29 listopada 2015

a ja żyję w. . .

Jestem  Bogiem,  ta  sama  samotność,  ta  sama  pycha,  ta  sama  rozpacz,  że nie  jestem  jednym  ze  swoich  stworzeń  –  jak  wszyscy.  Wszyscy  żyją  w  moim świetle,  a  ja  żyję  w  nieznośnym  iskrzeniu  moich  mroków.

Umberto Eco (fragment powieści Wahadło Foucaulta, 1988)
   
   
   

świata terminów. . .

(...)nie  jesteś  w  stanie  uwolnić  się  od  tego  świata terminów,  w  którym  się  obracasz.

Umberto Eco (fragment powieści Wahadło Foucaulta, 1988)
   
   
   

po barach, by unicestwiać. . .

Nigdy   już  nie  ruszę  po  barach,  by  unicestwiać  nieprzyjacielskie  okręty świetlistymi pociskami,  dopóki  potwór  nie  unicestwi  ciebie.

Umberto Eco (fragment powieści Wahadło Foucaulta, 1988)
   
   
   

numinosum. . .

A  chodzi  o  to,  że  doświadczenie  Numinosum  nie  może  trwać  zbyt  długo,  gdyż  prowadzi do  pomieszania  zmysłów.

Umberto Eco (fragment powieści Wahadło Foucaulta, 1988)
   
   
   

nieruchomy przez całą wieczność punkt stały. . .

   Wiedziałem wszak,  że  Ziemia  obraca  się,  a  ja  wraz  z  nią,  i  że  Saint-Martin-des-Champs  i  cały  Paryż  wraz ze  mną,  że  wszystko  dokonuje  wspólnych  obrotów  pod  Wahadłem,  które  w  istocie  nigdy  nie zmienia  płaszczyzny  swego  ruchu,  bo  gdzieś  tam  nad  punktem  zawieszenia,  w  nieskończonym, idealnym   przedłużeniu   sznura   ku   najdalszym   galaktykom   trwa   nieruchomy   przez   całą wieczność  Punkt  Stały.
[...]
   –  To  wahadło  Foucaulta  –  oznajmił.  –  Pierwsze  doświadczenie  przeprowadzono  w  1851 roku  w  piwnicy,  potem  w  Obserwatorium,  a  potem  pod  kopułą  Panteonu,  na  sznurze  długości sześćdziesięciu  siedmiu  metrów  i  z  kulą  ważącą  dwadzieścia  osiem  kilogramów.  Wreszcie  w 1855  roku  znalazło  się  tutaj  w  zmniejszonej  postaci  i  zwiesza  się  z  tej  dziury  w  połowie krzyżowego  sklepienia.
[...]
      –  Ziemia  obraca  się,  ale  punkt  –  nie.  Jeśli  ci  się  to  podoba,  tak  już  jest,  jeśli  nie  –  nie warto  suszyć  sobie  głowy.  W  porządku?
   –  Nie  moja  sprawa. Nieszczęsna.  
   Miała  nad  głową  jedyny  stały  punkt  w  kosmosie,  jedyną  ucieczkę  od przekleństwa  panta  rei,  i  uważała,  że  to  sprawa  Jego,  nie  zaś  jej.  I  rzeczywiście,  zaraz potem  para  oddaliła  się  –  on  wykształcony  na  jakimś  podręczniku,  który  przytłumił  w  nim zdolność  do  przeżycia  zadziwienia,  ona  zaś  bierna,  niedostępna  dreszczowi  nieskończoności, a  żadne  z  nich  nie  zarejestrowało  w  swej  pamięci  przerażającego  doświadczenia,  jakim  było to  spotkanie  –  pierwsze  i  zarazem  ostatnie  –  z  Jednym,  z  Ein  Sof,  z  Niewypowiedzianym. Jakże  nie  paść  na  kolana  przed  ołtarzem  pewności?

Umberto Eco (fragment powieści Wahadło Foucaulta, 1988)
   
   
   

po końcu świata. . .

Nie  obiecuj  sobie  za  wiele  po  końcu  świata.

                                                Stanisław Jerzy Lec (Myśli  Nieuczesane, 1977)
 
 
  

28 listopada 2015

wieczność. . .

straszna
wszystkiego zdąży zabraknąć


                     Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)


raz dwa trzy. . .

nieboszczycy są jak pchły

                                Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)


w domu wczasowym / fragmenty. . .

wpadłem w dołek z rymami
syczą
ale jak się wygramolić?
no,
myśleć!
nie śpiewać

                     Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)
 
 
 

22 listopada 2015

zasady moralne pracowników poczty. . .

