27 maja 2014

do samego siebie. . .

Teraz spoczniesz wieczyście,
strudzone serce. Pierzchł omam ostatni,
co mi się wiecznym zdał. Pierzchł. Czuję jasno,
jako w nas złud najsłodszych
już nie nadzieje, lecz pragnienia gasną.
Spocznij na zawsze. Dosyć
już długo biłoś. Nie ma rzeczy godnej
uderzeń twoich, ani warta ziemia
westchnień. Gorycz i nuda
życie, nic więcej, a świat to bagnisko.
Ścichnij dzisiaj. Rozpaczy
nie daj się więcej. Los nas przy rodzeniu
już na śmierć skazał. Pogardź bezpowrotnie
sobą, naturą, oną
mocą, co, tajna, krzywdę światu znaczy,
i wszechstworzenia nędzą nieskończoną.

                                                Giacomo Leopardi
 
 
   

słowianofil. . .

   - Ale sam Macaulay... - zaczęła znów Kukszina.
   - Precz z Macaulayem! - zagrzmiał Sitnikow. - Pani broni tych bab?
   - Nie bronię bab, tylko praw kobiet, o które przysięgłam sobie walczyć do ostatniej kropli krwi.
   - Precz z... - tu Sitnikow urwał. - Bynajmniej ich nie neguję - powiedział.
   - Nie! Widzę, że jest pan słowianofilem.
   - Nie, nie jestem słowianofilem, chociaż oczywiście…
   - Nie! nie! nie! Słowianofil z pana! Zwolennik Domostroju. Panu by tylko nahajkę do ręki.
   - Nahajka... to niezła rzecz - zauważył Bazarow - tylko że pijemy teraz ostatnie krople...

Iwan Turgieniew (fragment powieści Ojcowie i dziecin, 1868)
   
   
   

to nihilista. . .

   - To nihilista.
   - Co? - zapytał Mikołaj Pietrowicz, a Paweł Pietrowicz wzniósł do góry nóż z kawałkiem masła na ostrzu i znieruchomiał.
   - Nihilista - powtórzył Arkadiusz.
   - Nihilista - powtórzył Mikołaj Pietrowicz. - To, o ile mi wiadomo, od łacińskiego nihil, nic, czyli to słowo oznacza człowieka, który... nic nie uznaje?
   - Powiedz raczej: który nic nie szanuje - podchwycił Paweł Pietrowicz i znów zabrał się do masła.
   - Który do wszystkiego odnosi się krytycznie - poprawił Arkadiusz.
   - Czy to nie wszystko jedno? - zapytał Paweł Pietrowicz.
   - Nie, nie wszystko jedno. Nihilista to człowiek, który nie schyla głowy przed żadnymi autorytetami, który nie przyjmuje żadnego pryncypu na wiarę, nawet gdyby ten pryncyp był otoczony największym szacunkiem.
(...)
   - Godne pochwały samozaprzaństwo - powiedział Paweł Pietrowicz prostując się i odchylając głowę w tył. - Mój bratanek mówił przed chwilą, że pan nie uznaje żadnych autorytetów, że w nic pan nie wierzy.
   - Po cóż miałbym je uznawać? I w co miałbym wierzyć? Jeśli mi powiedzą coś dorzecznego, zgodzę się, ot i wszystko.

Iwan Turgieniew (fragment powieści Ojcowie i dziecin, 1868)
   
   
   

niech nic zewnętrznego nie kala twej samotności. . .

Wygnaj ludzi z twych myśli, niech nic zewnętrznego nie kala twej samotności, błaznom pozostaw troskę o szukanie podobnych im. Inny cię umniejsza, bo zmusza cię do odgrywania jakiejś roli; ze swego życia usuń gest, ogranicz się do tego, co istotne.

Emil Cioran
   
      

24 maja 2014

dźwiękiem ciężarna była ziemia... wzrastała czarna armia mścicieli. . .

   Uparte uderzenia kilofów głęboko pod ziemią nie ustawały, koledzy towarzyszyli jego krokom. Czy to nie Maheudka pracowała pod tym polem buraków, zgięta we dwoje? Słyszał jej chrapliwy oddech, któremu wtórowało sapanie wentylatora. Na lewo, na prawo, przed sobą, pod zbożem, pod żywopłotami, pod kępami młodych drzew dostrzegał innych. Kwietniowe słońce ogrzewało płodną ziemię. Z jej łona tryskało życie, pączki rozwierały się w zielone liście, pola drżały pod naporem kiełkujących traw. Wszędzie naokół nabrzmiałe ziarna spragnione ciepła i światła wydobywały się na powierzchnię, płynęły bujne soki, szmer dobywających się kiełków był głosem pocałunku. Wciąż i wciąż, coraz to wyraźniej, jak gdyby przybliżali się do powierzchni, towarzysze uderzali kilofami. Tym to właśnie dźwiękiem ciężarna była ziemia owego młodzieńczego ranka w pałających promieniach słońca. Wzrastała czarna armia mścicieli, w głębokich bruzdach kiełkował wolno posiew, aby rozerwawszy skorupę ziemi przynieść plon w nadchodzącym stuleciu.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

świadomość nędzy całych pokoleń. . .

