pytania to te, które można sformułować już jako dziecko. . .

   Jaki jest więc stosunek między Teresą a jej ciałem? Czy jej ciało ma w ogóle prawo nosić imię Teresa? A jeśli nie ma tego prawa, jakiej części istnienia to imię dotyczy? Tylko czegoś bezcielesnego, niematerialnego?
   (Są to wciąż te same pytania, które przychodzą Teresie do głowy od czasów dzieciństwa. Bowiem prawdziwie poważne pytania to te, które można sformułować już jako dziecko. Tylko te najbardziej naiwne pytania są naprawdę poważne. Są to pytania, na które nie ma odpowiedzi. Pytanie, na które nie ma odpowiedzi, jest barierą nie do przekroczenia. Inaczej powiedziawszy: właśnie pytania, na które nie ma odpowiedzi, wyznaczają granice ludzkich możliwość, rysują ramy ludzkiego istnienia.)

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

obóz koncentracyjny nie jest niczym wyjątkowym, godnym uwagi, ale przeciwnie, czymś codziennym, podstawowym. . .

   Teresa posługiwała się tym pojęciem niemalże od dzieciństwa, kiedy chciała wyrazić, jak wygląda życie w jej rodzinie. Obóz koncentracyjny to takie miejsce, w którym ludzie nieustannie żyją obok siebie, dzień i noc. Okrucieństwo i gwałt to tylko drugorzędne (i nie zawsze nieodłączne) znaki. Obóz koncentracyjny to absolutna negacja prywatności.
   Prochazka. który nie mógł pogadać przy winie ze swym przyjacielem w bezpiecznym azylu intymności, żył (nie przypuszczając tego w ogóle, co okazało się jego życiowym błędem!) w obozie koncentracyjnym. Teresa żyła w obozie koncentracyjnym, kiedy mieszkała u matki. Od tego czasu wie, że obóz koncentracyjny nie jest niczym wyjątkowym, godnym uwagi, ale przeciwnie, czymś codziennym, podstawowym; człowiek rodzi się w nim i ucieka zeń tylko kosztem najwyższego wysiłku.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

to co nadaje sens naszemu postępowaniu, jest dla nas zawsze czymś totalnie nieznanym. . .

Dotychczas sobie tego nie uświadamiała, co jest zresztą zrozumiałe: cel, do którego człowiek dąży, jest zawsze niejasny. Dziewczyna, która tęskni do małżeństwa, tęskni do czegoś całkiem nieznanego. Młodzieniec, który pragnie sławy, nie wie, co to jest sława. To, co nadaje sens naszemu postępowaniu, jest dla nas zawsze czymś totalnie nieznanym. Sabina również nie wiedziała, jaki cel skrywa się za jej pragnieniem zdrad. Nieznośna lekkość istnienia – czy to miałby być cel? Po odjeździe z Genewy znacznie się do niego zbliżyła.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

uważa muzykę za siłę wyzwalającą. . .

Muzyka

   Dla Franza jest to sztuka najbliższa dionizyjskiemu pojęciu piękna rozumianego jako opilstwo. Człowiek nie może upić się powieścią albo obrazem, ale może się upić Dziewiątą Beethovena, koncertem Bartoka na dwa fortepiany i perkusję albo śpiewem Beatlesów. Franz nie robi różnicy między tak zwaną muzyką poważną a muzyką rozrywkową. Rozróżnienie to wydaje mu się staromodne pełne hipokryzji. Kocha rock tak samo jak Mozarta.
   Uważa muzykę za siłę wyzwalającą: wyzwala go z samotności zamknięcia w sobie, kurzu biblioteki, otwiera w jego ciele bramę, przez którą dusza wychodzi na świat by się bratać. Lubi tańczyć żałuje, że Sabina nie podziela tej jego pasji.
   Siedzą razem w restauracji, a z głośnika przygrywa im do jedzenia rytmiczna muzyka.
   Sabina mówi:
   — Błędne koło. Ludzie głuchną, ponieważ coraz głośniej puszczają sobie muzykę. Ale ponieważ głuchną, nie pozostaje im nic innego jak puszczać ją jeszcze głośniej.
   — Nie lubisz muzyki? – pyta Franz.
   — Nie – mówi Sabina. Potem dodaje:
   — Możliwe, że gdybym żyła kiedy indziej... – i myśli o czasach, w których żył Jan Sebastian Bach i w których muzyka przypominała różę rozkwitłą w ogromnej śnieżnej przestrzeni ciszy.
   Hałas pod maską muzyki prześladuje ją od wczesnej młodości Jako studentka malarstwa musiała raz spędzić całe wakacje na tak zwanej młodzieżowej budowie. Mieszkali we wspólnych pokojach chodzili pracować na plac budowy huty. Muzyka grzmiała z głośnika od piątej rano do dziewiątej wieczór. Chciało jej się płakać, ale muzyka była wesoła, i nie można się było przed nią ukryć ani w ubikacji, ani w łóżku pod kocem, głośniki były wszędzie, jak sfora psów spuszczonych z łańcucha.
   Myślała wówczas, że tylko w świecie komunistycznym panuje takie barbarzyństwo. Za granicą stwierdziła, że przemiana muzyki w hałas jest procesem planetarnym, przy pomocy którego ludzkość wstępuje w epokę totalnego obrzydlistwa. Totalny charakter obrzydlistwa objawił się najpierw jako wszechobecne obrzydlistwo akustyczne: samochody, motocykle, elektryczne gitary, wiertarki, głośniki, syreny. Wkrótce nastąpi wszechobecne obrzydlistwo wizualne.
   Zjedli kolacje, poszli na górę do pokoju, kochali się, a potem, na progu snu myśli Franza splątały się. Przypomniał sobie głośną muzykę przy kolacji i przyszło mu do głowy: hałas ma swoje dobre strony. Nie słychać przy nim słów. Uświadomił sobie, że od młodości nie robi niczego innego, tylko mówi, pisze, wykłada, wymyśla zdania, szuka sformułowań, poprawia je tak, że w końcu żadne słowa nie są dokładne, ich sens się zamazuje, tracą treść i zmieniają się w śmiecie, plewy, kurz i piasek, który zamula mu mózg, powoduje ból głowy, staje się jego bezsennością, jego chorobą. W tym momencie zapragnął, niejasno ale mocno, zanurzyć się w niezmiernej muzyce, absolutnym hałasie, pięknym i wesołym wrzasku, który wszystko obejmie, zaleje i zagłuszy i w którym na zawsze znikną ból, marność i nicość słów. Muzyka jest negacją zdań, muzyka to anty-słowo! Pragnął nie wypuszczać Sabiny z objęć, milczeć, nie wymówić już nigdy żadnego zdania i pozwolić, by ich rozkosz zlała się w jedno z orgiastycznym grzmieniem muzyki. W tym pełnym szczęścia imaginacyjnym hałasie usnął.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

