31 lipca 2015

zwyczajnie pragnie odbyć stosunek płciowy. . .

   –  Nie  ma  problemu,  żadnego  problemu  –  powiedziała  Aomame  ostro.  –  Tylko  ja  po prostu  osobiście  lubię  duże  fiutki.  Tak  wizualnie.  Nie  chodzi  o  to,  że  jak  nie  jest  duży,  to  nic nie  czuję,  czy  coś  w  tym  rodzaju.  I  sam  duży  rozmiar  też  nie  wystarczy.  Mówię  tylko,  że  w zasadzie  wolę  większe.  Taki  mam  gust.  Chyba  mi  wolno?  Przecież  każdy  ma  jakieś upodobania.  Ale  nie  lubię  takich  strasznie  wielkich.  Bo  tylko  boli.  Rozumiesz?
(...)
   –  Do  tej  pory  w  ważnych  momentach  nigdy  mnie  nie  zawiódł  –  powiedział  mężczyzna. –  Czy ty  jesteś  zawodową...  to  znaczy,  czy  to  jest  twoja  praca? 
   –  Nie.  Daj  spokój.  Nie  jestem  żadną  zawodową.  Nie  jestem  też  zboczona.  Jestem  zwykłą szarą  obywatelką.  Szara  obywatelka  po  prostu  i  zwyczajnie  pragnie  odbyć  stosunek  płciowy  z mężczyzną.  Nic  szczególnego,  normalny  stosunek.  I  co  w  tym  złego?  Wykonałam  trudne zadanie,  dzień  dobiega  końca,  trochę  wypiłam  i  chcę  się  zrelaksować,  idąc  do  łóżka  z nieznajomym.  Chcę  dać  odpocząć  nerwom.  Potrzebuję  tego.

Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

poprawki naniesione na wydruku ołówkiem. . .

Dokładnie  taki  sam  tekst  widziany  na  ekranie  robił  nieco  inne  wrażenie  niż wydrukowany  na  papierze.  Zmieniał  się  charakter  słów.  Konieczne  więc  było  sprawdzenie obu  wersji.  Włączył  word  processor  i  kolejno  wprowadzał  poprawki  naniesione  na  wydruku ołówkiem.  Następnie  ponownie  przeczytał  tekst  na  ekranie. (...)
Oczywiście to  nie  był  koniec.  Kiedy  przeczyta  to  po  paru  dniach,  na  pewno  znowu  znajdzie  kilka  miejsc, które  będzie  trzeba  pozmieniać.

Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

dziwny wypadek na rogu nowowiejskiej. . .

Szło ich prawie czterdziestu.
Normalnie. Przy niedzieli.
I nagle jeden westchnął.
I wszyscy przystanęli.

Bo ogarnął ich zachwyt,
ze księżyc świecił niebu.
Więc patrzeli nań, jakby
sroka patrzała w rebus.

Księżyc ma ten styl pracy,
no - że schodzi i świeci,
lecz poeci są tacy.

Eech, poeci, poeci.

                             Konstanty Ildefons Gałczyński (1949)
 
 
 

29 lipca 2015

głupków z tak zwanych kręgów literackich. . .

Chciałbym  nabrać  tych  głupków  z  tak  zwanych  kręgów literackich.  Roją  się  w  jakiejś  ciemnej  piwnicy,  wychwalają  się  nawzajem,  liżą  sobie nawzajem  rany,  podkładają  sobie  świnie,  a  jednocześnie  chrzanią  dumnie  coś  o  misji literatury  –  właśnie  z  tych  palantów  chcę  zrobić  pośmiewisko.  Przechytrzę  system  i  zrobię  z tego  wszystkiego  cyrk.  Nie  sądzisz,  że  to  będzie  dobra  zabawa?

Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

wszystkie wydarzenia to niezrozumiały chaos. . .

Podobno  dopiero  dzieci  trzyletnie  potrafią postrzegać  rozgrywające  się  wokół  sceny  i  są  w  stanie  je  zrozumieć  jako  mające  pewien logiczny  sens.  We  wcześniejszym  stadium  wszystkie  wydarzenia  to  niezrozumiały  chaos. Świat  przypomina  rozgotowany  kleik  ryżowy:  jest  lepki,  pozbawiony  szkieletu,  niedający  się uchwycić.  Nie  tworzy  w  mózgu  wspomnień,  przesuwa  się  tylko  za  oknem.

Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

nie uroda czy jej brak. . .

   Często  uwagę  i  zainteresowanie  innych  przyciąga  nie  uroda  czy  jej brak,  a  naturalność  i  urok  ożywionych  emocjami  rysów.

Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

że mogą przejrzeć mnie na wylot. . .

Spódnica  podwinęła  mi  się  do  bioder,  ale  nic  mnie  to  nie  obchodzi,  pomyślała. Jak  chcą  się  gapić,  niech  się  gapią.  Z  tego,  że  zobaczą  coś  pod  spódnicą,  nie  wynika,  że  mogą przejrzeć  mnie  na  wylot.  A  poza  tym  szczupłe,  piękne  nogi  były  jej  największym  powodem do  dumy.

Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

jeden i ten sam obiekt w jednej i tej samej chwili może być tylko w jednym miejscu. . .

