31 stycznia 2013

ogród botaniczny. . .

W ogrodzie botanicznym w Krakowie
natknąłem się na azjatyckie drzewo
noszące nazwę Metasekwoja chińska – piękne drzewo
o palczastych, postrzępionych igło-liściach.
Ale dlaczego metasekwoja – czemu nie sekwoja po prostu?


Czy matasekwoja wyrasta ponad siebie?
Czy góruje nad innymi drzewami?
Czyżby już i rośliny zaczęły się posługiwać
pretensjonalnym żargonem
niektórych uniwersyteckich mędrców?

                                  Adam Zagajewski (z tomu Niewidzialna ręka, 2009)

29 stycznia 2013

a w powietrzu, jakby umyślnie, zawisła martwa cisza. . .

(...)instynktownie zamarł na miejscu, stłumił oddech i zaczął nasłuchiwać. Wszędzie zalegało głębokie milczenie, a w powietrzu, jakby umyślnie, zawisła martwa cisza.
       „I tylko cisza szepce - przypomniał mu się nie wiedzieć czemu ten wierszyk - byle nikt nie usłyszał, że przeskoczyłem; zdaje się, że nie.”Postał tak chwilę, po czym cichym krokiem ruszył po trawie w kierunku domu, wymijając ostrożnie drzewa i krzewy, skradając się i przysłuchując za każdym krokiem. Po pięciu minutach dobrnął do oświetlonego okna. Pamiętał, że pod samymi oknami stoi kilka wysokich gęstych krzaków dzikiego bzu i kaliny. Drzwi do ogrodu, znajdujące się po lewej stronie, były zamknięte - przechodząc przyjrzał im się uważnie. Wreszcie dotarł do krzaków i zaczaił się za nimi. Wstrzymywał oddech. „Trzeba przeczekać - pomyślał - jeżeli słyszeli moje kroki i nasłuchują, trzeba, żeby się uspokoili... byle tylko nie chrząknąć, nie kichnąć...”
       Przeczekał ze dwie minuty, lecz serce straszliwie łomotało mu w piersiach, a chwilami aż dusiło w gardle. „Nie, nie uspokoi się serce - pomyślał - nie mogę dłużej czekać.” Stał w cieniu za krzakiem, którego przód był oświetlony blaskiem padającym z okna. „Kalina, ja-gody, jakie czerwone!” - wyszeptał nie wiedząc czemu. Cichaczem, powoli stawiając bezgłośne kroki, podszedł do okna i wspiął się na czubki palców. Ujrzał(...).

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


 

bez nich zmartwienie byłoby za ciężkie. . .

To było tylko „żałosne'' słowo... Tak... trzeba pobłażać żałosnym słowom, tak, stanowczo. Żałosne słowa pocieszają duszę... Bez nich zmartwienie byłoby za ciężkie.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)



28 stycznia 2013

starzec jego śmierdzi. . .

- Nie złość się, Rakitka,dziś jestem dobra. Ale czegoś ty smutny, Aloszeczka, co, może mnie się boisz? - zajrzała mu w oczy z wesołą drwiną.
- Zmartwienie ma. Rangi nie dali - powiedział basem Rakitin.
- Jakiej rangi?
- Starzec jego śmierdzi.
- Jak to śmierdzi?

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


świat przejdziesz, ale się nie wrócisz. . .

Nieprawdą świat przejdziesz, ale się nie wrócisz.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880) 


dzisiaj przekraczam po raz ostatni ten plugawy próg. . .

Zdarzało mu się nieraz doświadczać podobnego uczucia, i zresztą nie byłoby w tym nic dziwnego, że doświadcza go teraz, w takiej chwili, gdy, zerwawszy naraz ze wszystkim, co go tu sprowadziło, sposobił się do ostrego zakrętu, by wstąpić na nową, całkowicie nieznaną drogę, po której znowu będzie kroczył samotnie, żywiąc nadzieję, ale nie wiedząc na co, spodziewając się od życia wielu, wielu rzeczy, ale nie umiejąc określić ani tego oczekiwania, ani swych pragnień. Lecz nie to go nękało owej chwili. „Czy to aby nie obrzydzenie do ojcowskiego domu? - pomyślał - może tak mi obrzydł, że choć dzisiaj przekraczam po raz ostatni ten plugawy próg, przejmuje mnie on wstrętem...

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


27 stycznia 2013

nikt tylko ty. . .

nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam.
raz po raz będziesz lądował
w prawie niemożliwych
sytuacjach.
tamci raz po raz będą próbowali
podstępem, ukradkiem i
siłą
zmusić cię, żebyś uległ, dał za wygraną i (lub) po cichu umarł
w sobie.

nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam
i niewiele trzeba, żeby ci się to nie udało,
całkiem niewiele
ale śpiesz się, śpiesz się, śpiesz.
po prostu ich obserwuj.
słuchaj co mówią.
tym właśnie chcesz być?
istotą bez umysłu i serca?
chcesz jeszcze przed śmiercią
zaznać śmierci?

nikt nie może cię uratować, tylko
ty sam
a wart jesteś uratowania.
niełatwo będzie zwyciężyć w twojej wojnie
ale jeśli w ogóle coś warto wygrać
to właśnie ją.

pomyśl o tym.
pomyśl, jak siebie uratować.
siebie z ducha.
siebie z brzucha.
śpiewającego, magicznego
pięknego siebie.
uratuj go.
nie wstępuj do klubu martwych duchem.

pielęgnuj siebie
z humorem i gracją
a w końcu
jeżeli zajdzie potrzeba
rzuć własne życie na szalę
i mniejsza o to, jakie masz szanse, mniejsza o
cenę.

tylko ty sam możesz się
uratować

zrób to! zrób!

a wtedy dokładnie zrozumiesz, o czym
mówię.

                                                  Charles Bukowski



404 page not found. . .

22 stycznia 2013

prolog komedii. . .

Zrobił sobie szklane skrzypce, bo chciał zobaczyć muzykę. Wyciągnął łódź na sam wierzchołek góry i czekał, kiedy morze do niego podpłynie. Nocami rozczytywał się w "Rozkładzie jazdy"; końcowe stacje rozczulały go do łez. Hodował róże przez u zwykłe. Napisał wiersz na porost włosów i jeszcze drugi na tenże. Zepsuł zegar na ratuszu, żeby wstrzymać raz na zawsze opadanie liści z drzew. W doniczce po szczypiorku chciał wykopać miasto. Chodzi z Ziemia u nogi, uśmiechnięty, pomalutku, jak dwa i dwa to dwa - szczęśliwy. Kiedy mu powiedziano, że go wcale nie ma, nie mogąc umrzeć z żalu - musiał się urodzić. Już gdzieś tam sobie żyje, mruga oczkami i rośnie. W samą porę! W dobry czas! Miłościwej Pani naszej, Maszynie Słodkiej Roztropnej, dla godziwej rozrywki i niewinnej pociechy rychło błazen się przyda.

Wisława Szymborska (z tomu Sól, 1962)



przeszłość. . .

1

Nie Bóg stworzył p r z e s z ł o ś ć, i śmierć, i cierpienia,
Lecz ów, co prawa rwie;
Więc - nieznośne mu dnie;
Więc, czując złe, chciał odepchnąć s p o m n i e n i a !

2

Acz nie byłże jak ""dziecko, co wozem leci,
Powiadając: "O! dąb
Ucieka!... w lasu głąb..."
- Gdy dąb stoi, wóz z sobą unosi dzieci.

3

Przeszłość - jest to dziś, tylko cokolwiek dalej:
Za kołami to wieś,
Nie jakieś tam coś, gdzieś,
Gdzie nigdy ludzie nie bywali !...

                                  Cyprian Kamil Norwid


21 stycznia 2013

w miarę istnienia. . .

Rozczarowanie rośnie w miarę istnienia.

                           Arthur Schopenhauer (niemiecki filozof, 1788–1860)

19 stycznia 2013

tylko śmierć będzie ich udziałem. . .

I umrą oni cicho, cicho zgasną w imię Twoje, a za grobem tylko śmierć będzie ich udziałem.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)
 

mów prawdę, nie kłam! . . .

- To bunt - rzekł cicho Alosza spuściwszy oczy.
- Bunt? Wolałbym nie słyszeć od ciebie tego słowa -odparł z przejęciem Iwan. - Buntem przecież żyć nie można, a ja chcę żyć. Powiedz mi bez ogródek, wzywam cię, odpowiedz: wyobraź sobie, że sam budujesz gmach przeznaczenia ludzkiego, aby w rezultacie uszczęśliwić ludzi, dać im wreszcie pokój i ład, ale że w tym celu należy koniecznie zadręczyć tylko jedną drobną istotkę, choćby to biedne dziecko, które biło się piąstkami w pierś, i na jego nie pomszczonych łzach zbudować ów gmach - powiedz, czy zgodziłbyś się za taką cenę zostać budowniczym, mów prawdę, nie kłam!

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


Jakieś odpowiedzi?
 

zjedli jabłko, poznali dobre i złe i stali się „jako bogowie”. . .

Po drugie, o dorosłych dlatego poza tym nie będę mówił, że - mimo iż są obrzydliwi i nie zasługują na miłość - dorośli biorą odwet: zjedli jabłko, poznali dobre i złe i stali się „jako bogowie”. Nie przestają go jeść i teraz. Ale dzieci nic nie jadły i są jeszcze zupełnie niewinne.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)

 

jadę tylko na cmentarz, ale na najdroższy w świecie cmentarz!. . .

Do Europy chcę jechać, Alosza, stąd właśnie pojadę; choć wiem z góry, że jadę tylko na cmentarz, ale na najdroższy w świecie cmentarz! Tam spoczywają drodzy zmarli, każdy kamień nad nimi świadczy o tak żarliwie przeżytym życiu, o tak namiętnej wierze w ich bohaterstwo, w ich prawdę, w ich walkę i w ich naukę, że, wiem to z góry, padnę na ziemię i będę całować owe kamienie i zlewać je łzami, chociaż jednocześnie będę wierzył całym sercem, że wszystko to cmentarzysko i nic ponadto. I nie będę płakał z rozpaczy, lecz po prostu dlatego, że te łzy będą dla mnie szczęściem. Upiję się własnym zachwytem. Kocham lepkie wiosenne listeczki i błękitne niebo, tak, mój drogi! To nie rozum, nie logika, kochasz całą istotą, wnętrznościami, kochasz pierwsze swoje młode siły... Czy zrozumiałeś cokolwiek, Alosza, z tej mojej gadaniny? - roześmiał się naraz Iwan.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)
    

kto zadaje sobie takie pytania, ten sam jest zdolny do cierpienia. . .

- Tak, Lise, pani poprzednie pytanie: czy nie czujemy pogardy względem tego nieboraka, że tak rozkładamy na części jego duszę -to pytanie męczennicy... Widzi pani, zupełnie nie potrafię tego wyrazić, ale kto zadaje sobie takie pytania, ten sam jest zdolny do cierpienia. Siedząc w fotelu, musiała pani chyba już niejedno przemyśleć.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


a z ciebie małe gówno i śmierdzisz. . .

„No, odpowiadam, niech się ubóstwiają, a z ciebie małe gówno i śmierdzisz.”

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)

     

urzeczywistnionego raz na zawsze, niezłomnego i dumnego zamiaru. . .