nazywamy koincydencją. . .

Nasze życie codzienne jest bombardowane przez przypadki, dokładniej mówiąc przez przypadkowe spotkania ludzi i zdarzeń, które nazywamy koincydencją. Koincydencja oznacza, że dwa niespodziewane wydarzenia występują jednocześnie, że się spotykają: Tomasz zjawia się w restauracji i jednocześnie rozbrzmiewa muzyka Beethovena. Ogromnej większości takich koincydencji człowiek w ogóle nie zauważa
.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

beethoven stał się dla niej symbolem innego świata. . .

   W tym momencie z radia brzmiała muzyka. Teresa szła do barku po koniak i pokręciła gałką radia, aby muzyka zabrzmiała jeszcze głośniej. Rozpoznała Beethovena. Znała go od czasów, kiedy do ich miasta przyjechał kwartet z Pragi. Teresa (która, jak wiemy, marzyła „o czymś wyższym”) poszła na koncert. Sala była pusta. Razem z nią znajdowali się w niej tylko miejscowy aptekarz i jego żona. Tak więc na podium siedział kwartet muzyków, a na widowni trio słuchaczy, ale muzycy byli mili, nie odwołali koncertu i przez cały wieczór grali tylko dla nich trzy ostatnie kwartety Beethovena.
   Aptekarz zaprosił później muzyków na kolację, a wraz a nimi nieznajomą słuchaczkę. Od tego czasu Beethoven stał się dla niej symbolem innego świata, świata, do którego tęskniła. Kiedy niosła koniak do stolika Tomasza, starała się odczytać ten przypadek: jak to możliwe, że właśnie teraz, kiedy niesie koniak nieznajomemu mężczyźnie, który jej się podoba, słyszy Beethovena?

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

znakiem rozpoznawczym tajnego bractwa. . .

Tak było właśnie tego dnia, w którym spotkała Tomasza. Przepychała się między pijakami w swojej restauracji, jej ciało uginało się pod ciężarem kufli, które niosła do tacy, a dusza kryła się gdzieś w żołądku albo trzustce. Właśnie wtedy Tomasz odezwał się do niej. To odezwanie było istotne, ponieważ przyszło od kogoś, kto nie znał ani jej matki, ani pijaków, którzy codziennie robili jej swoje stereotypowe, sprośne propozycje. Statut obcego wywyższał go ponad innych. I jeszcze coś go wywyższało: na stole leżała otwarta książka. W tej gospodzie nikt jeszcze nigdy nie otworzył książki na stole. Książka była dla Teresy znakiem rozpoznawczym tajnego bractwa. Przeciwko światu brutalności, który ją otaczał miała tylko jedną obronę: książki, które wypożyczała w bibliotece miejskiej, szczególnie powieści - przeczytała ich mnóstwo, od Fieldinga po Tomasza Manna. Umożliwiały jej imaginacyjną ucieczkę z życia, które jej nie zadowalało, ale miały również znaczenie jako przedmiot: chętnie przechadzała się po ulicy, trzymając książkę pod pachą. Miały dla niej takie samo znaczenie jak elegancka laseczka dla dandysa z zeszłego wieku. Odróżniały ją od reszty.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

na swoje pytanie puściła głośnego bąka. . .

Pewnego razu w zimie matka przechadzała się naga przy zapalonym świetle. Teresa szybko podbiegła zaciągnąć story, żeby nie zobaczono matki z domu naprzeciwko. Usłyszała za sobą jej śmiech. Następnego dnia przyszły do matki przyjaciółki: sąsiadka, koleżanka ze sklepu, miejscowa nauczycielka i jeszcze dwie czy trzy kobiety, które zwykły się regularnie spotykać. Teresa razem z szesnastoletnim synem jednej z nich weszła na chwilę do pokoju. Matka od razu to wykorzystała, żeby opowiedzieć, jak jej córka chciała poprzedniego dnia ratować jej wstyd. Śmiała się, a wszystkie kobiety śmiały się wraz z nią. Potem matka powiedziała: „Teresa nie chce pogodzić się z faktem, że ludzkie ciało sika i pierdzi”. Teresa była purpurowa ze wstydu, ale matka kontynuowała: „A czy jest w tym coś złego?” i w odpowiedzi na swoje pytanie puściła głośnego bąka. Wszystkie kobiety zarechotały.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

dusza nie jest niczym innym jak działalnością szarych komórek mózgu. . .

