26 kwietnia 2012

pośród głupców. . .

Żyć pośród głupców
jest znacznie trudniej
niż żyć z dzikimi zwierzętami
Zwierzę odpędza ogień
broń i słowo
ze zwierzętami można żyć
w pokorze i wyrzeczeniu
poskramiając siebie samego
ale z głupcem
i pośród głupców?
Nic nie pomoże.
Tu słowo nie jest słowem
ogień nie jest ogniem
broń nie jest bronią
pokora pokorą
wyrzeczenie wyrzeczeniem nie jest
pośród głupców jesteś ciągle sam
i co jeszcze straszniejsze
chcąc nie chcąc powoli
stajesz się jednym z nich
Powiedz głupcowi
że życie to coś innego
niż wygoda
że to nieustanna walka
tym pełniejsza im trudniejsza
że radość
wiąże się z wysiłkiem
miłość z cnotą
prawda z oczywistością
smutek z prawdą
że jeśli pyta o człowieka
musi pytać o tajemnicę
że jeśli patrzy na siebie
nie zobaczy nic
jeśli odsunie na bok duszę
---------------------
ocal mnie Panie!

                           Jiří Kolář


   

24 kwietnia 2012

wyznania maszyny czytającej. . .

Ja, Numer Trzy Plus Cztery Dzielone Przez Siedem,
słynę z rozległej lingwistycznej wiedzy.
Zdążyłem już rozpoznać tysiące języków,
jakimi w swoich dziejach
posługiwali się wymarli ludzie.

Wszystko, co zapisali swoimi znakami,
mimo że przywalone warstwami katastrof,
wydobywam, odtwarzam
w pierwotnej postaci.

To nie przechwałki —
czytam nawet lawę
i kartkuję popioły.

Objaśniam na ekranie każdą wzmiankowaną rzecz,
kiedy ją wykonano,
i z czego, i po co.

A już zupełnie z własnego rozpędu
badam niektóre listy
i poprawiam w nich błędy ortograficzne.

Przyznaję — pewne słowa
sprawiają mi trudność.
Na przykład stanów zwanych “uczuciami”
nie potrafię jak dotąd wytłumaczyć ściśle.

Podobnie z “duszą”, wyrazem dziwacznym.
Ustaliłem na razie, że to rodzaj mgły,
rzekomo od śmiertelnych organizmów trwalszy.

Jednak największy kłopot mam ze słowem “jestem”.
Wygląda to na czynność pospolitą,
uprawianą powszechnie, ale nie zbiorowo,
w praczasie teraźniejszym,
w trybie niedokonanym,
choć, jak wiadomo, dawno dokonanym.

Tylko czy to wystarcza jako definicja?
Mam na łączach burczenie i śrubek zgrzytanie.
Mój guzik do Centrali kopci zamiast świecić.

Poproszę chyba o braterską pomoc
kumpla Dwie Piąte Zera Łamane Przez Pół.
To wprawdzie znany wariat,
ale ma pomysły.

                           Wisława Szymborska (z tomu Wystarczy, 2012)


   

22 kwietnia 2012

codzienność. . .

Zabici jutro
Dziś oglądają w telewizji
Zabitych wczoraj
I każdy wmawia sobie:
Nie, coś takiego,
Ze mną stać się nie może.

                        Błaga Dimitrowa


   

21 kwietnia 2012

są tacy, którzy. . .

Są tacy, którzy sprawniej wykonują życie.
Mają w sobie i wokół siebie porządek.
Na wszystko sposób i słuszną odpowiedź.

Odgadują od razu kto kogo, kto z kim,
w jakim celu, którędy.

Przybijają pieczątki do jedynych prawd,
wrzucają do niszczarek fakty niepotrzebne,
a osoby nieznane
do z góry przeznaczonych im segregatorów.

Myślą tyle, co warto,
ani chwilę dłużej,
bo za tą chwilą czai się wątpliwość.

