30 kwietnia 2014

jestem pożyteczny. . .

Teraz nie ma się już o co niepokoić, przecież legitymacja zaświadcza, że nie żyję dla własnej przyjemności, lecz jestem pożyteczny (...), a to już podlega całkiem innej ocenie, oczywiście.

Imre Kertész (fragment powieści Los utracony, 1975)
   
   
   

być inna, niż zmuszona jest być. . .

Ale ona z goryczą i wciąż załamującym się głosem wykrzyczała coś w tym rodzaju, że skoro nie chodzi o nasze cechy, to wszystko jest tylko dziełem przypadku, i skoro ona mogłaby być inna, niż zmuszona jest być, to „wszystko nie ma sensu”, i że tej myśli, jak sądzi, „nie można znieść”.


Imre Kertész (fragment powieści Los utracony, 1975)
   
   
   

by rosły i twoim śladem idąc, ten sam znalazły i rozkwit, i upadek. . .

Cóż zaś Natura powie, kiedy u mety starzec
W strachu śmierci wyrzeka i lica łzami maże?
Czy go nie słusznie ostrzej i bezlitośniej skarci:
«Precz ze łzami, dziadygo! Czyliż ci nie wystarczy,
Że zaznałeś pierwej wszystkich żywota uciech?
Tego chcesz, czego nie ma, i oto czas ci uciekł,
Gdy tem, co jest, pogardzasz. A kiedy śmierć u boku,
Mógłbyś się pohamować, okazać godny spokój.
Oto jałowych lat twych, gdy takie były, dość ci.
Czas ustąpić miejsca — taki już los starości.
Odchodź tedy co żywo!» Gdyby tak mogła wołać
Do staruchów Natura, słuszne byłoby zgoła
Gniewne jej pałajanie, bo wszystko, co spróchniałe,
Musi zgnić — nowe życie odrodzić nowem ciałem.
Nikt do Tartaru nie schodzi czy w mroki innych piekieł —
Trwa materia, by mogły z niej powstać z nowym wiekiem
Nowe pokolenia, by rosły i twoim śladem
Idąc, ten sam znalazły i rozkwit, i upadek.
Jedno z drugiego się rodzi i takie wieczyste jest prawo.
Życie nie jest własnością niczyją, lecz wszystkich dzierżawą.
Patrz — cała wieczność miniona dla ciebie nic nie znaczy,
Wszystko, co było przedtem, nim tyś ten świat zobaczył.
Oto zwierciadło, które nam jawi Natura szczera,
Byśmy znali przyszłość i mogli bez trwogi umierać.
Cóż w tym obrazie dojrzysz strasznego? Czy może zasmucić
Myśl o śnie najgłębszym, którego nic nie zakłóci?

Titus Lucretius Carus / Lukrecjusz
(fragment poematu De rerum natura / O naturze wszechrzeczy, ok. I w. p.n.e.)
   
   
   

26 kwietnia 2014

reakcja prawie zakonna pobudza ich do wycofania się na pewien czas lub na zawsze. . .

   Chociaż nazwy extroverti i introverti są mało pociągające, tłumaczą jednak najlepiej to przeciwieństwo. Z jednej strony - młodzież(...) hałaśliwa, agresywna, pragnąca się postawić nawet za cenę najgorszej wulgarności, pod względem politycznym orientująca się w stronę skrajnej prawicy (tej epoki [lata 20 XXw.]), z drugiej przedwcześnie postarzali, dyskretni, jakby wycofani z życia, zwykle lewicowi i pracujący nad tym, aby ich dopuszczono do grona tych dorosłych, którymi starali się już stawać.
   Różnica ta jest łatwa do wytłumaczenia. Pierwsi przygotowują się do wykonywania zawodu i przez swoje zachowanie dają wyrazy radości z powodu wyzwolenia się ze szkoły i dokonanego już wyboru stanowiska w systemie funkcji społecznych.
(...)
   Dla wydziałów humanistycznych i matematyczno-przyrodniczych natomiast zwykle rynki pracy to: nauczanie, praca naukowa i jeszcze kilka nieokreślonych zajęć, które są zupełnie innej natury. Student, który je wybiera, nie żegna świata dziecięcego, raczej stara się w nim pozostać. Czyż nauczanie nie jest jedynym dostępnym dla dorosłych środkiem, który pozwala im pozostawać w szkole? Studentów na wydziale humanistycznym lub matematyczno-przyrodniczym charakteryzuje pewnie przeciwstawienie się wymaganiom grupy. Reakcja prawie zakonna pobudza ich do wycofania się na pewien czas lub na zawsze w dziedzinę studiów, wchłonięcia i rozpowszechnienia wartości niezależnych od chwili, która przemija; co zaś do przyszłego uczonego, jego cel jest współmierny jedynie z czasem trwania wszechświata. Nic zatem bardziej fałszywego niż przekonywanie ich, aby się angażowali; nawet jeżeli myślą, że to czyni, ich zaangażowanie nie polega na przyjęciu danego stanu rzeczy, na utożsamianiu się z jakąś funkcją tego stanu rzeczy na wzięciu na wzięciu na siebie odpowiedzialności za wynikające z niego szanse i ryzyko, lecz na sądzeniu go z zewnątrz, tak jakby sami nie brali w nim udziału; ich zaangażowanie jest jeszcze jednym szczególnym sposobem zapewnienia sobie swobody. Nauczanie i prace badawcze nie mają pod tym względem nic wspólnego z nauką zawodu. Ich wielkość i ich nędza polega na tym, że stanowią bądź azyl, bądź też misję.

