Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
31 maja 2013
owo bezgraniczne, obojętne podporządkowanie. . .
Jeśli z czasem stosunki między braćmi Buddenbrook zaczęły układać się nie najlepiej,
Chrystianowi nigdy nie wpadło na myśl okazywać ani też żywić jakiejś nienawiści do brata lub
rościć pretensji do wydawania o nim opinii, sądu czy oceny. Uznawał w milczeniu, jako rzecz
niewątpliwą, która rozumie się sama przez się, że Tomasz przewyższa go powagą, zdolnościami,
pracowitością i znaczeniem. Ale właśnie owo bezgraniczne, obojętne podporządkowanie się bez
walki drażniło Tomasza, gdyż Chrystian czynił to przy każdej okazji z tak lekkim sercem, jak
gdyby nie przykładał żadnej wagi do wyższości, pracowitości, znaczenia i powagi.
to lud. . .
- Mamo, co to jest? - zapytała Klara patrząc przez okno. - Ci wszyscy ludzie... Co im się stało? Z
czego się tak cieszą?
- O Boże! - krzyknęła
konsulowa rzucając listy i zerwawszy się z przerażeniem podbiegła do okna. - Czyżby to... O
Boże, tak, to jest rewolucja... To lud...
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
30 maja 2013
zrozumieniu tego, co oznacza słowo „wolność”. . .
Tonia podążała wzrokiem za jego ręką; patrzyli razem w dal i niewiele brakowało, by połączyły się
ich dłonie spoczywające jedna obok drugiej na drewnianej ławeczce. Długo milczeli, a morze
szumiało ciężko, spokojnie... i nagle wydało się Toni, że jednoczy się z Mortenem w wielkim,
nieokreślonym, pełnym przeczuć i tęsknoty zrozumieniu tego, co oznacza słowo „wolność”.
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
człowiek może tak przez całe życie siedzieć na kamieniach. . .
- ciągnął po krótkim milczeniu cichszym już głosem, w którym wciąż jeszcze brzmiało szczególne
wzruszenie - to nie miałbym na myśli teraźniejszości, lecz raczej może przyszłość... wtedy gdy,
jako pani taka a taka, zniknie pani na dobre w eleganckim świecie, a... człowiek może tak przez
całe życie siedzieć na kamieniach...
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
przemoc, głupia, ordynarna ... przemoc, najmniejszego zrozumienia dla spraw ducha, dla nowych czasów. . .
Ach tak, niech pani posłucha:
cztery lata temu wydano nowe przepisy dotyczące uniwersytetów i prasy - piękne przepisy! Nie wolno drukować ani nauczać żadnej prawdy, która nie zgadza się z istniejącym porządkiem rzeczy... Pojmuje pani? Prawda jest uciskana, nie może dojść do głosu. I dlaczego? Jedynie dla dobra idiotycznego, przestarzałego, upadającego stanu, który, jak powszechnie wiadomo, i tak prędzej czy później przestanie istnieć... Zdaje się, że pani wcale nie rozumie, ile w tym tkwi grubiaństwa! Przemoc, głupia, ordynarna policyjna przemoc, najmniejszego zrozumienia dla spraw ducha, dla nowych czasów... A pomijając to wszystko, muszę powiedzieć jeszcze jedno. Król pruski popełnił wielką niesprawiedliwość! Wówczas w roku trzynastym, gdy Francuzi byli w kraju, zwołał nas i przyobiecał konstytucję. stawiliśmy się i oswobodziliśmy Niemcy...
(...)
- ...i myśli pani, że obietnica została spełniona? O nie! - Obecny król to krasomówca, marzyciel, romantyk, tak jak pani, panno Toniu...