   –  A  poza  tym  –  powiedział  kierowca,  patrząc  w  lusterko  –  proszę  pamiętać  o  jednej rzeczy:  nie  wszystko  jest  takie,  jak  się  wydaje. 
   Nie  wszystko  jest  takie,  jak  się  wydaje,  powtórzyła  w  myślach  Aomame.  Lekko zmarszczyła  brwi.   
   –  O co  panu  chodzi? 
   Kierowca  odpowiedział,  starannie  dobierając  słowa:  –  Krótko  mówiąc,  chodzi  mi  o  to, że  teraz  zamierza  pani  zrobić  coś  niezwykłego.  Prawda?  Zazwyczaj  w  biały  dzień  ludzie  nie schodzą  po  schodach  przeciwpożarowych  ze  stołecznej  autostrady.  Szczególnie  kobiety  nie robią  takich  rzeczy. 
   –  Pewnie  ma  pan  rację  –  odparła  Aomame. –  No  a jak  się  zrobi  coś  takiego,  to  potem  sceny  życia  codziennego,  jakby  to  powiedzieć, mogą  zacząć  wyglądać  troszeczkę  inaczej.  Mnie  też  się  coś  takiego  przydarzyło.  Więc  proszę się  nie  dać  zwieść  pozorom.  Rzeczywistość  jest  zawsze  tylko  jedna.
(...)
   –  Rzeczywistość  w  każdej  sytuacji  jest  tylko  jedna  –  powtórzył  powoli  kierowca,  jakby podkreślał  ważne  zdanie  z  jakiejś  książki.
   –  Oczywiście  –  odparła  Aomame.  Zgadza  się.  Jeden  i  ten  sam  obiekt  w  jednej  i  tej  samej
chwili  może  być  tylko  w  jednym  miejscu.  Dowiódł  tego  Einstein.  Dowiódł,  jak  bezgranicznie beznamiętna  i  samotna  jest  rzeczywistość.


Haruki Murakami (fragment powieści 1Q84, tom 1, 2009)
   
   
   

28 lipca 2015

do urodzonych już potem. . .

Wy, którzy wynurzycie się z odmętu
Kiedy my już w nim przepadniemy
Wspomnieniom
Mówiąc o naszych słabościach
Mroczne czasy
Co was ominęły.

Myśmy częściej niż buty zmieniali kraje
Chodząc na wojny klas, wpadając w rozpacz
Tam gdzie była sama krzywda i żadnego buntu.

A przecież wiemy:
Nienawiść do łajdactwa
Szpeci rysy.
Gniew choćby o krzywdę
Czyni głos szorstkim. Ach, my
Pragnący przygotować glebę pod życzliwość

Nie byliśmy sami do niej zdolni.

Ale wy, kiedy doczekacie
Aż człowiek będzie człowiekowi pomocą
Wspomnijcie nas
pobłażliwie.

                                                                       Bertolt Brecht
 
 
 

26 lipca 2015

myślimy. . .

Myślimy o duchach. Że mogą się nam kiedyś pokazać.
A one już zawołały do nas tamtej mglistej, wietrznej nocy: Hamlecie, Hamlecie!
Myślimy o truciźnie. Że będziemy musieli ją wypić.
Wypiliśmy ją już.
Myślimy, że nadejdzie chwila próby.
A tymczasem pielgrzymi, których wieźliśmy od dawna spoczywają na dnie morza i są już nie do rozpoznania.
Myślimy: od jutra będziemy żyli naprawdę.
A przecież to już życie i niejeden z nas jest już martwy na dobre.


Julia Hartwig (z tomu Chwila postoju, 1980)
   
   
   

22 lipca 2015

głosy niepotrzebnych ludzi. . .

I

JEDEN Z WIELU

Ja jeden z wielu
ukryty wśród miliarda
Wstydzę się że jestem

Uczeni panowie
profesorowie Vogt Burch i inni
mówią że miliard ludzi
jest na świecie niepotrzebny
Za dużo jest ludzi
więc człowiekowi wstyd że żyje

Tyle tego
biali żółci czarni czerwoni
wszyscy chcą jeść
ubierać się oddychać kochać

Ach oni mają sny marzenia
oni mają pragnienia
oni walczą powstają
Więc co zrobimy z tym miliardem
martwią się panowie
Vogt Burch i inni
Co zrobimy z tym i z tymi

Co zrobicie
z tym chłopcem
który wkleja do szarego zeszytu
czerwony liść dębu
z tym który trzyma w dłoni jabłko
i z tym który biegnie przez łąkę
który leci przez gwiazdę śniegu
Co zrobicie z moim ojcem i matką
co zrobicie
co zrobicie z tym miliardem
niepotrzebnym.

II

KRÓL

Król Faruk wieprz
nadziany brylantami ananasami
dolarami krabami rajskimi ptakami
i innymi dziwami
których nie poznałem
nawet we śnie

Tarza się w błocie
kapitalistycznego świata
darmozjad od urodzenia do śmierci
jadający na złotych półmiskach
Król Faruk właściciel
tysiąca złotych łyżek
miliona głodnych fellachów
były właściciel piramid i Nilu
właściciel dziesięciu pałaców marmurowych
trzech jachtów itd.
Wydzielina waszego świata
obwieszona gwiazdami
i tęczami orderów


Ten jest potrzebny
ten jest bardzo potrzebny
niezastąpiony
brylant w koronie
waszego świata
jego nie przeznaczycie na śmierć
nie udusicie
nie spalicie
dobrzy panowie
uczeni panowie
pełni troski o przyszłość
miliarda robaków
on jest potrzebny i wy jesteście potrzebni
martwicie się co zrobić z nami

a wiecie co my zrobimy z wami
a wiecie co my zrobimy
a wiecie co my...