Claude Lévi-Strauss (fragment dzieła etnologiczno-filozoficznego, 1955)
   
  
  

poprawiał ... i do dziś poprawiają. . .

A cóż nam dał Kopernik? - Oświadczył, że nie Słońce wokół Ziemi, ale Ziemia wokół Słońca. Jeśli chodzi o dodatkowe tam wyliczenia, to wszystko okazało się nie tak - poprawiał Keppker i do dziś poprawiają.

Ludwik Stomma
   
   
   

zagadnienie stosunku pomiędzy postrzegalnym i racjonalnym. . .

   Na innym podziemie rzeczywistości metoda marksizmu wydawała mi się taka sama jam metoda geologii i psychoanalizy w znaczeniu, jakie jej nadał jej twórca: wszystkie trzy nauki wykazują, że rozumienie polega na sprowadzeniu jednego typu rzeczywistości do typu drugiego; że prawdziwa rzeczywistość nie jest nigdy najbardziej jawna i że charakter prawdziwe przebija już w trosce, z jaką stara się ono ukryć. We wszystkich przypadkach istnieje to samo zagadnienie stosunku pomiędzy postrzegalnym i racjonalnym, a cel poszukiwań jest ten sam: pewien rodzaj "superracjonalizmu", zmierzający do integracji postrzegalnego z racjonalnym, bez poświęcenia jakiegokolwiek z jego właściwości.

Claude Lévi-Strauss (fragment dzieła etnologiczno-filozoficznego, 1955)
   
  
  

25 kwietnia 2014

dzięki sztuczkom werbalnym. . .

Tam nauczono mnie, że każde zagadnienie, poważne czy też błahe, może być zlikwidowane przez zastosowanie wiecznie tej samej metody, polegające na przeciwstawieniu dwóch tradycyjnych  poglądów na daną kwestię, potem na wprowadzeniu pierwszego z nich, uzasadniając go argumentami zdrowego rozsądku, a następnie na unicestwieniu tych argumentów na rzecz trzeciego, który ujawnia ich jednostronny charakter i dzięki sztuczkom werbalnym sprowadza je do uzupełniających, być i egzystować, ciągłość i nieciągłość, istota i istnienie itd. Ćwiczenia te stają wkrótce werbalne, oparte na sztuce kalamburu, która zastępuje, która zastępuje myśl.


Claude Lévi-Strauss (fragment dzieła etnologiczno-filozoficznego, 1955)
   
  
  

świat, do którego powraca zawsze. . .

Każdy człowiek nosi w sobie świat złożony ze wszystkiego, co widział i kochał, świat, do którego powraca zawsze, nawet wtedy gdy przebiega i pozornie zamieszkuje świat inny.

François-René de Chateaubriand
   
   
   

24 kwietnia 2014

wśród wielu zajęć. . .

Wśród wielu zajęć
bardzo pilnych
zapomniałem o tym
że również trzeba
umierać

lekkomyślny
zaniedbałem ten obowiązek
lub wypełniałem go
powierzchownie

od jutra
wszystko się zmieni

zacznę umierać starannie
mądrze optymistycznie
bez straty czasu

                                 Tadeusz Różewicz
   
   
   

wygaśnięcie absolutu. . .

Wygaśnięcie Absolutu niszczy
sferę jego przejawiania się

marnieje religia filozofia sztuka

maleją naturalne zasoby
języka

to co zostało
wystarczy jeszcze
dla felietonistów
z "Tygodnika Powszechnego" i "Polityki"
dla dziennikarzy
kapłanów
urzędników

wymierają pewne gatunki
motyli ptaków
poetów
o imionach dziwnych i pięknych
Miriam Staff Leśmian
Tuwim Lechoń Jastrun

Norwid

nasze sieci
są puste
wiersze wydobyte z dna
milczą
rozsypują się

są jak kurz
tańczący na promieniu słońca
który wpadł do pustego
wnętrza
świątyni

                                              Tadeusz Różewicz
    
   
   

zapał i uczciwe oburzenie działa na wszystkich. . .