A kiedy z bytu dostaną zwolnienie,
opuszczają placówkę
wskazanymi drzwiami.

Czasami im zazdroszczę
- na szczęście to mija.

                 Wisława Szymborska (z tomu Wystarczy, 2012)


   

20 kwietnia 2012

wielki, czarny sen / un grand sommeil noir. . .

Wielki, czarny sen
Rzuca na mnie cienie;
Świat gdzieś znika ten,
O zaśnij, pragnienie!

Nic nie widzi wzrok,
Pamięć moja ginie;
Duszę kryje mrok
W tej dziwnej godzinie!

Jestem niby łódź
Falą kołysana;
Pragnień mych nie budź,
Nocy nie przespana!

            *

Un grand sommeil noir
Tombe sur ma vie :
Dormez, tout espoir,
Dormez, toute envie!

Je ne vois plus rien,
Je perds la mémoire
Du mal et du bien...
O la triste histoire!

Je suis un berceau
Qu'une main balance
Au creux d'un caveau :
Silence, silence!

                           Paul Verlaine (1844-1896)


   

19 kwietnia 2012

wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali. . .

Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Izraeliccy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę!
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Wierzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze!)

I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rentę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę!…

                                      Julian Tuwim



   

normalny poeta. . .

czasem niepokoję się tym
że jestem taki zwyczajny
pisałem gdzieś kiedyś
o tym Nie martwię się ale zaczynam

myśleć że chyba to nie jest
normalne kiedy "poeta" nie jest
"zjawiskiem"
już czas wykreować siebie
poetyckiego malowniczego szalonego
(trochę) schizofrenika trochę kochającego
inaczej bieda w tym że kocham "po bożemu"
że lubię piesze spacery że
jestem mężem jednej żony
według wskazań Pawła apostoła

wstaję o szóstej rano
idę do łazienki
itakdalej

nie noszę ani brody
ani bródki
ani loków spływających
na ramiona

przez chwilę myślę o śmierci
poprawiam jakiś wiersz
potem zanurzam się
w życiu

wieczorem zdzieram
kolejną kartkę z kalendarza
24 września 2007
267. dzień roku
wsch. Słońca 6,24
zachód 18,31
na odwrocie kartki
jest przepis na kotlety
kotleciki smażymy na
mocno rozgrzanym (...)
z obu stron na rumiano
obtaczamy w tartej bułce (...)

przed zaśnięciem czytam
różne miesięczniki dwu-
miesięczniki kwartalniki
artystyczne literackie
i widzę (ze zdziwieniem)
że wiersze moich znakomitych
kolegów (i koleżanek)
stają się powoli podobne
do moich wierszy
a moje stare wiersze
są podobne do
ich nowych wierszy

                          Tadeusz Różewicz (z tomu Kup kota w worku, 2009)


  

17 kwietnia 2012

gucio zaczarowany. . .

                           Istoty od nicości odległość jest nieskończona
                           ("Zabawy przyjemne i pożyteczne", 1776)

1

Pochyłe pola i trąbka.

Ten zmierzch i nisko leci ptak i błysły wody.

Rozwinęły się żagle na brzask za cieśniną.

Wchodziłem we wnętrze lilii mostem złotogłowiu.

Dane było życie ale niedosiężne.

Od dzieciństwa do starości ekstaza o wschodzie słońca.

2

Dużo, jak na jedno życie, tych poranków.
Z zamkniętymi oczami byłem wielki i mały,
Nosiłem pióra, jedwab, żaboty i zbroje,
Suknie kobiece, zlizywałem róż.
Unosiłem się nad każdym kwiatem od początku,
Stukałem w drzwi zamknięte sal bobra i kreta.
Niemożliwe żeby tyle głosów nie zapisanych
Między tubą pasty do zębów i zardzewiałą żyletką,
Tuż nad stołem w Wilnie, Warszawie, Brie, Montgeron, Kalifornii.