Gdyż jedno trzeba pani wiedzieć:
z chwilą gdy filozofowie i poeci zwalczą już i odrzucą jakąś prawdę, pogląd, zasadę, wówczas zjawia się władca, który właśnie to przyjmuje, uważa za najnowsze i najlepsze i sądzi, że powinien według tego postępować... Tak, tak to jest z władzą królewską! Królowie są nie tylko ludźmi, są bardzo przeciętnymi ludźmi, a zawsze o dobrych parę mil zapóźnionymi... Ach, całe Niemcy wyglądają dziś tak jak ów student, członek korporacji, który podczas wojen wolnościowych był młodym, odważnym zapaleńcom, a w końcu został marnym filistrem...
cztery lata temu wydano nowe przepisy dotyczące uniwersytetów i prasy - piękne przepisy! Nie wolno drukować ani nauczać żadnej prawdy, która nie zgadza się z istniejącym porządkiem rzeczy... Pojmuje pani? Prawda jest uciskana, nie może dojść do głosu. I dlaczego? Jedynie dla dobra idiotycznego, przestarzałego, upadającego stanu, który, jak powszechnie wiadomo, i tak prędzej czy później przestanie istnieć... Zdaje się, że pani wcale nie rozumie, ile w tym tkwi grubiaństwa! Przemoc, głupia, ordynarna policyjna przemoc, najmniejszego zrozumienia dla spraw ducha, dla nowych czasów... A pomijając to wszystko, muszę powiedzieć jeszcze jedno. Król pruski popełnił wielką niesprawiedliwość! Wówczas w roku trzynastym, gdy Francuzi byli w kraju, zwołał nas i przyobiecał konstytucję. stawiliśmy się i oswobodziliśmy Niemcy...
(...)
- ...i myśli pani, że obietnica została spełniona? O nie! - Obecny król to krasomówca, marzyciel, romantyk, tak jak pani, panno Toniu...
Gdyż jedno trzeba pani wiedzieć:
z chwilą gdy filozofowie i poeci zwalczą już i odrzucą jakąś prawdę, pogląd, zasadę, wówczas zjawia się władca, który właśnie to przyjmuje, uważa za najnowsze i najlepsze i sądzi, że powinien według tego postępować... Tak, tak to jest z władzą królewską! Królowie są nie tylko ludźmi, są bardzo przeciętnymi ludźmi, a zawsze o dobrych parę mil zapóźnionymi... Ach, całe Niemcy wyglądają dziś tak jak ów student, członek korporacji, który podczas wojen wolnościowych był młodym, odważnym zapaleńcom, a w końcu został marnym filistrem...
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
i zaczęła smarować miodem kromkę chleba. . .
- Och, broń Boże! - zawołała Tonia z akcentem oburzenia. - Co za niedorzeczność - wyjść za
Grunlicha! Drwiłam przecież z niego przez cały czas... Nie pojmuję w ogóle, jak on może
jeszcze myśleć o mnie! Powinien by mieć odrobinę ambicji...
I zaczęła smarować miodem kromkę chleba.
I zaczęła smarować miodem kromkę chleba.
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
mam słabość do kwiatów i w ogóle do natury!. . .
... Jakiż to zachwycający ogród - przerwał sobie, dziękując jednocześnie konsulowi za podane cygaro - przy tym, jak na ogród położony w mieście, jest wyjątkowo rozległy? Cóż za barwne kwiecie. Boże drogi, przyznaję, że mam słabość do kwiatów i w ogóle do natury! Te polne róże cudownie zdobią... - Pan Grünlich chwalił również piękne położenie domu, chwalił w ogóle całe miasto, chwalił cygaro konsula, a dla każdego miał uprzejme słówko.
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
nie wódź nas na pokuszenie. . .
Po dłuższym jednak namyśle
uznał, że należy powiększyć nieco pensję synom, gdyż powiedziane jest: „Nie wódź nas na
pokuszenie”.
Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
solvitur acris hyems grata vice voris, et favoni. . .
Księga I.
Oda IV.