III

ZŁY DUCH

Straszono ludzi
złym duchem demonem
o imionach tak licznych
jak gwiazdy na niebie

Występował w stu maskach
ukrywał się w osobach zwierzętach i rzeczach
wodził na pokuszenie
i znikł

Widziałem go
bez maski
szedł obok mnie
dobrze ubrany i wypasiony
i mówił mówił mówił
mówił tak aż ślina
zbierała się w kącikach warg:
„Miliard ludzi jest na świecie niepotrzebny
Kiedy oni wreszcie użyją
bomby atomowej
czarni wydają podobno woń niemiłą
dla białego człowieka
Azjaci mnożą się jak króliki
W Indiach ludzie umierają jak muchy”
Na widok dzieci które przechodziły
z białymi gołąbkami na kijkach
wybuchnął śmiechem zaśmiewał się
aż z oczu wytrysła, mu krew

Szedł przez tłum
jak przez powietrze
potrącony
mruknął „bydło”
i była w tym słowie
nienawiść zimna i szczera jak złoto.

IV

WYZNANIE

Małemu chłopcu w białym ubranku
dano poznać
smak Boga
którego nie ma
I zostałem sam

Ja głupiec chciałem
połknąć świat
Ja mięso kości włosy
Ciemny podłużny kształt
Ja który wypowiedziałem
wiele słów

Mówiłem że niosę
a byłem niesiony
Mówiłem że żyję
a to była śmierć
mówiłem mówiłem.

V

KARMIĄCA ZYCIE

Jasna piękna
jak wydarzony bochen białego chleba
ma małe stopy i ręce
i włosy pachnące ziołami
i usta
ciepłe ukryte
pod wielkim czarnym liściem
nocy
cierpkie o świcie
Siedzi ze światłem w oczach
z mleczną piersią
w dłoni
siedzi w środku ciszy
w środku pokoju narodów
jest ziarnem owocu
jabłka ziemi
jabłka którym władali
królowie
jabłka które obejmuje
które obejmie doskonale
ręka ludów

Karmi nowonarodzonego
Patrzcie jak on ssie
jak ssie życie
wzrusza rączkami milczącą rzekę powietrza
niedługo otworzą się jego oczy
a potem otworzy się myśl
zamknięta jeszcze
pod pulsującą kością czaszki

Ziemio ziemio
jaka ukażesz się człowiekowi
dzisiaj urodzonemu.

1954

                                           Tadeusz Różewicz (z tomu Równina, wiersze z lat 1953-1954)
 
 
 

w swojej samotności sam. . .

W swojej samotności sam
Dookoła pustkę dźgam
To dźgnę tu, to dźgnę tam
No i co ja z tego mam

pustka to jest milion dziur
Lubo niewidzialny mur
Którą z dziur ślepy szczur
Może uciec stąd na dwór

gdybym złapał pustkę wpół
gdybym ją jak górnik kuł
może wół, może stół
by wypełnił pustki dół

W dźganiu tym mi nic nie sprzyja
I tak życie wartko mija
Dźgnę tu ci ja, dźgnę tam ci ja
trzeba by dłuższego kija

W swojej samotności sam
Dookoła pustkę dźgam
To dźgnę tu, to dźgnę tam
No i co ja z tego mam
To dźgnę tu, to dźgnę tam
No i gówno z tego mam

                                Wiesław Dymny
   
   
   

21 lipca 2015

objawienie. . .

dwa może trzy razy
byłem pewny
że dotknę istoty rzeczy
i będę wiedział

tkanka mojej formuły
z aluzji jak w Fedomie
miała także ścisłość
równania Heisenberga

siedziałem nieruchomo
z załzawionymi oczami
czułem jak stos pacierzowy
wypełnia trzeźwa pewność

ziemia stanęła
niebo stanęło
moja nieruchomość
była prawie doskonała

zadzwonił listonosz
musiałem wylać brudną wodę
nastawić herbatę

Sziwa podniósł palec
sprzęty nieba i ziemi
zaczęły znowu wirować

wróciłem do pokoju
gdzież ten pokój doskonały
idea szklanki
rozlewała się na stole

usiadłem nieruchomo
z załzawionymi oczami
wypełnionymi pustką
to znaczy pożądaniem

jeśli zdarzy mi się to raz jeszcze
nie ruszy mnie ani dzwonek listonosza
ani wrzask aniołów

będę siedział
nieruchomy
zapatrzony
w serce rzeczy

martwą gwiazdę

czarną kroplę nieskończoności

                                 Zbigniew Herbert (z tomu Studium przedmiotu, 1962)
  
  
  

swoboda tajemna. . .

Przekazywali sobie ściany
jak plazmę życia.

Hodowali w rodzinie
     pra-szafy
     pra-klamki.

Gdy rozkręciły się zwoje schodów
gdy poszedł dom
                         na dno,
czuli: szafa została w ich małej wątrobie,
myśleli prawie: kredens istnieje
                                             poprzez powiedzenie.
      wystarczy zskrzyczeć ustami -
      śmieją się drzwi...

Krajobraz rozłupanym na syntezy
szli do podłogi obiecanej,
którą obiecywał
każdy sam sobie.

Nie zaśpiewali Eklezjasty.

Marność jest dla wybranych.

Wybranych jest mało.

    Albowiem - wybiera
           każdy -
                 sam siebie

                                Miron Białoszewski (z tomu Obroty rzeczy, 1956)

19 lipca 2015

znajomość siebie opłacamy zawsze. . .