Niemożliwe żebym umarł dopóki nie sięgnę.

3

Od smaku i zapachu czeremchy nad rzekami
Idzie świadomość gąszczem laurów, hibiskusów
Zbierając w zieloną puszkę okazy Ziemi.
Nad nią czerwona kora sekwoi sempervirens
I sójki, inne niż za Morzem Beringa,
Otwierają skrzydła koloru indygo.
Sama jedna, bez przyjaciół i wrogów,
Obejmuje leśne zbocza, orle gniazdo.
Niezrozumiała dla węża z żółtą wypustką,
Nie rozumiejąca zasady węża i drzewa.

4

Gwiazdy Filemona, gwiazdy Baucis
Nad ich domem oplecionym korzeniami dębu.
I bóg wędrowny śpiący na łożu z rzemieni,
Twardo, mający pięść za wezgłowie.
Ryjkonosy chrząszczyk napotkał jego sandał
I dąży z trudem przez płaskowyż wygładzony stopą.

Słyszę także dźwięki fortepianu.
Podkradam się mokrą czernią pod dżunglą spirei
Gdzie leżą butle gliniane po holenderskich wódkach.
Ukazuje się panna z kosmykiem na uchu.
Ale mnie, kiedy szedłem na czworakach, wyrosła broda
I mój łuk indiański spróchniał od deszczów i śniegów.
Ona gra i równocześnie, mała, siada na nocniczek,
Złażąc z huśtawki podnosi sukienkę
I ze mną albo swoim kuzynem robi rzeczy nieprzyzwoite.
A już zaraz bardzo siwa na wychudłym przedmieściu
I odjeżdża nie zwlekając tam gdzie jadą wszystkie panny.

Niech stanie się wyspa - i wyspa dźwiga się z morza.
Różowość jej skał ma odcień fiołkowy.
Nasiona kiełkują, na pagórkach i kasztan i cedr,
Źródło chwieje paprocią tuż koło przystani.
Na płaskich głazach nad wodą jodłową zatoki
Wylegują się duchy podobne do nurków z butelkami tlenu.

Jedyna córka czarodzieja, Miranda,
Na osiołku jedzie w stronę groty
Ścieżką usłaną skrzypiącymi liśćmi.
Widzi trójnóg i kocioł i naręcza chrustu.
Zniknij wyspo. Albo silniej: wyspo, zniknij się.

5

Lubiłem go, bo nie szukał idealnego przedmiotu.
Kiedy słyszał jak mówią: "Tylko przedmiot którego nie ma
Jest doskonały i czysty", rumienił się i odwracał głowę.

W każdej kieszeni nosił ołówki, szkicowniki,
Z okruchami bułki, akcydensami życia.

Rok za rokiem okrążał grube drzewo
Przykładając dłoń do oka i mrucząc w podziwie.

Jak zazdrościł tym co drzewo rysują jedną kreską!
Ale przenośnia wydawała mu się czymś nieskromnym.

Symbole zostawiał dumnym, zajętym własną sprawą.
Z patrzenia chciał wyprowadzić nazwę samej rzeczy.

Kiedy był stary, targał brodę żółtą od tytoniu:
"Wolę tak przegrać, niż wygrać jak oni".

Jak Peter Breughel ojciec przewrócił się nagle
Próbując spojrzeć w tył przez rozstawione nogi.

I wznosiło się dalej drzewo niedosiężne.
O iste, o istliwe aż do rdzenia. Było.

6

Zarzucano mu, że ożenił się z jedną kobietą a żyje z inną.
Gdzie czas - odpowiadał - na głupstwa, rozwód i tak dalej.
Ledwo człowiek wstanie, machnie parę razy pędzlem a już wieczór.