Jest to typ specjalny, wszędzie na jedno kopyto. Są to ludzie żarliwi, łaknący sprawiedliwości i najnaiwniej, najrzetelniej przekonani o jej niezawodnej, niezbitej, a co najważniejsze, niezwłocznej możliwości. Ludzie ci nie są głupsi od innych, owszem, bywają wśród nich nader rozumni, ale zanadto są żarliwi, by mogli być sprytni i wyrachowani. We wszystkich takich wypadkach, jeżeli się i znajdą ludzie, którzy umieją zręcznie pokierować tłumem i wygrać sprawę, to stanowią oni już inny typ naturalnych przywódców ludu, typ niezmiernie u nas rzadki. Ci natomiast, o których teraz mówię, inicjatorzy i prowodyrzy, zawsze niemal przegrywają sprawę, za co też później zaludniają więzienia i katorgi. Przegrywają wskutek swej żarliwości, ale wskutek tej żarliwości mają wpływ na tłum. Inni chętnie idą za nimi. Ich zapał i uczciwe oburzenie działa na wszystkich i w końcu najbardziej nawet niezdecydowani przystają do nich. Ślepa ich wiara w sukces uwodzi najzatwardzialszych nawet sceptyków, choć niekiedy wiara ta ma tak chwiejne, tak dziecinne podstawy, aż dziw bierze, iż ktoś dał się porwać.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Wspomnienia z domu umarłych, 1862)
   
   
   

samotnie i gniewnie czekał śmierci. . .

(...)arcyprzenikliwie patrzył mi w oczy złym, przeszywającym wzrokiem. Samotnie i gniewnie czekał śmierci, nikomu nie ufając, z nikim nie pogodzony.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Wspomnienia z domu umarłych, 1862)
   
   
   

na odejście poety i pociągu osobowego. . .

Nie wie
jaki będzie jego ostatni wiersz
i
jaki będzie pierwszy dzień
na świecie bez poezji

pewnie będzie padał deszcz
w teatrze będą grali Szekspira
na obiad będzie zupa pomidorowa

albo na obiad będzie rosół z makaronem
w teatrze będą grali Szekspira
będzie padał deszcz

muzy nie dały mu gwarancji
że z ostatnim tchnieniem
wypowie coś budującego
jasnego
więcej światła i tak dalej

prawdopodobnie
odejdzie
tak
jak odchodzi opóźniony
pociąg osobowy
z Radomska do Paryża
przez Zebrzydowice

                                 Tadeusz Różewicz
   
    
   

21 kwietnia 2014

jakiś proust, france, sorel, monet, renard, durkheim?. . .

   W styczniu tego roku odbył się proces przy drzwiach zamkniętych. Esterhâzy został całkowicie oczyszczony ze wszystkich zarzutów i podejrzeń, Picquarta ukarano sześćdziesięciodniowym aresztem w twierdzy. Dreyfusards jednak nie rezygnowali. Zola, pisarz dość wulgarny, opublikował płomienny artykuł (J’accuse! – Oskarżam!), a grupa podrzędnych literatów i rzekomych naukowców wstąpiła w szranki, żądając wznowienia procesu. Kim oni wszyscy są – jakiś Proust, France, Sorel, Monet, Renard, Durkheim? U pani Adam nigdy ich nie widziałem. Ten Proust – jak mówią – jest dwudziestopięcioletnim pederastą autorem pism na szczęście jeszcze niepublikowanych. Monet to pacykarz; widziałem jeden jego obraz, patrzy z niego na świat kaprawymi oczami.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

przystąpię do ołtarza szatana. . .