Życie pani, Katarzyno Iwanowno, upłynie w cierpiętniczej kontemplacji własnych uczuć, własnego bohaterstwa i własnej niedoli; ale w końcu cierpienia pani złagodnieją i życie pani obróci się w słodkie rozpamiętywanie urzeczywistnionego raz na zawsze, niezłomnego i dumnego zamiaru, istotnie w swoim rodzaju dumnego, i chociaż pełnego determinacji, lecz zakończonego zwycięstwem; ta właśnie świadomość da pani w końcu najpełniejsze zadowolenie i pogodzi ją ze wszystkim...

  Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


16 stycznia 2013

milczy i uśmiecha się tylko. . .

Dobrze mówił wczoraj Iwan, chociaż obaj mieliśmy w czubach. Iwan to samochwał, żadnej on tam mądrości nie ma... ani wykształcenia specjalnego też. Milczy i uśmiecha się tylko, a ludzie myślą, że wszystkie rozumy pozjadał. Alosza słuchał w milczeniu.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


nie przystoi nawet porządnemu człowiekowi do raju się pchać. . .

A twojego raju, Aleksy Fiodorowiczu, wcale nie pragnę, nie przystoi nawet porządnemu człowiekowi do raju się pchać, jeśli ów raj nawet istnieje. Według mnie, zasnę snem nieprzespanym i nie obudzę się więcej, bo nic tam nie ma. Módlcie się za mnie, jak chcecie, a jak nie chcecie, to pal was diabli. Taka jest moja filozofia.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


I mnie już dodawać nic nie trzeba!
 

słodsze jest życie w porubstwie. . .

Dlatego ciułam teraz sam dla siebie, zapamiętaj to sobie, bo do końca chce żyć w porubstwie, a jakże, zapamiętaj to sobie. Słodsze jest życie w porubstwie: wszyscy pioruny niby ciskają, a sami nic innego nie robią, tylko skrycie, a ja otwarcie. Za te moja szczerość wszyscy rozpustnicy tak się na mnie rzucają.

  Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)



Porubstwo - rozwiązłość seksualna.

wybaw tych, którzy do ciebie modlić się nie chcą. . .

Nie miejcie nienawiści względem ateistów, fałszywych proroków, materialistów, nawet złych, a nie tylko dobrych, bo i miedzy nimi jest wielu dobrych, zwłaszcza w obecnych czasach. Módlcie się tylko za nich, mówiąc: „Boże, zmiłuj się nad tymi, za których się nikt nie modli, i wybaw tych, którzy do Ciebie modlić się nie chcą.”

  Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)



15 stycznia 2013

amy, mądrzy ludzie, będziemy siedzieć w cieple i koniaczek smakować. . .

- Aby prawda rychlej zapanowała.
- Ale skoro ta prawda zapanuje, to przede wszystkim ojca ograbia, a potem... wyrzuca.
- Otóż to! Właściwie bodaj że masz racje. Ach, co za osioł ze mnie! - zawołał nagle Fiodor Pawłowicz uderzając się z lekka w czoło. - No, to niech sobie tam stoi twój monasterek, Aloszka, jeżeli już tak ma być. A my, mądrzy ludzie, będziemy siedzieć w cieple i koniaczek smakować. Wiesz co, Iwan, prawdopodobnie sam Pan Bóg tak to urządził. Powiedz no: jest Bóg czy Go nie ma? Poczekaj, mów z cała stanowczością, poważnie! Czego się znowu śmiejesz?
- Śmieje się, bo ojciec sam poprzednio zrobił bardzo dowcipna uwagę na temat wiary Smierdiakowa i dwóch starców, którzy potrafią góry przenosić.
- Czy to podobne?
- Bardzo.
- Ano, to ja jestem rdzennie rosyjskim typem i mam cechy rosyjskie, a ciebie, mój filozofie, też można przyłapać na podobnych rzeczach. Chcesz, to złapie. Idźmy o zakład, że jutro złapie. A teraz odpowiedz: jest Bóg czy Go nie ma? Tylko poważnie. Teraz wymagam odpowiedzi!
- Nie, nie ma Boga.
- Aloszka, jest Bóg?
- Jest Bóg.
- Iwan, a nieśmiertelność, powiedzmy, malutka, no, najmniejsza?
- Nie ma nieśmiertelności.
- Żadnej?
- Żadnej.
- To znaczy absolutne zero albo nicość. A może jest jakaś ociupinka? Przecież chyba nie nicość!
- Kompletne zero.
- Aloszka, jest nieśmiertelność?
- Jest.
- I Bóg, i nieśmiertelność?
- I Bóg, i nieśmiertelność. W Bogu właśnie nieśmiertelność.
- Hm! Prawdopodobnie Iwan ma słuszność. Boże, pomyśleć tylko, ile to wiary, ile wszystkich sił potracił człowiek nadaremnie na to marzenie, i to od tylu tysięcy lat! Kto sobie tak pokpiwa z człowieka? Iwan! Po raz ostatni i stanowczo: jest Bóg czy nie ma? Po raz ostatni!
- I po raz ostatni odpowiadam: nie ma.
- Któż sobie pokpiwa z ludzi, Iwanie?
- Diabeł zapewne - uśmiechnął się Iwan Fiodorowicz.
- A diabeł jest?
- Nie, diabła też nie ma.
- Szkoda. Do licha, cóż bym zrobił z tym, który pierwszy Boga wymyślił! Powiesiłbym go na suchej gałęzi, a i tego za mało.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


 

którzy w sekrecie wypraszają zbawienia na pustyni egipskiej. . .

- Osądźcie sami, Grzegorzu Wasiliewiczu - rezolutnie i spokojnie ciągnął dalej Smierdiakow zdając sobie sprawę ze swego zwycięstwa i szlachetnie oszczędzając pokonanego przeciwnika. - Osądźcie sami, Grzegorzu Wasiliewiczu, przecież napisane jest w samej historii świętej, że jeżeli macie wiarę choćby na tycie ziarenko i mówicie do góry, żeby zeszła do morza, to zejdzie ona, nie zwlekając, na pierwsze wasze wezwanie. Cóż, Grzegorzu Wasiliewiczu, jeżeli ja jestem niewierzący, a wy jesteście faktycznie tak wierzący, że nawet stale mnie besztacie, to spróbujcież sami powiedzieć owej górze, aby (nie powiem, do morza, bo do morza jest stad daleko), aby, no, do rzeczki naszej cuchnącej zeszła, do tej, co to za ogrodem naszym płynie, a wówczas zobaczycie w tej samej chwili, że ona nie tylko nie zejdzie, lecz będzie stała na dawnym miejscu jak przedtem, nieporuszona, choćbyście nie wiem jak krzyczeli. A to znaczy, że i wy także nie wierzycie, Grzegorzu Wasiliewiczu, jak należy, ale na innych za to pomstujecie. Jeśli zaś zważyć, że nikt, nie tylko wy, Grzegorzu Wasiliewiczu, ale nikt a nikt, od najwyższych osób aż do ostatniego chama, nie potrafi zepchnąć góry do morza, z wyjątkiem chyba jednego człowieka na całej ziemi - jednego albo najwyżej dwóch, którzy w sekrecie wypraszają zbawienia na pustyni egipskiej, i dlatego nikt o nich nie wie - jeżeli tak jest, jeżeli wszyscy inni okazują się niedowiarkami, to czyż tych wszystkich, to znaczy ludność całej ziemi, oprócz tamtych dwóch pustelników, przeklnie Pan Bóg i mimo miłosierdzia swojego, tak znanego i rozsławionego, żadnemu z nich nie odpuści? A przeto i ja tuszę, że chociem wątpił, nie będą jednak policzone mi grzechy moje, jeżeli wyleje łzy skruchy.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)

 

w wieczyste wejść sojusze. . .

Chwała Panu na świecie,
Chwała Panu i we mnie!...

Nie wierz gawiedzi pustej i kłamliwej,
Zaniechaj zwątpień...

Człowieku, bądź szlachetny!

Grozą i lękiem zewsząd gnany,
Kryjąc się w grotach górskich skał,
Człowiek pierwotny, troglodyta,
Pustkę i wkoło zniszczenie siał...
Łowom oddany, zbrojny, dziki,
Przebiegał leśnych puszczy głąb...
O, biada wyrzuconym falom
Na niegościnnych brzegów zrąb!...

Z Olimpu, za porwana córa,
Ceres bogini spieszy w ślad:
Aż przed nią w całej swej ohydzie
Ściele się pusty, dziki świat.
Nigdzie schronienia ni gościny,
Żaden tu czci nie bierze bóg,
Wonnych kadzideł dym ofiarny
Nie płynie znikąd w niebios próg.

Nikt na biesiadny stół nie stawi
Soczystych gron i złotych zbóż;
Wszędy pobitych trupów szczątki
I ofiar krwią dymiący nóż...
Gdzie rzuci okiem niebios córa -
Niosąca zbożny, święty trud,
Wszędy w najgłębszym poniżeniu
Nurza się biedny ludzki ród!

Człowiek, by wznieść się z poniżenia
I hartem wzmocnić dusze,
Musi z prastarą matką ziemią
W wieczyste wejść sojusze.

Radość poi świat żywiołem.
Leje czysty zdrój istnienia,
Radość z piersi przyrodzenia
Zły i dobry piją społem!
Nam śle lubość, nektar w gronie,
Przyjaźń, której śmierć jest niczem!
Dla robaka w chuci płonie;
Cherub Boskim rad obliczem.

Radość twórcza mocą wrząca
Leje wieczność z chwil kropelki!
Radość, radość w ruch potrąca
Zegar światów, zegar wielki!
Ona z ziarna kwiatem tryska,
Z firmamentu zorza jasna!
W krężny obieg sfery ciska,
Które w głębiach oka gasną!

Dla robaka w chuci płonie.

                           Fiodor Dostojewski (wiersz z powieści Bracia Karamazow, 1880)

 

14 stycznia 2013

dla człowieka niewierzącego, ale szanującego przekonania innych. . .

Dla Lewina, jako dla człowieka niewierzącego, ale szanującego przekonania innych, obecność na jakichkolwiek obrzędach kościelnych i udział w nich były bardzo przykre. Teraz, w tym uczulonym na wszystko, roztkliwionym nastroju, w jakim się znajdował, przymus udawania był dlań nie tylko bolesny, ale wydawał mu się wprost nie do zniesienia. Właśnie teraz, u szczytu swej glorii, w pełni rozkwitu miałby być zmuszony albo kłamać, albo profanować rzeczy święte. Nie czuł się zdolny ani do jednego, ani do drugiego. Daremnie dopytywał się raz po raz Stiepana Arkadjicza, czy nie można by otrzymać zaświadczenia nie przystępując do sakramentów; ten jednak oświadczył, że to niemożliwe.
— I cóż ci to szkodzi? Toż to tylko dwa dni! Poza tym, to przemiły, mądry staruszek. Wyrwie ci ten ząb tak, że nawet tego nie zauważysz.
   Stojąc w cerkwi na pierwszej mszy Lewin spróbował odnowić w pamięci młodzieńcze wspomnienia tych mocnych uczuć religijnych, jakie żywił mając szesnaście, siedemnaście lat, lecz wnet przekonał się, że było to dla niego zupełną niemożliwością. Próbował spojrzeć na to wszystko, jak na nic nie znaczący, niepotrzebny zwyczaj, podobny do zwyczaju składania wizyt, ale czuł, że i tego absolutnie nie potrafi. Stosunek Lewina do religii był — jak i u większości ludzi mu współczesnych — zupełnie nieokreślony: nie mógł zdobyć się na wiarę, ale nie był także całkiem przekonany, że to wszystko było nieprawdą. Dlatego, nie będąc w stanie ani wierzyć, że to, co czynił, miało jakąś wagę, ani ustosunkować się do tego obojętnie, jak do pustej formalności, czuł się przez cały czas tych nabożeństw niezręcznie; wstydził się, że robi coś, czego sam nie rozumie, a więc — jak mówił mu głos wewnętrzny — coś nieszczerego i niedobrego.