Los Angeles, Kalifornia 
1 stycznia 1970 
742 

Biuro Nadzorcze
Do wiadomości
Zarząd Poczt Stanów Zjednoczonych

ZASADY MORALNE PRACOWNIKÓW POCZTY - ETOS PRACY 

   Wszyscy zatrudnieni zobowiązani są do przestrzegania zasad moralnych (patrz § 742 regulaminu pracy) określających postępowanie pracowników Poczty (patrz § 744 tego samego regulaminu pracy). W ciągu wielu lat ciężkiej pracy urzędów pocztowych ich pracownicy udowodnili swoją gotowość do wiernej służby Narodowi tworząc wyjątkową i bezprecedensową atmosferę wokół pełnej poświęcenia pracy. Każdy pracownik Poczty może być dumny z tego, że jego osobisty wkład pracy nawiązuje do wielowiekowej tradycji służb publicznych. Każdy z nas powinien pamiętać, że uczestnicząc w tym wielkim dziele powinien się także przyczyniać do stałego rozwoju i ekspansji potencjału Poczty.
   Od wszystkich pracowników oczekuje się pełnej poświęcenia i oddania pracy na rzecz wszystkich obywateli naszego państwa, pracy niezłomnej i rzetelnej.
  Personel służb pocztowych jest zobowiązany do przestrzegania najwyższych wartości etycznych i działania na podstawie ustawy o obyczajach i moralności, respektowania prawa Stanów Zjednoczonych, a także szczegółowych instrukcji prawnych regulujących zadania i obowiązki. Na wszystkich szczeblach organizacyjnych Poczty żąda się nieskazitelnej i wyjątkowej uczciwości w wypełnianiu ustawowo określonych obowiązków. Przekazane Poczcie zadania muszą być wypełniane sumiennie i należycie. To właśnie ta Organizacja cieszy się przywilejem codziennego kontaktu z obywatelami naszego kraju, a w wielu przypadkach jest jedynym narzędziem stanowienia bliskich kontaktów między mieszkańcami a Rządem Federalnym. Dlatego każdy urzędnik tej publicznej służby musi zyskać sobie zaufanie i szacunek pracodawcy, a także klientów korzystających z usług służb pocztowych, pracując tym samym dla ciągłego polepszania reputacji wszystkich służb publicznych i Rządu Federalnego. Wszyscy urzędnicy wszystkich szczebli służb pocztowych są niniejszym zobowiązani do wnikliwego przestudiowania paragrafu 742 regulaminu pracy służb publicznych, który w przypisach reguluje podstawowe normy w zakresie osobistej odpowiedzialności za wykonywaną pracę, moralne i etyczne strony tego zagadnienia, a także ograniczenia w zakresie wszelkiej działalności politycznej każdego z pracowników Poczty.

Inspektor Odpowiedzialny
   
   
Charles Bukowski 
(fragment nikomu nie dedykowanej powieści 
Listonosz, 1971)
   
   
  

tłum przedkłada. . .

Tłum przedkłada zdrowie nad chorobę, ciepło nad zimno, radość nad smutek - i skarży się, gdy chory, gdy mu zimno i smutno; mędrzec zaś wie, że przeciwieństwa są potrzebne, że zło czyni dobro przyjemnym, a głód każe cenić nadmiar. To poczucie panujących wszędzie przeciwieństw było wspólnym motywem fizyki i etyki Heraklita.

Władysław Tatarkiewicz (Historia filozofii Tom 1, 1931/1950)
   
   
  

21 listopada 2015

sekcja zabójstw pracuje bez chwili wytchnienia. . .

Zabić księdza zabić punka zabić skina
W imię ducha w imię ojca w imię syna
Zabić tego czerwonego prezydenta
Jak zabity no to może popamięta

Zabić geja zabić ciotę i lesbiję
Przecież toto nawet nie wie po co żyje
Zabić dziada zabić sukę zabić klina
Jak jest skutek to musiała być i wina

Zabić chuja co źle gwiżdże i studenta
Moczymordę bezdomnego abstynenta
Zabić Niemca i Ruskiego i Araba
Zabić Czecha (bo z Czechami nie pogadasz)

Zabić kundla zabić kota zabić ręce
I jarosza by nie bełtał w głowach więcej
W imię ducha niezłomnego zabić ciało
Zabić trumnę by z tej trumny nie śmierdziało

Zabić tego który pali (na pociechę
Niech się dowie samobójstwo że jest grzechem)
Zabić taką co ci nie da bo nie pali
Taksówkarza i Alinę z kubkiem malin

Zabić karpia zabić szczura zabić kurę
Zabić Lecha i Wojciecha i Zadurę
Zabić kurwę może kiedyś będzie święta
A o Rushdim to już chyba nie pamiętam

                                                          Bohdan Zadura
 
 
   

15 listopada 2015

jedyna wolność, jaką człowiek posiada. . .

(...)zawsze będę pamiętał naszego nauczyciela z gimnazjum, jak pouczał, że jedyną przewagą człowieka nad zwierzęciem jest to, że może umrzeć, kiedy zechce, a nie tylko wtedy, kiedy musi. Być może jest to jedyna wolność, jaką człowiek posiada niezmiennie i zawsze, wolność porzucenia życia.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

rośnie we mnie złość, i sam za sobą, jak za jakimś niebezpiecznym zwierzęciem, zatrzaskuję drzwi. . .

