31 lipca 2015
zwyczajnie pragnie odbyć stosunek płciowy. . .
poprawki naniesione na wydruku ołówkiem. . .
dziwny wypadek na rogu nowowiejskiej. . .
Normalnie. Przy niedzieli.
I nagle jeden westchnął.
I wszyscy przystanęli.
Bo ogarnął ich zachwyt,
ze księżyc świecił niebu.
Więc patrzeli nań, jakby
sroka patrzała w rebus.
Księżyc ma ten styl pracy,
no - że schodzi i świeci,
lecz poeci są tacy.
Eech, poeci, poeci.
Konstanty Ildefons Gałczyński (1949)
29 lipca 2015
głupków z tak zwanych kręgów literackich. . .
wszystkie wydarzenia to niezrozumiały chaos. . .
nie uroda czy jej brak. . .
że mogą przejrzeć mnie na wylot. . .
jeden i ten sam obiekt w jednej i tej samej chwili może być tylko w jednym miejscu. . .
chwili może być tylko w jednym miejscu. Dowiódł tego Einstein. Dowiódł, jak bezgranicznie beznamiętna i samotna jest rzeczywistość.
28 lipca 2015
do urodzonych już potem. . .
Kiedy my już w nim przepadniemy
Wspomnieniom
Mówiąc o naszych słabościach
Mroczne czasy
Co was ominęły.
Myśmy częściej niż buty zmieniali kraje
Chodząc na wojny klas, wpadając w rozpacz
Tam gdzie była sama krzywda i żadnego buntu.
A przecież wiemy:
Nienawiść do łajdactwa
Szpeci rysy.
Gniew choćby o krzywdę
Czyni głos szorstkim. Ach, my
Pragnący przygotować glebę pod życzliwość
Nie byliśmy sami do niej zdolni.
Ale wy, kiedy doczekacie
Aż człowiek będzie człowiekowi pomocą
Wspomnijcie nas
pobłażliwie.
Bertolt Brecht
26 lipca 2015
myślimy. . .
A one już zawołały do nas tamtej mglistej, wietrznej nocy: Hamlecie, Hamlecie!
Myślimy o truciźnie. Że będziemy musieli ją wypić.
Wypiliśmy ją już.
Myślimy, że nadejdzie chwila próby.
A tymczasem pielgrzymi, których wieźliśmy od dawna spoczywają na dnie morza i są już nie do rozpoznania.
Myślimy: od jutra będziemy żyli naprawdę.
A przecież to już życie i niejeden z nas jest już martwy na dobre.
22 lipca 2015
głosy niepotrzebnych ludzi. . .
JEDEN Z WIELU
Ja jeden z wielu
ukryty wśród miliarda
Wstydzę się że jestem
Uczeni panowie
profesorowie Vogt Burch i inni
mówią że miliard ludzi
jest na świecie niepotrzebny
Za dużo jest ludzi
więc człowiekowi wstyd że żyje
Tyle tego
biali żółci czarni czerwoni
wszyscy chcą jeść
ubierać się oddychać kochać
Ach oni mają sny marzenia
oni mają pragnienia
oni walczą powstają
Więc co zrobimy z tym miliardem
martwią się panowie
Vogt Burch i inni
Co zrobimy z tym i z tymi
Co zrobicie
z tym chłopcem
który wkleja do szarego zeszytu
czerwony liść dębu
z tym który trzyma w dłoni jabłko
i z tym który biegnie przez łąkę
który leci przez gwiazdę śniegu
Co zrobicie z moim ojcem i matką
co zrobicie
co zrobicie z tym miliardem
niepotrzebnym.
KRÓL
Król Faruk wieprz
nadziany brylantami ananasami
dolarami krabami rajskimi ptakami
i innymi dziwami
których nie poznałem
nawet we śnie
Tarza się w błocie
kapitalistycznego świata
darmozjad od urodzenia do śmierci
jadający na złotych półmiskach
Król Faruk właściciel
tysiąca złotych łyżek
miliona głodnych fellachów
były właściciel piramid i Nilu
właściciel dziesięciu pałaców marmurowych
trzech jachtów itd.