   Nagle poczuł wstrząs. Rozległy się jakieś głosy, odłamki skał potoczyły się aż do jego stóp. Kiedy zobaczył lampę, rozpłakał się. Mrugając oczami wodził za nią wzrokiem i nie mógł się dość napatrzeć, rozradowany widokiem tego czerwonego punkcika ledwo znaczącego się w ciemności. Koledzy podnieśli go i wleli mu pomiędzy zaciśnięte zęby parę łyżeczek bulionu. Dopiero w chodniku Requillart poznał jedną z postaci, inżyniera Négrela stojącego nad nim; i ci dwaj ludzie, którzy pogardzali sobą nawzajem, zbuntowany robotnik i sceptyczny kierownik, rzucili się sobie na szyję łkając głośno. Ten wstrząs wyzwolił wszystko, co było w nich ludzkiego; bezmierny smutek, świadomość nędzy całych pokoleń i nadmiaru boleści, jaki może zaciążyć nad życiem.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

szedł w nieznane, ku nowym zagładom. . .

Wówczas na chwiejącej się hałdzie Suwarin powstał. Poznał Maheudkę i Zachariasza łkających w obliczu tej katastrofy, której ciężar zawisł nad głowami nieszczęśników pozostałych w głębi. Rzucił ostatniego papierosa i oddalił się w ciemności nie oglądając się za siebie. Jego cień zmniejszał się coraz bardziej, aż wreszcie stopił w jedno z mrokiem.. Spokojny jak zawsze Suwarin szedł w nieznane, ku nowym zagładom, wszędzie tam, gdzie jest dynamit, aby wysadzać w powietrze miasta i ludzi. Jego to niechybnie będzie dzieło, gdy konająca burżuazja usłyszy, jak za każdym jej stąpnięciem wypryskuje do góry bruk ulic.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

23 maja 2014

samotny teraz szedł w nieskończoność. . .

Stefan skierował się w stronę osiedla, a Suwarin zawrócił brzegiem kanału. Samotny teraz szedł w nieskończoność, z opuszczoną głową, tak pogrążony w ciemnościach, że był już tylko jednym z ruchomych cieni nocy. Chwilami zatrzymywał się i łowił dźwięki zegara w oddali. Kiedy wybiła dwunasta, udał się do le Voreux.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

kobietom nie dość było tej zemsty. podobne do wilczyc krążyły wokół niego, węsząc. . .

   Tłum zauważył Maigrata na dachu przybudówki.
(...)
   – Brać kota! Brać kota! Skończyć z nim!
   I nagle rozwarł obie dłonie, stoczył się jak kula, podskoczył na rynnie, odbił się od muru okalającego ogród i upadł na drogę tak nieszczęśliwie, że trafił głową w kamienny narożnik ogrodzenia. Trysnął mózg. Maigrat nie żył. Jego żona, blada i niewyraźna za szybą, patrzyła wciąż.
   (...)
Rzuciły się kobiety pijane żądzą krwi.
   – Więc jest jednak sprawiedliwość na tym świecie! Ach, łajdak, dostał za swoje!
   Otoczyły ciepłe jeszcze zwłoki i lżyły je ze śmiechem, nazywały ohydną mordą jego rozbitą głowę, prosto w twarz śmierci rzucały okrzyki nabrzmiałe urazą długoletniej nędzy.
   – Byłam ci winna sześćdziesiąt franków, masz teraz swoją zapłatę, złodzieju! – krzyczała Maheudka jeszcze bardziej rozjuszona niż inne. – Już mi nie odmówisz kredytu! Poczekaj, poczekaj, niech no cię jeszcze nakarmię!
   Drapała palcami ziemię, nabrała jej pełne garście i wepchnęła mu do ust.
   – Masz, żryj to, żryj!... Przez całe życie nas pożerałeś!
(...)
   Ale kobietom nie dość było tej zemsty. Podobne do wilczyc krążyły wokół niego, węsząc. Szukały jakiejś obelgi, jakiegoś okrucieństwa, które przyniosłoby im ulgę.
   – Uciąć mu ogon jak kotu! – rozległ się ostry głos starej Brûlé.
   – Tak! Tak! Brać kota! Brać kota!... Dosyć już narobił złego, łajdak!
   Mouquette ściągała mu już spodnie; a Lewaczka podniosła nogi. Stara Brûlé rozsunęła obnażone uda i wyschłymi dłońmi chwyciła obumarły członek. Napinając z wysiłkiem chudy grzbiet ciągnęła z całych sił. Zwiotczałe ciało stawiało opór, musiała ponowić swój chwyt i wreszcie podniosła do góry krwawy strzęp wymachując nim i śmiejąc się triumfalnie:
   – Mam go! Mam go!
   Przekleństwa i złorzeczenia powitały to ohydne trofeum.
   – Nie będzie już więcej robił dzieci naszym córkom!
   – Skończyło się, nie będziemy ci już nadstawiać tyłka, żebyś dał nam chleba!
(...)
   Zaniosły się straszliwym śmiechem. Pokazywały sobie skrwawiony ochłap jak złe zwierzę, które każdej z nich robiło krzywdę. Dostały je teraz w swe ręce i zmiażdżyły. Pluły na ciało, powtarzały dławiąc się pogardą:
   – Już nie może, już nie może!... Już nie chłopa zakopią do ziemi! A gnij sobie, boś i tak już do niczego!

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

22 maja 2014

jedynym dobrem jest nie istnieć, a jeśli się już istnieje, to być drzewem, kamieniem. . .