Nie mogę czekać ani dziesięciu, ani dwudziestu lat. Mam swoje trzydzieści, z tego jedenaście już poszło na marne. Pomimo trzydziestu lat nadal nie wiem, kim jestem, nie wiem, co to świat, niczego innego nie widziałem, tylko brud, krew i pot.
[...] 
Potrzebowałem zaledwie jednego roku, tak jak potrzeba rozbiegu, żeby skończyć... Po tym roku byłbym już na górze, nie wiem gdzie, nie wiem jak, wiem tylko, że umiałbym zacisnąć zęby i napiąć muskuły, uczyć się po dziesięć, po czternaście godzin, potem tylko jeszcze kilka podobnych lat i byłbym jak inni, zmęczony, zadowolony, pogodzony z sobą i mógłbym powiedzieć: załatwione! Już mam to za sobą! Ale dziś jeszcze nie mogę, dziś ich wszystkich, tych zadowolonych, nienawidzę, drażnią mnie tak bardzo, że muszę zaciskać w kieszeni pięści, żeby nie wtłoczyć im z powrotem do brzucha tego ich zadowolenia.
[...] 
(...)ale żeby się uczyć, na to także właściwie nie mam już siły, odkąd wiem, że nic mi to nie da, tak więc stoję w miejscu, nie posiadając akademickiego stempelka, bo nie mam pieniędzy, a ponieważ nie mam pieniędzy i do nich nie dojdę, tylko rośnie we mnie złość, i sam za sobą, jak za jakimś niebezpiecznym zwierzęciem, zatrzaskuję drzwi. Nic tak nie rozwściecza jak to, że jest się bezbronnym wobec czegoś, czego nie można pojąć, czegoś, co ustanowił człowiek, ale nie jeden, konkretny, któremu można by się rzucić do gardła.
[...] 
   – Ja zawsze mam czas. To jedyne, co mam, i to w nadmiarze, ale nie chciałbym... Nie chciałbym... – jąka.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

wmówić, że wystarczy oddychać. . .

Nie dam sobie wmówić, że wystarczy oddychać i mieć coś do jedzenia i że dzięki temu wszystko jest w porządku. W nic już nie uwierzę, w żadnego Boga i żadne państwo, w żaden sens świata, w nic, dopóki nie poczuję, że doszedłem swych praw, mego prawa do życia, i dopóki go nie dostanę, będę mówił, że mnie okradziono i oszukano. Nie odpuszczę, dopóki nie poczuję, że żyję prawdziwym życiem, a nie odpadkami, tym, co inni wyrzucą albo wyrzygają.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

prawem oddziaływania siły. . .

   – Nadęta, głupia dziewucha. – Sklepikarz Michael Pointner z takim hukiem zatrzaskuje za sobą drzwi, że mało nie pękną. – To, na co sobie pozwala ta bezczelna osoba, jest wprost niesłychane. Co za złośliwe babsko!
   – No, no, co się stało, po co zaraz te nerwy? – uspokaja go uśmiechnięty od ucha do ucha piekarz Herdlitschka, który czeka na niego przed pocztą. – Czy ktoś cię pogryzł?
   – Nie, no naprawdę! Co za bezczelność! Takiej łajdaczki jak ta nigdzie indziej się nie zobaczy. Za każdym razem czepia się o coś innego. Raz to, raz tamto jej nie pasuje. Byle tylko nas dręczyć, a jaka jest opryskliwa. Przedwczoraj nie pasowało jej, że przekaz do paczki świec wypisałem kopiowym ołówkiem zamiast atramentem, a dzisiaj mi powiada, że w ogóle nie przyjmie paczki, bo jest źle zapakowana, i że nie ma takiego obowiązku, bo to ona ponosi 136 odpowiedzialność. Do chrzanu z tym wszystkim, ależ mi odpowiedzialność!
[...]
Zgodnie z odwiecznym prawem oddziaływania siły trzeba jakoś zmniejszyć ciśnienie, a ona może uczynić to tylko z tego jednego jedynego miejsca, zza swojego żałosnego pulpitu, wyładować je na innych, wykorzystując tę odrobinę sprawowanej władzy.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

materia zawiera w sobie pewien wymiar napięcia. . .

Każda materia zawiera w sobie pewien wymiar napięcia, którego nie da się już bardziej przekroczyć, woda ma swój punkt wrzenia, metal topnienia, żywiołom duszy również nie uda się ominąć tego niepodważalnego prawa. Radość może osiągnąć taki stopień, po którym nie będzie już odczuwalna, to samo dotyczy bólu, zwątpienia, przygnębienia, wstrętu i lęku. Wypełnione po brzegi wnętrze nie wchłonie już ani jednej kropli świata więcej.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

niczym oderwany palec. . .

(...)nie słyszy wiatru, który już zaczął swój poranny obchód wokół śpiącego hotelu, czuje tylko siebie, swoją samotność w tym pokoju, w tym budynku, we wszechświecie, kawałek oddychającego, drżącego mięsa, jeszcze ciepłego niczym oderwany palec, niedorzecznego i bezsilnego. Takie mocne obumieranie od wewnątrz, odmrażanie i zamarzanie kawałek po kawałku(...)

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

na wolną wolę i jasny umysł. . .

   We wspomnieniu o Zweigu Werfel nie napisał jednak o nieszczęśliwym losie pisarza i jego rozpaczliwym czynie, lecz postąpił odwrotnie. Zestawił moc ludzkiego ducha z absurdalną decyzją o samounicestwieniu. Podkreślił, że pośród wszelkich żywych istot na tym świecie tylko człowiek jest zdolny do autodestrukcji. Po tych słowach Werfel odróżnił przyjaciela od masy „stu tysięcy” corocznych samobójców, dodając: „W przypadku Stefana Zweiga jest inaczej. Przynajmniej gdy otrzymałem tę wstrząsającą wiadomość, miałem niejasne przeczucie, że w jego czynie skrywa się jakaś tajemna wielkość”.
[...] 
(...)jego pożegnalny list do przyjaciół. [...] W swoim tekście Zweig powołuje się na wolną wolę i jasny umysł, co przypomina nieco postawę bohaterów Dziewczyny z poczty w chwili, gdy ma się rozstrzygnąć ich los.