Wydzielina waszego świata
obwieszona gwiazdami
i tęczami orderów
Ten jest potrzebny
ten jest bardzo potrzebny
niezastąpiony
brylant w koronie
waszego świata
jego nie przeznaczycie na śmierć
nie udusicie
nie spalicie
dobrzy panowie
uczeni panowie
pełni troski o przyszłość
miliarda robaków
on jest potrzebny i wy jesteście potrzebni
martwicie się co zrobić z nami
a wiecie co my zrobimy z wami
a wiecie co my zrobimy
a wiecie co my...
III
ZŁY DUCH
Straszono ludzi
złym duchem demonem
o imionach tak licznych
jak gwiazdy na niebie
Występował w stu maskach
ukrywał się w osobach zwierzętach i rzeczach
wodził na pokuszenie
i znikł
Widziałem go
bez maski
szedł obok mnie
dobrze ubrany i wypasiony
i mówił mówił mówił
mówił tak aż ślina
zbierała się w kącikach warg:
„Miliard ludzi jest na świecie niepotrzebny
Kiedy oni wreszcie użyją
bomby atomowej
czarni wydają podobno woń niemiłą
dla białego człowieka
Azjaci mnożą się jak króliki
W Indiach ludzie umierają jak muchy”
Na widok dzieci które przechodziły
z białymi gołąbkami na kijkach
wybuchnął śmiechem zaśmiewał się
aż z oczu wytrysła, mu krew
Szedł przez tłum
jak przez powietrze
potrącony
mruknął „bydło”
i była w tym słowie
nienawiść zimna i szczera jak złoto.
IV
WYZNANIE
Małemu chłopcu w białym ubranku
dano poznać
smak Boga
którego nie ma
I zostałem sam
Ja głupiec chciałem
połknąć świat
Ja mięso kości włosy
Ciemny podłużny kształt
Ja który wypowiedziałem
wiele słów
Mówiłem że niosę
a byłem niesiony
Mówiłem że żyję
a to była śmierć
mówiłem mówiłem.
V
KARMIĄCA ZYCIE
Jasna piękna
jak wydarzony bochen białego chleba
ma małe stopy i ręce
i włosy pachnące ziołami
i usta
ciepłe ukryte
pod wielkim czarnym liściem
nocy
cierpkie o świcie
Siedzi ze światłem w oczach
z mleczną piersią
w dłoni
siedzi w środku ciszy
w środku pokoju narodów
jest ziarnem owocu
jabłka ziemi
jabłka którym władali
królowie
jabłka które obejmuje
które obejmie doskonale
ręka ludów
Karmi nowonarodzonego
Patrzcie jak on ssie
jak ssie życie
wzrusza rączkami milczącą rzekę powietrza
niedługo otworzą się jego oczy
a potem otworzy się myśl
zamknięta jeszcze
pod pulsującą kością czaszki
Ziemio ziemio
jaka ukażesz się człowiekowi
dzisiaj urodzonemu.
1954
Tadeusz Różewicz (z tomu Równina, wiersze z lat 1953-1954)
w swojej samotności sam. . .
Dookoła pustkę dźgam
To dźgnę tu, to dźgnę tam
No i co ja z tego mam
pustka to jest milion dziur
Lubo niewidzialny mur
Którą z dziur ślepy szczur
Może uciec stąd na dwór
gdybym złapał pustkę wpół
gdybym ją jak górnik kuł
może wół, może stół
by wypełnił pustki dół
W dźganiu tym mi nic nie sprzyja
I tak życie wartko mija
Dźgnę tu ci ja, dźgnę tam ci ja
trzeba by dłuższego kija
W swojej samotności sam
Dookoła pustkę dźgam
To dźgnę tu, to dźgnę tam
No i co ja z tego mam
To dźgnę tu, to dźgnę tam
No i gówno z tego mam
Wiesław Dymny
21 lipca 2015
objawienie. . .