Lew Tołstoj (fragment powieści Anna Karenina, 1877)



13 stycznia 2013

ta-ta-ta! obłuda i oklepane frazesy!. . .

- Pan daruje, że przerwę - odezwał się nagle ihumen. - Dawno już powiedziano: ,,I spadną na ciebie zniewagi i krzywdy wszelakie. Lecz ja wszystko usłyszę i rzeknę sobie: to lekarstwo Chrystusa, owe, które zesłał, iżby wyleczyło pyszna dusze moja.” A przeto i my dziękujemy ci w pokorze, gościu najdroższy!
Co mówiąc pokłonił się w pas Fiodorowi Pawłowiczowi.
- Ta-ta-ta! Obłuda i oklepane frazesy! Oklepane frazesy i oklepane gesty! Stara blaga i udana czołobitność! znamy te pokłony. „Pocałunek w usta i sztylet w serce”, jak w Zbójcach Schillera. Nie lubię, ojcze, fałszu, łaknę prawdy! Ale prawdy nie znajdzie się w kiełbikach, jak już oświadczyłem! Ojcowie mnisi, czemu pościcie? Dlaczego spodziewacie się za to zapłaty w niebiesiech? Przecie za taka zapłatę i jam gotów pościć! Nie, mnichu świątobliwy, bądź no cnotliwy w życiu, bądź pożyteczny dla społeczeństwa nie zamykając się w monasterze na gotowy chleb, nie licząc na nagrodę tam w górze - z tym to trudniej będzie. I ja też potrafię, ojcze wielebny, ładnie mówić. Czego oni tu nie naszykowali - mówiąc to podszedł do stołu. - Portwejn stary, miodek braci Jelisiejewów, ach, ci ojcowie! Nie przypomina to kiełbików. Patrzajcie, co butelczyn ojcowie nastawili, he, he, he! A kto tego wszystkiego dostarczył? Chłop rosyjski, a jakże, grosze swoje tu znosi, zaharowane strudzonymi rękoma, ostatni kawałek chleba wydziera rodzinie swej i państwo! Wszak wy, ojcowie świeci, z ludu naszego ostatnie soki wysysacie!

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)



   

gorączkował i perorował z alteracją. . .

Dosyć duże, ciemne i cokolwiek wypukłe oczy, choć spoglądały twardo, ale przy tym jakoś niepewnie. Nawet w chwilach gdy najbardziej się gorączkował i perorował z alteracją, spojrzenie jego nie harmonizowało bynajmniej z zewnętrznym nastrojem i wyrażało coś zgoła innego, czasem nawet jakieś uczucie rażąco nie licujące z daną chwilą. „Trudno poznać, o czym on myśli” - mawiali nieraz jego rozmówcy.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)



 
 

trzecie kuszenie diabelskie. . .

I to, co na rozum ludzki bardzo jest może dalekie, z wyroku Bożego może stac już za drzwiami. I to sie spełni, spełni!
- Spełni sie, spełni! - surowo, z nabożna pokora potwierdził ojciec Paisij.
- Dziwne, nad wyraz dziwne! - odezwał sie Miusow, nie tyle zapalczywie, co z jakims skrytym oburzeniem.
- Co się panu wydaje tak dziwnym? - zapytał ostrożnie ojciec Józef.
- Cóż to takiego, doprawdy? - zawołał Miusow, jakby sobie folgujac - usuwa sie na ziemi panstwa, a Kosciół podnosi sie do godnosci panstwa! To już nie ultramontanizm, to jakis arcyultramontanizm! Cos takiego nie sniło sie nawet papieżowi Grzegorzowi VII!
- Raczył pan zrozumieć na opak - odrzekł surowo ojciec Paisij. - Nie Kościół przemienia się w państwo, niechże pan to wreszcie pojmie. To właśnie jest Rzym i jego marzenie. To właśnie trzecie kuszenie diabelskie! Przeciwnie, państwo przeobraża się w Kościół, wznosi się ku Kościołowi i staje się na całej ziemi powszechnym Kościołem - chybaż to jest zupełnym przeciwieństwem i ultramontanizmu, i Rzymu, i rozumienia pańskiego. Jest to wielkie przeznaczenie prawosławia na ziemi. Od Wschodu owa gwiazda zajaśnieje.

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


 
   

12 stycznia 2013

i sutki, które cie karmiły”, zwłaszcza sutki!. . .

- „Błogosławione łono, które cię nosiło, i sutki, które cię karmiły”, zwłaszcza sutki! Powiedziawszy: ,,nie wstydź się siebie, bo z tego tylko wszystko zło wynika”, przejrzałeś mnie, ojcze wielebny, na wylot. Właśnie w tym rzecz, że gdy wchodzę miedzy ludzi, wydaje mi się, że jestem najpodlejszy z nich wszystkich i że wszyscy maja mnie za błazna, tak że „i owszem, będę robił z siebie błazna, nie obchodzi mnie nic a nic wasza opinia, ponieważ wszyscy bez wyjątku jesteście po stokroć podlejsi ode mnie!” Ot, czemu jestem błaznem, ze wstydu błaznuje, wielki starcze, ze wstydu. Z podejrzliwości, tylko z podejrzliwości figle płatam. A przecież gdybym tylko był przekonany, że jak wejdę, wszyscy mnie będą uważać za najsympatyczniejszego na świecie i najmądrzejszego człowieka - Boże wielki, jaki byłbym wtedy dobry!

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


trumna z ciałem męczennika zerwała się z katafalku i została wyrzucona ze świątyni. . .

Opowiadają na przykład, że kiedyś w zaraniu chrześcijaństwa pewien nowicjusz, nie wykonawszy zlecenia swego starca, opuścił monaster i wywędrował do innego kraju, mianowicie z Syrii do Egiptu, i tam, po życiu pełnym wielkich i zbożnych trudów, poniósł śmierć męczeńską za wiarę. Ale gdy leżał w cerkwi, czczony jako święty, nagle po wezwaniu diakona: „Ustąpcie stad, wykleci!” - trumna z ciałem męczennika zerwała się z katafalku i została wyrzucona ze świątyni; powtórzyło się to trzykrotnie. I wówczas stało się wiadome, że świątobliwy męczennik naruszył był śluby posłuszeństwa i opuścił swego starca, a przeto mimo swe wielkie czyny nie dostanie rozgrzeszenia, dopóki mu starzec jego nie odpuści. I dopiero gdy zawezwany starzec uwolnił go od uczynionego ślubu, można było zwłoki męczennika pogrzebać.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


albowiem socjalizm jest nie tylko kwestia proletariatu, czyli tak zwanego czwartego stanu, lecz w najistotniejszej swej treści zagadnieniem ateizmu. . .

Skoro tylko po surowym namyśle doszedł do przekonania, że jest Bóg i nieśmiertelność duszy, natychmiast zupełnie naturalnie powiedział sobie: „Chce żyć dla nieśmiertelności i nie przyjmuje połowicznego kompromisu.” Wiadomo również, że gdyby zdecydował, że nie ma Boga i nieśmiertelności, to niechybnie zostałby od razu ateista i socjalista (albowiem socjalizm jest nie tylko kwestia proletariatu, czyli tak zwanego czwartego stanu, lecz w najistotniejszej swej treści zagadnieniem ateizmu, zagadnieniem współczesnego ateizmu, zagadnieniem wieży Babel, Wznoszonej właśnie bez Boga, nie gwoli osiągnięcia nieba na ziemi, lecz dla ściągnięcia nieba ku ziemi).

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)

j'ai vu l'ombre d'une cocher, qui avec l'ombre d'une brosse frottait l'ombre d'une carrosse. . .

Dobrze, myślę sobie, widły. A skądże te widły? A z czego te widły? Z żelaza może? A gdzież kują te widły? Fabrykę tam maja czy jak? Przecież tam w monasterze mnichy pewnikiem myślą, że w piekle jest na przykład sufit. A ja, kochasiu, gotów jestem w piekło uwierzyć, ale w każdym razie bez sufitu; wygląda to jakoś delikatniej, inteligentniej, po luterańsku mianowicie. A właściwie, miedzy nami mówiąc, nie wszystko jedno, z sufitem czy bez sufitu? Masz tobie, diabelne zagadnienie! No, a jeśli nie ma sufitu, to znaczy nie ma też i wideł. A jeżeli nie ma wideł i innych rzeczy, w takim razie wszystko to duby smalone; kto mnie wówczas na widły chwyci, bo jak nie pochwyci, to i cóż wówczas będzie, gdzież prawda na świecie? Il faudrait les inventer, te widły, specjalnie dla mnie, dla mnie samego, bo gdybyś ty wiedział, Alosza, jaki ze mnie grzesznik bezecny!
- Ależ tam nie ma wideł - odrzekł Alosza cicho i poważnie, patrzac na ojca.
- Tak, tak jest, tam sa tylko cienie wideł. Wiem, wiem. To pewien Francuz tak opisywał piekło: J'ai vu l'ombre d'une cocher, qui avec l'ombre d'une brosse frottait l'ombre d'une carrosse.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)




11 stycznia 2013

to i owo. . .

Tadeusz Różewicz. To i owo, 2012.




na ty z czesławem. . .

Nie "ty-kaliśmy" się
nie wypiliśmy
"bruderszaftu" ("brudzia")

zawsze mówiliśmy do siebie
"per" pan
była zgoda
że "ty" nam nie pasuje
a znaliśmy się
chyba 55 lat
ja nie mówiłem ani
Czesławie ani Czesiu
ani Cesiek
nie było to potrzebne
ani Panu ani mnie
między "panami" nie ma
pewnych form które mogą
zaistnieć między
Tadziem i Ceśkiem

                          Tadeusz Różewicz (z tomu To i owo, 2012)


08 stycznia 2013

o drogach twórcy. . .