   – Chleba! Chleba! Chleba!
   Rozgniewał się i rzucił z wściekłością w rozgwar tamtych głosów:
   – Chleba! Czyż to wystarczy, głupcy?
   To prawda, on miał pełny żołądek, ale czy mniej przez to cierpiał? Tragedia spustoszonego ogniska domowego, smutek całego życia podpłynął mu do gardła i targał nim jak przedśmiertna czkawka. I cóż z tego, że miał dosyć chleba? Jakimż głupcem trzeba być, aby myśleć, że szczęście leży w posiadaniu bogactw! Ci naiwni marzyciele, rewolucjoniści, mogą sobie zmieść z powierzchni ziemi stare społeczeństwo i zbudować nowe, ale nie dodadzą ludzkości ani łuta szczęścia, nie zmniejszą w niczym jej utrapień przez to, że każdy otrzyma bułkę z masłem. Przeciwnie, rozszerzą jeszcze krąg cierpień, sprawią, że nawet psy zaniosą się pewnego dnia wyciem rozpaczy, wyrwane z beztroskiego zaspokajania swych instynktów po to, żeby dźwigać jarzmo nienasyconej męki wielkich namiętności. Nie, jedynym dobrem jest nie istnieć, a jeśli się już istnieje, to być drzewem, kamieniem – mniej jeszcze: ziarnkiem piasku, które nie może spłynąć krwią pod stopami przechodniów.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

mogli byli usłyszeć. . .

(...) i nikt nie przeczuwał, że z oddali nadciąga burza, że zbliża się tłum, którego kroki mogli byli usłyszeć przyłożywszy ucho do ziemi.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

ogniem, trucizną, sztyletem!. . .

   – Wytłumaczże mi wreszcie – co jest waszym celem?
   – Zniszczyć wszystko... Narody, rządy, własność, Boga, religię...
   – Rozumiem. Ale do czego to was zaprowadzi?
   – Do wspólnoty pierwotnej, bezkształtnej jeszcze, do świata, który powstanie od nowa.
   – W jaki sposób zamierzacie urzeczywistnić wasze zamierzenia? Jakimi środkami? -
   – Ogniem, trucizną, sztyletem! Zabójca to prawdziwy bohater, mściciel ludowy, rewolucjonista czynu a nie słowa. Trzeba, aby szereg wstrząsających zamachów przeraził tych, którzy dzierżą władzę, i obudził lud.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

20 maja 2014

postępuj zawsze. . .

Postępuj zawsze według takiej maksymy, abyś mógł zarazem chcieć, by stała się ona podstawą powszechnego prawodawstwa.

Immanuel Kant
   
  
   

jak już człowiek umiera, to umiera!. . .

   – Żeby to choć była prawda, co mówią księża, że ci, co cierpią biedę na tym świecie, na tamtym będą bogaci!
   Przerwał jej wybuch śmiechu. Nawet dzieci wzruszały ramionami. Wszyscy oni przestali wierzyć i chociaż zachowali tajony lęk przed upiorami, pokpiwali sobie jednak z nieba, które stało się dla nich puste.
   – A jakże, księża! – zawołał Maheu.—Jakby sami wierzyli w to, co mówią, mniej by jedli, a więcej pracowali, żeby zapewnić sobie dobre miejsce na tamtym świecie... Nie, nie, jak już człowiek umiera, to umiera!
(...)
   – Więc rzeczywiście nie ma dla nas żadnego ratunku?
(...)
   – A cóż to znowu za pomysły! – rzekł Stefan. – Czy koniecznie potrzebny wam jest Bóg i niebo, żebyście mogli być szczęśliwi? Czy nie potraficie stworzyć sobie sami szczęścia na ziemi?
   Z zapałem w głosie mówił dalej, otwierał przed nimi nowe horyzonty, rzucał snop światła w ich mroczne życie biedaków. Wieczysta nędza, zwierzęcy wysiłek, los bydląt wyzyskiwanych, mordowanych, wszystko to znikło jakby wymiecione promieniami słońca; sprawiedliwość zstępowała z nieba. Ponieważ Bóg nie istniał, ona miała zapewnić szczęście ludziom, wprowadzić rządy równości, braterstwa. Jak we snach wyrastało nagle nowe społeczeństwo – niezmierzone miasto piękne niby w bajce, w którym każdy obywatel żył ze swej pracy i brał udział we wspólnych radościach. Stary, zgniły świat rozpadł się w gruzy, a młoda ludzkość oczyszczona z dawnych zbrodni tworzyła jedną wielką rzeszę pracowników, którym przyświecała dewiza: każdy według swoich zdolności, każdemu według jego pracy. Marzenie zataczało coraz szersze kręgi, tym piękniejsze i bardziej kuszące, im trudniej osiągalne.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

z właściwym samoukom brakiem metody. . .

Opanowała go żądza wiedzy połączona z właściwym samoukom brakiem metody. (...) Sprowadzał książki, a ich źle przetrawiona treść potęgowała jeszcze jego egzaltację.
(...) 
Stefan powracał stale do tego samego tematu. Im subtelniejsza stawała się jego natura, tym bardziej raziły go warunki życia w kolonii. Jakim prawem stłoczono ich tak jak bydlęta, że nie mogli zmienić koszuli, aby nie pokazać tyłka sąsiadom? Jakiż fatalny wpływ wywierał ten natłok na ich zdrowie i moralność!