Znajomość siebie opłacamy zawsze bardzo słono. Jak zresztą wszelkie poznanie. Gdy człowiek dosięgnie jego dna. odechciewa mu się Ą c. W świecie wytłumaczonym nic już nie miałoby sensu, chyba tylko szaleństwo. To. cośmy spenetrowali. przestaje być ważne. A może udało nam się przeniknąć do głębi kogoś ? W takim razie najlepiej dla niego, żeby zniknął. Wszyscy żyjący noszą maski — nie tyle wskutek reakcji obronnej, ile ze wstydu, z pragnienia ukrycia swej nierzeczywistości. Zedrzyj je, a zgubisz ich — i siebie. Zaiste, nie jest dobrze marudzić zbyt długo pod Drzewem Poznania.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Na szczytach rozpaczy, 1934)
  
   
   

żądał od mądrości, by wyzwoliła go. . .

Zaiste, niezbyt przyjemna jest sytuacja kogoś, kto najpierw żądał od mądrości, by wyzwoliła go od niego samego i od świata, a potem zaczyna mieć ją w obrzydzeniu i widzieć w niej jeszcze jedne krępujące go kajdany.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Na szczytach rozpaczy, 1934)
  
   
   

rzecz, nikczemna, osądzać innych. . .

(...)niegodna to rzecz, nikczemna, osądzać innych. A jednak robią to wszyscy, toteż hamować się przed tym znaczyłoby stawiać się poza nawiasem ludzkości. Człowiek to zwierzę pełne żółci, więc wszelka jego opinia o bliźnich jest poniekąd obmową.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Na szczytach rozpaczy, 1934)
  
   
   

chcę umrzeć. . .

Chcę umrzeć, ale przykro mi, że chcę. Doznają tego uczucia wszyscy, którzy oddają się na łaskę nicości. Uczuciem najbardziej perwersyjnym jest uczucie śmierci. I pomyśleć, że są ludzie, którzy nie mogą spać na skutek perwersyjnej obsesji śmierci! Jakżebym chciał nic już więcej nie wiedzieć o sobie i o tym świecie!

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Na szczytach rozpaczy, 1934)
  
   
   

18 lipca 2015

śmierć z torturami. . .

(...)śmierć z torturami  (psychicznemi  na razie) zaczynała  się już powoli,  wbrew  niemożności  jej  pojęcia  stawała się codzienną rzeczywistością.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

nasz faszyzm to byłoby coś dopiero wspaniałego. . .

   — A cóż proletariat  żydowski....  —  wtrąciła Józia. 
   — Zobaczylibyście ten  proletariat  nie w  waszej  niewoli,  a pod  panowaniem  naszych królów:  żadnego cienia bolszewizmu  nikt by  się w  nim  nie doszukał.  Nasz faszyzm  to byłoby  coś  dopiero  wspaniałego.  Żydzi  są jedynym  narodem,  który  ma jeszcze w sobie zdrowy  nacjonalizm  —  tylko  położenie nasze czyni  z  nas,  mimo  naszej  woli, wybuchowy  materiał:  transformuje,  raczej  deformuje,  naszą  siłę  w  przestrzeni  innej struktury.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

jestem nieszczęsnem, śmiertelnie znudzonem. . .

„Jestem  nieszczęsnem,  śmiertelnie znudzonem,  żydowskiem  niczem.  Czekam  byle zewnętrznej  sposobności,  aby  móc się zabić z  samej nędzy  duchowej.  Chce  mi  się  sankcji  wyższych  potęg  nad  mojem  życiem.  Ach  — zdobyć siebie na  nowo,  aż od  samego  dzieciństwa"
Poświećenie się  dla jakiegoś  wysokiego  celu? Boże Jedyny! Skąd  go  znaleźć?" „Zostać  komunistką"  —  szepnął znowu  głos,  ale  inny.  „Tak  —  ale nie  zostając komunistką można to  znaleźć jedynie tam,  gdzie  króluje ten  niezwyciężony  ksiądz Wyprztyk.  I od  jakich  głupstw  zależy  czasem  wszystko! Gdyby  wtedy  poddał mi  się, zostałabym  pewno  żydówką do  śmierci". Zadzwoniła  na służącą.  „Coś  musi  się zmienić  —  inaczej  znowu  przyjdzie to  straszliwe w  swej  mocy  pożądanie  śmierci  i ja nie wytrzymam  —  a ja żyć chcę,  —  chcę zobaczyć co  będzie dalej,  jak  w  następnym felietonie  powieści...

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

gromadząc się w sercu, gęstniejąc w kłębek tępego bólu. . .

Omdlałość  i  prężność  ustępowała powoli  z  mięśni,  gromadząc się w  sercu,  gęstniejąc w kłębek  tępego  bólu.  „Cierpienie istnienia  samego  w  sobie" przemknęły  słowna bez sensu.  Dałby  wiele,  aby  w tej  chwili  leżeć  mógł  sam  na  sofie w  swoim  pokoju.  Z utęsknieniem  pomyślał  o „tamrym"  mroku,  o  „tamtych"  muchach  dookoła lampy  i o „tamtych"  myślach,  które go  nawiedzały  jedynie tam,  u  niego,  o  szarej  godzinie.  Były to  chwile,  w  których  współczesne życie,  ale dalekie jakby  i obce  samo  sobie,  jaśniało tym  tajemniczym  blaskiem,  który  normalnie miały  dlań  tylko  pewne najlepsze  okresy przeszłości.  „Zasnąć  i  zapomnieć  —  albo  nie:  wyrwać się z  tego  miasta i gdzieś  na uboczu  stworzyć choćby  kawałek  życia takiego,  jak  te najlepsze,  bezpowrotnie minione dni,  jak  le wizje teraźniejszości,  wolne  od  przypadku  i  nudy  piękne jak dzieła  sztuki  w  swej  koniecznej  harmonji,  a jednocześnie lotne w  dowolności  i  fantazji  jak  puszki  kwiatów pędzone wiatrem  nad  lakami".  Ale nieubłagane spojrzenie z  boku  odkryło  śmieszność formy  lej  myśli(...)