   Ale dziś ciało nie jest czymś nieznanym: wiemy, że to, co wali w piersiach, to serce, że nos jest zakończeniem szlauchu, który wystaje z ciała, by wprowadzić tlen do płuc. Głowa jest rodzajem tablicy rozdzielczej, do której podłączone są wszystkie mechanizmy ciała: czucie, widzenie, słyszenie, oddychanie, myślenie.
   Od czasu, kiedy umiemy wszystko w nim nazwać, ciało mniej nas niepokoi. Wiemy również, że dusza nie jest niczym innym jak działalnością szarych komórek mózgu. Dwoistość duszy i ciała zasłoniły terminy naukowe i możemy się z niej śmiać jak ze staromodnego przesądu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

wielkość człowieka polega dla nas na tym, że dźwiga on swój los jak atlas. . .

To przekonanie zrodziło się z muzyki Beethovena, a choć jest możliwe (a nawet prawdopodobne), że ponoszą za nie odpowiedzialność komentatorzy Beethovena, a nie sam kompozytor, podzielamy je dziś w jakiś sposób wszyscy: wielkość człowieka polega dla nas na tym, że dźwiga on swój los jak Atlas na swych barkach sklepienie niebieskie. Bohater Beethovena dźwiga metafizyczne brzemię. Tomasz dojeżdża do granic Szwajcarii, a ja wyobrażam sobie, że zachmurzony Beethoven z wielką grzywą włosów dyryguje orkiestrą miejscowych strażaków i gra mu na pożegnanie z emigracją marsz zwany Es muss sein!

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

nie był ciężar, ale nieznośna lekkość istnienia. . .

Dramat życiowy zawsze można wyrazić przez metaforę ciężaru. Mówimy, że na człowieka spadło jakieś brzemię. Człowiek uniesie to brzemię albo nie uniesie, upada pod nim, walczy z nim, przegrywa albo zwycięża. Ale co właściwie stało się Sabinie? Nic. Porzuciła mężczyznę, ponieważ chciała go porzucić. Czy prześladował ją później? Czy mścił się na niej? Nie. Jej dramat nie był dramatem ciężaru, ale lekkości. To, co spadło na Sabinę, to nie był ciężar, ale nieznośna lekkość istnienia.

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

przykuci do wieczności jak chrystus do krzyża. . .

Jeśli sekunda naszego życia miałaby się powtarzać w nieskończoność, bylibyśmy przykuci do wieczności jak Chrystus do krzyża. Takie wyobrażenie jest straszne. W świecie wiecznego powrotu na każdym geście kładzie się ciężar nieznośnej odpowiedzialności. Dlatego też Nietzsche nazwał ideę wiecznego powrotu najcięższym brzemieniem (das schwerste Gewichf).

Milan Kundera (fragment powieści Nieznośna lekkość bytu, 1984)
   
   
   

kołysanka. . .

Dobranoc -
pchły na noc.

Karaluchy pod poduchy,
a na kocu dwie ropuchy!

Osy, kleszcze i komary
plus szczypawka z każdej szpary,

a do tego jeszcze grona
pochód mrówek faraona.

Kuny, żeby żyć po cichu,
tłuką się po całym strychu.

A upiorna jakaś dusza
stuka, puka, klamką rusza

oraz puma na tarasie
(ta, o której było w prasie)

czyha, żeby Cię zjeść.
Na tym koniec, kropka, cześć,

bo z litości wierszyk ten
nie opisze dalszych scen.

                                Wisława Szymborska (ze zbioru Błysk Rewolwru, 2013)
   
   
   

19 września 2013

nie z winy swych niemoralnych. . .

Kto [powie]?: Świat zginie wtedy się nie z winy swych niemoralnych, ale z winy swych moralnych obywateli.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom IV, 1942)
   
   
   

uciec przed ograniczaniem horyzontu. . .

Próbuje wszelkimi sposobami - jak człowiek, który nie ma ani geniuszu, ani umiejętności - uciec przed ograniczaniem horyzontu.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom IV, 1942)
   
   
   

co to jest przenośnia. . .

Ale co to jest przenośnia? Odrobina rzeczywistości i bardzo wiele przesady.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom IV, 1942)
   
   
   

dusza grą gruczołów. . .

(...)ciało jest tylko systemem martwych cząsteczek, dusza grą gruczołów, a społeczeństwo śmietnikiem praw maechaniczno-ekonomicznych(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom IV, 1942)
   
   
   

18 września 2013

zapomnieć o sobie. . .

"Zapomnieć o sobie jest dla człowieka najlepszym z wszystkich lekarstw!".

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom IV, 1942)
   
   
   

twardym jak diament i czułym jak matka. . .

"Trzeba być twardym jak diament i czułym jak matka" - powtórzył sobie w myśli tę starą sentencję z siedemnastego wieku.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom IV, 1942)
   
   
   

nihilistyczne idée fixe. . .

- Depresja dementia paralytica.
- To stary syfilityk. Maniakalne poczucie grzechu i nihilistyczne idée fixe(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

co mamy czynić, a czego zaniechać?. . .