O Drogach Twórcy

Chcesz, bracie mój, w osamotnienie iść? Chcesz drogi ku samemu sobie szukać? Uczyń zwłokę krótką i posłuchaj mnie.
"Kto szuka, łatwo sam się gubi. Każde osamotnienie jest przewinieniem" - tak oto mawia trzoda. A tyś długo należał do trzody.
Głos trzody długo odzywać się w tobie jeszcze będzie. I gdy nawet mówić poczniesz: "Nie mam już z wami wspólnego sumienia", będzie to głosem skargi i bólem twym.
Bo zważ, ten ból nawet porodziło owo wspólne sumienie; tego sumienia ostatnie przebłyski żarzą się jeszcze w twym smętku.
Chcesz więc drogą tego smętku pójść, jako iż jest to droga do ciebie samego? Pokażże mi swe prawo i swe siły ku temu! Czyś jest nową siłą i nowem prawem?
Czyś jest nowym ruchem? Z siebie toczącym się kołem? Czy możesz zmusić gwiazdy, aby wokół ciebie krążyły? Ach, tyle jest pochutliwości ku wyżynom! Bywa tyle pokurczy próżności! Pokaż mi, żeś nie jest z pożądliwych, a próżnych!
Ach, jest tyle wielkich myśli, co są jako miechy tylko: nadymają i jeszcze bardziej pustymi czynią.
Zwiesz się wolnym? Myśl, co tobą włada, usłyszeć pragnę, nie zaś, iż z jarzma jakiego umknąć się zdołałeś.
Czyś jest z tych, którym z- jarzma umykać się wolno? Niejeden ostatnią swą wartość precz odrzucił, gdy odrzucił swą służebność.
Wolny od czego? Lecz cóż to Zaratustrę obchodzić może! Jasno niech mi twe oczy zwiastują: ku czemu wolny? Zali zdołasz nadać sobie swe zło i dobro i zawiesić wolę swą nad sobą jako zakon?
Zali potrafisz sędzią być sobie i mścicielem własnego zakonu?
Straszne jest to sam na sam z sędzią i mścicielem własnego zakonu. Tak zostaje wyrzucona gwiazda w przestrzeń pustą i w lodowate tchnienie osamotnienia.
Dziś jeszcze cierpisz z powodu wielu, ty jeden; dziś jeszcze masz całkowitą otuchę i nadzieje wszystkie.
Lecz przyjdzie czas, gdy cię umęczy samotność, gdy się twa duma nagnie, a otucha trzeszczeć pocznie. Wówczas krzyczeć będziesz: .Jestem sam!"
Przyjdzie czas, gdy nie dojrzysz swej wybujałości, zaś na swą niskość zbyt bliskiem okiem patrzeć poczniesz; nawet twa wzniosłość straszyć cię będzie niby upiór. I krzyczeć będziesz kiedyś: "Wszystko jest fałszem!"
Są uczucia, co samotnika zamordować pragną; gdy im się to nie udaje, wówczas same zamrzeć muszą! Zali zdobędziesz się na to, zdołasz być mordercą?
 Zali poznałeś już, bracie mój, słowo "wzgarda"? Oraz męczarnię swego poczucia słuszności, gdy zechcesz być sprawiedliwym dla tych, co tobą gardzą?
 Zmuszasz wielu, aby, zbywszy dawnych o tobie mniemań, uczyli się ponownie sądzić ciebie: ciężko ci to policzą. Zbliżyłeś się do nich i minąłeś ich: tego ci nigdy nie wybaczą.
Wschodzisz ponad nich, lecz im wyżej się wspinasz, tem mniejszym widzi cię oko zawiści. Najbardziej jednak znienawidzeni bywają polotni.
"Jakżebyście wy zdołali oddać mi sprawiedliwość! - tak mawiać winieneś. - Obieram sobie waszą niesprawiedliwość jako mnie przypadający udział".
Niesprawiedliwość i brud miotają za samotnikiem: jednakże, bracie mój, jeśli gwiazdą chcesz być, musisz im mimo to świecić.
A strzeż się dobrych i sprawiedliwych! Oni zawsze radzi ukrzyżować tych, co .własną sobie wynajdują cnotę - nienawidzą samotnika.
Miej się na baczności przed świętą prostodusznością! Wszystko, co nieprostoduszne, jest dla niej nieświęte; chętnie przy tem ogniem ona igra - ogniem stosu.
I wystrzegaj się porywów swej miłości! Zbyt szybko wyciąga samotnik rękę ku temu, kogo napotyka.
Niektórym ludziom nie wolno ci podawać dłoni, lecz łapę; chcę przy tem, aby twa łapa i pazury miała.
Lecz najgorszym wrogiem, jakiego napotkać możesz, będziesz zawsze ty oto dla samego siebie; sam czyhasz na siebie po jaskiniach i lasach.
Idziesz, samotniku, drogą ku samemu sobie! Tuż obok ciebie droga twa wiedzie i tuż obok twych dyabłów!
Kacerzem będziesz dla siebie i czarownicą, będziesz i wróżbiarzem, i błaznem, i wątpicielem, i nieświętym, i złoczyńcą.
Winieneś pragnąć, abyś się spalił we własnym ogniu, bo jako odnowić się chcesz, jeśliś się wprzódy w popiół nie zamienił!
Idziesz, samotniku, drogą tworzącego: boga chcesz sobie stworzyć z siedmiu dyabłów swoich!
Idziesz, samotniku, drogą miłującego: samegoś siebie umiłował i gardzisz przeto sobą, jako gardzą, którzy kochają.
Tworzyć pragnie kochający, jako że wzgardził! Cóż ten wie o miłości, co nie musiał gardzić tem właśnie, co ukochał!
Z miłością swą idź do samotni i z twórczością swą, o bracie mój - późno powlecze się wreszcie za tobą kulawa sprawiedliwość.
I ze łzami memi idź w samotnię swą, o bracie mój! Kocham tego, co ponad siebie samego tworzyć pragnie i tak oto zanika.
Tako rzecze Zaratustra.


Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)

jednego mam wokół siebie zawsze za wiele - myślał pustelnik. . .

Jednego mam wokół siebie zawsze za wiele - myślał pustelnik. - Zawsze tylko: jeden razy jeden; gdy trwa dłużej, uczyni dwa!"
Ja i mnie są zawsze w zbyt żarliwej ze sobą gawędzie: jakżeby to wytrzymać się dało, gdyby nie było przyjaciela?
Dla pustelnika przyjaciel jest zawsze trzecim: trzeci jest korkiem, nie dopuszczającym, by rozmowa dwóch zapadła w głębie.
Och, zbyt wiele głębin czyha na wszystkich pustelników. Dlatego też tęsknią do przyjaciela i do jego wyżyn.
Nasza wiara w innych pokazuje, w co pragnęlibyśmy uwierzyć w samych sobie. Tęsknota za przyjacielem jest naszym zdrajcą.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)


o muchach na rynku. . .

Uciekaj, przyjacielu, do samotni swej. Widzę, żeś ogłuszony hałasem wielkich ludzi i żądłem małych.
Godnie umieją milczeć wraz z tobą las i skała. Upodobnij się znów drzewu, które ukochałeś, drzewu gałęzistemu: ciche i zasłuchane zawisło oto nad morzem.
Gdzie samotność się kończy, tam się zaczyna targ, a gdzie się targi poczynają, tam się wszczyna hałas wielkich aktorów i rojne bzykanie much jadowitych.
(...)
Z dala od rynku i sławy dzieje się wszystko, co wielkie; z dala od rynku i sławy mieszkają z dawien dawna odkrywcy nowych wartości.
Uciekaj, przyjacielu, do samotni swej: widzę, żeć pokąsały muchy jadowite. Uciekaj tam, gdzie wieje ostre i tęgie powietrze!
Uciekaj do samotni swej! Żyłeś zbyt blisko małych i mizernych. Uciekaj od ich zemsty niewidocznej! Przeciw tobie są oni zemstą tylko.
I nie podnoś na nich ramienia! Niezliczone są ich mrowia, zaś nie twoim jest udziałem być oganką na muchy.
Niezliczeni są mali i mizerni; zaś niejedną dumną budowę zniszczyły krople deszczowe i chwasty czepne.
Głazem nie jesteś, a jednak jużeś mi wydrążon od licznych kropel. Połamiesz mi się i pokruszysz od tych kropel licznych.
Widzę, żeć umęczyły muchy jadowite, setki krwawych zadzierek na tobie widzę, a duma twa oburzać się nawet nie chce.
Krwi z ciebie pragną w całej niewinności, krwi pożądają ich bez-krwiste dusze, kłują tedy w całej niewinności.
Lecz ty, głęboki, cierpisz zbyt głęboko od drobnych nawet ran; i je-szcześ się uleczyć nie zdołał, a już taki sam robak jadowity prześlizgnął się po twej dłoni.
Zbyt dumny mi jesteś, by zabijać tych złakomionych. Strzeż się jednak, abyć się nie stało przeznaczeniem fatalnem dźwiganie wszystkich tych krzywd jadowitych!
(...)
Wszystko, co bardzo rozważane bywa, staje się wreszcie wątpliwe.
Pokarzą cię za wszystkie twe cnoty. Przebaczą ci z całej duszy tylko twe chybienia.
Ponieważ jesteś łagodny i sprawiedliwego ducha, mówisz przeto:
"Niewinni są oni drobnego istnienia swego". Lecz ich ciasna dusza myśli: "Winą jest każde wielkie życie"
(...)
Co w człowieku poznać jesteśmy w stanie, to też w nim i rozogniamy. Strzeż się więc przed małymi!
Małymi czują się przed tobą, a ich niskość tli się i żarzy zemstą niewidoczną przeciw tobie.
Czyś nie postrzegał, jako niemieją nagle, ilekroć zbliżałeś się do nich, i jak opuszczała ich siła niby dym dogasającego ogniska?
Tak więc, przyjacielu, jesteś złym sumieniem bliźnich swoich, gdyż nie są warci ciebie. Nienawidzą cię przeto i krew by twą źłopać radzi.
Bliźni twoi będą dla ciebie zawsze muchami jadowitemi; co wielkiego jest w tobie, to właśnie jadem napawać ich będzie i muchy z nich czynić.
Uciekaj, bracie, do samotni swej i tam, gdzie wieją ostre i surowe tchnienia. Nie twoim to udziałem być oganką na muchy.
Tako rzecze Zaratustra.


Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
 
 

niełatwo cudzą krew zrozumieć. . .

Ze wszystkiego, co czytam, lubię to tylko, co krwią było pisane. Pisz krwią, a dowiesz się, że krew jest duchem.
Niełatwo cudzą krew zrozumieć; nienawidzę też czytających leniwców.
Kto zna czytelnika, ten dla niego nic robić nie będzie. Jeszcze jedno stulecie czytelników - i duch nawet śmierdzieć zacznie.
Że każdemu wolno nauczyć się czytać, to psuje z czasem nie tylko pisanie, lecz i myśli.
Niegdyś duch był bogiem, potem przedzierzgnął się w człowieka, dziś staje się motłochem.
Kto krwią i w przypowieściach pisze, nie chce, by go czytano, żąda, by się go na pamięć uczono.
W górach najbliższą drogą jest droga od wierzchołka do wierzchołka, lecz na to trzeba mieć długie nogi. Przypowieści niechaj tu będą wierzchołkami, a ci, do których się mówi, wielcy i rośli.
Powietrze rzadkie i czyste, niebezpieczeństwo bliskie i duch pełen radosnej złośliwości: to godzi się dobrze jedno z drugiem.
Chcę mieć psotne duchy wokół siebie, gdyż odważny jestem. Odwaga, co upiory wystrasza, sama psotne duchy sobie stwarza - odwaga śmiać się chce.

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
 
 

07 stycznia 2013

tak się poczęło znijście zaratustry. . .