Tomasz Małyszek (posłowie powieści Dziewczyna z poczty)
   
   
   

14 listopada 2015

naprzeciw tej niesłychanej pustki ... jest cisza, ale elementarna i potężniejsza. . .

Christine wychodzi na balkon i drży z uszczęśliwienia, że przepełniona kipiącym żarem stoi naprzeciw tej niesłychanej pustki i że jej małe ziemskie serce bije samotnie pod olbrzymim czarnym nieboskłonem. Tu także jest cisza, ale elementarna i potężniejsza niż tamta we wzniesionych ludzkimi rękoma przestrzeniach, cisza, która nie męczy, lecz koi i przynosi odprężenie. Lśniące tak jeszcze niedawno góry leżą niemo we własnym cieniu, zwinąwszy się przedtem w kłębek, niczym olbrzymie czarne kocury o fosforyzujących śnieżnych oczach, powietrze zastygło, wstrzymawszy oddech w opalizującym świetle prawie całkowicie zaokrąglonego księżyca. Ten, niczym wgnieciona żółta perła, płynie w górze pośród rozsianych wokół diamentowych gwiazd, blady, zimny blask wyłania z mgły kontury dolin. Nigdy jeszcze nie doświadczała czegoś równie mocarnego(...)

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

odkrywać, oglądać własne ciało. . .

Jakże to porywające, móc tak patrzeć na siebie, z podziwem, zachwytem, z nieznanym do tej pory uczuciem samouwielbienia, odkrywać, oglądać własne ciało, pierwszy raz zobaczyć, jak sprężyście i pięknie napina się(...)

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

strach wszystkich urzędników. . .

   – Czy już jest tak późno? – mamrocze w poczuciu winy. Odwieczny strach wszystkich urzędników, żeby się tylko nie spóźnić, już od lat nie opuszcza jej podczas snu i każe zrywać się na równe nogi wraz z dzwonkiem budzika. Zawsze pierwsze spojrzenie rzuca na zegar z pytaniem: „Czy już się spóźniłam?”. Zawsze po przebudzeniu pierwszym odczuciem jest strach, że zaniedbała jakiś obowiązek.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

tworzy różne drobne, niepozorne rzeczy. . .

(...)przesiaduje więc sam, prawie każdego wieczoru, w dwóch opustoszałych pokojach i z wielkim oddaniem w ciszy tworzy różne drobne, niepozorne rzeczy. Układa w zielnikach kwiaty, okrągłym pismem kaligrafuje pod zasuszonymi płatkami ich nazwy, łacińskie czerwonym, a niemieckie czarnym atramentem, własnoręcznie oprawia we wzorzysty karton ulubione bordowe zeszyty wydawnictwa Reclam i starannie zaostrzonym piórkiem z mikroskopijną dokładnością, prawie nie do odróżnienia, naśladuje druk na grzbietach książek. Późnym wieczorem, kiedy upewni się, że śpią już wszyscy sąsiedzi, nieco sztywno, ale z wielkim przejęciem gra na skrzypcach z własnoręcznie skopiowanych nut, najczęściej Schuberta i Mendelssohna, albo przenosi najpiękniejsze wersy i złote myśli z pożyczonych książek na karty drobnoziarnistego papieru czerpanego, które zawsze, ilekroć przekroczy kolejną setkę, spina w nowy zeszyt i oprawia w błyszczącą okładkę z kolorową etykietką. Niczym arabski kopista Koranu lubuje się, dla własnej cichej satysfakcji, bezgłośnie przechodzącej od wewnętrznego, skupionego wysiłku do widocznego ożywienia i radości, w delikatnych krągłościach ozdobnego pisma, a także w to lekko, to znowu silnie pochylonych i pnących się ku górze zawijasach; książki, dla tego skromnego, cichego, znerwicowanego człowieka, co przed swym służbowym mieszkaniem nie ma nawet ogrodu, są tym, czym kwiaty w domu, uwielbia ustawiać je rzędami na półkach w kolorowe alejki; ze staroświeckim zapałem ogrodnika strzeże każdej z nich osobno i ostrożnie, niczym coś kruchego, bierze je w wąskie, anemiczne dłonie.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

życie staje się matematyką. . .

(...)mimo że ciągle w biegu – zawsze jesteś spóźniony. Życie staje się matematyką, dodawaniem, mnożeniem, zmienia się w szalony, pogmatwany korowód cyfr i liczb, ten wir porywa z sobą w zachłanną, nienasyconą pustkę ostatni dobytek(...)

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

w takiej głowie pali się święty stos, który tylko czeka na ofiary. . .

Światu grozą trzy plagi, trzy zarazy.
Pierwsza - to plaga nacjonalizmu.
Druga - to plaga rasizmu.
Trzecia - to plaga religijnego fundamentalizmu.
Te trzy plagi mają te samą cechę, wspólny mianownik - jest nim agresywna, wszechwładna, totalna irracjonalność.
Do umysłu porażonego jedną z tych plag nie sposób dostrzec. W takiej głowie pali się święty stos, który tylko czeka na ofiary. Wszelka próba spokojnej rozmowy będzie mijać się z celem. Nie o rozmowę mu chodzi, tylko o deklaracje. Żebyś mu przytaknął, przyznał rację, podpisał akces. Inaczej w jego oczach nie masz znaczenia, nie istniejesz, ponieważ liczysz się tylko jako narzędzie, jako instrument, jako oręż. Nie ma ludzi - jest sprawa.