7

Gucio, niegrzeczny chłopczyk, został zamieniony w muchę.
Mył się według obrządku much pod skałą cukru
I prostopadle biegał po jaskiniach sera.
Leciał przez okno w jarzący się ogród.
I tam, nieposkromione promy liści
Wiozły kroplę napiętą od nadmiaru tęczy,
Mszyste parki z krynicami światła rosły w górach kory,
Sypał się cierpki pył z giętkich kolumn w środku cynobrowych kwiatów.

A choć trwało to nie dłużej niż od podwieczorku do kolacji,
Zawsze potem, kiedy miał prasowane spodnie i strzyżone wąsy,
Myślał, trzymając szkło z alkoholem, że ich oszukuje,
Bo mucha nie powinna rozmawiać o narodzie i wysokości produkcji.

Kobieta naprzeciwko była wulkanicznym szczytem
Gdzie wąwozy, kratery i w kotlinach lawy
Ruch ziemi pochyla skręcone pnie sosen.

8

Między mną i nią był stół, na stole szklanka.
Spierzchnięta skóra jej łokci dotykała lśniącej powierzchni
W której odbijał się zarys cienia pod pachą.
Kropla potu gęstniała nad falistą wargą.

A przestrzeń między mną i nią dzieliła się nieskończenie,
Hucząca pierzastymi strzałami Eleatów,
Nie wyczerpie jej rok ni sto lat podróży.
Gdybym przewrócił stół, co byśmy spełnili.
Ten akt, nie-akt, bo zawsze potencjalny
Jak zamiar wejścia w drzewo, w wodę, w minerały.
Ale ona też patrzyła na mnie jak na pierścienie Saturna
I wiedziała, że wiem jak nikt nie dosięga.
Tak stanowiona była człowieczość i tkliwość.

Berkeley, 1962

                                               Czesław Miłosz (z tomu Gucio zaczarowany, 1965)


     

15 kwietnia 2012

u kresu. . .

U kresu mojej podróży skończonej
Zrzuciwszy z ramion sakwę niepotrzebną
Legnę na ziemi i oprę, znużony,
Na dłoni głowę mą, jak księżyc srebrną.


I jak wędrowiec na ostatnim szczycie,
W minioną przeszłość zwrócony obliczem,
Obejmę myślą całe moje życie,
Aby zatęsknić za wszystkim i niczem.


                                      Leopold Staff (z tomu Martwa pogoda, 1946)


  

być albo nie być, oto jest pytanie. . .

Być albo nie być, oto jest pytanie.
Jest li w istocie szlachetniejszą rzeczą
Znosić pociski zawistnego losu
Czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy,
Przez opór wybrnąć z niego? - Umrzeć - zasnąć -
I na tym koniec. - Gdybyśmy wiedzieli,
Że raz zasnąwszy, zakończym na zawsze
Boleści serca i owe tysiączne
Właściwe naszej naturze wstrząśnienia,
Kres taki byłby celem na tej ziemi
Najpożądańszym. Umrzeć - zasnąć. - Zasnąć!
Może śnić? - w tym sęk cały, jakie bowiem
W tym śnie śmiertelnym marzenia przyjść mogą,
Kiedy zrzucimy z siebie więzy ciała,
To zastanawia nas: i toć to czyni
Tak długowieczną niedolę; bo któż by
Ścierpiał pogardę i zniewagi świata,
Krzywdy ciemiężcy, obelgi dumnego,
Lekceważonej miłości męczarnie,
Odwłokę prawa, butę władz i owe
Upokorzenia, które nieustannie
Cichej zasługi stają się udziałem,
Gdyby od tego kawałkiem żelaza
Mógł się zwolnić? Któż by dźwigał ciężar
Nudnego życia i pocił się pod nim,
Gdyby obawa czegoś poza grobem,
Obawa tego obcego nam kraju,
Skąd nikt nie wraca, nie wątliła woli
I nie kazała nam pędzić dni raczej
W złem już wiadomym niż uchodząc przed nim
Popadać w inne, którego nie znamy.
Tak to rozwaga czyni nas tchórzami;
Przedsiębiorczości hoża cera blednie
Pod wpływem wahań i zamiary pełne
Jędrności, zbite z wytkniętej kolei,
Tracą nazwisko czynu.