dwa może trzy razy
byłem pewny
że dotknę istoty rzeczy
i będę wiedział
tkanka mojej formuły
z aluzji jak w Fedomie
miała także ścisłość
równania Heisenberga
siedziałem nieruchomo
z załzawionymi oczami
czułem jak stos pacierzowy
wypełnia trzeźwa pewność
ziemia stanęła
niebo stanęło
moja nieruchomość
była prawie doskonała
zadzwonił listonosz
musiałem wylać brudną wodę
nastawić herbatę
Sziwa podniósł palec
sprzęty nieba i ziemi
zaczęły znowu wirować
wróciłem do pokoju
gdzież ten pokój doskonały
idea szklanki
rozlewała się na stole
usiadłem nieruchomo
z załzawionymi oczami
wypełnionymi pustką
to znaczy pożądaniem
jeśli zdarzy mi się to raz jeszcze
nie ruszy mnie ani dzwonek listonosza
ani wrzask aniołów
będę siedział
nieruchomy
zapatrzony
w serce rzeczy
martwą gwiazdę
czarną kroplę nieskończoności
Zbigniew Herbert (z tomu Studium przedmiotu, 1962)
swoboda tajemna. . .
Przekazywali sobie ściany
jak plazmę życia.
Hodowali w rodzinie
pra-szafy
pra-klamki.
Gdy rozkręciły się zwoje schodów
gdy poszedł dom
na dno,
czuli: szafa została w ich małej wątrobie,
myśleli prawie: kredens istnieje
poprzez powiedzenie.
wystarczy zskrzyczeć ustami -
śmieją się drzwi...
Krajobraz rozłupanym na syntezy
szli do podłogi obiecanej,
którą obiecywał
każdy sam sobie.
Nie zaśpiewali Eklezjasty.
Marność jest dla wybranych.
Wybranych jest mało.
Albowiem - wybiera
każdy -
sam siebie
Miron Białoszewski (z tomu Obroty rzeczy, 1956)
19 lipca 2015
znajomość siebie opłacamy zawsze. . .
żądał od mądrości, by wyzwoliła go. . .
rzecz, nikczemna, osądzać innych. . .
chcę umrzeć. . .
18 lipca 2015
śmierć z torturami. . .
nasz faszyzm to byłoby coś dopiero wspaniałego. . .
jestem nieszczęsnem, śmiertelnie znudzonem. . .
gromadząc się w sercu, gęstniejąc w kłębek tępego bólu. . .
na dnie istnienia, u samych jego podstaw tkwi jakiś piekielny nonsens. . .
pojęcia istnienia. . .
tak przeżywa wszechświat bóg. . .
od społeczeństwa nie wywiniesz się. . .
żyjących organów płciowych. . .
w równaniach czystego losu. . .
16 lipca 2015
w słodkiej nieświadomości człowieka pospolitego. . .
14 lipca 2015
media vita. . .
Media vita in morte sumus:
quem quærimus adiutorem,
nisi te Domine,
Qui pro peccatis nostris iuste irasceris?
Sancte Deus,
Sancte fortis,
Sancte misericors Salvator,
amaræ morti ne tradas nos.
Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto.
Sancte Deus,
Sancte fortis,
Sancte misericors Salvator,
amaræ morti ne tradas nos.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Pośród życia jesteśmy zanurzeni w śmierć:
u kogo znajdziemy pomoc,
jeśli nie u Ciebie Panie,
który za nasze grzechy okazujesz słuszne zagniewanie?
Chwała Ojcu, i Synowi, i Duchowi Świętemu.
Święty Boże,
Święty Mocny,
Święty miłosierny Zbawicielu,
Nie wydawaj nas na gorzką śmierć
Notker Balbulus (Jąkała)
12 lipca 2015
odwiedziny. . .
na przeciw kościoła Świętego Aleksandra
jest Instytut Głuchoniemych.
Stał kiedyś, dziś jest tylko.
Tam poszłam
w parę miesięcy po zniszczeniu Warszawy.
Była wczesna wiosna. Pył się unosił
z pustych wnęk domów,
nad którymi otworzyło się nieba więcej niż kiedyś.
W Instytucie spodziewałam się odnaleźć towarzyszkę pracy Józefa Czechowicza,
poety, którego wśród wielu trzeba pamiętać.