   Celebrans odwraca się plecami do wiernych i zaczyna odprawiać swoją mszę po łacinie, hermafrodyci zaś mu odpowiadają.
   – In nomine Astaroth et Asmodei et Beelzebuth. Introibo ad altarem Satanae. W imię Astarota i Asmodeusza, i Belzebuba. Przystąpię do ołtarza Szatana.
   – Qui laetificat cupiditatem nostram. Który jest weselem i radością naszych chuci.
   – Lucifer omnipotens, emitte tenebram tuam et afflige inimicos nostros. Wszechmocny Lucyferze, ześlij swą ciemność i pognęb naszych nieprzyjaciół.
   – Ostende nobis, Domine Satana, potentiam tuam, et exaudi luxuriam meam. Okaż nam, Panie Szatanie, swoją potęgę i zadowól moje żądze.
   – Et blasphemia mea ad te veniat. A moje bluźnierstwa niech do ciebie przyjdą.
   Potem Boullan wydobywa ze swoich szat krzyż, rzuca go sobie pod nogi i po trzykroć depcze.
   – O Krzyżu, zgniatam cię, aby przypomnieć i pomścić starodawnych Mistrzów Świątyni. Depczę cię, bo byłeś narzędziem fałszywego uświęcenia fałszywego boga Jezusa Chrystusa.
(...)
   Z kielicha wyjmuje hostię, na pewno nie z tych już poświęconych, jakimi pan handluje, kapitanie Simonini. To hostia, którą Boullan – nadal ksiądz świętego Kościoła rzymskokatolickiego, choć prawdopodobnie ekskomunikowany – chce konsekrować na brzuchu Diany.
   Mówi:
   – Suscipe, Domine Satana, hanc hostiam, quam ego indignus famulus tuus offero tibi. Amen. Przyjmij, Panie Szatanie, tę hostię, którą ja, niegodny sługa, ci ofiarowuję. Amen.
   Bierze hostię i zniża ją dwukrotnie ku ziemi, podnosi dwukrotnie ku niebu, po czym obraca nią raz w prawo i raz w lewo. Potem pokazuje ją wiernym.
   – Z południa wzywam łaskawość Szatana, ze wschodu wzywam łaskawość Lucyfera, z północy wzywam łaskawość Beliala, z zachodu wzywam łaskawość Lewiatana. Niech otworzą się szeroko bramy piekieł i niech przybędą do mnie wezwani tymi imionami Strażnicy Przepastnej Czeluści. Ojcze nasz, któryś jest w piekle, przeklęte imię twoje, niechaj zginie królestwo twoje, niechaj gardzi się wolą twoją na ziemi i w piekle! Święć się imię Bestii!
   A chór nieletnich, bardzo głośno:
   – Sześć, sześć, sześć!
   To liczba Bestii!
   Teraz Boullan krzyczy:
   – Chwała Lucyferowi, którego Imieniem jest Nieszczęście! O mistrzu grzechu, miłości przeciw naturze, dobrodziejstw cudzołóstwa, boskiej sodomii, Szatanie, ciebie wielbimy! A ciebie, Jezusie, zmuszam do wcielenia się w tę hostię, abyśmy mogli ponowić twoje męczarnie i raz jeszcze zadawać ci ból gwoździami, którymi zostałeś przybity do krzyża, i kłuć cię lancą Longinusa!
   – Sześć, sześć, sześć! – powtarza chór.
   Boullan podnosi do góry hostię i mówi:
   – Na początku było ciało, ciało było przy Lucyferze i ciało było Lucyferem. Było ono na początku przy Lucyferze; wszystko stało się za jego sprawą, bez niego nie stało się nic z tego, co istnieje. A słowo ciałem się stało i mieszkało między nami w ciemności, my zaś widzieliśmy jego mroczną wspaniałość jedynej córki Lucyfera, wyjącej, szalonej, pełnej pożądania.
   Przesuwa hostię po brzuchu Diany i zanurza w jej pochwie. Potem ją stamtąd wyjmuje i trzymając w rękach wyciągniętych w stronę nawy, woła głośno:
   – Bierzcie i spożywajcie!
   Dwoje hermafrodytów klęka przed Boullanem, unosi chlamidę i razem całuje jego wyprężony członek. Potem cała grupa rzuca mu się do nóg, chłopcy zaczynają się masturbować, dziewczynki zdzierają jedna z drugiej tuniki i sczepiają się ze sobą wśród podniecających okrzyków. Powietrze napełnia się nowymi, coraz ostrzejszymi, trudnymi do zniesienia zapachami. Słychać pełne pożądania westchnienia, potem wycie zwierząt w rui. Wszyscy obecni obnażają się i spółkują ze sobą, nie zważając na płeć ni wiek. Widzę w oparach ponad siedemdziesięcioletnią megierę o pomarszczonej skórze, piersiach jak listki sałaty, nogach szkieletu, która tarza się po posadzce, podczas gdy jeden z nieletnich całuje chciwie to, co było jej pochwą.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

nienawidzi, aby dzięki temu uzasadnić własną nędzę. . .

   Potrzeba wroga, żeby lud nie tracił nadziei. Ktoś powiedział, że patriotyzm to ostatnie schronienie łajdaków; ludzie bez zasad moralnych owijają się zwykle sztandarem, a bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo biedaków, a poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści – na nienawiści wobec tych, którzy są inni. Należy podsycać nienawiść, jest cnotą obywatelską. Wróg to przyjaciel ludów. Potrzeba zawsze kogoś, kogo się nienawidzi, aby dzięki temu uzasadnić własną nędzę. Nienawiść to prawdziwie pierwotna pasja, anomalię stanowi miłość. Dlatego zabito Chrystusa – sprzeciwiał się naturze. Nie kocha się kogoś przez całe życie; to nadzieja niemożliwa do spełnienia, rodzą się z niej cudzołóstwo, matkobójstwo, zdrada przyjaciół. Można natomiast kogoś przez całe życie nienawidzić, pod warunkiem że zawsze jest, że stale naszą nienawiść podsyca. Nienawiść rozgrzewa serce.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

wzdychał głęboko jak dziewica. . .

Glinka zaś posunęła się tak daleko (postępek groźny, którego Simonini się obawiał), że w nagrodę za ten wspaniały sukces zaoferowała mu swoje ciało. Wymówił się przerażony, dając do zrozumienia – trzęsły mu się przy tym ręce, wzdychał głęboko jak dziewica – że jego stan nie różni się od stanu Octave’a de Malivert.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

z własnych trzewi rodzi swojego grabarza. . .