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

na suchy chleb i płodzenie dzieci. . .

– Czyż można podnieść płace? Żelazne prawo ustala je na takim poziomie, że wystarczą zaledwie na suchy chleb i płodzenie dzieci... Gdyby spadły niżej, robotnik zdechłby z głodu i popyt na nową siłę roboczą znów by je podniósł. Gdyby zaś wzrosły, nadmierna podaż tej siły natychmiast spowodowałaby ich obniżkę. Jest to równowaga pustych brzuchów, wyrok skazujący na wieczną nędzę.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

19 maja 2014

pańskie!. . .

   – Więc czyjeż to wszystko?
   Ale Bonnemort dostał nagle tak silnego ataku kaszlu, że nie mógł pochwycić tchu. Kiedy odplunął wreszcie i otarł czarną pianę z warg, odparł wśród wzmagających się podmuchów wiatru:
   – Czyje? A no, nie wiadomo... Pańskie!
   I dłonią wskazał jakiś punkt w ciemności, jakieś odległe, niewidzialne miejsce, zamieszkałe przez tych, dla których rodzina Maheuów od stu lat wydobywała węgiel z głębi ziemi. W jego głosie zabrzmiał zabobonny lęk, jak gdyby mówił o jakimś niedostępnym przybytku, kryjącym w swym wnętrzu syte bóstwo, które pasło się ich krwią, a którego nigdy nie oglądali.

Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
   
   
   

18 maja 2014

l'homme moyen sensuel. . .

Ruchy kopulacyjne dziewcząt na scenie byłyby zrozumiałe nawet dla pawianów. Rozrywka samotnych samców; ale w barze naprzeciwko została odjęta samotnym nawet pociecha bełkotania wyznań do barmana, bo ekran telewizji trzymał utkwione w nim oczy wszystkich. Więc to jest kres, poza który nie może sięgnąć l'homme moyen sensuel, kiedy już zostawiony samemu sobie i nie niepokojony przez burzliwość historii?

Czesław Miłosz (fragment eseju Rodzinna Europa, 1958)

   
   
   

niezupełnie godnym człowieka. . .

Mając ostatni grosz, wolałem położyć się do łóżka, bo wtedy organizm mniej spala, można więc obyć się bez obiadu i kolacji. Możliwe, że jest to w dużym stopniu kwestia osobistej pychy, ale na pewno nie bez związku ze skalą wartości właściwą grupie, która otrzymała w spadku jeżeli nie przywilej, to przynajmniej mocne przekonanie, że działalność zarobkowa jest czymś gorszym, niezupełnie godnym człowieka.

Czesław Miłosz (fragment eseju Rodzinna Europa, 1958)
   
   
   

nic bardziej okrutnego w swoich drobnych nienawiściach niż szlachta polska. . .

Streszczając wspomnienia z okresu, kiedy [Oskar Miłosz] nie wiedział, dokąd należy, tak mnie pouczał: "Zapamiętaj sobie, że nie ma nic bardziej głupiego w Europie, nic bardziej okrutnego w swoich drobnych nienawiściach niż szlachta polska". Jak było to prawdziwe, sam zresztą mogłem później na własnym przykładzie sprawdzić.
  Szlachta polska lubiła operować na każdym kroku pojęciem zdrady. (...) W tamtych prowincjach, nad Dnieprem, kodeks patriotyczny dziwnie łączył się z prawem własności.

Czesław Miłosz (fragment eseju Rodzinna Europa, 1958)
   
   
   

17 maja 2014

czasem staje się coraz większym i bardziej beznadziejnym dłużnikiem. . .

Człowiek, by nie stać w miejscu i nie upaść na duchu, sam siebie oszukuje, zarzuca nie dokończone sprawy nowymi, których też nie dokończy, i w nowych przedsięwzięciach i nowych zmaganiach szuka nowych sił i więcej odwagi. Tak to człowiek sam siebie mami i z czasem staje się coraz większym i bardziej beznadziejnym dłużnikiem wobec siebie i wszystkiego dookoła.

Ivo Andrić (fragment powieści Konsulowie ich cesarskich mości, 1945)
    
   
   

16 maja 2014

*** / i oczy wilgotne. . .

I oczy wilgotne,
i serce samotne,
i nie wiem, co robić dalej.
Ja chciałbym gdzieś w lesie
(a niech mnie rozniesie!) - 
umrzeć z żalu.

                        Władysław Broniewski
   
   
   

10 maja 2014

Va, pensiero

Leć, myśli, na złotych skrzydłach;
Leć, odpoczywając na górach i pagórkach,
tam, gdzie powietrze napełnione delikatnością i ciepłem,
słodkim aromatem ojczystej ziemi!
Powitaj brzegi Jordanu,
zburzone wieże Syjonu.
O wspaniała utracona ojczyzno!
Drogie, fatalne wspomnienia!
Złota harfo dawnych proroków,
czemu milczysz wisząc na wierzbie?
Obudź pamięć w sercu,
opowiedz o minionych czasach!
Niech zabrzmi twój jęk,
tak gorzki, jak los Jerozolimy,
niech Bóg obudzi w tobie melodię,
która da nam siły cierpieć!

Chór Va, pensiero
z opery Nabucco (1842)
z muzyką Giuseppe Verdiego
i librettem Temistocle Solera



samobójstwo. . .

