29 grudnia 2014

oboje patrzymy na ten sam księżyc. . .

Siadam w łóżku i czekam na kolejny dzwonek. Opieram się o ścianę, wbijam wzrok w jeden punkt w przestrzeni przed sobą i oddycham powoli, bezgłośnie. Sprawdzam złącza spajające jedną chwilę z następną. Telefon nie dzwoni. W powietrzu wisi bezwarunkowa cisza. Ale mi się nie śpieszy. Nie ma pośpiechu. Jestem gotowy. Mogę iść dokądkolwiek.
   Jasne?
   Jasne!
   Wstaję z łóżka. Odciągam starą, spłowiałą zasłonę i otwieram okno. Wystawiam głowę na zewnątrz i spoglądam w górę na niebo. A jakże, wisi na nim półksiężyc barwy pleśni. Dobrze. Oboje patrzymy na ten sam księżyc, w tym samym świecie. Tą samą nicią jesteśmy połączeni z rzeczywistością. Muszę tylko po cichu przyciągnąć ją do siebie.
   Rozkładam palce i patrzę na obie tonie, szukając plam krwi. Nie ma ani jednej. Żadnego zapachu krwi, żadnego śladu. Zapewne już cicho wsiąkła.

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

coraz bardziej zbliżamy się do kresu czasu, żegnamy z życiem. . .

A więc to tak wygląda nasze życie. Nieważne, jak ogromna i straszna była strata, jak ważna rzecz, którą nam skradziono - wyrwano wprost z rąk - nawet jeżeli nas to całkowicie zmieniło, jeżeli pozostała z nas tylko wierzchnia warstwa skóry, nadal żyjemy tak samo - w milczeniu. Coraz bardziej zbliżamy się do kresu czasu, żegnamy z życiem, które zostaje w tyle za nami. Powtarzamy, często dość pomysłowo, niekończące się codzienne czynności. Za nami jest już tylko uczucie niezmierzonej pustki.

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

w ostatecznym rozrachunku istoty ludzkie muszą sobie radzić same. . .

Książki i muzyka stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi. W szkole miałem kilku dobrych kolegów, ale nigdy nie poznałem nikogo, przed kim mógłbym otworzyć serce. Rozmawialiśmy tylko o błahostkach, graliśmy w piłkę nożną. Kiedy coś mnie martwiło, nikomu się z tego nie zwierzałem. Sam wszystko roz- wiązywałem, dochodziłem do pewnego wniosku i samo- dzielnie podejmowałem działanie. Nie chodzi o to, że czułem się samotny. Uważałem, że tak to już jest. W ostatecznym rozrachunku istoty ludzkie muszą sobie radzić same.

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

28 grudnia 2014

kreślić niewidzialną granicę między sobą a innymi ludźmi. . .

Skończyło się na tym, że we wczesnej młodości zacząłem kreślić niewidzialną granicę między sobą a innymi ludźmi. Nieważne, z kim miałem do czynienia, zawsze zachowywałem pewien dystans, starannie obserwując nastawienie ludzi, więc nie mogli się do mnie zbliżyć. Nie przyjmowałem zbyt łatwo tego, co mówili mi inni. Moją jedyną pasją były muzyka i książki. Jak się pewnie domyślacie, wiodłem życie samotnika.

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

a dobre serce rozdaje się pospiesznie. . .

Przed wiosną umiera zawsze sporo ludzi. Albo doczekują się nowej wiosny i żyją kolejny rok, albo też się jej wcale nie doczekują. Tak właśnie umarł mój tatuś, tak samo umarł Hubert. A wcale nie byli starzy, mieli zamiar czegoś jeszcze dokonać, a dopiero potem trochę odpocząć. Jednakże byli zmęczeni, mieli dobre serca, a dobre serce rozdaje się pospiesznie, aż nic z niego nie pozostaje...

Ota Pavel
   
   
   

dziesiątki razy chciałem odebrać sobie życie. . .