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

na dnie istnienia, u samych jego podstaw tkwi jakiś piekielny nonsens. . .

Jednak  na dnie istnienia,  u  samych  jego  podstaw  tkwi  jakiś  piekielny  nonsens  i  to nonsens  nudny.  Ale ta nuda jest  wynikiem  dzisiejszych  czasów.  Dawniej  było  to wielkie i piękne.  Dziś  tajemnica zeszła  na  psy  i coraz mniej  jest  ludzi,  którzy  o tem właśnie wiedzą.  Aż w  końcu  szarość jednolita  pokryje wszystko,  na wiele,  wiele lat jeszcze  przed  zgadnięciem  słońca".  Przypomniała się  Alanazemu  książka  Arrheniusa „Losy  Planet"  —  zniechęcenie,  nie metafizyczne już,  ale geologiczno-astronomiczne,  złamało  go  na chwilę zupełnie.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

pojęcia istnienia. . .

(...)jednocześnie widzę  dwa odbicia  przeglądającego  się w  oknach  słońca.  Definicja jednoczesności implikuje przyjęcie pojęcia Istnienia Poszczególnego:  w  obrębie  samego  poglądu fizycznego  jest  niemożliwa.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

tak przeżywa wszechświat bóg. . .

„Nie rozdzielać niczego  na ordynarne  kompleksy  przyczyn  i skutków,  nie widzieć małych  celo-wostek  —  czuć płynącą falę rozkoszy  i cierpienia w  splątanych  pokłębieniach  całości  Istnienia,  w nieskończo- nem  zazębieniu  wszystkiego  ze  wszystkiem,  graniczącem  z  Niebytem,  z  Absolutna Nicością-  Psycholog  ja ameby  jednem  słowem..." (...)  „Tak przeżywa wszechświat Bóg".

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

od społeczeństwa nie wywiniesz się. . .

Od  społeczeństwa  nie wywiniesz się,  bratku  —  z niego  wyszedłeś  i  nic ci  tu  nie  pomogą żadne abstrakcje

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

żyjących organów płciowych. . .

Zaleciała  go  znana atmosfera tak zwanego  prawdziwego,  „demonizmu", tego „kobiecego  świata,  tego  świństwa,  w którem  ciała,  dusze  i  suknie  są tylko  wabikowem  dopełnieniem  samoistnie żyjących organów  płciowych,  jak  płatki  kwiatów  wokół  słupków  i pręcików.  Tylko,  że tam  jest to  piękne...

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

w równaniach czystego losu. . .

Wstrętne! Ileż chwil  takich  zmarnował  już przez zwykłe  lenistwo  i  podstawianie nieodpowiednich liczb  za iksy  i ygreki  w  równaniach  czystego  losu,  które stawiał  mu  przed wewnętrznym  wzrokiem  przypadek  niezasłużonych  objawień.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




   
    

16 lipca 2015

w słodkiej nieświadomości człowieka pospolitego. . .

Żyć bez poczucia śmierci znaczy trwać w słodkiej nieświadomości człowieka pospolitego, który zachowuje się tak, jak gdyby śmierć nie była odwieczną, niepokojącą obecnością, To jedna z największych iluzji normalnego człowieka wiara w definitywny charakter życia i niedomyślanie się nawet tego, że życie jest więźniem śmierci. Objawienia metafizyczne zaczyna on miewać dopiero wówczas, gdy ulega zakłóceniu jego powierzchowna równowaga i gdy miejsce spontanicznej naiwności zajmuje u niego bolesne i napięte wzburzenie życiowego pierwiastka.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Na szczytach rozpaczy, 1934)
  
   
   

14 lipca 2015

media vita. . .

Media vita in morte sumus:
quem quærimus adiutorem,
nisi te Domine,
Qui pro peccatis nostris iuste irasceris?

Sancte Deus,
Sancte fortis,
Sancte misericors Salvator,
amaræ morti ne tradas nos.

Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto.

Sancte Deus,
Sancte fortis,
Sancte misericors Salvator,
amaræ morti ne tradas nos.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Pośród życia jesteśmy zanurzeni w śmierć:
u kogo znajdziemy pomoc,
jeśli nie u Ciebie Panie,
który za nasze grzechy okazujesz słuszne zagniewanie?

Chwała Ojcu, i Synowi, i Duchowi Świętemu.

Święty Boże,
Święty Mocny,
Święty miłosierny Zbawicielu,
Nie wydawaj nas na gorzką śmierć

                                                                  Notker Balbulus (Jąkała)
  
  
  

12 lipca 2015

odwiedziny. . .