Samobójstwo to akt nagły, piorunujące wyzwolenie, to nirwana   p r z e z   g w a ł t.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zły demiurg, 1969)
   
   
   

coraz mi trudniej doczołgać się do następnego dnia. . .

Z każdym dniem wyraźniej widzę, że coraz mi trudniej doczołgać się do następnego dnia. Prawdę mówiąc, było tak zawsze: żyłem nie w wymiarze możliwości, lecz niepojętości. Moja pamięć zagracona jest szczątkami zdruzgotanych horyzontów.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zły demiurg, 1969)
   
   
   

jeszcze przed rozczarowaniem. . .

   Człowiek zabija się tylko wówczas, gdy w takim bądź innym sensie zawsze pozostawał na zewnątrz wszystkiego. Chodzi tu o niedostosowanie, którego można nie być świadomym.
(...) Jest mu przeznaczony jeszcze przed rozczarowaniem, przed wszelkim doświadczeniem.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Zły demiurg, 1969)
   
   
   

cierpienie nie pozostawia po sobie śladu. . .

   - Czy cierpienie nie pozostawia po sobie śladu?
   - Gdy minie, może stać się nawet przyjemnym wspomnieniem - odpowiedziała nieco rozmarzonym tonem.

Yasunari Kawabata (fragment powieści Tysiąc żurawi, 1949)
   
   
   

07 maja 2014

losy toczyłyby się dalej w sposób niewidoczny. . .

Za drzwiami telewizor grucha już tylko cichutko. Matka zaczyna spijać coraz więcej likieru. To jest to zapomnienie, którego szukała. Wszędzie jedzące rodziny. Małych ludzi w telewizji w każdej chwili można wymazać naciśnięciem guzika. Ich losy toczyłyby się dalej w sposób niewidoczny, czego matka nie potrafiłaby znieść. Przygląda się jednym okiem. Na życzenie będzie mogła jutro złożyć córce relację z tego odcinka, aby dziecko przy kolejnym odcinku specjalnym nie gapiło się jak cielę.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

jest nicością. . .

Erika z przerażeniem odmalowuje sobie, jak leży w trumnie jako długa na metr siedemdziesiąt pięć niewrażliwa dziura i rozpuszcza się w ziemi; ta dziura, którą pogardzała, którą zaniedbywała, wzięła ją oto całkowicie w posiadanie. Jest Nicością. I nic już dla niej nie ma.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

obrazy na swobodzie. . .

Schubert ani jako twórca, ani jako wirtuoz nie odpowiadał obrazowi geniusza, jaki mają masy. (...) Te masy tworzą sobie jakiś obraz i są zadowolone dopiero wtedy, gdy spotykają takie obrazy na swobodzie. Schubert nie miał nawet fortepianu(...)

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

06 maja 2014

szklanka pozostawiła wyjątkowo perfidne i ostre odłamki. . .

Szklanka z niezliczonymi odciskami palców niezręcznych dziecięcych rąk zostaje całkowicie okryta chusteczką. Tak przyodzianą szklankę Erika kładzie na podłodze i mocno uderza w nią obcasem. Rozlega się przytłumiony brzęk. Następnie zraniona już szklanka do wody zostaje jeszcze kilkakrotnie udeptana, aż tworzy pogruchotaną wprawdzie, ale nie bezkształtną breję. Odłamki nie mogą być za drobne! Muszą jeszcze porządnie kłuć! Erika podnosi z ziemi chusteczkę wraz z jej ostrobrzegą zawartością i starannie wsypuje odłamki do kieszeni jednego z płaszczy. Tania, cienkościenna szklanka pozostawiła wyjątkowo perfidne i ostre odłamki. Chusteczka zagłuszyła zgrzytliwy skowyt bólu szklanki.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

w przeciętności człowiek. . .

W warstwie średniej nie ma żadnych obaw, żadnych lęków. Tłoczą się dla złudzenia ciepła. W przeciętności człowiek z niczym nie bywa samotny, a już na pewno nie sam ze sobą.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

zebrany z kupy gnoju tłum. . .

Zebrany z kupy gnoju tłum, wzorzysty kolorami wymykającej się wszelkiej ocenie brzydoty, ze swej strony ocenia...

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

torturowany duch mozarta z jękiem i wśród udręki wyrywa się z korpusu instrumentu. . .

Z niechęcią skrzypce podchodzą pod brodę, uniesione niechętną ręką. Na dworze śmieje się słońce, wabiąc do kąpieli. Słońce wabi, aby rozebrała się przed innymi, czego zabraniają staruszki z domu. Palce lewej dłoni przyciskają sprawiające ból stalowe struny do szyjki. Torturowany duch Mozarta z jękiem i wśród udręki wyrywa się z korpusu instrumentu. Duch Mozarta krzyczy z piekieł, ponieważ instrumentalistka nic nie odczuwa, za to bez ustanku zmuszona jest wydobywać dźwięki. Krzycząc i pomstując, dźwięki wydobywają się z instrumentu. ONA nie musi obawiać się krytyki, grunt, aby coś rozbrzmiewało, bo to oznacza, że dziecko wspięło się po szczeblach gamy ku wyższym sferom, ciało zaś zostało na dole jako martwa powłoka. Zdjęta z córki cielesna powłoka zostaje starannie przepatrzona pod kątem śladów męskiego użycia, a następnie energicznie strzepnięta. Po zakończeniu gry można świeżutką naciągnąć na nowo, pięknie wyschniętą i szeleszczącą od krochmalu. Bez czucia i niewydaną na niczyje czucie.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

05 maja 2014

bilet na tamten świat ma już przecież w torebce. . .