Solvitur acris hyems grata vice voris, et Favoni
Po smutnej zimie wiosnę Fawoni zaleca,
Już statki machinami zpychają do wody,
Bada trzoda chlew rzuca, oracz kąt u pieca,
Szrony łąk porastaniu nie czynią przeszkody.
Wenus przy rodłem xiężyc blasku zbiera roty
Nimf i Wdzienkiń nadobnych, te skaczą potrawie;
Wulkan Cyklopów nagli do znojnej roboty,
Którzy kuciem piorunów zajmują, się żwawie.
Owoż pora w której się zieloności pragnie?
Bierzmy myrty i kwiaty świeżo narodzone.
Niech dla Fauna w drzew cieniu z pod maciory jagnię,
Lub koźle, gdy chce tego, będzie poświęcone;
Zarówno śmierć kołace w ubogich poddasze
Jak i w zamki królewskie, Serwiuszu błogi!
Krótkość życia hamować każe żądze nasze,
Tuz przed tobą, śmierć, mary i Plutona progi;
Niepomyślisz tem, kogo ma królem festyna,
Nie ujrzysz tam w przesycie uciechi dwókrotnej
Obojgu płci młodzieży, podług Lucydyna
Ustaw się nurzającej w swawolności psotnej.
Horacy
Oda IV.
Solvitur acris hyems grata vice voris, et Favoni
Po smutnej zimie wiosnę Fawoni zaleca,
Już statki machinami zpychają do wody,
Bada trzoda chlew rzuca, oracz kąt u pieca,
Szrony łąk porastaniu nie czynią przeszkody.
Wenus przy rodłem xiężyc blasku zbiera roty
Nimf i Wdzienkiń nadobnych, te skaczą potrawie;
Wulkan Cyklopów nagli do znojnej roboty,
Którzy kuciem piorunów zajmują, się żwawie.
Owoż pora w której się zieloności pragnie?
Bierzmy myrty i kwiaty świeżo narodzone.
Niech dla Fauna w drzew cieniu z pod maciory jagnię,
Lub koźle, gdy chce tego, będzie poświęcone;
Zarówno śmierć kołace w ubogich poddasze
Jak i w zamki królewskie, Serwiuszu błogi!
Krótkość życia hamować każe żądze nasze,
Tuz przed tobą, śmierć, mary i Plutona progi;
Niepomyślisz tem, kogo ma królem festyna,
Nie ujrzysz tam w przesycie uciechi dwókrotnej
Obojgu płci młodzieży, podług Lucydyna
Ustaw się nurzającej w swawolności psotnej.
Horacy
to czysty spirytus!. . .
- To wódka? - słabym głosem zapytała Małgorzata.
Kot poczuł się dotknięty i aż podskoczył na krześle.
- Na litość boską, królowo - zachrypiał - czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus!
Kot poczuł się dotknięty i aż podskoczył na krześle.
- Na litość boską, królowo - zachrypiał - czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus!
Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)
29 maja 2013
cóż pozostało z duszy, której nie mieścił świat?. . .
- Cóż pozostało z duszy, której nie mieścił świat? Kilka napisanych przez kogoś,
kalekich, urwanych wierszy, nie tworzących nawet strof. Błądzę po ziemi. Odwiedzam
tych, którzy byli mi drodzy, ale serca ich się zamknęły. Którędy wrócić do życia? Krążę
wokół domu o zaryglowanych drzwiach niczym pies... Och, żebym mógł żyć
niezależny, nie chwytając się jak topielec waszych żywych ciał.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
obiektywnie klęska staje się wtedy źródłem wielkiej, choć niełatwej satysfakcji. . .