Na Placu Trzech Krzyży w Warszawie,
na przeciw kościoła Świętego Aleksandra
jest Instytut Głuchoniemych.
Stał kiedyś, dziś  jest  tylko.
Tam poszłam
w parę miesięcy po zniszczeniu Warszawy.
Była wczesna wiosna. Pył się unosił
z pustych wnęk domów,
nad którymi otworzyło się nieba więcej niż kiedyś.
W Instytucie spodziewałam się odnaleźć towarzyszkę pracy Józefa Czechowicza,
poety, którego wśród wielu trzeba pamiętać.
Nam, dorastającym, wiersze jego podały obraz świata
jak liść młody, jak zwierzę jeszcze gorące od narodzin, pełne trwożnych przeczuć.
Nie trzeba ich stroić. Ani mogiły poety na cmentarzu w Lublinie
gdzie ma grób na centymetr nie szerszy od innych,
co zabici od bomby, kamienia, strzału.
Towarzyszka pracy pedagogicznej Czechowicza (był on bowiem
nauczycielem dzieci upośledzonych: ślepych, głuchych i niemych,
dla których zarówno kalendarz jak i ważne sprawy życia wraz z posiłkiem
mają wolniejszy bieg)
stała właśnie przed ogrodnikiem w szarym kitlu z gracą
wydając mu zarządzenia. Z boku widziałam jej zamknięte wargi,
nieme z wyboru, nieme z przekonania,
nieme z doświadczenia długich lat. Tylko uskrzydlone dłonie
żłobiły powietrze w arabeskę, której piękno i logika były mi niedostępne.
Tak żyje człowiek, którego karmią dwa światy,
jak ksiądz, jak poeta, jak dozorca więzienia.
Najpierw wskazała mi lewą ręką: na boisku bawili się w piłkę chłopcy
czyści, odziani ubogo; zresztą jak inni chłopcy w ich wieku weseli.
Ale ich radość nie udzieliła się mojej; był to najsmutniejszy z niemych filmów jakie widziałam.
Tam, gdzie prawą ręką podaną mi na pożegnanie już mi nie wskazała,
tam,
drogą ku wyjściu, wydeptaną wśród odłamków gruzu, szedł pochód równie
godny zapamiętywania jak rytmiczne pochody greckich płaskorzeźb.
I jeśli nie przekaże go ostatni z tego wieku,
słusznie zwali się w gruz architektura spółdomów,
bez żalu niech zapanuje nad ziemią.

Z ogrodu, spod drzewek bielonych wapnem, nieśli robotnicy na noszach
polane wapnem ciała pensjonariuszy tego zakładu.
Jaka była dla nich ta suita wojny?
Czy bez szmeru walił się świat wśród błyskawic i wstrząsów
i tryskały w górę płomienne fontanny ziemi i piasku,
aż dopiero uderzenie śmierci przyniosło im głos pierwszy
tak oczekiwany?

Kto pobielił drzewka wapnem – uchronił je od szkody.
Kto zalał ciała wapnem – nie uchronił ich od rozkładu.
Z ciał niemych ulatując życie
nie potrafiło wydobyć okrzyku, jak wybuch ostatni.
Przetrwały mumie faraonów, kąpane w kadzidłach i oleju,
po fellahach wieść tylko.
I o tych tylko wieść zostanie.
Mocniejszym tylko trzeba podjąć ją głosem,
aby mocniejszym zjeżyły się włosy od głosu słabych.

1946


                                            Julia Hartwig (z tomu Pożegnania, 1956)





więc michał anioł. . .

   Oddawał się więc Michał Anioł, będąc młodym, nie tylko rzeźbie i malarstwu, lecz tym wszelkim kunsztom, które do nich należą i są z nimi związane, a tak się do tego przykładał, że przez pewien czas prawie unikał zupełnie towarzystwa ludzi, obcując wyjątkowo z niektórymi. Stąd też przez jednych był uważany za pyszałka, przez innych znów za cudaka i fantastę, chociaż był pozbawiony tych obu wad; lecz (jak to się zdarzało wielu ludziom niezwykłym) miłość cnoty i ciągłe ćwiczenie się w przednich sztukach czyniły go samotnikiem; w ten sposób rozkoszował się i lubował nimi, podczas gdy towarzystwa nie tylko go nie zadowalały, lecz sprawiały mu przykrość jako coś, co go odwodziło od jego rozmyślań; nigdy bowiem (jak o tym zwykł był mawiać ów wielki Scypion) nie był mniej samotny jak wówczas, kiedy był sam*. [...]
   A jak bardzo lubował się w rozprawach ludzi uczonych, tak też znajdował wielką przyjemność w czytaniu pisarzy zarówno prozą, jak wierszem, wśród których szczególnie uwielbiał Danta, rozkoszował się cudownym talentem tego człowieka i miał go prawie całego w pamięci; w nie mniejszym stopniu, być może, znał Petrarkę i nie tylko rozkoszował się czytając go, lecz nieraz tworzył, wzorując się na nim, jak to się widzi w niektórych jego sonetach, świadczących wymownie o jego wielkiej pomysłowości oraz rozumie; o nich istnieją pewne rozprawy i uwagi Varchiego. Temu wszystkiemu oddawał się więcej dla własnej przyjemności niż jako ten, którego jest to zawodem, zawsze bowiem nie doceniał siebie samego i oskarżał o nieuctwo w tych rzeczach.

*Por. Leonardo da Vinci Traktat o malarstwie. Wrocław 1961, s. 36 - 37 (o 50): ,,A jeśli będziesz sam, będziesz całkowicie należał do siebie".

Ascanio Condivi (1553)

Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600 (oprac. Jan Białostocki, 1982)

11 lipca 2015

sztuka — jak każdy wie. . .

[...]tego, że rzeźba jest trwalsza, nie trzeba liczyć na rachunek sztuki, bo to nie sztuka wytwarza marmur, porfir czy inne kamienie, lecz natura, i że w tym zakresie sztuce nie należy się żadna większa pochwała, niż gdyby jej materiałem była glina czy wosk, stiuk czy drewno, czy inny mało trwały materiał, gdyż sztuka — jak każdy wie — przejawia się jedynie w obrębie powierzchni.