Ryszard Kapuściński (Imperium, 1993)
   
    
   

13 listopada 2015

osobny zeszyt: przez gabinet luster. . .

Strona 29
W cieniu imperium, z kurami, w gaciach prasłowiańskich,
Naucz się lubić swój wstyd, bo zawsze będzie przy tobie
I nie odstąpi ciebie, choćbyś zmienił kraj r nazwisko.
Twój wstyd niewydarzenia. Miękkiej sercowiny.
Skwapliwej uniżoności. Zmyślnego udania.
Pylnych dróg na równinie. Wyciętych na opał drzew.
W byłe jakim siedzisz domu,aby do wiosny.
Kwiatów nie ma w ogrodzie, bo i tak stratują.
Pierogi jesz leniwe, zupę nic na zimno.
I wiecznie upokorzony, nienawidzisz obcych.

                                       Czesław Miłosz (Osobny zeszyt 1977-1979)
 
   
 

przedśpiew radości / fragment. . .

[...]

Nowego Boga, starym obyczajem,
Solą przyjęliśmy łez, trupów Chlebem,
Na progu czasów, co były rozstajem
Pomiędzy ziemią i pomiędzy niebem,
A które ręką kary dzisiaj jedna
Z sprawiedliwością tajna moc bezwiedna.
Świat, co się w zniszczeń rozpada obłędzie,
Bóg jak zepsute rozbiera narzędzie,
Jako dom, w którym już mieszkać nie można,
Bo budowała go dłoń nieostrożna
Na bagnie, biorąc nań, miast głazu, próchno,
I nim noc minie, wichry go rozdmuchną.
I myśl tajemna, która w mrokach drzemię,
Gniewem kilofów swych rozsadza ziemię
Na budowlanych ciosów nowe bryły...
Słuchajcie! Miłość jest uśmiechem siły,
Kiedy nienawiść — jej smutkiem, chorobą.
Sępy wyżarły w nas, co jest wątrobą,
I pozostanie nam serce jedynie.
Nie dom budujmy sobie, lecz świątynię,
Gdzie każem świętych tęsknot jasnowidom
Podpierać stropy jako kariatydom.

Oto was wzywam do wielkiej radości!

[...]

                                   Leopold Staff (z tomu Żywiąc się w locie, 1922)
 
 
 

bo mercedes to nie jest marzenie. . .

Jeszcze się komunizmu nie wyrzekliśmy. Próżne nadzieje. Świat też go się nie wyrzekł. Człowiek zawsze będzie marzył o Mieście Słońca. Jeszcze chodził w skórze, jeszcze mieszkał w jaskini, a już pragnął sprawiedliwości. Niech pani sobie przypomni radzieckie pieśni i filmy... Jakie tam są marzenia! Jaka wiara... Bo mercedes to nie jest marzenie...

Swietłana Aleksijewicz (Czasy secondhand. Koniec Czerwonego człowieka, 2009)
   
   
   

jak to jest, gdy człowiek się cieszy. . .

Jednak nic się nie porusza, wewnątrz, niczym w pozbawionym ptaków lesie, panuje głucha cisza; mając dwadzieścia osiem lat, coraz usilniej próbuje sobie przypomnieć, jak to jest, gdy człowiek się cieszy, i z przerażeniem konstatuje, że nie pamięta: bo to tak samo jak z wyuczoną niegdyś w dzieciństwie obcą mową, którą zdążyło się już zapomnieć, ale przecież wiadomo, że kiedyś się ją znało.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

strzępki, tak pocięte, że można skaleczyć nimi palce. . .

I by wreszcie odpocząć, mieć dużo, dużo czasu, a nie, jak zawsze, tylko jego porwane strzępki, tak pocięte, że można skaleczyć nimi palce? Uniknąć choć raz tego codziennego przymusu, budzika, łajdaka, który niszczy sen i ciągle popędza, każe wstawać, ubierać się, napalić w piecu, biec po mleko, po chleb, dorzucić do ognia, podstemplować, napisać, zatelefonować, a potem – po powrocie do domu – rzucić się natychmiast do prasowania, do kuchni, prać, gotować, cerować, zadbać o czystość i śmiertelnie umęczonej zapaść nareszcie w sen.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

najpierw urząd, a dopiero potem człowiek. . .

Regulamin z całą surowością zabrania urzędnikom opuszczania na dłużej służbowego pomieszczenia, prywatne sprawy, nawet te największej wagi, muszą się w godzinach pracy podporządkować naczelnej zasadzie: najpierw urząd, a dopiero potem człowiek, najpierw litera, a dopiero potem sens.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

mizernie opłacaną ... posadę na poczcie. . .

Przeto całe szczęście, że szwagier, radca dworu, w tym całym zamęcie po przewrocie wyłowił w samą porę, wprawdzie mizernie opłacaną i na głuchej wsi, posadę na poczcie dla Christine. Bądź co bądź, zawsze to bezpieczniej, gdy ma się nad głową kawałek dachu i jest gdzie odsapnąć, choć ciasny stryszek ledwie starcza do życia, raczej tylko przygotowuje do jeszcze węższej trumny.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

urzędy pocztowe w austrii. . .