Mówił to Zaratustra do serca swego, gdy słońce na południu stało. Nagle spojrzał pytająco w górę, gdyż usłyszał ostry krzyk ptaka. Patrzy
- oto orzeł ciągnie górą, szerokie zataczając koliska; zawisa na nim wąż, wszakże nie jako łup, lecz jako druh; gdyż owija mu się wokół szyi pierściennymi kręgi.
- Moje to zwierzęta! - wołał Zaratustra, radując się serdecznie.
- Najmądrzejsze zwierzę pod słońcem i najroztropniejsze zwierzę pod słońcem - na wywiady wyruszyły one.
Wywiedzieć się pragną, zali Zaratustra żyje jeszcze. Zaprawdę, żywięź ja jeszcze?
Niebezpieczniej było mi śród ludzi niźli pośród zwierząt, niebez-piecznemi drogi idzie Zaratustra. Niechże mię zwierzęta moje wiodą!
Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, wspomniał nagle na słowa świętego z lasu, westchnął i rzekł do swego serca:
"Obym był rozważniejszy! Obym był aż do głębi rozważny jako wąż mój! Lecz o niemożebną upraszam ja rzecz: błagam więc mą dumę, aby zawsze szła w parze z mą roztropnością!
A gdy mię ma roztropność opuści - och, lubi ona odlatywać! - wówczas niech się ma duma z szaleństwem mem poniesie!"
Tak się poczęło znijście Zaratustry.



Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)

ziarno swej najwyższej nadziei. . .

- Czas, by człowiek cel sobie wytknął. Czas, by zasiał ziarno swej najwyższej nadziei. Jeszcze ziemia dość bogata, lecz przyjdzie czas, gdy się stanie tak biedna i oswojona, że z tego ziarna nadziei żadne wyższe drzewo już nie wyrośnie. Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek niezdolny będzie wyrzucić strzały tęsknoty ponad człowieka, gdy zwiotczeje cięciwa łuku jego! Powiadam wam, trzeba mieć chaos w sobie, by porodzić gwiazdę tańczącą. Powiadam wam, wiele chaosu jest jeszcze w was. Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek żadnej gwiazdy porodzić nie będzie zdolen; Biada! Zbliża się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka, człowieka, co nawet samym sobą już gardzić nie zdoła.



Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)
 
 
   

bóg już umarł!. . .

Zaratustra zstępował samotny z gór, nie spotykając po drodze nikogo. Gdy jednak w las się zanurzył, stanął nagle przed nim starzec, co opuścił chatę swą świętą, aby korzonków szukać po lesie.
(...)
- I cóż robi święty w lesie? - zapytał Zaratustra.
Święty odparł: - Pieśni składam i śpiewam je, a gdy pieśni składam, śmieję się i płaczę, i pomrukuję z cicha: tak Boga chwalę.
Śpiewem, płaczem, śmiechem i pomrukiem chwalę Boga, który jest moim Bogiem. Lecz cóż to niesiesz ty nam w darze?
Gdy Zaratustra te słowa usłyszał, pokłonił się świętemu i rzekł: - Czemże was mógłbym ja obdarzyć? Pozwólcie mi jednak odejść czem prędzej, abym wam czego nie odebrał! - I tak oto rozstali się ze sobą starzec i mąż, śmiejąc się jako dwa żaki.
Gdy Zaratustra sam pozostał, rzekł do swego serca:
"Czyżby to było możliwe! Wszak ten święty starzec nic jeszcze w swem lesie nie słyszał o tem, że Bóg już umarł!"
(...)
Niegdyś było bluźnierstwo Bogu największem zuchwalstwem, lecz Bóg umarł, a z nim zmarli i ci bluźniercy. Ziemi bluźnić jest rzeczą najstraszniejszą, jako też cenić bardziej wnętrzności niezbadanego niźli treść tej ziemi!
Niegdyś spoglądała dusza wzgardliwie na ciało; naonczas była ta wzgarda czemś najwyźszem; chciała mieć dusza ciało chudem, wstręt-nem, zagłodzonem. Mniemała, iż się ciału i ziemi tak oto umknie. O, ta dusza była sama jeszcze chuda, wstrętna i zagłodzona, i okrucieństwo było rozkoszą tej duszy!

Fryderyk Nietzsche 
(z działa filozoficznego Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, 1885)

oto się zjawił pan, wam on jest dan!. . .

C h ó r     k o b i e t

Jego służebne, Gdy legł na grobu dno, W
rańtuchy zgrzebne Tuśmy spowiły Go, Kłoniąc kolana,
Maści niesiemy Mu, Ach, ale Pana Nie ma już tu!

C h ó r     a n i o ł ó w

Pan zmartwychpowstał! Błogosławiony
Ten, który onej Niewysłowionej Próbie był sprostał.

F a u s t

Czemuż, potężne dźwięki a pieściwe, Tu mnie szukacie,
gdzie leży proch sizary? Tam dzwońcie, kędy biją serca
tkliwe!
Orędzie słyszę wprawdzie, ale brak mi wiary;
Wszak cud to wiary jest najmilsze dziecię.
Ja nie śmiem wznieść się w onych sfer ogromy,
Skąd to posianie ku mnie spływa.
Lecz dźwięk ten, od młodości tak znajomy,
Teraz mię znowu do życia przyzywa.
Ongiś niebiańskich pocałunków czar
Zlewał się na mnie w ciszę isaba.tową;
Wonczas mi tak wróżetonie dźwięczał dzwon nad głową,
A modły były jak namiętny żar.
Niepokój słodki i tęsknica
Przez łąki gnały mię i gaje,
Z oczu tryskała łez krynica,
Czułem, jak we mnie świat powstaje.
Ta pieśń wiosenne święta mi wieściła,
Szczęsnych, młodzieńczych zabaw tok;
Dziś znów, z dziecinną wiarą, wąpommień siła
Ostatni, smutny powstrzymuje krok.
O, dźwięozcie dalej, słodkie niebios tony!
Łza płynie, ziemi jestem przywrócony!

C h ó r    u c z n i ó w

Gdy pogrzebiony Wzniósł się ku górze,
Żywy wzniesiony, Zasiadł w lazurze, Gdzie wśród
twórczości sił Radosny wstaje czyn — Ach! Tu, gdzie
ziemski pył, Na ból swój rzucił gmin! Wciąż myślim o
Nim, Tęsknimy nocą, dniem; Mistrzu, łzy ronim Za
szczęściem Twem!

C h ó r    a n i o ł ó w

Pan już nie gości, Kędy grobowy smęt; Pełni radości
Zwolńcie się z pęt! Wam, miłującym, W czynach
chwalącym, Strawę dzielącym, Słowo głoszącym, Raj
zwiastującym Oto się zjawił Pan, Wam On jest dan!

                                      Johann Wolfgang von Goethe (z dramatu Faust, 1833)

  
  

twej duszy krzyk mnie wzruszył. i oto mnie masz!. . .

D u c h

Chciałeś mnie zwołać rozpacznymi modły, Aby mój głos
usłyszeć, aby ujrzeć twarz; Twej duszy krzyk mnie
wzruszył. I oto mnie masz! O nadczłowieku! Jakiż lęk cię
chwycił podły? Gdzież jest twej duszy zew, co się aż do
mnie wkradł? Gdzież pierś, co w tobie utworzyła świat I
chciała, szczęścia uniesiona snami, W pełni odetchnąć
na równi z duchami? Gdzież jest ten Faust, którego głos
mi brzmiał, Który ze wszystkich sił się ku mnie rwał?
Tyżeś to, gdy cię tknął mój wiew, Zadrżał, strwożony aż do
trzew, Robak, lękliwie lgnący w kurz!

                                      Johann Wolfgang von Goethe (z dramatu Faust, 1833)


U m o j e j s f e r y — według filozofa szwedzkiego E, Swedenborga każdy duch ma swoją „sferę", swój zasiąg działania.

i wiem, że człowiek nic wiedzieć nie może!. . .

F a u s t

Ach, oto wszystkie fakultety
Przebyłem: filozofię, prawo
I medycynę -— i niestety
Też teologię pracą krwawą!
A tyle przyniósł mi ten trud,
Żem jest tak mądry jak i wprzód!
Zwę się magistrem i doktorem też,
I już lat dziesięć wzdłuż i wszerz,
W górę i na dół, wspak i w skos
Prowadzę uczniów swych za nos —
I wiem, że człowiek nic wiedzieć nie może!
Od tego serce mi nieomal zgorze.
Choć jestem bardziej niż te błazny bystry,
Te skryby, klechy, doktory, magistry,
Zwątpień nie trapią mnie skrupułów roje
I piekieł ani diabła się nie boję —
Lecz za to wszelką radość mi wydarto;
Nie wmawiam sobie, że wiem, co znać warto,
Ani mnie nawet nadzieja nie łudzi,
Bym mógł poprawić i nawrócić ludzi.
Pieniędzy też ml nie dostaje
Ani zaszczytów, co świat daje;

(...)

Hej! W świat uciekaj z tej udręki!
A owa księga tajemnicza,
Spod Nostradama własnej ręki
Czyż dość wskazówek nie użycza?
Kiedy rozpoznasz gwiazd koleje
I gdy naturze dasz posłuchy,
To siłą ducha ci rozdnieje,
Jak rozmawiają z duchem duchy.
Zmysł trzeźwy darmo dociec usiłuje,
Co w świętych znakach zachowane skrycie.
Jesteście, duchy, bliskość waszą czuję,
Odpowiadajcie, jeśli mnie słyszycie!

                                      Johann Wolfgang von Goethe (z dramatu Faust, 1833)


N o s t r a d am, właśc. Nostradamus, Michel Notredame, (1503—1566) — francuski lekarz, astrolog, meteorolog, wróżbita. Znane jego przepowiednie (Les vrayes centuries et propheties) wydane zostały w 1555 r.

...I g d y naturze... z d u c h em d u c h y — obraz ten zdradza wpływy szwedzkiego spirytysty, teozofa l matematyka Emanuela Swedenborga (1688—1772), którego Goethe poznał osobiście. Według Swedenborga całe niebo składa się z duchów, z których każdy ma swój zasiąg działania. Zstępują one i ukazują się tylko tym, którzy im sprzyjają i są im pokrewni.

...ś w i ę t y c h z n a k a c h — magiczne znaki, hieroglify,

...m a k r o k o smo s (makros — duży, kosmos — świat, gr.) — wszechświat w porówna,niu do człowieka (mikrokos-

więc działać musi, gdy działać rozpocznie. . .

D y r e k t o r

Jużeście dosyć czczych słów zamienili;
Czynów potrzeba mi w tej chwili!
Miast komplementy prawić grzecznie
Można czas zająć użytecznie.
Po co tu czekać na nastroje?
Kto zwykł się wahać, ten ich nie odczuje.
Kto za poetę się uważa,
Poezją niech komenderuje.
Poznaliście żądania moje:
Mocne dawajcie nam napoje;
Lecz spełńcie prędko swe zadanie
Nie będzie jutro, co się dziś nie zdarza,
I wnet się zemści odkładanie,
Postanowienie niechaj więc niezwłocznie
Uchwyci mocno możliwość za poły,
Bo że przebyło już owe mozoły,
Więc działać musi, gdy działać rozpocznie. —
Wiadomo, że na naszej scenie
Kto zechce, byle co próbuje.
Więc na dzisiejsze przedstawienie
Niech maszynami się szafuje.
Dajcie horyzont mały, wielki,
Gwiazdami zapełnijcie nieba;
Wody i ognia w bród potrzeba,
Pokażcie ptaki i stwór wszelki.
Takim sposobem w sceny ciasne ramy
Okręg stworzenia pomieśćcie nam cały
Krok kierujcie w roztropności śmiały
Nieba przez świat ten aż do piekieł bramy!

                                      Johann Wolfgang von Goethe (z dramatu Faust, 1833)

co tylko błyszczy, dla chwili się rodzi. . .