Kiedy tam tak powoli umierałem, widziałem przede wszystkim rzekę, która w moim życiu znaczyła najwięcej i którą kochałem. Kochałem ją do tego stopnia, że zawsze przed łowieniem nabierałem jej wody w muszlę dłoni i całowałem ją, jak się całuje kobietę. Potem resztę wody rozbryzgiwałem po twarzy i dopiero wtedy składałem wędkę. Przede mną płynęła rzeka. Niebo człowiek widzi, las może przepatrzeć, ale prawdziwej rzeki nigdy się nie przejrzy. Do prawdziwej rzeki zagląda się jedynie wędką.
(...) 
   Dziesiątki razy chciałem odebrać sobie życie, gdy już nie mogłem dłużej wytrzymać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Pewnie w podświadomości pragnąłem jeszcze jeden raz pocałować usta rzeki i łowić srebrne ryby. To właśnie jako rybak nauczyłem się cierpliwości, a wspomnienia pomagały mi żyć.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

pięknie jest być błogosławiącym chrystusem. . .

Epilog

   Dostałem pomieszania zmysłów na zimowej olimpiadzie w Innsbrucku.
(...) 
   Ten pierwszy okres nie był dla mnie osobiście straszny, był straszny dla moich bliskich, którzy mnie obserwowali. Właściwie to czułem się błogo i wykonywałem wszystko z pasją i przekonaniem. Czasem to nawet było przyjemne, pięknie jest być błogosławiącym Chrystusem.
   Najgorzej, gdy za pomocą proszków doprowadzą człowieka do stanu, w którym zdaje sobie sprawę, że jest wariatem. Oczy zasnuwa smutek, człowiek już wie, że nie jest Chrystusem, ale biedakiem, któremu brak zdrowych zmysłów, czyniących z człowieka człowieka. Siedzieć trzeba za wzmocnionymi kratami, choć nikogo się nie zabiło i nikogo nie skrzywdziło. Jest się skazanym bez sądu. Ludzie na zewnątrz sobie żyją i zaczyna się im zazdrościć.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

pęka firmament i sypie się ciemność. . .

Na starym kościele Świętego Wawrzyńca w Nezabudicach dzwoniono na południe. Bim! Bam! Była dwunasta. Bim! Bam! Spektakl się rozpoczyna. Pęka firmament i sypie się ciemność. I zaświtało mi: święci schodzą na ziemię! Na lasy i rzeki spadają błyskawice prosto ze strzelb nieznanych strzelców niebieskich. Któryś tam grzmoci w miedziane talerze. Z nieba runęły strugi. Wzburzyła się rzeka, po wodzie płyną bąble wielkie jak pięści. Drzewa się chwieją, oblatuje je strach, że mogą się złamać i umrzeć.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

w prima sort gospodzie na kółkach. . .

Karp został owinięty mokrą szmatą i spowity pieluszką, którą nabyliśmy od wieśniaczki. Mnie się widzi, że jest już kompletnie urżnięty i że najchętniej wyskoczyłby na młyńskie podwórze, by zatańczyć na ogonie i zaśpiewać: "Jam ci jest ten karp z rzeki Neżarki."
(...)
"Jam ci jest ten karp z rzeki Neżarki." Kiedy dopłynął na miejsce, rozpowiadał wśród karpi, że był w prima sort gospodzie na kółkach, gdzie dawano za darmo śliwowicę, a także rum.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

pięć lat spędziłem w zakładzie dla chorych psychicznie. . .

A później przez długi czas już w ten sposób z braciszkami nie wypuszczałem się na ryby. Horoskop się sprawdził. Pomieszania zmysłów dostałem ja, pięć lat spędziłem w zakładzie dla chorych psychicznie.
Ryb tam nie ma.
Jedynie królowie, cesarze, Napoleony, Chrystusy, Afrodyty, księżne Libusze i Dziewice Orleańskie.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

rzecz, co jest wspaniała, a przy tym gówno warta. . .

   - To jest pumperdentlich. Tatuś nigdy dokładnie nie wiedział, co to słowo znaczy, ale z lubością się nim posługiwał. Jest to podobno coś takiego, jakby szła piękna dama w sukni balowej lub fantastycznym futrze i wszystkim gały na wierzch wychodzą, a ona naraz wdepnie w gówno.
(...)
   Mnie cała ta historia przyniosła tę jedyną korzyść, że cokolwiek zrozumiałem znaczenie słowa pumperdent1ich. To taka rzecz, co jest wspaniała, a przy tym gówno warta.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

głupcy i ubodzy duchem. . .

Milczałem. Który to już raz pomyliłem się w życiu. Najwspanialsi ludzie są zawsze najskromniejsi. Jedynie głupcy i ubodzy duchem czują potrzebę mówienia o sobie, żeby urosnąć we własnych oczach.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

żółtą pigułką od niebiańskich psychiatrów. . .