   Wiejskie urzędy pocztowe w Austrii niewiele się różnią od siebie: kto widział jeden, ten zna wszystkie. Urządzone, albo raczej zunifikowane w tym samym czasie za Franciszka Józefa i z tego samego funduszu jednakowo nędznie wyposażone, wszędzie wywołują to samo ponure poczucie niechęci do państwowej instytucji i od stóp lodowca po najbardziej odległe tyrolskie wioski uparcie zachowują ową znamienną woń więziennej wilgoci, kurzu oraz stęchłych akt – dawny zapach austriackiego urzędu.

Stefan Zweig (fragment powieści Dziewczyna z poczty, ca. 1942)
   
   
   

słowa, które dają moc, i inne, które sprawiają jeszcze większe opuszczenie. . .

   Odprowadzono pojmanych, jedno milczące i przygnębione, drugie w łzach, kopiące i krzyczące niby zwierzę prowadzone na ubój. Ale ani Bernard, ani łucznicy, ani ja sam nie pojmowaliśmy, co mówiła w swoim języku wieśniaczym. Choć więc mówiła, była jak niema. Są słowa, które dają moc, i inne, które sprawiają jeszcze większe opuszczenie, a takie są właśnie słowa pospolitego języka prostaczków, albowiem Pan nie dał im biegłości w wysławianiu się w powszechnym języku wiedzy i władzy.

Umberto Eco (fragment powieści Imię Róży, 1980)
   

     

dzieci tych czasów ... będą nękane na targu kupna i sprzedaży. . .

   — I właśnie to będzie moment, kiedy — grzmiał Jorge — Antychryst dokona swojej bluźnierczej paruzji, małpa, która chce być Panem Naszym. W tych czasach (a właśnie są teraz) obalone będą wszystkie królestwa, zapanuje niedostatek, nędza i brak środków do życia, a zimy będą niezwykle mroźne. Dzieci tych czasów (a właśnie są teraz) nie będą miały nikogo, by zarządzał ich dobrami i przechował w spiżarniach pożywienie, i będą nękane na targu kupna i sprzedaży. Błogosławieni, którzy już nie będą żyli albo, żyjąc, zdołają przeżyć! Przyjdzie wówczas syn zguby, przeciwnik, który pyszni się i nadyma, ukazując liczne cnoty, by wciągnąć w pułapkę całą ziemię i wziąć górę nad sprawiedliwymi.

Umberto Eco (fragment powieści Imię Róży, 1980)
   

     

lewica nosicielką mroków. . .

Ze wszystkich stron pojawi się wówczas obrzydliwość i strapienie. Antychryst weźmie szturmem zachód i zniszczy drogi handlowe, będzie miał w dłoniach miecz i płonący ogień, a w szaleństwie gwałtu będzie palił płomieniem; jego siłą będzie bluźnierstwo, oszustwo jego dłonią, prawica ruiną, lewica nosicielką mroków.

Umberto Eco (fragment powieści Imię Róży, 1980)
   

     

10 listopada 2015

woli się raczej coś trwałego, co zwalnia od dalszego myślenia. . .

   Istnieje przecież prawda - myślimy tak, jakby to było samo przez się zrozumiałe. O rzeczach i zdarzeniach, rzeczywistościach słyszymy i wypowiadamy prawdy, które są dla nas oczywiste. Ufamy nawet, że prawda zwycięży w świecie.
   Ale zdumiewa nas to, że o wiarygodnej obecności prawdy świadczy tak niewiele. Na przykład obiegowe opinie są zwykle wyrazem potrzeby oparcia: woli się raczej coś trwałego, co zwalnia od dalszego myślenia, niż ryzyko i trud bezustannego wnikania. To, co się mówi, jest ponadto zwykle nieprecyzyjne i mimo swej pozornej jasności stanowi przede wszystkim wyraz skrywanych interesów życiowych. W życiu publicznym ludzie w tak niewielkim stopniu mogą polegać na tym, co prawdziwe, że adwokat staje się niezbędny, by prawda zwyciężyła. Pretensja do prawdy staje się orężem nieprawdy. O zwycięstwie prawdy zdają się rozstrzygać szczęśliwe zbiegi okoliczności, a nie prawdziwość jako taka. W końcu zaś wszystko musi ulec nieprzewidzianemu.
   Wszystkie te przykłady braku prawdy w psychologicznych i społecznych zjawiskach nie muszą podważać prawdziwości jako takiej, jeśli istnieje ona w sobie i daje się oddzielić od swego urzeczywistnienia. Jednak także istnienie prawdziwości w sobie może stać się wątpliwe. Doświadczenie niemożliwości zgody co do prawdy — mimo bezkompromisowej woli jasności i otwartej gotowości — właśnie tam, gdzie treść owej prawdy jest dla nas tak istotna, że wszystko zdaje się od niej zależeć, bo stanowi ona podstawę naszej wiary, może być powodem zwątpienia w prawdziwość w potocznym sensie jako coś istniejącego. Można by zatem sądzić, że prawda, o którą chodzi, ze swej natury nie daje się ująć w jednoznacznych wypowiedziach, na które zgodzie by się mogli wszyscy.

Karl Jaspers (Filozofia egzystencji)
   
   
   

08 listopada 2015

cóż dzisiaj. . .