Matka, za każdym razem bez uprzedzenia, odkręca pokrywę JEJ czaszki, zuchwale sięga ręką od góry do środka, szpera i grzebie. Przewraca wszystko do góry nogami i nie odkłada niczego na dawne miejsce. Po krótkim zastanowieniu wybiera coś, ogląda przez lupę, a potem wyrzuca. Coś innego z kolei bierze ostrożnie i pucuje szczotką, gąbką i ściereczką do kurzu. Potem energicznie wyciera do sucha i przykręca z powrotem. Zupełnie jak nóż w maszynce do mielenia mięsa. Ta staruszka właśnie wsiadła, nie zgłaszając tego konduktorowi. Myśli sobie, że uda jej się zataić swoje wejście tu, do wagonu. W zasadzie dawno już wysiadła ze wszystkiego i ma tego świadomość. Nie wiadomo, za co miałaby płacić. Bilet na tamten świat ma już przecież w torebce. A taki bilet musi być ważny także na tramwaj.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

motłoch nie tylko zawłaszcza sztukę bez najmniejszych po temu uprawnień, o, nie, on w dodatku wprowadza się do wnętrza artysty. . .

   Bezustannie tłoczą się wokół NIEJ wstrętne ludzkie tłumy. Ciągle ktoś wpycha się w JEJ pole postrzegania. Motłoch nie tylko zawłaszcza sztukę bez najmniejszych po temu uprawnień, o, nie, on w dodatku wprowadza się do wnętrza artysty. Zakwaterowuje się w artyście i natychmiast wybija kilka okien na świat zewnętrzny, aby widzieć i być widzianym. Taki buc Kotzler obmacuje spoconymi paluchami coś, co przecież należy tylko do NIEJ. Nieproszeni i niepytani przyłączają się do śpiewania kantylen. Poślinionym palcem wskazującym przesuwają po temacie w takt muzyki, szukają odpowiadającego mu tematu pobocznego, nie znajdują go, przytakując sobie zatem głową, zadowalają się odnalezieniem w repryzie tematu głównego, który służalczo rozpoznają. Dla większości zasadniczy urok sztuki polega na rozpoznawaniu w niej czegoś, co wydaje im się, że znają.
   Ogrom emocji zalewa pana właściciela masarni. Nie może się przed nimi obronić, choć nawykł do krwawego rzemiosła. Nieruchomieje ze zdumienia. Nie sieje, nie orze, nie słyszy najlepiej, ale przynajmniej każdy może go zobaczyć na publicznym koncercie. Obok niego żeńskie części rodziny, które wyraziły chęć pójścia. Kopie jakąś staruszkę w prawą piętę. Ona potrafi przyporządkować każdej frazie należne jej miejsce. Tylko ONA jedna umie wszystko, co usłyszy, umieścić tam, gdzie trzeba, na właściwym miejscu. Niewiedzę tych beczących baranów opakowuje w swoją pogardę i w ten sposób wymierza im karę. Jej ciało to jedna wielka lodówka, w której doskonale przechowuje się sztuka.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

nieskończoność radośnie dzieli ze swymi ukochanymi kompozytorami. . .

Czas upływa, a my upływamy wraz z nim. Zamknięte razem pod szklanym kloszem do serów: Erika, jej eleganckie ochronne powłoki, jej mama. Klosz można podnieść tylko wówczas, gdy ktoś z zewnątrz chwyci ręką za szklaną kulkę i uniesie go w górę. Erika jest jak owad zatopiony w bursztynie – bez czasu, bez wieku. Erika nie ma historii i nie wyprawia żadnych historii. Ten owad dawno już utracił zdolność chodzenia i poruszania się. Erika została zapieczona w cukierniczej formie nieskończoności. Tę nieskończoność radośnie dzieli ze swymi ukochanymi kompozytorami, choć w żadnej mierze nie dorównuje im popularnością. Erika walczy o swoje skromne miejsce, z którego byłoby jeszcze widać wielkich twórców muzyki. Jest to miejsce, o które toczy się zacięta walka, bowiem cały Wiedeń marzy, aby mieć tam chociażby altankę działkową. Erika pilnie ogradza to swoje miejsce i zaczyna robić wykop. Jak najuczciwiej zasłużyła sobie na to miejsce swoimi studiami i interpretacjami! W końcu odtwórca to także rodzaj twórcy. Zawsze doprawia zupę swojej gry odrobiną czegoś własnego, czegoś od siebie. Wpuszcza w nią krople krwi serdecznej. Nawet interpretator ma swój skromny, bo skromny, ale jednak cel: dobrze zagrać. Z tym że nawet on musi się podporządkować twórcy dzieła, powiada Erika. Dobrowolnie przyznaje, że jest to dla niej problem. Bo ona za nic nie potrafi się podporządkować. Jest jednak główny cel, który łączy Erikę ze wszystkimi innymi interpretatorami: być lepszą od innych!

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

pochodzi z rodziny samotnie sterczących w niebo masztów sygnałowych. . .