P o e t a

Ach, co w głębinach naszych serc powstało, Co nieśmiałymi
wargi się nuciło, A co przepadło lub poklask zyskało, Jeśli
się w nurty chwili je rzuciło, Często, gdy lat już minęło
niemało, Dopiero w pełnej postaci odżyło. Co tylko
błyszczy, dla chwili się rodzi, Prawdziwa wartość w
potomność przechodzi.

                                      Johann Wolfgang von Goethe (z dramatu Faust, 1833)

gdyż się doń przywiązywał. . .

(...)nader wybitny umysł zmaga się z narzucającymi mu się absurdalnościami pewnego fałszywego pojęcia, z którego nie chce zrezygnować, gdyż się doń przywiązywał, wciąż, jednak nękają go przy tym niedorzeczności, których nie może strawić. Jest to pojęcie dalszego indywidualnego istnienia naszej całej osobowej świadomości po śmierci.

Artur Schopenhauer (z dzieła Metafizyka życia i śmierci,  ok. 1820)



06 stycznia 2013

czekał na mnie mozart. . .

Niech się pan nauczy brać serio to, co jest tego warte, a z reszty niech się pan śmieje! Czyżby pan przypadkiem sam dokonywał tego lepiej, szlachetniej, mądrzej, z większym smakiem? O nie, monsieur Harry, na pewno nie. Ze swego życia uczynił pan jakąś wstrętną historię choroby, ze swych zdolności nieszczęście. I, jak widzę, nie potrafi pan nic innego zrobić z piękną, zachwycającą, młodą dziewczyną, jak wbić jej nóż w ciało i zadać śmierć! Czy pan to uważa za słuszne?
- Słuszne? Ach, nie! - zawołałem zrozpaczony. - Mój Boże, wszystko jest takie fałszywe, tak piekielnie głupie i złe! - Jestem bydlęciem, mistrzu, głupim, złym bydlęciem, chorym i zepsutym, co do tego ma pan po tysiąckroć rację...
(...)
Przyjemnie pachniał słodki, ciężki dym. Czułem się wyczerpany i byłem gotów spać choćby przez cały rok.
Zrozumiałem wszystko, zrozumiałem Pabla, Mozarta, gdzieś za plecami słyszałem jego straszliwy śmiech, wiedziałem, że w mojej kieszeni są setki tysięcy układów gry życiowej, wstrząśnięty przeczuwałem jej sens, byłem zdecydowany rozpocząć ją raz jeszcze, raz jeszcze zakosztować jej męki, raz jeszcze wzdrygnąć się przed jej bezsensem, raz jeszcze i wiele razy przejść piekło mojej duszy.
Kiedyś będę lepiej grał w tę grę z figurkami Kiedyś nauczę się śmiać. Czekał na mnie Pablo. Czekał na mnie Mozart.

Hermann Karl Hesse (fragmenty powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

w to miejsce wbiłem nóż aż po rękojeść. . .

Piękni ludzie, wspaniałe obrazy, cudowne ciała. Pod lewą piersią Herminy spostrzegłem świeży, okrągły, ciemno podbarwiony ślad; miłosne ukąszenie pięknych, połyskujących zębów Pabla. W to miejsce wbiłem nóż aż po rękojeść. Krew spłynęła na białą, delikatną skórę Herminy. Scałowałbym tę krew, gdyby wszystko było inaczej, gdyby wszystko odbyło się trochę inaczej. Teraz tego nie uczyniłem; przyglądałem się tylko, jak krew płynęła, i widziałem, jak na chwilę otworzyły się oczy Herminy, boleśnie, głęboko zdziwione. Dlaczego jest zdziwiona? - pomyślałem. Potem przyszło mi na myśl, że muszę jej zacisnąć powieki. Ale zamknęły się same. Stało się. Obróciła się tylko trochę na bok, od pachy do piersi zamigotał cienki, delikatny cień, miał mi coś przypomnieć. Zapomniane! Potem leżała już spokojnie.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

  

każde z nas, siedząc wygodnie w fotelu, paliło teraz powoli papierosa. . .

Z wnęki w ścianie wyjął trzy kieliszki i małą, śmieszną buteleczkę, wyjął też małe, egzotyczne pudełko z kolorowego drewna, nalał z butelki trzy kieliszki do pełna, wyciągnął z pudełka trzy cienkie, długie, żółte papierosy, wydobył z kieszeni jedwabnej bluzy zapalniczkę i podał nam ogień. Każde z nas, siedząc wygodnie w fotelu, paliło teraz powoli papierosa, z którego dym był tak gęsty jak dym kadzidła; piliśmy małymi, powolnymi łykami cierpko-słodki, przedziwnie obco i nieznajomo smakujący napój, który rzeczywiście działał niezwykle ożywczo i uszczęśliwiająco, jak gdyby napełniał nas gazem i powodował utratę ciężaru ciała. Siedzieliśmy tak, paliliśmy powoli papierosy, pociągaliśmy z kieliszków, czuliśmy się lekko i ogarniała nas wesołość.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


nic oprócz śmierci. . .

- Zawsze tak jak dziś? Zawsze świat tylko dla polityków, paskarzy, kelnerów i hulaków, a bez powietrza dla ludzi?
- Nie wiem, nikt tego nie wie. To zresztą obojętne. Ale myślę teraz o twoim ulubieńcu, mój przyjacielu, o którym mi trochę opowiadałeś i czytałeś mi jego listy: o Mozarcie. Jak to z nim było? Kto za jego czasów rządził światem, zbierał śmietankę, nadawał ton i miał znaczenie: Mozart czy geszefciarze, Mozart czy nieciekawi, tuzinkowi ludzie? I jak umarł, jak został pochowany? Być może zawsze tak było i zawsze tak będzie, a to, co w szkołach nazywają “historią powszechną” i czego się tam trzeba uczyć na pamięć dla zdobycia wykształcenia, razem z wszystkimi bohaterami, geniuszami, wielkimi czynami i uczuciami... jest po prostu oszustwem, wymyślonym przez belfrów dla celów kształcenia i po to, żeby dzieci w ciągu obowiązkowych lat szkolnych były jednak czymś zajęte. Zawsze tak było i zawsze tak będzie, że czas i świat, pieniądze i potęga należą do ludzi małych i płaskich, a do innych, do tych właściwych ludzi, nic nie należy. Nic oprócz śmierci.
- I nic ponadto?
- Owszem, wieczność.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

ludzi w pełni zadowala jedzenie, picie i robótka na drutach. . .

- Miałeś w sobie obraz życia, jakąś wiarę, jakieś żądanie, byłeś gotów do czynów, do cierpień i ofiar... a potem spostrzegałeś stopniowo, że świat nie żąda od ciebie ani czynów, ani ofiar, ani podobnych rzeczy, że życie nie jest heroicznym poematem z rolami bohaterów i tym podobnych postaci, lecz mieszczańską najlepszą izbą, gdzie ludzi w pełni zadowala jedzenie, picie i robótka na drutach, partia tarota i radio. Kto zaś pragnie czegoś innego i żywi w sobie pragnienie tego, co bohaterskie i piękne, pragnienie kultu dla wielkich poetów albo dla świętych, ten jest szaleńcem i donkiszotem.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)



 

w mojej świątyni dumania i w moim schronieniu, rozbrzmiewały amerykańskie szlagiery. . .

Nie mogłem sobie wyobrazić w mojej małej pracowni, wypełnionej książkami, takiego dla mnie zdecydowanie antypatycznego sprzętu, a miałem także wiele zastrzeżeń wobec samego tańca. Myślałem, że kiedyś, przy okazji można by spróbować, choć byłem przekonany, że jestem na to o wiele za stary i za sztywny i że już nigdy nie nauczę się tańczyć. Ale tak od razu to było dla mnie za szybko i za gwałtownie, czułem, że wszystko we mnie, co jako stary, wybredny znawca muzyki miałem do zarzucenia gramofonowi, jazzowi i modnym orkiestrom tanecznym, przeciwko temu się burzy. Żeby teraz w moim pokoju, obok Novalisa i Jean Paula, w mojej świątyni dumania i w moim schronieniu, rozbrzmiewały amerykańskie szlagiery, a ja żebym przy tym tańczył, to właściwie było więcej, niżby ktokolwiek mógł ode mnie wymagać.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

o pokrewnych duszach i chorobach duszy. . .

Przychodziła do mnie od czasu do czasu albo ja jeździłem do niej, a ponieważ oboje jesteśmy ludźmi samotnymi i trudnymi, o pokrewnych duszach i chorobach duszy, więc mimo wszystko utrzymała się między nami jakaś więź. Ale czy nie odetchnęłaby może i nie odczuła ulgi na wiadomość o mojej śmierci?

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


05 stycznia 2013

nie potrafiła ukazać rzeczywistego sensu i radości płynących z literatury. . .

(...) była typowym belfrem: wymagająca i surowa, nie potrafiła ukazać rzeczywistego sensu i radości płynących z literatury, za to wtłaczała do głów gotowe formułki(...)

Tadeusz Kasprzycki

04 stycznia 2013

szczęśliwy, kto jak ulisses. . .

Szczęśliwym ten, co jak Ulisses z pięknej podróży,  
lub ten, kto złote runo zdobył,
powraca w doświadczenie i mądrość bogatszy
żyć wśród bliskich do końca dni swoich !

Kiedyż jednak ja powrócę do mojej wioseczki,
by dym z komina ujrzeć, i kiedy
zobaczę znów ubogą zagrodę,
co dla mnie więcej od pałaców znaczy?

Bardziej mnie cieszy chałupa rosochata
niż dumne fasady rzymskich patrycjuszy,
bardziej niż marmury cieszy mnie podłoga z desek heblowanych.

Wolę moją galijską Loarę od łacińskiego Tybru,
wolę moją małą Lirę, od wzgórz Palatynu,
a od morskiej bryzy wolę andegaweńską łagodność

                                                                Joachim du Bellay




przyczajoną śmierć, ukryte zło, głęboką ciemność z wnętrza lądu. . .

- Ach! mój chłopcze, ufaj temu, powtarzam, ufaj temu. - Zobaczyłem, jak wyciągnął swoje kuse ramię ruchem, który ogarnął las, błoto, zatokę, rzekę, i - wobec słonecznego oblicza kraju - zdawał się przyzywać zdradziecko tym hańbiącym gestem przyczajoną śmierć, ukryte zło, głęboką ciemność z wnętrza lądu. Takie to było przeraźliwe, że zerwałem się na równe nogi i obejrzałem na skraj lasu, jakbym spodziewał się jakiegoś odzewu po tym dowodzie nikczemnego zaufania. Wiecie, jakie to głupstwa przychodzą czasem człowiekowi do głowy. Wyniosła cisza przeciwstawiła się tym dwu figurom, cierpliwa i złowieszcza, czekająca na przeminięcie dziwacznej inwazji.

 Joseph Conrad (Józef Korzeniowski), (fragment opowiadania Jądro ciemności, 1899)

  

odźwiernych u wrót ciemności. . .

Często - gdy byłem już daleko - myślałem o tych dwóch kobietach, odźwiernych u wrót Ciemności, robiących na drutach jakby ciepły całun z czarnej wełny;wspominałem, jak jedna z nich wprowadza, wprowadza bez końca w nieznane, a druga bada obojętnie starymi oczami wesołe i głupie twarze. Ave! stara pracownico, migająca drutami nad czarną przędzą. Morituri te salutant. Niewielu z tych, na których spojrzała, zobaczyło ją znowu - znacznie mniej niż połowa.