- Bo czy już wspaniałe dokumenty ludzkości nie pouczają nas z nieprześcignioną jasnością, co mamy czynić, a czego zaniechać?

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

głęboki wstrząs własnego "ja". . .

- Wydaje mi się bowiem, że cierpienie, a często nawet głęboki wstrząs własnego "ja", jaki u pani dostrzegam, łatwiej powierza się komuś obcemu!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

17 września 2013

inwokacja. . .

Liczę 22 piętra
liczę 22 lata
jest nas dwudziestu dwóch

Człowiek to transformator
a przecież można liczyć miesiące albo dnie
ileż wtedy sobowtórów ma staruszka w pince-nez
nieskończony jest przemian ruch

Przez pince-nez widać w błękicie żonglowanie
z rzadka piłka upada na tenisowy kort
ręce ciągle zajęte planet podbijaniem
w pikowej bluzce córka komunisty
w jedwabnej koszuli lord
dysonansowy dystych

To nie jedno to zawsze to wszędzie
wielka wielość nieskończoność Cyfr
to co było to co jest to co będzie
w matematyce ma leitmotiv

Mam dopiero 22 lata
znam dopiero 22 piętra
znam zaledwie dwadzieścia dwoje warg
zapomniałem miliardy o swej dumie pamiętam
nieść się wysoko jak maszt wśród latarń
przez dnie przez gwar przez targ

                                                       Józef Czechowicz
   
   
   

16 września 2013

doświadczenie seksualne i seksualna praktyka!. . .

"Tego nie da się osądzić teoretycznie z perspektywy małżeńskiego łoża, leż potrzebne jest tu niestety wielkie, wypróbowane na żywym materiale doświadczenie seksualne i seksualna praktyka!"
   - Na miłość boską, Bonadeo!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

poliglangularną równowagę. . .

   - Zakłócasz moją poligamiczną równowagę - powiedziała z lekkim westchnieniem dla usprawiedliwienia sprzeczności między jej myśleniem a postępowaniem.
   Po wieli dociekaniach okazało się, że miała na myśli "poliglangularną równowagę", określenie fizjologiczne wówczas zrozumiałe jedynie dla garstki wtajemniczonych, a znaczące, tyle co równowaga soków hormonalnych(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

powietrze ma w sobie coś śmiertelnie wykrwawionego. . .

Majaczył przed nim jak późne dnie jesienne w górach, kiedy to powietrze ma w sobie coś śmiertelnie wykrwawionego, choć barwy goreją najwyższą namiętnością.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

istota moralności. . .

"<<Fabrykacja i produkty uczuć>> - cóż to za mechaniczne, racjonalistyczne i świadczące o nieznajomości ludzi sformułowania. <<Moralność jako problem stanu permanentnego, któremu podporządkowują się wszystkie stany poszczególne>> i nic poza tym? Jakież to nieludzkie! Kiedy spojrzeć na to oczyma rozsądnego człowieka, wszystko wydaje się w najwyższym stopniu opaczne. Istota moralności polega po prostu na tym, by najważniejsze uczucia pozostały niezmienne - myślał Ulrich - a obowiązkiem poszczególnego człowiek jest tylko postępować z godnie z nimi!"

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

przeistoczył się w pawła!. . .

Szaweł nie naprawił każdego poszczególnego skutku swych dawnych grzechów, ale przeistoczył się w Pawła!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

mortadela!. . .

"Mortadela!" W czasach jego służby wojskowej przezywano pewnego nielubianego generała dywizji nazwą ogólnie lubianej włoskiej kiełbasy, a kiedy ktoś pytał  wytłumaczenie tej gry słów, otrzymywał odpowiedź: "Pół świnia, pół osioł."

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

życie ludzkie przeważnie przebiega w takim przygnębieniu i niepewności, a w swej jasności zawiera tyle mroku. . .

Agata, ubrawszy się znów, poszła przede wszystkim do sypialnie, aby przynieść stamtąd kapsułkę, znajdującą się tam wśród jej bagażu. Tą małą hermetycznie zamkniętą kapsułkę miała niemal od chwili, kiedy wyszła za Hagauera i nigdy się z nią nie rozstawała; była w niej zawarta malutka doza substancji podejrzanego koloru, co do której zapewniono Agatę, że stanowi piorunującą truciznę. Agata przypomniawszy sobie pewne ofiary, jakie musiała ponieść, aby znaleźć się w posiadaniu tej zakazanej substancji, a nie wiedziała o niej nic poza skutkami jej działania oraz brzmiącą jak magiczna formułka chemiczną nazwą, którą nie wtajemniczeni muszą zapamiętać nie rozumiejąc jej znaczenia. Ale widocznie wszystkie środki, które przybliżają nieco śmierć, jak posiadanie trucizny i broni lub poszukiwanie możliwych do przezwyciężenia niebezpieczeństw, należą do romantyzmu radości życia; i być może, że życie ludzkie przeważnie przebiega w takim przygnębieniu i niepewności, a w swej jasności zawiera tyle mroku, że mieszcząca się w nim radość zostaje dopiero wyzwolona przez choćby odległą możliwość skończenia z sobą.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

wierzchołek góry, nad którym widać już tylko bezkresny błękit nieba. . .

(...)żyła w zupełnym rozluźnieniu wszelkich więzów i słodko melancholijnej apatii; w stanie przypominającym jakiś wierzchołek góry, nad którym widać już tylko bezkresny błękit nieba. Codziennie przechadzała się dla przyjemności po mieście, a kiedy była w domu, zajmowała się lekturą(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

błoga bezczynność i bezmyślność. . .