Kapitalizm z własnych trzewi rodzi swojego grabarza – proletariat, a proletariusze oświadczają kapitalistom bez ogródek: „Chcemy was teraz zniszczyć i przywłaszczyć sobie wszystko, co do was należy”. To cudowne.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

20 kwietnia 2014

wtajemniczony doskonały. . .

Brat Generalny, Suwerenny Komandor, Mistrz Doświadczony Wielkiej Loży Symbolicznej, Mistrz Tajny, Mistrz Doskonały, Sekretarz Poufny, Namiestnik i Sędzia, Mistrz Wybrany Dziewięciu, Dostojny Wybraniec Piętnastu, Wyniosły Rycerz Wybrany, Wódz Dwunastu Plemion, Wielki Mistrz Budowniczy, Wielki Wybraniec Szkocki Świętego Sklepienia, Mason Doskonały i Najwyższy, Rycerz Wschodu lub Miecza, Książę Jerozolimy, Rycerz Wschodu i Zachodu, Suwerenny Książę Różanego Krzyża, Wielki Patriarcha, Czcigodny Mistrz Dożywotni wszystkich Lóż Symbolicznych, Rycerz Pruski Noachita, Wielki Mistrz Klucza, Książę Libanu i Tabernakulum, Rycerz Spiżowego Węża, Suwerenny Komandor Świątyni, Rycerz Słońca, Książę Adept, Wielki Szkot od Świętego Andrzeja ze Szkocji, Wielki Wybrany Rycerz Kadoszu, Wtajemniczony Doskonały, Wielki Inspektor Inkwizytor Komandor, Świetlisty i Wzniosły Książę Królewskiej Tajemnicy, Trzydziesty Trzeci, Najpotężniejszy i Potężny Suwerenny Komandor Generalny Wielki Mistrz Kustosza Świętego Palladium, Najwyższy Kapłan Wolnomularstwa Powszechnego.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

prowadzi do samobójstwa. . .

Wygrałem wiele bitew, ale jestem przegrany. Nadchodzi chwila, kiedy człowiekowi pęka coś w środku, powodując utratę energii i woli. Mówi się, że trzeba żyć, ale życie to problem, który z czasem prowadzi do samobójstwa.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

szatanie, przybądź!. . .

– Crux sacra non sit mihi lux, sed draco sit mihi dux, veni Satana, veni! Krzyżu święty, nie bądź mi światłem, lecz ty, smoku, bądź mi przewodnikiem, przybądź, Szatanie, przybądź!
(...)
– Consummatum est. Dokonało się – mówi.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

jedno oblicze. . .

Niebezpieczeństwo powinno mieć jedno oblicze, bo inaczej uwaga czytelnika się rozprasza. Jeśli chcesz oskarżać Żydów, pisz o Żydach, a zostaw w spokoju Irlandczyków, neapolitańskie książęta, piemonckich generałów, polskich patriotów i rosyjskich nihilistów. Za dużo tego dobrego.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

z nihilistami, przeklętym plemieniem. . .

Rozwodził się nad machinacjami masonów spod znaku Mazziniego we Włoszech, potem przenosił akcję do Warszawy, gdzie masoni spiskowali przeciwko Rosji wraz z nihilistami, przeklętym plemieniem z gatunku tych, które regularnie pojawiają się w krajach słowiańskich.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

taka będzie jutro demokracja. . .

– Proszę tylko pomyśleć! Wykorzystał powszechne prawo wyborcze, żeby ustanowić despotyzm! Ten nędznik dokonał autorytarnego zamachu stanu, apelując do ciemnego ludu! To dla nas ostrzeżenie: taka będzie jutro demokracja.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

19 kwietnia 2014

r o d z i c i e l e - to prowokatorzy albo szaleńcy. . .

Trzeba więc koniecznie zniechęcać do prokreacji, jako ze obawa przed wygaśnięciem rodzaju ludzkiego nie ma żadnych podstaw: cokolwiek nastąpi, wszędzie znajdzie się dość durniów marzących tylko o uwiecznieniu swego rodu. A jeśliby i oni w końcu chcieli się wymigać, zawsze znajdzie się jakaś wstrętna para gotowa do poświęceń.
   Chodzi o zwalczanie nie tyle chęci życia, ile chęci "posiadania potomstwa". Rodzice - r o d z i c i e l e - to prowokatorzy albo szaleńcy.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zły demiurg, 1969)
   
   
   

stała matka bolejąca. . .



Antonio Vivaldi (fragmenty I-IV/IX z Stabat Mater, 1712)
 
 
   

widok z ziarnkiem piasku. . .

Zwiemy je ziarnkiem piasku.
A ono siebie ani ziarnkiem, ani piasku.
Obywa się bez nazwy
ogólnej, szczególnej,
przelotnej, trwałej,
mylnej czy właściwej.