W momencie kiedy wszystko dzieje się na opak, wielkim szczęściem jest
sprawdzenie, iż własne serce - wystawione na próbę - ma hart i wytrzymałość. Gdy
wydaje się, że jakiś niewidzialny, wszechmocny wróg, którego jedni nazywają Bogiem,
inni diabłem, dopada nas, usiłuje powalić, a my trwamy nieugięci, mając wewnętrzną
świadomość odniesionego zwycięstwa, odczuwamy radość i dumę w pełnym
znaczeniu tego słowa, mimo iż pozornie los nas powalił. Poniesiona obiektywnie
klęska staje się wtedy źródłem wielkiej, choć niełatwej satysfakcji.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
to ziemia usiana grobami, kres podróży. . .
- Widzę podróż - powiedział. - Daleką podróż, a u jej kresu ogromny dom z
mnóstwem drzwi. To chyba stolica jakiegoś królestwa, szefie, a może ów klasztor, w
którym jako odźwierny będę robił te machlojki, o jakich ci mówiłem.
- Nalej wina, Zorbo, i skończ wróżby. Ja ci powiem, co oznacza ten wielki dom z niezliczoną ilością drzwi. To ziemia usiana grobami, kres podróży. Twoje zdrowie, łobuzie!
- Nalej wina, Zorbo, i skończ wróżby. Ja ci powiem, co oznacza ten wielki dom z niezliczoną ilością drzwi. To ziemia usiana grobami, kres podróży. Twoje zdrowie, łobuzie!
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
jak dziwną maszyną jest człowiek. . .
- Widzisz, jak dziwną maszyną jest człowiek? Pakujesz w nią chleb, wino, ryby,
rzodkiewki, a wychodzą z niej westchnienia, śmiech, sny. Cała fabryka! W naszych
głowach mieści się zapewne takie kino, co gada.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
ten świat godny jest tylko splunięcia. . .
Wstyd będzie dla naszego przedsiębiorstwa, jeśli zobaczą, jak tarzamy się
w trawie! A więc szybko - sztywne kołnierzyki i krawaty! Przywdziewamy maskę
powagi! Głowy można nie mieć, wystarczy, gdy będzie kapelusz... Ten świat godny jest
tylko splunięcia.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
ojczyzna, mówisz... wierzysz w bzdury. . .
- Ojczyzna, mówisz... Wierzysz w bzdury, które plotą twoje szpargały...
Posłuchaj, mnie powinieneś wierzyć, nie im: jak długo będą istniały granice, tak długo
człowiek pozostanie zwierzęciem, dzikim zwierzęciem...
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
kantata le printemps (wiosna) na chór mieszany i orkiestrę. . .
Zygmunt Denis Antoni Jordan de Stojowski
(Kantata Le printemps (Wiosna) na chór mieszany i orkiestrę Op. 7, 1895)
padlina. . .
Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na scieżce żwirem zasianej.
Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny. Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło. Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś omal nie padła na trawy. Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy. Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożylo. Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bierząca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa. Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci. A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap z zewłoku. A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele! Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
Po sakramentch ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa,
By gnić wśród kości bratnich. Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości.
Charles Baudelaire
W ten letni tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na scieżce żwirem zasianej.
Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny. Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło. Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś omal nie padła na trawy. Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy. Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożylo. Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bierząca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa. Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci. A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap z zewłoku. A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele! Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
Po sakramentch ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa,
By gnić wśród kości bratnich. Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości.
Charles Baudelaire
28 maja 2013
za lolę zapłaci opat, klasztor, matka boska. . .
Dostaniemy las na pół darmo.
- Co ty znowu knujesz, Zorbo?
- Zostaw, to moja sprawa, naoliwię coś i koło się potoczy - zrozumiałeś?
- A to dlaczego? Nie rozumiem...
- Dlatego, że w Kastellionie wydałem więcej, niż należało. Dlatego, że Lola kosztowała mnie, to znaczy ciebie, ładną forsę. Myślisz, że zapomniałem? Myślisz, że nie mam ambicji? Nie chcę plamy na moim honorze! Ja wydałem, ja płacę. Zrobiłem rachunek: Lola kosztowała mnie siedem tysięcy, odbiję to sobie na kupnie lasu. Za Lolę zapłaci opat, klasztor, Matka Boska. To jest mój plan - jak ci się podoba?