A teraz przyznaj się szczerze: czy kiedy w szkole opowiadano ci o aniołach w raju, że nic nie robią, a tylko przebywają w obliczu Pana wielbiąc go, mogłaś sobie wyobrazić, jak taka błoga bezczynność i bezmyślność wygląda?

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

chleb i wódka są najlepszym śniadaniem. . .

- Jeśli masz w domu wódkę, w co nie wątpię - od parował generał - to chleb i wódka są najlepszym śniadaniem po nieprzespanej nocy.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

15 września 2013

dostali się na drogę, która miała wiele wspólnego z zagadnienia bożych opętańców, i szli nią. . .

Ulrich i Agata dostali się na drogę, która miała wiele wspólnego z zagadnienia bożych opętańców, i szli nią, choć nie byli nabożni i nie wierzyli ani w Boga, ani w istnienie duszy, a nawet w tamten świat czy powtórne życie.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

na drodze do cnoty coś nie jest w porządku. . .

   - Powiedziałeś przecież pewnego razu, że ten sam postępek może być dobry albo zły, zależnie od tego, z czym się wiąże? - spytała Agata.
   Ulrich nie zaprzeczył. Wyznawał teorię, że moralne wartości nie są wielkościami absolutnymi, ale pojęciami funkcjonalnymi. Skoro jednak moralizujemy i uogólniamy, wyłączamy je z ich naturalnej całości: - I prawdopodobnie jest to już miejsce, w którym na drodze do cnoty coś nie jest w porządku - powiedział.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

zawsze miałam czas do żałowania. . .

- Ja nigdy nic nie robiłam - odparła Agata - i dlatego zawsze miałam czas do żałowania moich nielicznych inicjatyw.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

krok, na który się decydujemy. . .

(...)nie chodzi o krok, na który się decydujemy, ale zawsze dopiero o ten następny(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

od wczesnego przedpołudnia czytała dobre i kiepskie książki. . .

Teraz wszakże zrzuciła z siebie ostatni symbol przeszłości, żałobną suknię, i włożyła znów piżamę, leżała na wniesionej tu buntowniczo otomanie i już od wczesnego przedpołudnia czytała dobre i kiepskie książki, które zewsząd zgarnęła, przerywając lekturę do czasu do czasu, aby coś zjeść lub się zdrzemnąć; a gdy tak spędzony dzień już się kończył, spoglądała przez gęstniejącą ciemność pokoju na jasne franki, które zanurzone w mroku wysyłamy się w oknach jak żagle, przy czym wyobrażała sobie, że podróżuje w wieńcu z ostrych promieni lampy poprzez ten surowo-delikatny salon i właśnie się zatrzymała.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

n a p r z e d o s t a t n i m k r o k u. . .

K a t a s t r o f a   t o   n a s z e   z a t r z y m a n i e,   s i ę   n a   p r z e d o s t a t n i m   k r o k u!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

z grobu teraźniejszości powstaje życie przyszłych pokoleń. . .

Muzyka, gdy jest sama, to pięknoduchostwo czy coś w tym rodzaju; życiowa słabość.
   Ale kiedy muzyka łączy się z wizją - mury się chwieją, a z grobu teraźniejszości powstaje życie przyszłych pokoleń.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

na ruinach. . .

(...)roztasował się na ruinach swego dzieciństwa(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom III, 1942)
   
   
   

dalszy ciąg w dziecku!. . .

- Zamiast samemu czegoś dokonać, chciałbyś znaleźć swój dalszy ciąg w dziecku!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

mamy w sobie coś chorego, przeraźliwego, samotnego i złośliwego. . .

"Wszyscy kryjemy w sobie potencjalne ekscesy - pomyślał pogardliwie. - Mamy w sobie coś chorego, przeraźliwego, samotnego i złośliwego; każdy z nas może postąpić tak, jak tylko on jeden by potrafił(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

zapach pastowanej podłogi. . .

Zbliżało się już późne popołudnie. Nieokreślone przeczucie wiosny napełniało mieszkanie; jak gdyby słychać było głosy ptaków ściszony ścianami i szybami okien; zapach pastowanej podłogi, wyściełanych mebli i wyglansowanych mosiężnych klamek przypominał do złudzenia woń kwiatów.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

13 września 2013

z odwagą desperata na pierwszą lepszą ideę, która obiecała mu jakąś zmianę. . .

W ten sposób człowiek wykształcony czuł, że dług ciągle rośnie i on nie zdoła go już nigdy spłacić, widział nieuniknione bankructwo i albo oskarżał czasy, w których sądzono mu żyć - choć żył w nich zresztą z taką samą przyjemnością, jak każdy inny - albo rzucał się z odwagą desperata na pierwszą lepszą ideę, która obiecała mu jakąś zmianę.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

każdy postęp pragnie zawsze rozprawić się z dawnym sensem. . .

- Zdaje mi się - rzekł Ulrich - że każdy postęp jest równocześnie pewnym cofnięciem się. Postęp istnieje zawsze tylko w jednym określonym sensie, a ponieważ nasze życie jako całość nie ma w ogóle sensu, to w całości nie ma i postępu.
(...)
- Można również powiedzieć coś wręcz przeciwnego - mówił spokojnie dalej. - Jeśli nasze życie w szczegółach wykazuje pewien postęp, to musi mieć również w szczegółach sens. Skoro wszakże miało kiedyś sens - na przykład, składanie bogom ofiar z ludzi lub palenie czarownic, czy pudrowanie sobie włosów, więc i nadal zachowuje to swoją głęboką życiową mądrość, niezależnie od tego, że bardziej higieniczne i humanistyczne obyczaje stanowią istotnie postęp. Błąd polega na tym, że każdy postęp pragnie zawsze rozprawić się z dawnym sensem.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

wspólnym produktem wszystkich wysiłków. . .