Na nic mu nasze spojrzenie, dotknięcie.
Nie czuje się ujrzane i dotknięte.
A to, że spadło na parapet okna,
to tylko nasza, nie jego przygoda.
Dla niego to to samo, co spaść na cokolwiek,
bez pewności, czy spadło już,
czy spada jeszcze.

Z okna jest piękny widok na jezioro,
ale ten widok sam siebie nie widzi.
Bezbarwnie i bezkształtnie,
bezgłośnie, bezwonnie
i bezboleśnie jest mu na tym świecie.

Bezdennie dnu jeziora
i bezbrzeżnie brzegom.
Nie pojedynczo ani mnogo falom,
co szumią głuche na swój własny szum
wokół nie małych, nie dużych kamieni.

A wszystko to pod niebem z natury bezniebnym,
w którym zachodzi słońce nie zachodząc wcale
i kryje się nie kryjąc za bezwiedną chmurą.
Targa nią wiatr bez żadnych innych powodów,
jak tylko ten, że wieje.

Mija jedna sekunda.
Druga sekunda.
Trzecia sekunda.
Ale to tylko nasze trzy sekundy.

Czas przebiegł jak posłaniec z pilną wiadomością.
Ale to tylko nasze porównanie.
Zmyślona postać, wmówiony jej pośpiech,
a wiadomość nieludzka.

                                         Wisława Szymborska (z tomu Ludzie na moście, 1986)
   
   
   

17 kwietnia 2014

jezuita z pewnością zawsze będzie jezuitą, jedno mówi, a drugie robi. . .

(...)jezuita z pewnością zawsze będzie jezuitą, jedno mówi, a drugie robi, jedno robi, a drugie mówi(...)
   Nie ma na świecie sekty bardziej bez serca, mówił ojciec, bardziej bezwzględnej i bezlitosnej w obronie swoich interesów niż Towarzystwo Jezusowe. Jezuita poddany dyscyplinie swojego zakonu i posłuszny zleceniom przełożonych jest ujmujący i przypochlebny, czaruje uprzejmym sposobem bycia, z jego ust leje się miód, lecz pod tą maską kryje duszę ze stali, której obce są wszelkie święte i szlachetne uczucia. Trzyma się skrupulatnie zasady Machiavellego: gdy w rachubę wchodzi dobro ojczyzny... dla jezuitów: zakonu... nie wolno rozróżniać między tym, co sprawiedliwe, a tym, co niesprawiedliwe, między litością a okrucieństwem. Dlatego tych ludzi od dzieciństwa uczy się w kolegiach, by zapominali o związkach rodzinnych, nie mieli przyjaciół, donosili przełożonym o najdrobniejszym nawet przewinieniu najdroższego towarzysza, poskramiali każdy zryw serca, przygotowywali się do posłuszeństwa absolutnego, perinde ac cadaver.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

w szczególności wiedzieć. . .

Trzeba w szczególności wiedzieć to, czego zdaniem innych się nie wie.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

tylko głupcy, aby nie czuć się samotnie, muszą mieć pod kołdrą kobietę lub chłopca. . .

Potrzeba na to trochę czasu, ale rozkosze związane z dobrą kuchnią zaczynają się jeszcze przed jedzeniem, bo gotowanie jest zapowiedzią przyjemności. Wylegując się teraz w łóżku, tym właśnie się delektowałem. Tylko głupcy, aby nie czuć się samotnie, muszą mieć pod kołdrą kobietę lub chłopca. Nie wiedzą, że łykać ślinkę jest lepiej, niż mieć erekcję.

Umberto Eco (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

15 kwietnia 2014

księża... ich królestwo nie jest z tego świata, ale zgarniają co się da. . .

   Księża… Jak ich poznałem? Zdaje się, że u dziadka. Przypominam sobie te rozbiegane oczy, zepsute zęby, nieświeże oddechy, spocone dłonie próbujące pogłaskać mnie po karku. Obrzydliwość. Próżniacy, klasa niebezpieczna, jak złodzieje i włóczędzy. Księdzem lub mnichem zostaje się po to, żeby próżnować; a próżnować mogą, bo jest ich dużo. Gdyby ksiądz był – powiedzmy – jeden na tysiąc dusz, miałby tyle roboty, że nie mógłby leżeć do góry brzuchem i opychać się kapłonami. Spośród księży najmniej godnych rząd wybiera najgłupszych i mianuje ich biskupami.
   Księża są przy tobie tuż po urodzeniu, kiedy cię chrzczą. Potem masz ich w szkole, jeżeli rodzice byli bigotami i powierzyli im twoją edukację. Kolej na pierwszą komunię, lekcje katechizmu i bierzmowanie. W dniu ślubu ksiądz powiada ci, co masz robić w sypialni, a nazajutrz, żeby mieć się czym podniecać w konfesjonale, pyta cię na spowiedzi, ile razy to zrobiłeś. Tobie o spółkowaniu mówią księża ze wstrętem, a sami wstają codziennie z łóżek, gdzie je uprawiali; nie myją sobie nawet rąk i idą jeść i pić swojego Pana, żeby potem wydalić go z siebie i wysikać.
   Powtarzają, że ich królestwo nie jest z tego świata, ale zgarniają, co się da. Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatniego księdza i nie uwolni świata od tej hołoty.