 Joseph Conrad (Józef Korzeniowski), (fragment opowiadania Jądro ciemności, 1899)



posępnym mrokiem w słońcu, upiornym blaskiem pod gwiazdami. . .

Słońce zaszło, zmierzch padł na rzekę i światła zaczęły się ukazywać wzdłuż brzegu. Latarnia morska Chapmana, stojąca na trzech nogach wśród błotnej ławicy, rzucała silny blask. Okrętowe światła dążyły żeglownym szlakiem - odbywał się wielki ruch światełek w górę i w dół rzeki. A dalej na zachód, nad górnym biegiem, leże miasta-olbrzyma znaczyło się wciąż złowieszczo na niebie - posępnym mrokiem w słońcu, upiornym blaskiem pod gwiazdami.

Joseph Conrad (Józef Korzeniowski), (fragment opowiadania Jądro ciemności, 1899)


 Zawsze lubiłem "motyw ciemności". Żeby tylko złączyć go z "motywem ciszy".

03 stycznia 2013

*** / w bóli mieści się próżnia. . .

W bólu mieści się próżnia,
ból nie pamięta daty
swego początku ni czy był czas,
że się jeszcze nie był zaczął.

Nie ma przyszłości, jak tylko siebie,
jego obszar rozległy mieści
przeszłość i jej cel: odkrywanie
wciąż nowych bólu treści.

                               Emily Dickinson


 

urodziny. . .

Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata:
moreny, mureny i morza, i zorze,
i ogień, i ogon, i orzeł, i orzech -
jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?
Te chaszcze i paszcze, i leszcze, i deszcze,
bodziszki, modliszki - gdzie ja to pomieszczę?
Motyle, goryle, beryle i trele -
dziękuję, to chyba o wiele za wiele,
Do dzbanka jakiego tam łopian i łopot,
i łubin, i popłoch, i przepych, i kłopot?
Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro,
co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą?
Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga,
a tu ośmiornica i jeszcze stonoga!
Domyślam się ceny, choć cena z gwiazd zdarta -
dziękuję, doprawdy nie czuję się warta.
Nie szkoda to dla mnie zachodu i słońca?
Jak ma się w to bawić osoba żyjąca?
Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę:
co dalsze, przeoczę, a resztę pomylę.
Nie zdążę wszystkiego odróżnić od próżni.
Pogubię te bratki w pośpiechu podróżnym.
Już choćby najmniejszy - szalony wydatek:
fatyga łodygi i listek, i płatek
raz jeden w przestrzeni, od nigdy, na oślep,
wzgardliwie dokładny i kruchy wyniośle.

                                       Wisława Szymborska (z tomu Wszelki wypadek, 1972)

różewicz. . .

on to wziął poważnie
poważny śmiertelnik
nie tańczy

zapala dwie grube świece
siada przed lustrem
ubawiony własną twarzą

nie ma pobłażania
dla frywolności form
zabawności ludzkich wierzeń
chce wiedzieć na pewno

ryje w czarnej ziemi
jest łopatą i zranionym przez łopatę kretem

                                                   Czesław Miłosz (z tomu To, 2000)

 
   
 

02 stycznia 2013

leżałem przez kilka godzin bez przytomności. . .

Miałem w mojej podróżnej apteczce znakomity środek przeciwbólowy, jakiś szczególnie silny preparat opiumowy, na którego zażycie pozwalałem sobie bardzo rzadko i odmawiałem go sobie całymi miesiącami; brałem ten silnie oszałamiający środek, kiedy nękały mnie fizyczne bóle nie do zniesienia. Do samobójstwa jednak środek ten niestety się nie nadawał, wypróbowałem go już przed wieloma laty. Wówczas, a był to okres, kiedy znów ogarnęła mnie rozpacz, połknąłem sporą dawkę tego specyfiku, która wystarczyłaby do uśmiercenia sześciu ludzi, mnie jednak nie zabiła. Zasnąłem wprawdzie i leżałem przez kilka godzin bez przytomności, potem jednak, ku memu straszliwemu rozczarowaniu, zbudziły mnie gwałtowne kurcze żołądka, zwymiotowałem całą truciznę, nie odzyskawszy pełnej przytomności, i znów zasnąłem, by następnego dnia w południe powrócić całkowicie do koszmarnej trzeźwości, z wypalonym, pustym mózgiem i prawie całkowicie zamroczoną pamięcią. Poza pewnym okresem bezsenności i dokuczliwych bólów żołądkowych, trucizna nie pozostawiła żadnych śladów.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


w szczególnie bliskim kontakcie ze śmiercią. . .

Między nimi wielu jest takich, którzy w pewnym sensie stają się samobójcami tylko przez przypadek, a chęć targnięcia się na życie wcale nie musi tkwić w ich psychice.
 (...) 
“Samobójca” - a Harry nim był- niekoniecznie musi żyć w szczególnie bliskim kontakcie ze śmiercią, taki kontakt można mieć, nie będąc samobójcą; ale właściwością samobójcy jest to, że swoje “ja” - obojętne, słusznie czy niesłusznie - odczuwa jako szczególnie niebezpieczny, niepewny i zagrożony element natury, że wydaje mu się, iż stale jest narażony i wystawiony na niebezpieczeństwo, tak jak gdyby stał na szczycie skały, gdzie słabe pchnięcie z zewnątrz lub drobna słabość od wewnątrz wystarczą, by strącić go w próżnię.
(...) 
Ale podobnie jak bywają organizmy skłonne do gorączki przy najbłahszym schorzeniu, tak też bywają natury, zazwyczaj bardzo czułe i wrażliwe, które nazywamy “samobójcami”, skłonne przy najmniejszym wstrząsie poddać się intensywnie wizji samobójstwa.
 (...) 
Z metafizycznego punktu widzenia sprawa przedstawia się inaczej i o wiele jaśniej, gdyż przy takim spojrzeniu “samobójcy” jawią się nam jako obciążeni poczuciem winy za indywidualizację, jako owe dusze, które za cel życia uważają już nie doskonalenie się i kształtowanie samych siebie, lecz unicestwienie się, powrót do matki, do Boga, do wszechświata.
(...) 
Tak jak każda siła może stać się słabością (a w pewnych okolicznościach nawet musi się nią stać), tak i na odwrót, typowy samobójca może ze swej pozornej słabości uczynić siłę i oparcie, ba, czyni to nawet bardzo często. Do tych przypadków zalicza się również przypadek Harry'ego, wilka stepowego. Jak tysiące jemu podobnych, uczynił on z wyobrażenia, że o każdej godzinie droga do śmierci stoi przed nim otworem, nie tylko młodzieńczo-melancholijną igraszkę fantazji, lecz zbudował sobie z tej właśnie myśli pocieszenie i oparcie. Wprawdzie każdy wstrząs, każdy ból, każda niepomyślna sytuacja życiowa natychmiast budziły w nim, jak we wszystkich ludziach jego pokroju, pragnienie ucieczki przez śmierć, stopniowo jednak stworzył sobie właśnie z tej skłonności filozofię, służącą życiu. Oswojenie się z myślą, że to zapasowe wyjście stale jest otwarte, dodawało mu siły, budziło w nim ciekawość wypróbowania cierpień i złych stanów, a gdy było z nim bardzo źle, mógł czasem ze zgryźliwą radością, z pewnego rodzaju zadowoleniem z niepowodzenia, pomyśleć: jednak jestem ciekawy, ile to właściwie człowiek potrafi wytrzymać! Jeśli osiągnąłem już granicę wytrzymałości, to wystarczy mi tylko otworzyć drzwi i już mnie nie będzie”. Jest wielu samobójców, u których takie właśnie myśli wyzwalają niezwykłe siły.
      Z drugiej strony wszyscy samobójcy dobrze znają walkę z pokusą samobójstwa. Każdy w jakimś zakątku swojej duszy wie aż nadto dobrze, że samobójstwo jest wprawdzie wyjściem, ale przecież tylko jakimś wyjściem nędznym, nielegalnym, zapasowym, i że w zasadzie szlachetniej i piękniej jest dać się pokonać przez samo życie niż ginąć z własnej ręki. Ta świadomość, to złe sumienie, którego źródło jest takie samo jak źródło nieczystego sumienia tak zwanych masturbantów, skłania większość“samobójców” do nieustannego zmagania z pokusą. Walczą tak, jak kleptoman walczy ze swoim nałogiem.
(...) 
W końcu, w wieku lat czterdziestu siedmiu, wpadł na pewien szczęśliwy i nie byle jaki pomysł, który często sprawiał mu radość. Pięćdziesięciolecie swoich urodzin ustalił jako dzień, w którym pozwoli sobie na samobójstwo. Tego dnia - tak sobie postanowił- będzie mógł swobodnie skorzystać lub nie skorzystać z zapasowego wyjścia, zależnie od nastroju dnia. A teraz niech się dzieje, co chce, niechby nawet zachorował, zubożał, doznawał bólu i goryczy - wszystko jest ograniczone terminem, wszystko może trwać najwyżej tylko tych kilka lat, miesięcy, dni, których liczba z każdym dniem maleje. I rzeczywiście, o wiele łatwiej znosił teraz niejedno niepowodzenie, które dawniej dręczyłoby go dotkliwiej i dłużej, ba, może wstrząsnęłoby nim do głębi. Jeśli z jakiegokolwiek powodu było mu szczególnie źle, jeśli do opuszczenia, osamotnienia i zdziczenia jego życia dołączały się jeszcze nadzwyczajne dolegliwości lub straty, wtedy mógł tym cierpieniom powiedzieć: “Poczekajcie tylko jeszcze dwa lata, wtedy ja będę waszym panem!” Po czym z lubością wyobrażał sobie, jak to rankiem w pięćdziesiątą rocznicę urodzin napływać będą listy i powinszowania, gdy tymczasem on, pewny swej brzytwy, żegnać się będzie z bólem i zamknie za sobą drzwi. Wtedy artretyzm w kościach, melancholia, ból głowy i żołądka nic mu już nie zrobią!

 Hermann Karl Hesse (fragmenty powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)



pragnącym słuchać mozarta, czytać wiersze i mieć ogólnoludzkie ideały. . .

"Byli jednak i tacy, którzy kochali w nim właśnie wilka, to co było swobodne, dzikie, nieokiełznane, niebezpieczne i silne, i ci z kolei byli znów ogromnie rozczarowani i zawiedzeni, gdy nagle dziki, zły wilk okazywał się również człowiekiem, tęskniącym za dobrocią i delikatnością, pragnącym słuchać Mozarta, czytać wiersze i mieć ogólnoludzkie ideały. I właśnie ci ludzie byli najbardziej zawiedzeni i źli, i dlatego to wilk stepowy wnosił swoją własną dwoistość, rozdwojenie we wszystkie obce losy, z którymi się stykał."

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


 

wśród piasku i kamieni. . .

A z kolei najnieszczęśliwsze życie ma swoje słoneczne godziny i swoje ubożuchne kwiatki szczęśliwości, rozsiane wśród piasku i kamieni.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

 

tkwiącemu w nim lisowi lub małpie. . .