Ostatecznie postęp nie jest niczym więcej, jak tylko wspólnym produktem wszystkich wysiłków, i można z góry powiedzieć, że prawdziwym postępem będzie przede wszystkim zawsze to, czego nikt sobie właściwie nie życzył.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

porządek idealny przeistacza się. . .

W jakiś tam sposób porządek idealny przeistacza się w potrzebę zabijania.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

jej nogi nie miały w sobie więcej genialności niż jej mózg. . .

(...)co powiedział kiedyś Nietzsche, mianowicie, że ciało człowieka stanowi właściwie jego duszę. Jej nogi nie miały w sobie więcej genialności niż jej mózg.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

tysiąc dziewięćset dwadzieścia lat chrześcijańskiej moralności, miliony trupów w ciągu katastrofalnej wojny. . .

Arnheim mógł na kilka lat naprzód spojrzeć w przyszłość, przekonałby się, że tysiąc dziewięćset dwadzieścia lat chrześcijańskiej moralności, miliony trupów w ciągu katastrofalnej wojny oraz cały ten niemiecki las poezji szumiący o kobiecej wstydliwości, nie potrafiły opóźnić ani o jedną godzinę dnia, w którym kobiece suknie i włosy zaczęły stawać się krótsze, a europejskie dziewczęta nagle wychynęły spoza tysiącletnich zakazów nagie niczym obrane ze skóry banany.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

rozkazodawcą zmysłów. . .

Zaliś jest zwycięzcą, samopogromcą, rozkazodawcą zmysłów, panem cnót swoich? Tako cię pytam.


Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
   
  
   

12 września 2013

urzeczywistnić muzykę!. . .

(...)urzeczywistnić jakąś dobrą ideę jest równie trudno jak urzeczywistnić muzykę!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

poczucie szczęścia. . .

Czuł się szczęśliwy, a - jak wiadomo - nic nie uwielokrotnia tak sprawności, jak poczucie szczęścia.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom II, 1942)
   
   
   

11 września 2013

żyją równie źle, ale jakby na różnych piętrach. . .

Poza pechowcami i urodzonymi w czepku, wszyscy ludzie żyją równie źle, ale jakby na różnych piętrach. To poczucie swojego piętra jest dla dzisiejszego człowieka, który w ogóle nie ma dalekich perspektyw, jeżeli chodzi o sens własnego życia, godną zachodu namiastką.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom I, 1942)
   
   
   

suche spazmy. . .

- Łzy?
- Suche spazmy!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom I, 1942)
   
   
   

garstka komórek w korze otaczającej karłowaty glob. . .

Deotyma zaczynała mówić, jakoby Bóg w siódmym dniu stworzenia włożył człowieka do muszli świata niczym perłę, Ulrich odpowiadał przypomnieniem, że ludzkość to tylko garstka komórek w korze otaczającej karłowaty glob.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom I, 1942)
   
   
   

sknoconymi szkicami. . .

Wspaniałe instytucje są zwykle sknoconymi szkicami idei.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom I, 1942)
   
   
   

żaden człowiek nie odpowiada za swoje winy. . .

Musisz przyznać, że żaden człowiek nie odpowiada za swoje winy, jeśli patrzy na nie swoimi własnymi oczyma; w najgorszym razie są one dla niego pomyłkami albo złymi właściwościami jakiejś całości, która przez to nie przestaje być dobra - no i naturalne ma zupełną rację!

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, Tom I, 1942)
   
   
   

dać swemu subiektywizmowi wolne pole gry. . .

(...)człowiek, który dąży do prawdy, staje się uczonym. Człowiek, który chce dać swemu subiektywizmowi wolne pole gry, zostaje przypuszczalnie pisarzem. Co jednak ma uczynić człowiek dążący do czegoś pośredniego pomiędzy jednym a drugim?

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

10 września 2013

bliżej prawdy. . .

Cher - Closer To The Truth, 2013 

w chwili wznoszenia modłów mieścili się w nich. . .

(...)zwrócił się do Stwórcy z gorącą modlitwą, nie wchodząc jednak w szczegóły i wymieniając doczesne przewiny tak ogólnikowo, ze w chwili wznoszenia modłów mieścili się w nich zarówno Moosbrugger, jak i wolnomyśliciele oraz ateiści.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

szczycie kolumny czasu, wznoszącej się z dna nicości. . .

(...)znalezienie się na chwilowo najwyższym szczycie kolumny czasu, wznoszącej się z dna nicości, czyli fakt, że żyje się właśnie teraz, kiedy przeszłe pokolenia są już prochem, a przyszłych jeszcze nie ma.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

tęsknoty za poufnym, wiernym towarzyszem. . .

(...)coś z tęsknoty za poufnym, wiernym towarzyszem, jaka często nawiedza samotnika w chwilach słabości, choć przeważnie maskował to wzmożoną aktywnością.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

miała niewyraźną asocjację. . .