- Co ty znowu knujesz, Zorbo?
- Zostaw, to moja sprawa, naoliwię coś i koło się potoczy - zrozumiałeś?
- A to dlaczego? Nie rozumiem...
- Dlatego, że w Kastellionie wydałem więcej, niż należało. Dlatego, że Lola kosztowała mnie, to znaczy ciebie, ładną forsę. Myślisz, że zapomniałem? Myślisz, że nie mam ambicji? Nie chcę plamy na moim honorze! Ja wydałem, ja płacę. Zrobiłem rachunek: Lola kosztowała mnie siedem tysięcy, odbiję to sobie na kupnie lasu. Za Lolę zapłaci opat, klasztor, Matka Boska. To jest mój plan - jak ci się podoba?
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
uczynisz cud, jeśli skupisz myśl na jednej tylko sprawie. . .
- Istnieją góry, których szczyty sięgają nieba - ciągnąłem. - Wznoszą się na nich
klasztory. Żyją tam mnisi w żółtych szatach, siedzą na skrzyżowanych nogach miesiąc,
dwa, sześć - i rozmyślają o jednej rzeczy. Jednej, słyszysz? Nie o dwóch! Nie myślą jak
my o kobietach i węglu czy książkach i węglu. Koncentrują umysł na jednej, tylko
jednej rzeczy i czynią cuda. Czy zauważyłeś, Zorbo, co dzieje się, gdy położysz
soczewkę na słońcu i wszystkie promienie skupią się w jednym punkcie? Z tego
punktu wkrótce bucha ogień. Dlaczego? Bo siła słońca nie rozprasza się, lecz
koncentruje na nim. Podobnie ma się rzecz z umysłem człowieka. Uczynisz cud, jeśli
skupisz myśl na jednej tylko sprawie. Zrozumiałeś?
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
obecne i przyszłe życie stanowi jedność!. . .
Wyszedłem z kopalni i ruszyłem w stronę morza. Otwarłem książkę, którą
niosłem, zapomniałem o głodzie. “Umysł też jest kopalnią” - myślałem idąc. I
zagłębiłem się w niezmierzonych pokładach mózgu.
Pasjonująca książka - o pokrytych śniegiem górach Tybetu, tajemniczych klasztorach, milczących mnichach w żółtych szatach, którzy poprzez koncentrację woli zmuszają eter, aby przyjął upragniony przez nich kształt.
Wysokie szczyty, powietrze pełne duchów. Nie dociera tu zgiełk ludzkiego życia. Oto doskonały asceta gromadzi swych uczniów - chłopców od szesnastu do osiemnastu lat - i wiedzie ich o północy do zamarzniętego jeziora górskiego. Rozbierają się, wyrąbują przerębel, zanurzają szaty w lodowatej wodzie, potem zakładają je, by wysuszyć ciepłem własnego ciała. Powtarzają to siedmiokroć. Wreszcie wracają do klasztoru na jutrznię.
Wspinają się na szczyt górski, wysoki na pięć do sześciu tysięcy stóp. Siadają spokojnie, oddychają głęboko i rytmicznie i mimo iż są półnadzy, nie marzną. Trzymają w dłoniach puchar z zamarzniętą wodą, wpatrzeni weń koncentrują wolę na kryształowej powierzchni lodu - i woda zaczyna wrzeć. Wtedy przygotowują herbatę.
Asceta doskonały gromadzi wokół siebie uczniów i rzecze:
“Biada temu, kto nie ma w sobie źródła szczęścia!
Biada temu, kto pragnie przypodobać się innym!
Biada temu, kto nie czuje, że obecne i przyszłe życie stanowi jedność!”