                                                             Była niegdyś od morza do morza
                                                             dziś być musi od dłoni do dłoni.
                                                             Tadeusz Peiper, Powojenne wezwanie

Dzisiaj, cóż dzisiaj. Dziś być musi od teraz do zawsze.
Dziś być musi od ciała do koszuli, na grubość
pliku świeżych ulotek. Od Odry do Bugu,
z przesiadką we Frankfurcie nad Menem i dożywotnim postojem w Cleveland.
Od judasza do bliny, cztery kroki. Od zamknięcia do otwarcia oczu,
siedem godzin, od otwarcia do zamknięcia oczu, siedemdziesiąt
lat. Dziś musi być czytana od środka, od deski rzuconej
na dno ziemi do deski przywalonej grudami chmur. Dziś
wystarczy, że jest od początku do szczętu,
od niechcenia do szpiku kości, nieuchwytna,
nieobjęta, dotykalna, dotkliwa,
dziś być musi od nigdy do teraz.

                                            Stanisław Barańczak (z tomu Atlantyda
                                            / Przywracanie porządku, 1985)
 
 
   

03 listopada 2015

nazajutrz. . .

Nazajutrz po kolejnym
zbiorowym samobójstwie zawsze tak samo
idzie się rano po gazety,
zawsze tak samo bieli się świeżo
spadły śnieg albo wschodzi
czyściutkie słońce letniego poranka, zawsze
tak samo dzwonią butelki z mlekiem i
pachną rogaliki, zawsze tak
samo mała dziewczynka z tornistrem
biegnie do szkoły i potyka się, i pada,
i tłucze kolano, i jest dużo płaczu, i w tym płaczu
jest zawsze
tak wiele życia

11 II 76

                                               Stanisław Barańczak
                                               (z tomu Ja wiem, że to niesłuszne /
                                               Określona epoka, 1976)
 
 
 

spójrzmy prawdzie w oczy. . .

Spójrzmy prawdzie w oczy: w nieobecne
oczy potrąconego przypadkowo
przechodnia z podniesionym kołnierzem; w stężałe
oczy wzniesione ku tablicy z odjazdami
dalekobieżnych pociągów; w krótkowzroczne
oczy wpatrzone z bliska w gazetowy petit;
w oczy pośpiesznie obmywane rankiem
z nieposłusznego snu, pośpiesznie ocierane
za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie
zakrywane monetami, bo śmierć także jest
nieposłuszna, zbyt śpiesznie gna w ślepy zaułek
oczodołów; więc dajmy z siebie wszystko
na własność tym spojrzeniom, stańmy na wysokości
oczu, jak napis kredą na murze, odważmy się spojrzeć
prawdzie w te szare oczy, których z nas nie spuszcza,
które są wszędzie, wbite w chodnik pod stopami,
wlepione w afisz i utkwione w chmurach;
a choćby się pod nami nigdy nie ugięły
nogi, to jedno będzie nas umiało rzucić
na kolana.

                                 Stanisław Barańczak 
                                 (z tomu Jednym tchem / Właściwe wnioski, 1970)
  
  
  

280 / czułam - przez mózg przechodził pogrzeb -. . .

Czułam — przez Mózg przechodził Pogrzeb —
Minuta po minucie
Kondukt szedł — szedł — i deptał we mnie
Butami zdolności czucia —

gdy wszyscy Żałobnicy siedli —
monotonne egzekwie
załomotały bębnem — Umysł
zaczął mi w końcu drętwieć —

słyszałam - jak podnoszą Skrzynie —
skrzypią ich Ołowiane Buty —
Tu rozdzwoniła się Przestrzeń,

jakby Niebiosa były Dzwonem —
Uchem — całe Istnienie —
a ja i Cisza — porzuconym
w klęsce —  samotnym Plemieniem —

a wtedy — Deska w dnie Rozumu
trzasnęła — zaczęłam spadać —
tłukąc się o krawędzie Światów —
aż je przestałam poznawać —

                                               Emily Dickinson (przeł. Stanisław Barańczak)
 
 
 

02 listopada 2015

elegie duinejskie, VIII. . .

Stworzenie widzi wszystkimi oczami
Przestwór. Jedynie nasze oczy są
jak odwrócone, zastawione gęsto
jak sidła w krąg jego wolnego wyjścia.
O tym, co jest na zewnątrz, wiemy tylko
z twarzy zwierzęcia; gdyż już małe dziecko
zmuszamy, by widziało odwróconym wzrokiem
świat form, nie Przestwór, co tak jest głęboki
w oczach zwierzęcia. I wolny od śmierci.
Widzimy tylko ją; swobodne zwierzę
ma zawsze poza sobą własny zgon,
przed sobą Boga, a gdy idzie, idzie
w całej wieczności, tak jak źródła idą.

Nie mamy nigdy, choćby przez dzień jeden,
przed sobą czystej przestrzeni, gdzie kwiaty
kwitną niezmiennie. To zawsze jest świat,
a nigdy Nigdzie bez nie: niestrzeżona
przejrzystość, którą wydycha się i wie,
wie nieskończenie i nie pragnie. Dziecko
zatraca się w igraniu, lecz budzimy
je potrząśnięciem. Lub umierający
staje się tym. Bo nikt w pobliżu śmierci
nie widzi śmierci; patrzy w osłupieniu
jak gdyby wielkim spojrzeniem zwierzęcia.
Gdyby nie zasłaniali sobie światła
kochankowie, staliby blisko tego, zdumieni...