Eco Umberto (fragment powieści Cmentarz w Pradze, 2010)
   
   
   

13 kwietnia 2014

607. . .

Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło -
Lub nawiedzonym Domem -
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome -

Ileż bezpieczniej - o Północy
Ujrzeć Upiora przed sobą -
Niż spojrzeć w twarz własnym - wewnętrznym -
Pustkom i Chłodom.

Prościej gnać przez widmowe Opactwo,
Gdy hurgot Głazów nas goni -
Niż stanąć z sobą do walki -
Bez Broni -

Własne Ja - gdy się zaczai
Za Samym Sobą -
Przerazi bardziej niż Morderca
W pokoju obok.

Ciało - wyciąga Rewolwer -
Drzwi ryglują trzęsące się ręce -
Przeoczając potężniejsze widmo -
Lub nawet Więcej -

                                   Emily Dickinson
   
   
   

róża. . .

W miękko okrytym kirem sercu
Tej białej róży, cierpliwe oko,
Oko miłości,
Kim jestem wie, i gdzie bywałem
Dzisiejszej nocy, i co chciałem zrobić.

Przyglądam się tej białej róży
Godzinami, wyobrażając sobie
Że każde drgnienie każdego płatka jest jak oddech
Co koi i ucisza.
Spójrz na nią, rzekłbym
Gdybyś tutaj była: jest znakiem
Tego, co nietrwałe, samotne
I oddane.
Ale cię nie ma, więc powiem, że to mądre:
Cierpliwy oddech, oko, róża
Która otwiera się zbyt łatwo, i umiera.

                                                                   Ian Hamilton
   
   
   

12 kwietnia 2014

ujrzał przez mgnienie oka sens ludzkiej walki i borykania. nieustanny, zmienny marsz ludzkości poprzez wieczność. . .

   W pokoju panowała głucha jak noc cisza. Biff stał przykuty do miejsca, zatopiony w myślach. Nagle coś w nim drgnęło. Poczuł ucisk w sercu i musiał oprzeć się plecami o ladę, by nie upaść. Bo w nagłym błysku ujrzał przez mgnienie oka sens ludzkiej walki i borykania. Nieustanny, zmienny marsz ludzkości poprzez wieczność. Tych, co się ciężko trudzą, i tych — co tylko kochają. Dusza jego rozpostarła skrzydła. Ale tylko na moment. Bo przeniknął go nagle strach, poczuł w sobie jakby ostrzeżenie. Był zawieszony pomiędzy dwoma światami. Spostrzegł, że wpatruje się we własną twarz w lustrze za ladą. Wykrzywioną, z kroplami potu na czole. Jedno oko otwarte było szerzej niż drugie. Lewe zagłębiało się badawczo w przeszłość, prawe z wyrazem lęku patrzyło w mroczną przyszłość, pełną pomyłek i klęsk. A on trwał zawieszony pomiędzy światłem a mrokiem. Pomiędzy gorzką rozpaczą a wiarą.

Carson McCullers (fragment powieści Serce to samotny myśliwy, 1940)
   
   
   

jakby ją oszukano. . .

   Teraz już żadna muzyka nie rozbrzmiewała jej w myślach. Zabawna rzecz. Jakby nie miała teraz wstępu do świata marzeń. Czasami nadpływała i odpływała krótka melodia w szybkim rytmie, ale ona nigdy nie zanurzyła się już w świat marzeń ze swoją muzyką, jak zwykła była robić dawniej. Tak jakby żyła w zbyt wielkim napięciu. A może to sklep zabierał jej całą energię i czas? Sklep Woolwortha to nie było to samo co szkoła. Kiedy wracała do domu ze szkoły, czuła się dobrze i mogła poświęcić się muzyce. Ale teraz była zawsze zanadto zmęczona. W domu zjadała tylko kolację i kładła się spać, rano zjadała śniadanie i znów szła do sklepu. Melodia, którą zaczęła zapisywać w swoim notesie przed dwoma miesiącami, była wciąż jeszcze nie skończona. Chciała przebywać w swoim świecie marzeń, ale nie wiedziała, jak to zrobić. Tak jakby świat ten był gdzieś daleko, zamknięty przed nią. Bardzo to trudne do zrozumienia.
(...) 
   Mick zmarszczyła brwi i potarła pięścią czoło. Tak to wszystko się przedstawiało. Cały czas była wściekła. Nie tak jak dziecko, które wpada nagle w złość i prędko się uspokaja — ale inaczej. Nie było żadnego powodu do wściekłości. Chyba ten sklep. Ale w sklepie nie proszono jej, żeby tam pracowała. Nie było więc czego się wściekać. Miała takie uczucie, jakby ją oszukano. A nikt jej przecież nie oszukał. Nie było więc nikogo, na kim mogłaby wyładować złość. A jednak czuła się oszukana.
   Ale może te marzenia o fortepianie ziszczą się i wszystko będzie jeszcze dobrze. Może trafi się jej jakaś szansa? Bo inaczej, na co, u licha, się to wszystko zdało — jej zamiłowanie do muzyki i plany, jakie snuła w krainie marzeń? Musiało to mieć jakiś sens, jeżeli wszystko na świecie ma sens. Za dużo było tego, za dużo, za dużo, za dużo. Musiało mieć sens.
   W porządku!
   Dobrze!
   Jakiś sens.