Nam, dorastającym, wiersze jego podały obraz świata
jak liść młody, jak zwierzę jeszcze gorące od narodzin, pełne trwożnych przeczuć.
Nie trzeba ich stroić. Ani mogiły poety na cmentarzu w Lublinie
gdzie ma grób na centymetr nie szerszy od innych,
co zabici od bomby, kamienia, strzału.
Towarzyszka pracy pedagogicznej Czechowicza (był on bowiem
nauczycielem dzieci upośledzonych: ślepych, głuchych i niemych,
dla których zarówno kalendarz jak i ważne sprawy życia wraz z posiłkiem
mają wolniejszy bieg)
stała właśnie przed ogrodnikiem w szarym kitlu z gracą
wydając mu zarządzenia. Z boku widziałam jej zamknięte wargi,
nieme z wyboru, nieme z przekonania,
nieme z doświadczenia długich lat. Tylko uskrzydlone dłonie
żłobiły powietrze w arabeskę, której piękno i logika były mi niedostępne.
Tak żyje człowiek, którego karmią dwa światy,
jak ksiądz, jak poeta, jak dozorca więzienia.
Najpierw wskazała mi lewą ręką: na boisku bawili się w piłkę chłopcy
czyści, odziani ubogo; zresztą jak inni chłopcy w ich wieku weseli.
Ale ich radość nie udzieliła się mojej; był to najsmutniejszy z niemych filmów jakie widziałam.
Tam, gdzie prawą ręką podaną mi na pożegnanie już mi nie wskazała,
tam,
drogą ku wyjściu, wydeptaną wśród odłamków gruzu, szedł pochód równie
godny zapamiętywania jak rytmiczne pochody greckich płaskorzeźb.
I jeśli nie przekaże go ostatni z tego wieku,
słusznie zwali się w gruz architektura spółdomów,
bez żalu niech zapanuje nad ziemią.
Z ogrodu, spod drzewek bielonych wapnem, nieśli robotnicy na noszach
polane wapnem ciała pensjonariuszy tego zakładu.
Jaka była dla nich ta suita wojny?
Czy bez szmeru walił się świat wśród błyskawic i wstrząsów
i tryskały w górę płomienne fontanny ziemi i piasku,
aż dopiero uderzenie śmierci przyniosło im głos pierwszy
tak oczekiwany?
Kto pobielił drzewka wapnem – uchronił je od szkody.
Kto zalał ciała wapnem – nie uchronił ich od rozkładu.
Z ciał niemych ulatując życie
nie potrafiło wydobyć okrzyku, jak wybuch ostatni.
Przetrwały mumie faraonów, kąpane w kadzidłach i oleju,
po fellahach wieść tylko.
I o tych tylko wieść zostanie.
Mocniejszym tylko trzeba podjąć ją głosem,
aby mocniejszym zjeżyły się włosy od głosu słabych.
1946
Julia Hartwig (z tomu Pożegnania, 1956)
więc michał anioł. . .
A jak bardzo lubował się w rozprawach ludzi uczonych, tak też znajdował wielką przyjemność w czytaniu pisarzy zarówno prozą, jak wierszem, wśród których szczególnie uwielbiał Danta, rozkoszował się cudownym talentem tego człowieka i miał go prawie całego w pamięci; w nie mniejszym stopniu, być może, znał Petrarkę i nie tylko rozkoszował się czytając go, lecz nieraz tworzył, wzorując się na nim, jak to się widzi w niektórych jego sonetach, świadczących wymownie o jego wielkiej pomysłowości oraz rozumie; o nich istnieją pewne rozprawy i uwagi Varchiego. Temu wszystkiemu oddawał się więcej dla własnej przyjemności niż jako ten, którego jest to zawodem, zawsze bowiem nie doceniał siebie samego i oskarżał o nieuctwo w tych rzeczach.
*Por. Leonardo da Vinci Traktat o malarstwie. Wrocław 1961, s. 36 - 37 (o 50): ,,A jeśli będziesz sam, będziesz całkowicie należał do siebie".