W ogóle tak się składa, że pochodzi z rodziny samotnie sterczących w niebo masztów sygnałowych. Niewiele ich jest. Z wielkimi oporami i dosyć oszczędnie się rozmnażają, tak samo zresztą jak z oporami i oszczędnie traktuje wszystko w życiu. Erika dopiero po dwudziestu latach małżeństwa rodziców przyszła na ten świat, od którego zwariował jej ojciec, tak że umieszczono go w zakładzie, aby nie stanowił dla tego świata zagrożenia.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

wiedeń – miasto muzyki!. . .

Wiedeń – miasto muzyki! Tylko to, co sprawdzało się dotychczas, sprawdzi się w tym mieście także w przyszłości. Guziki strzelają na grubym białym brzuszysku kultury, która, jak każdy topielec pozostawiony w wodzie, z roku na rok wzdyma się jeszcze bardziej.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

ty szmato, ty szmato jedna, drze się. . .

   W tej samej sekundzie, kiedy Erika spostrzega, że coś zginęło, potrafi też powiedzieć, kto za to odpowiada. To jedyna osoba wchodząca w rachubę. Ty szmato, ty szmato jedna, drze się Erika z wściekłością na nadrzędną instancję, i wczepia się palcami w ufarbowane na ciemny blond włosy matki z siwymi odrostami. Fryzjer też swoje kosztuje i najlepiej do niego nie chodzić. Erika raz w miesiącu farbuje matce włosy pędzlem i płynem koloryzującym. Erika targa teraz upiększane przez nią samą włosy. Szarpie je wściekle. Matka płacze. Kiedy Erika przestaje szarpać, dłonie ma pełne powyrywanych włosów, patrzy na nie w milczeniu i ze zdumieniem. Chemia swoją drogą osłabiła ich odporność, ale nie były też majstersztykiem samej natury. Erika nie od razu wie, co zrobić z tymi włosami. Wreszcie idzie do kuchni i wrzuca kępki ciemnoblond, często niedokładnie ufarbowanych włosów do kubła ze śmieciami.
   Matka, chlipiąc, stoi ze zredukowanym owłosieniem w salonie, w którym Erika często daje prywatne koncerty, a jest wtedy najlepszą z najlepszych, ponieważ w tym salonie nikt poza nią nie gra na fortepianie.
(...) 
W końcu, tak jak można się tego było spodziewać, Erika mięknie, wybuchając gorzkim szlochem. Ochoczo, aż nazbyt ochoczo, matka ustępuje, przecież nie może się serio gniewać na swoją córeczkę. Teraz zaparzę nam kawki i sobie razem wypijemy. Podczas sjesty Erice robi się jeszcze bardziej żal matki, a ostatki gniewu rozpływają się przy kawałku babki. Sprawdza dziury w owłosieniu matki. Nie wie jednak, co powiedzieć, podobnie jak przedtem nie wiedziała, co zrobić z kępkami wyrwanych włosów.

Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
   
   
   

04 maja 2014

dos moi pou sto. . .

Chcę się dostać do nieba,
Lecz mam za krótką drabinę.
O co ją oprzeć nad ziemią?
Ach, byle dotrzeć do chmur!

                                       Leopold Staff


nie chcę dostać się do nieba
nie mam drabiny
zabrały mi ją anioły
które chciały zejść na ziemię
nie chcę dotrzeć do chmur

Ach! byle dotrzeć „do siebie!”

pożyczę drabinę od Junga!
o boże! też jest za krótka!

                                       Tadeusz Różewicz
   
  
   

kropka. . .

   Z pozoru kropla deszczu na ukochanej twarzy; żuk znieruchomiały na liściu, kiedy nadciąga burza. Coś, co się da ożywić, zetrzeć, odwrócić. Przystanek raczej, z zielonym cieniem, niż koniec.
   W istocie kropka, którą za wszelką cenę staramy się oswoić, jest kością sterczącą z piasku, zatrzaśnięciem, znakiem katastrofy. Jest interpunkcją żywiołów. Ludzie powinni posługiwać się nią skromnie i z należytą powagą, jak zwykle, gdy wyręczają los.

Zbigniew Herbert (z tomu Napis, 1969)
   
   
   

03 maja 2014

nagła ciemność, jak wody lety. . .

- Nic takiego. Mam jeszcze wystarczający zapas letalu, żeby obsłużyć najcięższe przypadki(...)
   Letal: nazwa leku? Luriemu bez trudu mieści się w głowie, że firmy farmaceutyczne mogą wpaść na taki pomysł. Nagła ciemność, jak wody Lety.

John Maxwell Coetzee (fragment powieści Hańba, 1999)
   
   
   

na światło dzienne i spłukane. . .

Całość wydaje się podporządkowane regule katharsis - wszystkie stare, prostackie przesądy wydobywają się na światło dzienne i spłukane gejzerami śmiechu.

John Maxwell Coetzee (fragment powieści Hańba, 1999)
   
   
   

osuwa się w bezbarwną nicość. . .

   - Idziemy? - pyta mężczyzna.
   Wiezie ją do siebie. Na podłodze w salonie, przy dźwiękach deszczu grzechoczącego o szybę, kocha się z nią. Jej ciało jest wyraziste, nieskomplikowane, na swój sposób doskonałe; chociaż przez cały czas pozostaje wierna, jemu i tak jest dobrze; tak dobrze, że w szczytowym momencie osuwa się w bezbarwną nicość.

John Maxwell Coetzee (fragment powieści Hańba, 1999)
   
   
   

01 maja 2014

spędziwszy całe popołudnie na brawurowym pierdoleniu. . .