Carson McCullers (fragment powieści Serce to samotny myśliwy, 1940)
   
   
   

parę patyków, ułożył je na podkładzie z papieru, a na tym wszystkim węgiel, zgodnie z jakąś swoją metodą. . .

   Niewielki pokój był bardzo schludny. Słońce oświetlało kosz fioletowych winogron stojących na stole. Singer, z rękami w kieszeniach, siedział na odchylonym do tyłu krześle, zapatrzony w okno.
(...) 
   Jake wzdrygnął się. Choć słońce świeciło jasno, w pokoju było chłodno. Singer podniósł wskazujący palec do góry i wyszedł do sieni. Wrócił po chwili, niosąc wiaderko węgla i trochę drewna na podpałkę. Jake obserwował go, kiedy ukląkł przed paleniskiem. Połamał starannie parę patyków, ułożył je na podkładzie z papieru, a na tym wszystkim węgiel, zgodnie z jakąś swoją metodą. Z początku ogień nie chciał się rozpalić. Migocące słabo płomyki tłamsiła czarna wijąca się smuga dymu. Singer przykrył ruszt podwójną warstwą gazet. Ciąg powietrza ożywił ogień. W pokoju zahuczało. Papier zapłonął i został wciągnięty w głąb pieca. Potrzaskujący, lekko pomarańczowy płomień buchnął na palenisku.

Carson McCullers (fragment powieści Serce to samotny myśliwy, 1940)
   
   
   

wykwit nędzy. . .

— Rozgoryczenie to najcenniejszy wykwit nędzy.

Carson McCullers (fragment powieści Serce to samotny myśliwy, 1940)
   
   
   

08 kwietnia 2014

oto pokorny hołd złożony wolności. demokracji i tyranii. . .

- Pół centa dla tego biedaka, co sadził tytoń, i tyle samo dla durnia, co go zwijał. A dla pana, Biff, cały cent. - Starał się skupić wzrok, by odczytać napisy na pięciocentówce i dziesięciocentówce. Palcem przytrzymywał dwie monety i kręcił nimi w kółko. W końcu odepchnął je od siebie. - Oto pokorny hołd złożony wolności. Demokracji i tyranii. Wolności i grabieży.

Carson McCullers (fragment powieści Serce to samotny myśliwy, 1940)
   
   
   

06 kwietnia 2014

exegi monumentum aere perennius. . .

Stawiłem sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu.
Od królewskich piramid sięgający wyżej;
Ani go deszcz trawiący, ani Akwilony
Nie pożyją bezsilne, ni lat niezliczony

Szereg, ni czas lecący w wieczności otchłanie.
Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tu zostanie
Poza grobem. Potomną sławą zawsze młody,
Róść ja dopóty będę, dopóki na schody

Kapitolu z westalką cichą kapłan kroczy.
Gdzie z szumem się Aufidus rozhukany toczy,
Gdzie Daunus w suchym kraju rządził polne ludy,
Tam o mnie mówić będą, że ja, niski wprzódy,

Na wyżyny się wzbiłem i żem przeniósł pierwszy
Do narodu Italów rytm eolskich wierszy.
Melpomeno, weź chlubę, co z zasługi rośnie,
I delfickim wawrzynem wieńcz mi skroń radośnie.

                                                                    Horacy
   
  
   

05 kwietnia 2014

samotność. . .

Trzystu na obiad prosisz gości
i dziwisz się, że nie przybywam,
narzekasz na mnie, spory wszczynasz.
A przecież prosta jest przyczyna:
nie lubię jadać w samotności.

                                              Marcjalis
   
   
   

04 kwietnia 2014

motto. . .

Mój Boże, co dzień to samo dokoła,
Myśli te same, w tym samym szeregu,
Jak akermańskie echo: „nikt nie woła”,
(Pióro drży w ręku) jak „sto mil od brzegu”.

Odbiegły mewy (według nich: rybitwy),
Pusto na wodach. Wielki Wóz nie świeci.
Zostały słowa, rym wszedł do modlitwy,
Bo tak się za nas modlili poeci.

Tyle naszego. Tym jednym cytatem
Wiek nakryć można i łączyć go z wiekiem;
Jak polskie motto zapisać nad światem
I czytać w nocy na niebie dalekiem.

                                         Kazimierz Wierzyński