Agnolo Bronzino (1547)

Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600 (oprac. Jan Białostocki, 1982)

 
   

dante u brzegu styksu

wczoraj gwiazdy wpadły w jezioro
dziś ogonami migając pływają
niedobrze oj niedobrze gdy wysoko
niebo jest puste a światła ciągną wodą

rozpostarte powietrze jak namiot
ukrywa pustkę opuszczonych niebiosów
pęcznieje sowa co pożarła światło
i złoci rękę skórę wód pieszczącą

pod falami korytarze z nocy
suną korytarzami za-uśpione ryby
opadłe liście nieba wolno toną

aż nagle jezioro w niebo wyskoczy
jak sztylet noc rozpruje i wtedy
wtedy ja w słońcu rozkosznie konam

                                 ks. Janusz A. Ihnatowicz
   
   
   

zima. . .

Zimą, kiedy dni płyną w monotonnym smutku,
Biedne gniazdka ptaszęce giną powolutku,
Wiatr pod niebem z ołowiu puste je kołysze,
Zimne, mroźnie zaklęte w skamieniałą ciszę.

A potem, gdy wiosenne zawieją podmuchy,
Nie znajdziemy na trawie szkielecików kruchych,
Choćbyśmy chcieli szukać i wszystkie pozbierać.
Czy ptaszęta się kryją, kiedy chcą umierać?

Czy miłość nasza, krucha tak w ogromie świata,
Stanie się w oczach Boga nicością po latach?
Niechże zalśni błękitem, nim we mgłach utonie
Łzą, bo przecież choć jedna łza zostanie po niej.

                                                               Sully Prudhomme
  
  
  

08 lipca 2015

rzeczy całego świata. . .

Wszystkie rzeczy całego świata, (...) który ogarniając wszystkie sfery nieba i wszystkie żywioły obejmuje i zawiera nie tylko to wszystko co istniało, lecz także to wszystko co być może, ponieważ poza nim nie tylko nie ma żadnych rzeczy, ale nawet żadnej przestrzeni ani żadnej próżni — są albo wieczne, albo nie wieczne. Wieczne, mówiąc po arystotelesowsku, są to te, które nie mając nigdy mieć końca, nigdy się również nie zaczynają, a w konsekwencji nie miały nigdy przyczyny sprawczej, a więc nie było nikogo kto by je był zrobił; i one nazywają się rzeczami niebieskimi, boskimi i nieśmiertelnymi.

Benedetto Varchi (1546)
   
   
   

nakazy mojżesza zostały dane tylko narodowi żydowskiemu. . .

   Mówię teraz jak chrześcijanin i do chrześcijan. Albowiem [nakazy] Mojżesza zostały dane tylko narodowi żydowskiemu i nie dotyczą pogan czy nas chrześcijan. Posiadamy naszą Ewangelię i Nowy Testament; [...]

Marcin Luter (1525)
 
 
   

osiem kazań marcina lutra ... którzy nie rozumieją, iż krucyfiks który tam stoi nie jest moim bogiem, albowiem bóg mój jest w niebie. . .

Osiem kazań Marcina Lutra przez niego wygłoszonych w Wittenberdze w post, 1522

W środę po Invocavit

   Kochani przyjaciele, mówiliśmy już o rzeczach, które są konieczne, czyli o mszy nie traktowanej jako msza ofiarna i o rzeczach, które nie są konieczne lecz wolne, jak życie małżeńskie, stan zakonny czy zniesienie obrazów. Poruszaliśmy te cztery sprawy i powiedzieliśmy sobie, że główną rolę odgrywa tu miłość. Mówiliśmy o obrazach, że powinny zostać zniesione tylko w tym wypadku, gdy będzie im oddawana cześć, nie inaczej, aczkolwiek wolałbym żeby ich w ogóle na całym świecie nie było, a to z powodu — czemu nie można zaprzeczyć — złego użytku, który się z nich czyni. Albowiem gdy ktoś ustawia obraz w kościele, temu zdaje się, że spełnił dla Boga dobry uczynek, a to jest zwykłe bałwochwalstwo, to jest właśnie największy, najważniejszy i najistotniejszy powód dla którego należałoby znieść obrazy, a nie ten którym kierowaliście się przy waszych działaniach, a który był najmniej istotny. Zdaje się bowiem, iż nie ma w ogóle człowieka lub że takich ludzi jest bardzo mało, którzy nie rozumieją, iż krucyfiks który tam stoi nie jest moim Bogiem, albowiem Bóg mój jest w niebie, lecz że jest on tylko znakiem. Świat jednak pełen jest tego drugiego nadużycia: któż bowiem wstawiałby drewniany lub srebrny obrazek do kościoła, gdyby nie miał zamiaru uczynić Bogu przysługi. Czy sądzicie, że książę Fryderyk, biskup z Halle, i inni wstawialiby tyle srebrnych obrazów do kościołów, gdyby nie sądzili, że da to coś w obliczu Boga? W przeciwnym wypadku na pewno zaniechaliby tego. Ten powód jednak nie uprawnia jeszcze by znieść obrazy,, by je rozedrzeć i spalić. Dlaczego? Albowiem musimy przyznać, iż są ludzie którzy nie doszli jeszcze do takiego przekonania, i którzy nadal potrzebują obrazów, acz nie jest ich może wiele. Mimo to nie możemy potępiać i nie powinniśmy potępiać czegoś, co jakiś człowiek gdzieś może potrzebować, lecz powinniśmy usłyszeć w kazaniu, że obrazy są niczym, Boga one nie obchodzą. Nie sprawia się Bogu też przyjemności ani mu służy, jeżeli zro-bimy mu obraz, i lepiej uczyni się, dając biednemu człowiekowi, złotego guldena niż Bogu złoty obraz; albowiem Bóg to nakazał, tamtego zaś nie. Jeżeli by oni usłyszeli, że obrazy nie mają znaczenia, sami by od nich odeszli i obrazy upadłyby bez całego tego zgiełku i rozruchów, nie tak jak się teraz zaczęło dziać. Dlatego też musimy się pilnie strzec, gdyż diabeł kusi nas w najsprytniejszy i najperfidniejszy sposób poprzez swoich apostoł łów. No więc mimo iż jest prawdą — bo nie można temu przecież zaprzeczyć — że obrazy są złe z powodu nadużyć, mimo ta nie powinniśmy ich odrzucać i potępiać.