Myśli o Emmie Bovary, która wraca do domu nasycona, ze szklanym wzrokiem, spędziwszy całe popołudnie na brawurowym pierdoleniu. "Więc to jest błogość!" - stwierdza Emma, ze zdumieniem przyglądając się sobie w lustrze. "Więc to jest błogość, o której mówią poeci!"

John Maxwell Coetzee (fragment powieści Hańba, 1999)
   
   
   

śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy. . .

W jakiej nędzy go odmętach srogie losy pogrążyły.
A więc bacząc na ostatni bytu ludzi kres i dolę,
Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy
Aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży.

Sofokles ( fragment tragedii Król Edyp, ok. 427 p.n.e.)
   
   
   

l'Internationale. . .

Wyklęty powstań, ludu ziemi,
Powstańcie, których dręczy głód.
Myśl nowa blaski promiennymi
Dziś wiedzie nas na bój, na trud.
Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata,
Przed nami niechaj tyran drży!
Ruszymy z posad bryłę świata,
Dziś niczym, jutro wszystkim my!

Bój to jest nasz ostatni,
Krwawy skończy się trud,
Gdy związek nasz bratni
Ogarnie ludzki ród.

Nie nam wyglądać zmiłowania
Z wyroków bożych, z pańskich praw.
Z własnego prawa bierz nadania
I z własnej woli sam się zbaw!
Niech w kuźni naszej ogień bucha,
Zanim ostygnie - przekuj w stal,
By łańcuch spadł z wolnego ducha,
A dom niewoli zniszcz i spal!

Bój to jest nasz ostatni,
Krwawy skończy się trud,
Gdy związek nasz bratni
Ogarnie ludzki ród.

Rząd nas uciska, kłamią prawa,
Podatków brzemię ciąży nam,
I z praw się naszych naigrawa
Ten, co z bezprawia żyje sam.
Lecz się odmieni krzywda krwawa,
Gdy równość stworzy nowy ład,
Bez obowiązków nie ma prawa,
Dla równych - równy szczęścia świat!

Bój to jest nasz ostatni,
Krwawy skończy się trud,
Gdy związek nasz bratni
Ogarnie ludzki ród.


Rządzący światem samowładnie
Królowie kopalń, fabryk, hut
Tym mocni są, że każdy kradnie
Bogactwa, które stwarza lud.
W tej bandy kasie ogniotrwałej
Stopiony w złoto krwawy pot.
Na własność do nas przejdzie cały,
Jak należności słusznej zwrot.

Bój to jest nasz ostatni,
Krwawy skończy się trud,
Gdy związek nasz bratni
Ogarnie ludzki ród.


Obłudzie zdzierców, rządom kata
Wyzwania zgodnie rzucim krzyk,
Co wojsk szeregi z ludem zbrata:
Hej, kolby w górę, łamać szyk.
I żołnierz, wiedząc przeciw komu,
A z kim o lepszy walczy los,
Bratobójczego sprawcom sromu
Śmiertelny jutro zada cios.

Bój to jest nasz ostatni,
Krwawy skończy się trud,
Gdy związek nasz bratni
Ogarnie ludzki ród.


Dziś lud roboczy wsi i miasta
W jedności swojej stwarza moc,
Co się po ziemi wszerz rozrasta,
Jak świt łamiący wieków noc...
Precz darmozjadów rodzie sępi!
Czyż nie dość żerów z naszych ciał?
Gdy lud wam krwawe szpony stępi,
Dzień szczęścia będzie wiecznie trwał.

                                               Eugène Pottier
 
 
 

warszawianka 1905. . .

Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę,
Choć burza wrogich żywiołów wyje,
Choć nas dziś gnębią siły ponure,
Chociaż niepewne jutro niczyje.
O, bo to sztandar całej ludzkości,
To hasło święte, pieśń zmartwychwstania,
To tryumf pracy, sprawiedliwości,
To zorza wszystkich ludów zbratania!

Naprzód Warszawo!
Na walkę krwawą,
Świętą a prawą!
Marsz, marsz, Warszawo!

Dziś, gdy roboczy lud ginie z głodu,
Zbrodnią w rozkoszy tonąć jak w błocie,
I hańba temu, kto z nas za młodu,
Lęka się stanąć choć na szafocie!
O, nie bez śladu każdy z tych skona,
Co życie sprawie oddają w darze,
Bo nasz zwycięski śpiew ich imiona
Milionom ludzi ku czci przekaże!

Naprzód Warszawo!
Na walkę krwawą,
Świętą a prawą!
Marsz, marsz, Warszawo!

Hurra! Zerwijmy z carów korony,
Gdy ludy dotąd chodzą w cierniowej,
I w krwi zatopmy nadgniłe trony,
Spurpurowiałe we krwi ludowej!
Ha! Zemsta straszna dzisiejszym katom,
Co wysysają życie z milionów.
Ha! Zemsta carom i plutokratom,
A przyjdzie żniwo przyszłości plonów!

                                                  Wacław Święcicki
   
   
 

akcesoria życia. . .

My też, dowiedziałem się, musimy natychmiast dotrzeć do punktu pomocy, tam na gorąco podać personalia, aby otrzymać przede wszystkim pieniądze i dokumenty – nieodzowne już akcesoria życia.

Imre Kertész (fragment powieści Los utracony, 1975)