11 lipca 2015
sztuka — jak każdy wie. . .
dante u brzegu styksu
dziś ogonami migając pływają
niedobrze oj niedobrze gdy wysoko
niebo jest puste a światła ciągną wodą
ukrywa pustkę opuszczonych niebiosów
pęcznieje sowa co pożarła światło
i złoci rękę skórę wód pieszczącą
suną korytarzami za-uśpione ryby
opadłe liście nieba wolno toną
jak sztylet noc rozpruje i wtedy
wtedy ja w słońcu rozkosznie konam
zima. . .
Zimą, kiedy dni płyną w monotonnym smutku,
Biedne gniazdka ptaszęce giną powolutku,
Wiatr pod niebem z ołowiu puste je kołysze,
Zimne, mroźnie zaklęte w skamieniałą ciszę.
A potem, gdy wiosenne zawieją podmuchy,
Nie znajdziemy na trawie szkielecików kruchych,
Choćbyśmy chcieli szukać i wszystkie pozbierać.
Czy ptaszęta się kryją, kiedy chcą umierać?
Czy miłość nasza, krucha tak w ogromie świata,
Stanie się w oczach Boga nicością po latach?
Niechże zalśni błękitem, nim we mgłach utonie
Łzą, bo przecież choć jedna łza zostanie po niej.
Sully Prudhomme
08 lipca 2015
rzeczy całego świata. . .
nakazy mojżesza zostały dane tylko narodowi żydowskiemu. . .
osiem kazań marcina lutra ... którzy nie rozumieją, iż krucyfiks który tam stoi nie jest moim bogiem, albowiem bóg mój jest w niebie. . .
W środę po Invocavit
Kochani przyjaciele, mówiliśmy już o rzeczach, które są konieczne, czyli o mszy nie traktowanej jako msza ofiarna i o rzeczach, które nie są konieczne lecz wolne, jak życie małżeńskie, stan zakonny czy zniesienie obrazów. Poruszaliśmy te cztery sprawy i powiedzieliśmy sobie, że główną rolę odgrywa tu miłość. Mówiliśmy o obrazach, że powinny zostać zniesione tylko w tym wypadku, gdy będzie im oddawana cześć, nie inaczej, aczkolwiek wolałbym żeby ich w ogóle na całym świecie nie było, a to z powodu — czemu nie można zaprzeczyć — złego użytku, który się z nich czyni. Albowiem gdy ktoś ustawia obraz w kościele, temu zdaje się, że spełnił dla Boga dobry uczynek, a to jest zwykłe bałwochwalstwo, to jest właśnie największy, najważniejszy i najistotniejszy powód dla którego należałoby znieść obrazy, a nie ten którym kierowaliście się przy waszych działaniach, a który był najmniej istotny. Zdaje się bowiem, iż nie ma w ogóle człowieka lub że takich ludzi jest bardzo mało, którzy nie rozumieją, iż krucyfiks który tam stoi nie jest moim Bogiem, albowiem Bóg mój jest w niebie, lecz że jest on tylko znakiem. Świat jednak pełen jest tego drugiego nadużycia: któż bowiem wstawiałby drewniany lub srebrny obrazek do kościoła, gdyby nie miał zamiaru uczynić Bogu przysługi. Czy sądzicie, że książę Fryderyk, biskup z Halle, i inni wstawialiby tyle srebrnych obrazów do kościołów, gdyby nie sądzili, że da to coś w obliczu Boga? W przeciwnym wypadku na pewno zaniechaliby tego. Ten powód jednak nie uprawnia jeszcze by znieść obrazy,, by je rozedrzeć i spalić. Dlaczego? Albowiem musimy przyznać, iż są ludzie którzy nie doszli jeszcze do takiego przekonania, i którzy nadal potrzebują obrazów, acz nie jest ich może wiele. Mimo to nie możemy potępiać i nie powinniśmy potępiać czegoś, co jakiś człowiek gdzieś może potrzebować, lecz powinniśmy usłyszeć w kazaniu, że obrazy są niczym, Boga one nie obchodzą. Nie sprawia się Bogu też przyjemności ani mu służy, jeżeli zro-bimy mu obraz, i lepiej uczyni się, dając biednemu człowiekowi, złotego guldena niż Bogu złoty obraz; albowiem Bóg to nakazał, tamtego zaś nie. Jeżeli by oni usłyszeli, że obrazy nie mają znaczenia, sami by od nich odeszli i obrazy upadłyby bez całego tego zgiełku i rozruchów, nie tak jak się teraz zaczęło dziać. Dlatego też musimy się pilnie strzec, gdyż diabeł kusi nas w najsprytniejszy i najperfidniejszy sposób poprzez swoich apostoł łów. No więc mimo iż jest prawdą — bo nie można temu przecież zaprzeczyć — że obrazy są złe z powodu nadużyć, mimo ta nie powinniśmy ich odrzucać i potępiać.