                      William Shakespeare (z dramatu Hamlet, 1601)


   

13 kwietnia 2012

sam na sam trzeba gadać z nocą. . .

Sam na sam trzeba gadać z nocą,
Szeleścić ciemnym świerków gąszczem,
Splątaną gałąź rozplątywać
I szeptem odgadywać liście...

Głęboko schylić się nad wodą,
Rękami zróść się z wodorostem
I drzew ramiona beznadziejne
Dzielić i łączyć w plusku fali...

I w splocie czarnych słów i roślin,
W odbiciu gwiazd, w oprzędzie nocy
Ujrzeć swe rysy w lustrze wody:
Piękniejsze... zatarte...

                           Jarosław Iwaszkiewicz


  

10 kwietnia 2012

umarli poeci. . .

Umarli, spaleni, rozstrzelani,
dla was piszę, koledzy młodości.
Oto ciągnie nurt ziemi nad wami
i szumi - szumem roślin.

To milczenie, bezruch i pustka,
wiry ziemi, zastygłe na pół -
gdzież jest ból, żeby martwym ustom
słów nie zabrakło?

Oto w górze, wysoko na pniach
z was wyrosłych szumią noce i burze,
ustom, ziemią porosłym i wapnem,
słów szukać próżno - -

Już za późno, za późno uwięzionym rękom
łamać się w nocach, w burzach nieucichłych.
Próżno żywych wołacie jękiem,
rozpaczą wichru.

Próżno, próżno. Wichry się kłębią,
wabi trawiasta głąb. Pachną podziemne łąki,
dalej trzeba, pod ziemię, głębiej i głębiej,
aż do was wstąpię.

Już za późno, za późno. Umilknę,
miniony, zapomniany. W martwych oczach
chwieją się drzewa; leśne śpiewne wilgi;
oślepłe nurty ziemi toczą się, toczą -

Zaplątani w kłącza paproci,
w korzenie brzóz, w kłęby dzikich malin,
płyniemy, umilkli, dokąd i po co?
dalej, dalej - -


                                           Tadeusz Borowski 


  

09 kwietnia 2012

mdodlitwa szarego człowieka. . .

Żeby mi wreszcie dano spokój i wytchnienie
Od wieców rewolucyj i bomb atomowych
żeby mi nie mówiono o jasnej przyszłości
żeby mi sztuczny księżyc nie zawracał głowy

Żeby mnie nie straszono perspektywą nowych
Horyzontów znaczonych nowymi łunami
Słońc wschodzących do oczu tak samo drapieżnie
Żeby afisze groźne nie nawoływały

Do pilnej służby gwoli Potędze Ojczyzny
Żeby mi nie kazano siebie doskonalić
Dla sprostania zadaniom o których mało wiem
Żeby nie nauczano Do szeregów Partii

Żeby nie wciągano i żebym w kolumnie
Jakiejkolwiek nie kroczył Najwyżej w procesji
Do ołtarza szynkwasu Żeby mnie nie bito
Podwyżkami cen mięsa albo opłat celnych

Żeby nie dbano o mój rozwój umysłowy
Żeby nie prowadzono na rocznice i
Do mojej biednej głowy sterty wielkich słów
Nie wsypywano po to bym z nich nie miał nic

Żeby mi pozwolono coś mieć Żeby Ciebie
Żeby chociaż na chwilę Sekundę zachwytu
Śmiercią co zza Twoich pleców będzie wyglądała
Żeby nie zabraniano zapomnieć o życiu

                                                        Rafał Wojaczek


  

01 kwietnia 2012

mironczarnia. . .

męczy się człowiek Miron męczy
znów jest zeń słów niepotraf
niepewny cozrobień
yeń

                                Miron Białoszewski