Pasjonująca książka - o pokrytych śniegiem górach Tybetu, tajemniczych klasztorach, milczących mnichach w żółtych szatach, którzy poprzez koncentrację woli zmuszają eter, aby przyjął upragniony przez nich kształt.
Wysokie szczyty, powietrze pełne duchów. Nie dociera tu zgiełk ludzkiego życia. Oto doskonały asceta gromadzi swych uczniów - chłopców od szesnastu do osiemnastu lat - i wiedzie ich o północy do zamarzniętego jeziora górskiego. Rozbierają się, wyrąbują przerębel, zanurzają szaty w lodowatej wodzie, potem zakładają je, by wysuszyć ciepłem własnego ciała. Powtarzają to siedmiokroć. Wreszcie wracają do klasztoru na jutrznię.
Wspinają się na szczyt górski, wysoki na pięć do sześciu tysięcy stóp. Siadają spokojnie, oddychają głęboko i rytmicznie i mimo iż są półnadzy, nie marzną. Trzymają w dłoniach puchar z zamarzniętą wodą, wpatrzeni weń koncentrują wolę na kryształowej powierzchni lodu - i woda zaczyna wrzeć. Wtedy przygotowują herbatę.
Asceta doskonały gromadzi wokół siebie uczniów i rzecze:
“Biada temu, kto nie ma w sobie źródła szczęścia!
Biada temu, kto pragnie przypodobać się innym!
Biada temu, kto nie czuje, że obecne i przyszłe życie stanowi jedność!”
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
religię zacząłem odczuwać jak sztukę. . .
Dawne wzruszenia religijne przekształciły się teraz w doznania estetyczne.
Dzikie plemiona wierzą, że instrument muzyczny, nie używany do religijnych
obrzędów, traci swoją mistyczną moc, choć wydaje harmonijne dźwięki. Moja wiara
uległa takiej właśnie przemianie. Religię zacząłem odczuwać jak sztukę.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
ustąp, dziadku, z przejścia. . .
Ale człowiek, wyobraź sobie, wcale nie uważał się za wieprza. Ubrał się w
miękki kapelusz, zarzucił niedbale na ramiona marynarkę, włożył spodnie z dobrze
zaprasowanym kantem i tureckie bambosze z czerwonym pomponem. Za pas zatknął
sztylet - zapewne dostał go od diabła - z napisem: “Pożrę cię!”
To był właśnie człowiek. Bóg podał mu rękę do ucałowania, a on podkręcił wąsa i powiada: “Ustąp, dziadku, z przejścia”.
To był właśnie człowiek. Bóg podał mu rękę do ucałowania, a on podkręcił wąsa i powiada: “Ustąp, dziadku, z przejścia”.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
sięgnąłem na półkę po ukochaną książkę, jaką tu przywiozłem, poezje. . .
12.
Zapadłem w sen. Gdy się ocknąłem, Zorba już wyszedł. Było zimno, nie miałem najmniejszej ochoty wstawać, sięgnąłem na półkę po ukochaną książkę, jaką tu przywiozłem, poezje Mallarmego. Czytałem powoli, urywkami, zamykałem tomik i znowu go otwierałem, wreszcie odłożyłem. Słowa tych wierszy wydały mi się po raz pierwszy anemiczne, wyblakłe, pozbawione ludzkich treści, puste i zawieszone w próżni; były niby destylowana woda pozbawiona nie tylko zarazków, ale i życiodajnych substancji.
W religiach, które utraciły moc wiary, bogowie stają się tylko figurami retorycznymi, ornamentami dla ludzkiej samotności lub obrazami zdobiącymi ściany. Coś podobnego działo się z tą poezją. Namiętność i tęsknota serca tętniącego żywymi sokami obróciła się w pustą igraszkę i jałową grę intelektu.