Klarysa chciała się dowiedzieć, jak wyglądają pierścienie benzolowe, przy czym miała niewyraźną asocjację z pierścieniami z karniolem.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

czy żyje się te kilka lat mniej, czy więcej. . .

Śmierci się nie bał. W życiu niejedno trzeba wytrzymać, co na pewno więcej boli niż powieszenie, a czy żyje się te kilka lat mniej, czy więcej, nie jest wcale ważne.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

słowa służą. . .

(...)słowa służą ludziom do ukrywania myśli, a myśli do uzasadniania popełnianych nieprawości.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

09 września 2013

najlepszym sposobem wypełnienia wielkiej próżni. . .

46

Ideały i etyka są najlepszym sposobem
wypełnienia wielkiej próżni, którą nazywamy duszą.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

po skończonej bitwie, gdzie leżą cicho. . .

Dusza przedstawia spokojną przejrzystość pola po skończonej bitwie, gdzie leżą cicho, tak że natychmiast można zauważyć, gdzie jakiś strzęp życia daje jeszcze znać o sobie, to podnosząc się, to jęcząc.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

postęp przynosi zysk w szczegółach. . .

Każdy postęp przynosi zysk w szczegółach, ale rozszczepia całość, stanowi przyrost siły, która stopniowo wzrastając staje się jednak w końcu niemocą, ale i tak nie można tego procesu powstrzymać.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

pogodzony z życiem człowiek. . .

Duch skrycie i śmiertelnie nienawidzi wszystkiego, co udaje, iż jest niezmiennie, wielkich ideałów i praw oraz ich zmniejszonego, zakrzepłego odbicia, jakim jest pogodzony z życiem człowiek.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

tryska i wypryska. . .

(...)każdy głupiec zaczyna się od kropelki, która tryska i wypryska(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

jakaś siła zmusza do życia wbrew. . .

Ulrich to człowiek, którego jakaś siła zmusza do życia wbrew własnemu "ja", choć pozornie folguje sonie nie uznając żadnego przymusu.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

nie szanuje uprawnień. . .

Nie szanuje uprawnień, chyba że, co zdarza się zresztą rzadko, szanuje tych, którzy je posiadają.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

powiedzieć, że jego gniew jest naprawdę jego własnym gniewem. . .

Kto może dziś jeszcze powiedzieć, że jego gniew jest naprawdę jego własnym gniewem, skoro tyle się doń wtrąca i lepiej się na sprawach rozumie niż on sam?

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

odpowiedzialność nie ciąży już przede wszystkim na samym człowieku. . .

Dziś natomiast odpowiedzialność nie ciąży już przede wszystkim na samym człowieku, lecz zależy od powiązania wielu różnych spraw. Czyż nie zauważono, że przeżycia uniezależniły się od ludzi?

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   


cios można też przyjąć sportowo, jako przeszkodę. . .

Każdy cios można odczuć nie tylko jako ból, ale również i jako afront, co go jeszcze wzmaga i czyni nie do zniesienia. Ale cios można też przyjąć sportowo, jako przeszkodę, która nie powinna nas ani peszyć, ani wprawiać w ślepy gniew, a wtedy bywa nierzadko, iż ciosu w cale nie zauważy. W  tym ostatnim wypadku dzieje się tak tylko dlatego, że włączamy go do większej całości, do przebiegu całej walki, przez co istota ciosu okazuje się zależna od funkcji, jaką miał spełnić. Właśnie ten fenomen, że jakieś przeżycie otrzymuje swój sens, a nawet swoją właściwa treść dopiero wskutek miejsca zajmowanego w łańcuchu konsekwentnych działań, objawia się u każdego, kto uważa to nie za osobiste wydarzenie, ale za wyzwanie rzucone sile jego intelektu.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

o swoim życiu powiedzieć. . .

Z niewielką przesadą przeto wolno mu było o swoim życiu powiedzieć, że wszystko się w nim tak odbywa, jak gdyby poszczególne wydarzenia zależały bardziej jedne od drugich niż od niego samego.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

robi się krok naprzód, kiedy się kłamie. . .

(...)dlaczego właściwie wszystkie najmniej szczere i w głębszym sensie tego słowa nieprawdziwe wypowiedzi spotykają się z tak niepokojąco przychylnym przyjęciem? "Zawsze dopiero wtedy robi się krok naprzód, kiedy się kłamie(...)

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

08 września 2013

biała lokomotywa. . .

Sunęła poprzez czarne łąki
Sunęła przez spalony las
Mijała bram zwęglone szczątki
Płynęła przez wspomnienia miast
Biała Lokomotywa

Skąd wzięła się w krainie śmierci
Ta żywa zjawa istny cud
Tu pośród pustych marnych wierszy
Tu gdzie już tylko czarny kurz
Biała Lokomotywa

Ach czyj ach czyj to jest
Tak piękny hojny gest
Kto mi tu przysłał ją
Bym sie wydostał stąd
Białą Lokomotywę

Ach któż no któż to może być
Beze mnie kto nie umie żyć
I bym zmartwychwstał błaga mnie
By mnie obudził jasny zew
Białej Lokomotywy

Suniemy poprzez czrne łąki
Suniemy przez spalony las
Mijamy bram zwęglone szczątki
Płyniemy przez wspomnienia miast
z Białą Lokomotywą

Gdzie brzęczą pszczoły pluszcze rzeka
Gdzie słońca blask i cienie drzew
Do tej co na mnie w życiu czeka
Do życia znowu nieś mnie nieś
Biała Lokomotywo

                                          Edward Stachura
   
   
   

zbawcą dla przyjaciela. . .