"W tych ludziach żyli właśnie obok siebie człowiek i lis, człowiek i ryba, i żadne nie sprawiało drugiemu przykrości, a nawet jedno drugiemu pomagało, i niejeden człowiek, który daleko zaszedł i któremu zazdroszczono, zawdzięcza swoje szczęście raczej tkwiącemu w nim lisowi lub małpie niż temu, co w nim ludzkie. Wiadomo o tym powszechnie."

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

gdzie czekał na mnie (...) novalis i dostojewski. . .

Mijając bluszcz, trawnik i małą jodełkę, dotarłem do bramy domu, trafiłem do zamka, znalazłem włącznik światła, prześliznąłem się obok oszklonych drzwi, politurowanych szaf, doniczek z zielenią i otworzyłem mój pokój, moją małą, iluzoryczną ojczyznę, gdzie czekał na mnie fotel i piec, kałamarz i pudełko z farbami, Novalis i Dostojewski, podobnie jak na innych prawdziwych ludzi wracających do domu czeka matka albo żona, dzieci, służące, psy i koty.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


kieliszek alzackiego wina i kawałek dobrego chleba to najlepszy posiłek. . .

Zadziwiające, co też człowiek potrafi przełknąć! Chyba z dziesięć minut czytałem gazetę, chłonąłem oczyma wypociny jakiegoś nieodpowiedzialnego człowieka, przeżuwającego w swych ustach słowa innych, by je następnie - zaprawione śliną, ale nie strawione - znów z siebie wydalić. Pochłonąłem tak całą długą szpaltę. Po czym zjadłem dobry kawał wątroby, wyciętej z ciała zarżniętego cielaka. Przedziwne! Najlepsze ze wszystkiego było alzackie wino. Nie lubię - przynajmniej na co dzień - odurzających, mocnych win, które wydatnie pobudzają i odznaczają się znanym, specyficznym smakiem. Najbardziej lubię całkiem młode, lekkie, skromne wina bez nazwy; można ich wypić dużo, mają dobry i przyjemny aromat wsi, ziemi, nieba i drzew. Kieliszek alzackiego wina i kawałek dobrego chleba to najlepszy posiłek. Zjadłem wszakże już jedną porcje wątroby, szczególny dla mnie przysmak, gdyż rzadko jadam mięso, a przede mną stał już drugi kieliszek wina.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


w świętym cieniu araukarii. . .

Minąłem właśnie araukarię. Na pierwszym piętrze tego domu schody mianowicie prowadzą przez mały podest przed mieszkaniem, które z pewnością utrzymane jest jeszcze bardziej nienagannie, jeszcze czyściej i troskliwiej niż inne, gdyż ten mały podest promieniuje jakimś nadludzkim zadbaniem, jest małą, lśniącą świątynią ładu. Na parkiecie, na którym lękamy się postawić nogę, stoją dwa zgrabne stołeczki, a na każdym z nich wielka doniczka; w jednej rośnie azalia, w drugiej dość okazała araukaria, zdrowe, silne drzewko o doskonałej symetrii, którego nawet ostatnia igiełka na ostatniej gałązce lśni czystością. Czasem, kiedy wiem, że nikt mnie nie obserwuje, przychodzę tu jak do świątyni, siadam powyżej araukarii na jednym ze schodów, odpoczywam trochę, składam ręce i patrzę z nabożeństwem na ten ogródek ładu, którego wzruszające wypielęgnowanie i samotna śmieszność w jakiś sposób chwytają mnie za serce. Za tym podestem, niejako w świętym cieniu araukarii, domyślam się mieszkania pełnego błyszczących mahoniów i życia nacechowanego statecznością i zdrowiem, wczesnym wstawaniem, spełnianiem obowiązków, z uroczystościami rodzinnymi w miarę wesołymi, z niedzielnym chodzeniem do kościoła i wczesnym układaniem się do snu.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

cicho jak wilk w klatce. . .

(...)w niecałą godzinę wrócił do domu sam, ciężkim, smutnym krokiem, z trudem stąpał po schodach, po czym całymi godzinami chodził w swoim pokoju tam i z powrotem, cicho jak wilk w klatce, światło paliło się u niego przez całą noc, prawie do rana.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

 

taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąć. . .

“Większość ludzi nie chce pływać, dopóki nie nauczy się pływania”. Czy to nie dowcipne? Oczywiście nie chcą pływać! Urodzili się przecież dla ziemi, nie dla wody. I oczywiście nie chcą myśleć, gdyż stworzeni zostali do życia, a nie do myślenia! Tak, a kto myśli i kto z myślenia czyni sprawę najważniejszą, ten wprawdzie może w tej dziedzinie zajść daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąć.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)


książek przybywało stale, gdyż nie tylko znosił całe ich stosy z bibliotek, ale otrzymywał też często przesyłki pocztowe. . .

Na ścianach zawieszono obrazy, poprzyczepiano rysunki, niekiedy wycięte z czasopism ilustracje, które się często zmieniały. Był tam krajobraz południowy i fotografie jakiegoś niemieckiego miasteczka, widocznie rodzinnych stron Hallera, między nimi wisiały barwne, jasne akwarele, które - jak dowiedzieliśmy się później - sam malował. Dalej fotografia ładnej młodej kobiety albo młodej dziewczyny. Przez jakiś czas wisiał na ścianie syjamski Budda, którego potem zastąpiła reprodukcja Nocy Michała Anioła, a następnie wizerunek Mahatmy Gandhiego. Książki wypełniały nie tylko wielką szafę biblioteczną, ale były porozkładane wszędzie, na stołach, na pięknym starym sekretarzyku, na otomanie, na krzesłach, na ziemi: książki z papierowymi zakładkami, które się ciągle zmieniały. Książek przybywało stale, gdyż nie tylko znosił całe ich stosy z bibliotek, ale otrzymywał też często przesyłki pocztowe. Człowiek zamieszkujący ten pokój mógł być uczonym. Z wrażeniem tym harmonizował snujący się wszędzie dym z cygar i porozstawiane popielniczki z niedopałkami. Duża część książek nie była jednak treści naukowej. Ogromną większość stanowiły dzieła pisarzy wszystkich epok i wszystkich narodów. Przez jakiś czas leżało na tapczanie, na którym często spędzał całe dni, sześć grubych tomów dzieła z końca osiemnastego wieku pod tytułem Podróż Zofii z Kłajpedy do Saksonii. Znać było, że często zaglądał do zbiorowych wydań Goethego, Jean Paula, Novalisa, a także Lessinga, Jacobiego i Lichtenberga. W kilku tomach Dostojewskiego tkwiło mnóstwo zapisanych kartek. Na dużym stole między tą masą książek i pism stał często bukiet kwiatów, tam też poniewierała się stale zakurzona kaseta z akwarelami, obok niej popielniczki, oraz - czego nie należy przemilczeć - różne butelki z trunkami. Butelka w słomianej plecionce była najczęściej napełniona czerwonym włoskim winem, które przynosił z pobliskiego małego sklepiku, czasem pojawiała się też flaszka burgunda albo malagi, a pękata butelka wiśniówki, opróżniona - jak zauważyłem - w bardzo krótkim czasie niemal całkowicie, znikła w kącie pokoju i tam pokryła się kurzem z nie umniejszającą się już resztką zawartości.

Hermann Karl Hesse (fragment powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)

01 stycznia 2013

z cierpieniami ludzkimi i z błędami ludzkimi. . .

A wiec wojna się skończyła! Świat wracał do normalnych obowiązków i zasad. Ludzie odzyskiwali prawo do unormowanego życia. Przeszłość? Należało ja zostawić od dzisiaj własnemu losowi. Ze wszystkim. Z cierpieniami ludzkimi i z błędami ludzkimi. Pierwszy dzień pokoju przekreślał automatycznie wszystkie tamte dnie minione. Nie to jest ważne, kim wtedy był człowiek, lecz to jedynie, kim jest obecnie.

Jerzy Andrzejewski (fragment powieści Popiół i diament, 1947)


przeciwko łudzeniu się, że cokolwiek zależy od ludzkiej woli. . .

Wyobraźmy sobie, że ma on przedstawić pewne wydarzenie międzynarodowej polityki; rozumie doskonale współzależność zjawisk; te zjawiska są ze sobą raczej w związku funkcjonalnym niż przyczynowym. Uczciwe ich przedstawienie wymagałoby wniknięcia w motywy walczących ze sobą stron, w konieczności, jakim te strony są poddane, jednym słowem - możliwie jak najbardziej wszechstronnej analizy. Wtedy z pomocą przychodzi gniew; gniew wprowadza od razu porządek w skomplikowaną gmatwaninę zależności; gniew uwalnia od potrzeby analizy. Jest to gniew zwrócony przeciwko łudzeniu się, że cokolwiek zależy od ludzkiej woli, jest on połączony ze strachem, aby nie paść ofiarą własnej naiwności; ponieważ świat jest brutalny, należy wszystko sprowadzić do najprostszych i najbanalniejszych czynników.

Czesław Miłosz (fragment książki Zniewolony umysł, 1953)

 

ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przyniesie mu spokój. . .

O bogowie, o, bogowie moi! Jakże smutna jest wieczorna ziemia! Jakże tajemnicze są opary nad oparzeliskami! Wie o tym ten, kto błądził w takich oparach, kto wiele cierpiał przed śmiercią, kto leciał ponad tą ziemią dźwigając ciężar ponad siły. Wie o tym ten, kto jest zmęczony. I bez żalu porzuca wtedy mglistą ziemię, jej bagniska i jej rzeki, ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przyniesie mu spokój.

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało. . .

“...Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty, łączące świątynię ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanseraje, zaułki, stawy... Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało...”

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)



potrzebny był jej on, mistrz, a wcale nie żadna gotycka willa. . .

          Małgorzacie nigdy nie brakowało pieniędzy. Mogła kupić wszystko, na co miała ochotę. Wśród znajomych jej męża było wielu interesujących ludzi. Małgorzata nigdy nie dotknęła prymusa, nie zaznała udręk wspólnego mieszkania. Słowem... czy była szczęśliwa? Ani przez chwilę! Odkąd mając lat dziewiętnaście wyszła za mąż i trafiła do tej willi, nie zaznała szczęścia. O bogowie, o bogowie moi! Czegóż jeszcze brakowało tej kobiecie, w której oczach jarzyły się nieustannie jakieś niepojęte ogniki? Czegóż jeszcze trzeba było tej leciutko zezującej wiedźmie, która wtedy, na wiosnę, niosła bukiet mimozy? Nie wiem, nie mam pojęcia. Mówiła zapewne prawdę – potrzebny był jej on, mistrz, a wcale nie żadna gotycka willa ani własny ogródek, ani pieniądze. Mówiła prawdę – ona go kochała.

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)

którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet. . .

– Cóż, jeśli wolno, przyzna pan, że kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia. Co prawda zdarzają się wyjątki. Wśród tych, z którymi wypadało mi ucztować, zdarzali się od czasu do czasu niewiarygodni szubrawcy!...

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


boże łotrów, opiekunie zbójców, natchnienie zbrodniarzy!. . .

– Ty jesteś Bogiem zła! A może twoje oczy całkiem już przesłonił dym z ofiarnych ołtarzy świątyni, a twoje uszy nie słyszą już niczego prócz dźwięku trąb kapłanów? Nie jesteś wszechmogący! Jesteś Bogiem nieprawości! Przeklinam cię, Boże łotrów, opiekunie zbójców, natchnienie zbrodniarzy!

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)