Marcin Luter

Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600 (oprac. Jan Białostocki, 1982)


07 lipca 2015

być krową. . .

Czy ja wiem?
Żyć trawio.
Żucio śnić.
Gębą z podmuchem pić i pić
Całe wiadro?

Dojenie
Nie, nie, racja!
Cielić się nie chcę...

A anielić?

Trzeba mieć równy lot
I dobry głos.

A ja już schrypłam.
W kościach też.

Nicość to nie najgorsza rzecz.


                                Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)
  
  
 

autoportret radosny. . .

Nie myślcie, że jestem nieszczęśliwy.
Cieszę się, że myślę.
Myślcie, że się cieszę.

Świadomość jest tańcem radości.
Moja świadomość tańczy
      przed lampą deszczu
      przed łupiną ściany
      przed sklepem spożywczym z wiecami kapusty
      przed ustami mówiących przyjaciół
      przed własną ręką nieoczekiwaną
      przed niewydrążoną rzeźbą rzeczywistości -
w przepychu najlepszej zabawy
i najwznioślejszego nabożeństwa
nieoddzielnie
moja świadomość tańczy.

A kiedy porwie się taniec,
zwyczajem każdego kłębka,
pójdę do nieba -
      gdzie się nic nie czuje,
      gdzie od początku byłem, zanim byłem,
      gdzie już do końca będę, gdy nie będę,
      tam - radość nie do opisania.
. . . . . . . . . . . . . .
To wszystko.

                                Miron Białoszewski (z tomu Obroty rzeczy, 1956)
  
  
 

z czego żyję. . .

Dwudziesty dziewiąty
Wywąchał kąty,
Grosza nie napaskudził.
A tak łudził.

Pamięta mnie moja renta
Czy nie pamięta?

Wschód słońca. Trzydziesty.
Teraz zacznę z sobą testy
Na wytrzymałość.

Trzydziestego pierwszego
Wzięłam się w całość.
Na pocztę! Do celu!
Tam zauważono, że zawieruszono.
— Pani Helu...
Znaleziono.

                                Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)
 
 

06 lipca 2015

mniemanie często wprowadza w błąd. . .

Wiedza jest bowiem prawdziwa, ale mniemanie często wprowadza w błąd. Niechaj więc nikt nie ufa zbytnio własnemu [zdaniu], aby nie błądził w swym dziele i nie narażał się na to, że się mu ono nie uda. Dla tego, kto tym się zajmuje, jest przeto bardzo pożyteczne, aby oglądał wiele dobrych postaci [w dziełach sztuki] i często te, które stworzyli słynni dobrzy mistrzowie, i aby słuchał też, jak oni mówią o tych [dziełach]. Ale przecież zawsze powinieneś zwracać uwagę na ich błędy i myśleć o tym, jak je naprawić.

Albrecht Dürer (1528)

Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600 (oprac. Jan Białostocki, 1982)



05 lipca 2015

co najdoskonalsze. . .

   Skoro jednak nie możemy dojść do tego, co najdoskonalsze, czyż mamy zupełnie zrezygnować z nauki? Na tak bydlęce rozumowanie nie godzimy się. Dobre i złe leży przed ludźmi po to, aby rozsądny człowiek wybierał to, co lepsze.

Albrecht Dürer (1528)

Teoretycy, pisarze i artyści o sztuce 1500-1600 (oprac. Jan Białostocki, 1982)
 
 
   

02 lipca 2015

czas życia. . .

Już się życie gorące ku zmierzchowi skłania,
To młodość - miłości pora,
Krótki czas dzieli wino od dni winobrania,
Świt od wieczora.

Spraw, iżby kwietnej woni z dniem każdym przybyło
Śród roztańczonej fali,
Kochaj nadzieję, dumę, wysiłek – więc miłość –

To cię ocali.

Ileż już serc w pochodzie uszło nieustannym
Tam, gdzie wieczna samotność,
Nie wiedząc, co to znaczy miód i wiatr poranny
W chwilę ulotną.

Ileż tam istot ludzkich, drzewu są podobne,
Kiedy usycha,
One nie smakowały życia, kiedy zdobne
I w krzyk, i w cichość.

Nie rozsiały po świecie istnień swych, jak złota,
Choć miały pełne ręce,
Teraz zasnęły smutne, a wieczna tęsknota
Tam, i nic więcej.

Ty żyj i twe pragnienia rozrzuć niezliczone
W dreszczu ekstazy,
Kochaj, chętny miłościom, niechaj z ciebie one
Czerpią jak z wazy.

Gorycz upojeń dzikich z życiem toczy bój,
Spraw, by, co martwe, ożyło,
Niech na twych ustach śpiewa niby pszczeli rój
Radość i miłość.

A potem patrz bez żalu, jak zdradza cię wszystko
Śnione w marzeniach,
Rzucając serce twe, jak na urągowisko,
Gdzieś w stronę cienia.

                                                                        Paul Valéry