Czyś jest powietrzem czystem i samotnością, i chlebem, i lekiem dla druha swego? Niejeden własnych kajdan zerwać nie zdołał, a stał się zbawcą dla przyjaciela.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
 
 
   

ballada bezbożna. . .

Gdzie mojej ręki lewej z niebem igra samiec
Tam stado dojnych gwiazd i moja śmierć się pasie

Gdzie mojej ręki prawej ogródek się szerzy
Tam żonę martwą zakopują w ziemi

Gdzie moich jąder krąży podwójna planeta
Tam wieszają człowieka za to że poeta

Gdzie nasienie pośpiesznie porzucone gnije
Tam kobietę do spazmu pobudzają kijem

Gdzie mojego mózgowia cieknie wrąca struga
Tam pijak pijąc wie już co jest dobra wódka

Gdzie moja stopa lewa bieg planet popędza
Tam nie ma Boga tylko jego impotencja

Gdzie moja stopa prawa bieg planet wstrzymuje
Też nie ma Boga tylko nieskończony smutek

Gdzie moja męskość głową fioletową straszy
Poślubiona dziewica regularnie krwawi

Gdzie patrzę lewym okiem tam widzę: jest Polska
Biskup na świni tyłem wjeżdża do kościoła

Gdzie patrzę prawym okiem moje życie marne
Jak zwykle z przyjściem zmroku idzie pod latarnię

                                                                     Rafał Wojaczek
   
   
   

cienie dwojga kochających się ludzi były czarne. . .

Zapadł wieczór. W pokoju panował czarny mrok. Fortepian był też czarny. Cienie dwojga kochających się ludzi były czarne. Tylko oczy Klarysy błyszczały w ciemności jak zapalona świece, a w wykrzywionych od bólu ustach Waltera emalia zębów lśniła niczym kość słoniowa.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

niemy marsz podróżujących bogów. . .

Tego dnia wszystko miało w sobie ukrytą szansę powodzenia, jak niemy marsz podróżujących bogów.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

święty hałas. . .

Kiedy przyniesiono list Ulricha, Walter i Klarysa grali znowu z takim zapałem na fortepianie, że cienkonogie artystyczne meble tańczyły, a ryciny Dante Gabriela Rosettiego trzęsły się na ścianach. Starego posłańca, który zastał dom i mieszkanie otwarte i nie był przez nikogo zatrzymany, uderzyły prosto w twarz gromy i błyskawice, kiedy przekroczył próg pokoju, w którym grali, tak że święty hałas, w jaki wpadł, zmusił go go przywarcia do ściany w pozycji pełnej szacunku.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

zasada niedostatecznej przyczyny. . .

- ZNP to Zasada Niedostatecznej Przyczyny! - wyjaśnił Ulrich. - Jest pan przecie filozofem i wie, co to pojęcie oznacza. Tylko w stosunku do samego siebie robi się pod tym względem wyjątek. W naszym rzeczywistym, to znaczy osobistym życiu, jak i w życiu publiczno-historycznym dzieje się zawsze tylko to, co właśnie nie ma dostatecznej przyczyny.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

formę wyrazu ... odnaleźć samego siebie?. . .

Czy nie jest wielkim szczęściem, jeśli ktoś wskaże taką formę wyrazu, w jakiej można odnaleźć samego siebie?

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

coś się zjawia, co rości sobie prawo stać się ich życiem. . .

Za młodu życie roztaczało się przed nami jak rozpoczęty dopiero poranek, pod każdym względem pełen możliwości i luk, ale w południe nagle coś się zjawia, co rości sobie prawo stać się ich życiem. W ogóle jest to coś tak nieoczekiwanego, jak kiedy pewnego dnia zjawi się przed nami człowiek, z którym korespondowaliśmy przez dwadzieścia lat nie znając go osobiście i wyobrażaliśmy go sobie zupełnie innym. A jeszcze o wiele dziwniejsze jest to, że większość ludzi wcale togo nie zauważa.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

drugą ojczyznę. . .

Każdy z nas posiada drugą ojczyznę, w której wszystko, co się robi, jest niewinne.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

07 września 2013

fortepian stał otwarty, jak łóżko rozkopane przez śpiącego. . .

Plugawe upojenie ciężką, zmysłową muzyką wabiło go jednak z powrotem. Za jego plecami fortepian stał otwarty, jak łóżko rozkopane przez śpiącego, który boi się obudzić, aby nie być zmuszanym spojrzeć rzeczywistości w twarz.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

nie wolno się na swoją epokę boczyć. . .

"Nie wolno się na swoją epokę boczyć, nie wyrządzając sobie samemu krzywdy".

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

kwadratowe koło z drewnianego żelaza. . .

Gdyby rozłożyć ową epokę na poszczególne elementy, wynikłby z tego bezsens, jak kwadratowe koło z drewnianego żelaza, ale w gruncie rzeczy wszystko stapiało się w jednym jasno lśniący sens.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)
   
   
   

dusza woła w pustkę kosmosu. . .

Fortepian wprawiał w drganie ściany domu, będąc jednym z tych megafonów, przez które dusza woła w pustkę kosmosu, niczym jeleń na rykowisku, nie słysząc znikąd odpowiedzi, a jedynie takie samo współzawodniczące wołanie tysiąca innych dusz samotnie wołających w przestworza.

Robert Musil 
(fragment powieści awangardowej Człowiek bez właściwości, 1942)