Każdemu z nich jak gdyby z przeoczenia
otwarto przestrzeń za drugim... Lecz siebie
już nie przekroczą, znów każde jest światem.
Zawsze zwróceni ku istnieniu, tylko
odbicie wolnej widzimy przestrzeni,
przyćmione przez nas. Lub że nieme zwierzę
patrząc spokojnie na wskroś nas przeziera.
To zwie się losem: być w obliczu, wobec,
i nic prócz tego, zawsze tylko wobec.

Gdyby świadomość równa naszej była
w zwierzęciu, pewnym siebie, które zmierza
ku nam, nie ku nam idąc, zwróciłoby nas
w swoim kierunku. Ale jego byt
jest dlań nie do objęcia, nieskończony, ślepy
na własny stan, tak czysty jak jego widzenie.
I gdzie my przyszłość widzimy, tam widzi
wszystko, we wszystkim siebie, zawsze zdrowe.

A jednak w czujnym i ciepłym zwierzęciu
jest ciężar, troska wielkiej melancholii.
Bo też mu ciąży zawsze to, co nas
niekiedy obezwładnia - przypomnienie,
jakby już raz to, ku czemu dążymy,
bliżej zdarzyło się, wierniej i w związku
najtkliwszym. Tu jest wszystko oddaleniem,
a tam było oddechem. Po pierwszej ojczyźnie
druga dlań jest dwuznaczna i niepewna.
O, błogie szczęście małego stworzonka,
co trwa niezmiennie w macierzystym łonie;
o, szczęście muchy, co wciąż jeszcze lata
we wnętrzu, nawet w czas godów: gdyż wszystkim
jest łono. Spójrz, niepewna pewność ptaka,
co niemal zna podwójność swej genezy,
jakby był duszą Etruska, zmarłego,
którego proch przyjęła głąb grobowca,
ale z postacią leżącą na wieku.
I jak jest trwożne to, co latać musi,
rzuciwszy łono. I jak przerażone
sobą przeszywa powietrze, pęknięciem
na filiżance. Tak ślad nietoperza
przecina rysą porcelanę zmierzchu.

A my: widzowie, zawsze, wszędzie i ku wszystkim
rzeczom skłonieni i zawsze bez wyjścia!
Przepełnia nas. Porządkujemy. Lecz się rozpada.
Scalamy znów. I rozpadamy się sami.

Któż to nas tak odwrócił, że cokolwiek
byśmy czynili, jesteśmy w postawie
odchodzącego, kiedy na ostatnim wzgórzu,
co mu raz jeszcze całą ukaże dolinę
rodzinną, staje, ogląda się, zwleka -
tak my żyjemy żegnając się wiecznie.

                                                     Rainer Maria Rilke
 
 
 

01 listopada 2015

lekarze mnie stamtąd cofnęli... czy na pewno wiedzą, skąd cofają?. . .

No tak... chciałem... lekarze mnie stamtąd cofnęli... Czy na pewno wiedzą, skąd cofają? Oczywiście jestem ateistą, ale na starość już nie tak przekonanym. Człowiek znalazł się sam na sam z tym... z myślą, że trzeba odejść... nie wiadomo dokąd... No tak... Inne spojrzenie... taak... Na ziemię... na piach... Nie mogę spokojnie patrzeć na zwykły piasek. Dawno już jestem stary. Siedzę z kotem przy oknie.

Swietłana Aleksijewicz (Czasy secondhand. Koniec Czerwonego człowieka, 2009)
   
   
   

mieszkaliśmy w kuchni. . .

Mieszkaliśmy w kuchni... Cały kraj tak mieszkał... Siedzimy u kogoś, pijemy wino, słuchamy piosenek, rozmawiamy o wierszach. Otwarta puszka konserw, pokrajany czarny chleb. Wszyscy czują się dobrze. Mieliśmy własne rytuały: kajaki, namioty i wędrówki. Piosenki przy ognisku. Były wspólne znaki, po których rozpoznawaliśmy się nawzajem. Mieliśmy własną modę, własne kawały.

Swietłana Aleksijewicz (Czasy secondhand. Koniec Czerwonego człowieka, 2009)
   
   
   

poeta powinien być. . .

Pisał wiersze. A poeta powinien być przemarznięty i samotny.

Swietłana Aleksijewicz (Czasy secondhand. Koniec Czerwonego człowieka, 2009)
   
   
   

psi cmentarz. . .

Słyszał o takich miejscach
celebrowanego pochówku psów
kotów koni chomików i innych zwierząt
członków ludzkich rodzin.

Nie powinien więc być
zdziwiony

czy zszokowany raczej
a jednak
kiedy stanął wśród przedziwnych mogił
serce zabiło mu mocniej.

Nie spodziewał się bowiem
natrafić
w tak pięknym miejscu
zielonym
tętniącym życiem przyrody
na psów nieziemską sypialnię.

Szedł między maleńkimi
grobami
różnie oznaczonymi
zwykłymi polnymi kamieniami
skromnymi tabliczkami
próżnym przepychem krzyczącymi
płytami z marmuru
a na nich czytał imiona i słowa
ostatnie
najwierniejszemu przyjacielowi
dziękujemy że byłeś z nami
żegnaj najukochańszy
pozostaniesz
na zawsze w naszych sercach.

Przy niektórych
paliły się nawet znicze i świece
i były też zdjęcia
a na nich
urokliwe psie pyski i te oczy
te oczy przenikliwe
tak wiernie patrzące jeszcze
teraz
po ich śmierci.

                                     Ryszard Mierzejewski