07 lipca 2015
być krową. . .
Żyć trawio.
Żucio śnić.
Gębą z podmuchem pić i pić
Całe wiadro?
Dojenie
Nie, nie, racja!
Cielić się nie chcę...
A anielić?
Trzeba mieć równy lot
I dobry głos.
A ja już schrypłam.
W kościach też.
Nicość to nie najgorsza rzecz.
Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)
autoportret radosny. . .
Cieszę się, że myślę.
Myślcie, że się cieszę.
Świadomość jest tańcem radości.
Moja świadomość tańczy
przed lampą deszczu
przed łupiną ściany
przed sklepem spożywczym z wiecami kapusty
przed ustami mówiących przyjaciół
przed własną ręką nieoczekiwaną
przed niewydrążoną rzeźbą rzeczywistości -
w przepychu najlepszej zabawy
i najwznioślejszego nabożeństwa
nieoddzielnie
moja świadomość tańczy.
A kiedy porwie się taniec,
zwyczajem każdego kłębka,
pójdę do nieba -
gdzie się nic nie czuje,
gdzie od początku byłem, zanim byłem,
gdzie już do końca będę, gdy nie będę,
tam - radość nie do opisania.
. . . . . . . . . . . . . .
To wszystko.
Miron Białoszewski (z tomu Obroty rzeczy, 1956)
z czego żyję. . .
Wywąchał kąty,
Grosza nie napaskudził.
A tak łudził.
Pamięta mnie moja renta
Czy nie pamięta?
Wschód słońca. Trzydziesty.
Teraz zacznę z sobą testy
Na wytrzymałość.
Trzydziestego pierwszego
Wzięłam się w całość.
Na pocztę! Do celu!
Tam zauważono, że zawieruszono.
— Pani Helu...
Znaleziono.
Miron Białoszewski (z tomu Rozkurz, 1980)
06 lipca 2015
mniemanie często wprowadza w błąd. . .
05 lipca 2015
co najdoskonalsze. . .
02 lipca 2015
czas życia. . .
To młodość - miłości pora,
Krótki czas dzieli wino od dni winobrania,
Świt od wieczora.
Spraw, iżby kwietnej woni z dniem każdym przybyło
Śród roztańczonej fali,
Kochaj nadzieję, dumę, wysiłek – więc miłość –
To cię ocali.
Ileż już serc w pochodzie uszło nieustannym
Tam, gdzie wieczna samotność,
Nie wiedząc, co to znaczy miód i wiatr poranny
W chwilę ulotną.
Ileż tam istot ludzkich, drzewu są podobne,
Kiedy usycha,
One nie smakowały życia, kiedy zdobne
I w krzyk, i w cichość.
Nie rozsiały po świecie istnień swych, jak złota,
Choć miały pełne ręce,
Teraz zasnęły smutne, a wieczna tęsknota
Tam, i nic więcej.
Ty żyj i twe pragnienia rozrzuć niezliczone
W dreszczu ekstazy,
Kochaj, chętny miłościom, niechaj z ciebie one
Czerpią jak z wazy.
Gorycz upojeń dzikich z życiem toczy bój,
Spraw, by, co martwe, ożyło,
Niech na twych ustach śpiewa niby pszczeli rój
Radość i miłość.
A potem patrz bez żalu, jak zdradza cię wszystko
Śnione w marzeniach,
Rzucając serce twe, jak na urągowisko,
Gdzieś w stronę cienia.
Paul Valéry