Znów otworzyłem książkę, zacząłem czytać. Dlaczego przez tyle lat pozostawałem pod urokiem tych wierszy? Czysta poezja! Tętniące życie przekształca w błyskotliwą rozrywkę, pozbawioną choćby kropli krwi. Wedle niej gruboskórny, nieociosany, skalany miłością cielesną i żądzą ród ludzki powinien stać się abstrakcyjną ideą i ulegając alchemii mózgu zdematerializować się i rozproszyć.
Jak to się stało, że wszystko, co dotąd uważałem za cenne, tego ranka wydało mi się cyrkową ekwilibrystyką i kłamstwem szarlatana? Tak właśnie zaczyna się upadek każdej kultury - błyskotliwym popisem magika: czystą poezją, czystą muzyką, pustą myślą. I nie ma już człowieka, który wątpi, który wierzy, który na coś oczekuje, czegoś się obawia, ponieważ całą ziemię opanował duch i nie ma skrawka, gdzie by można zapuścić korzenie i czerpać nimi życiodajne soki. Człowiek stał się jałowy, bezpłodny, pozbawiony krwi. Wszystko przekształca się w nim w słowa, a słowa w muzyczną igraszkę, ale ostatni człowiek posuwa się jeszcze dalej, siada na skraju swojej samotni i przeobraża muzykę w puste, matematyczne równanie.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
rozbij szkiełko, szefie, rozbij je zaraz. . .
“Jeśli weźmiesz szkiełko
- powiedział pewnego dnia jakiś inżynier - i obejrzysz wodę, którą pijemy, zobaczysz
miliony malutkich robaczków, których nie widać gołym okiem”. Jak je zobaczysz, nie
wypijesz wody. Nie wypijesz i zdechniesz z pragnienia. Rozbij szkiełko, szefie, rozbij je
zaraz, robaczki znikną i będziesz mógł orzeźwić się wodą.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
w nic nie wierzę. gdybym wierzył w człowieka, musiałbym teraz wierzyć w boga. . .
- Nie
gniewaj się, szefie. W nic nie wierzę. Gdybym wierzył w człowieka, musiałbym
teraz wierzyć w Boga i diabła, a to jest cała historia. Wszystkie sprawy
zazębiają się, szefie, i to właśnie stwarza mi tyle kłopotów.
Zamilkł. Zdjął czapkę, z pasją podrapał się
po głowie, szarpnął znowu wąsy, jakby chciał je wyrwać, zamierzał jeszcze coś
powiedzieć, lecz powstrzymał się.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
świńskie cyfry uciekają, jakby im wyrosły skrzydła. . .
- Po kiego
diabła poszedłeś rachować nad morze? Wybacz, szefie, że cię pytam, ale doprawdy
nie rozumiem. Co do mnie, kiedy zmagam się z cyframi, chciałbym skryć się w
mysią dziurę, żeby nic nie widzieć. Wystarczy, żebym podniósł oczy i dojrzał
morze, drzewo albo kobietę, nawet starą, a świńskie cyfry uciekają, jakby im
wyrosły skrzydła.
- To twoja
wina, Zorbo - rzekłem, chcąc go podrażnić. - Nie masz siły, żeby się skupić.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
sine błyskawice przecięły góry. . .
Spadło kilka
kropel deszczu, niebo pociemniało. Sine błyskawice przecięły góry. Dziewczęta w
białych pelerynkach z koziej skóry spędzały spiesznie kozy i owce z pastwisk.
Kobiety pochylone przy piecach rozpalały ogień.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
niech ziemia się zatrzyma, ona się jeszcze porusza, psiakrew, ona wciąż jeszcze kręci się. . .
To nie jest
odpowiednia chwila. Najpierw niech ziemia się zatrzyma, ona się jeszcze
porusza, psiakrew, ona wciąż jeszcze kręci się, przeklęta, kołysze się jak
pokład statku.
Nikos Kazantzakis
(fragment powieści Grek Zorba, 1946)
Subskrybuj:
Posty (Atom)