Dopiero słońce przywróciło nam dobry humor. Można powiedzieć, że słońce jest często wielką żółtą pigułką od niebiańskich psychiatrów, która rozpędza smutek i wytwarza różowy nastrój. Słońce działa niekiedy skuteczniej niż szwajcarskie proszki noveril czy amerykański aventyl HCl. Słońce jest także żółtym ręcznikiem frotte, który nas samoczynnie wyciera, do sucha. Słońce również dostaje się nam do krwi, by ogrzać nasze serca, kiedy są zimne jak psi nochal.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

znalazł sobie na świecie kącik. . .

Był do swojego miejsca przywiązany. Kiedy przepływaliśmy tędy w rok później, siedział na tym samym miejscu, nie przesunął się nawet o piędź. I znów jazgotała i klekotała aparatura i pachniała kawa, a hebanowi Brazylijczycy uwijali się na plantacjach. I tak się to powtarzało. Siedzi tam pewnie do dziś, znalazł sobie na świecie kącik; gdzie jest szczęśliwy, gdy tymczasem inni wierzą, że ten kącik czeka ich w niebie.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

na mogiłach zamordowanych mężczyzn i chłopców. . .

Rosły tu wszędzie kartofle, kwitły drobne białe kwiatuszki. Kartofle rosły i na mogiłach zamordowanych mężczyzn i chłopców, a gdy kobiety je wykopały, bulwy były podobne do ludzkich serc. Nikt tych kartofli nie brał do domu. Każdy się bał.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

do nieba według innego porządku. . .

Od tego dnia przeszło kawał czasu. Co też porabia Hugo? Pewnie zamiast chleba wozi na wózku umarłych na spalenie, a ci umarli mają wytatuowane numery, które już nie przydadzą się ani na ziemi ani w niebie. Pan Bóg podobno bierze do nieba według innego porządku.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

pójdę, wszystko będzie z nami kwit. . .

Kiedy stąd, kochanie, pójdę, wszystko będzie z nami kwit,
ale nigdy nie zapomnę, żem aż tak ci szybko zbrzydl.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

śmierć pięknych saren. . .

Na kępie nad rzeką pięło się w górę zbocze i było to zbocze niezwykłe: nie leżał tu ani jeden kamień, jakich mnóstwo bywa na takim stoku, ale na polankach pomiędzy potężnymi dębami rosła soczysta miękka murawa; tu przychodziła zwierzyna paść się, tędy biegła do wodopoju. Właściwie był to piękny ogród czy też park zamkowy, ale tak naprawdę był to ogród śmierci, można tam było umieścić napis: "Śmierć pięknych saren."

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

26 grudnia 2014

bo tylko ten świat bólu. . .

Bo tylko ten świat bólu, tylko ta
kula spłaszczona w lodowym imadle,
wychłostana burzami, łamana kołami
południków, trzeszcząca w granicach
grubymi nićmi szytych, tylko ta
cienka skóra skorupy ziemskiej, popękana
rzekami, wydzielająca z siebie po mórz słonych
między ciosami lawy i ciosami słońca,

bo tylko ten świat bólu, tylko to
ciało w imadle ziemi i powietrza,
wychłostane kulami, łamane wpół ciosem
pięści, trzeszczące pod pałką
w kostnych szwach czaszki, tylko ta
cienka skorupa skóry ludzkiej, popękana
krwawo, tocząca z siebie słone morza potu
pomiędzy ciosem narodzin i śmierci,

bo tylko ten świat bólu; bo tylko ten świat
jest bólem; bo światem jest tylko ten ból.

                                         Stanisław Barańczak (z tomu Jednym tchem / Na jedną kartę, 1970)
 
 
 

braliśmy się do czytania. . .

W każdej wolnej chwili zaszywaliśmy się gdzieś w kącie i bez końca przewracaliśmy stronę po stronie. Powieści japońskie, zagraniczne, klasyka, od awangardy aż po bestsellery jeżeli tylko w książce było coś intelektualnie stymulującego, braliśmy się do czytania.

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

w dziczy cokolwiek niewesołej rzeczywistości. . .

Gdyby macocha się za nią nie wstawiła, Sumire prawdopodobnie znalazłaby się bez pieniędzy, bez umiejętności życia w społeczeństwie w dziczy cokolwiek niewesołej rzeczywistości. Bo Ziemia nie po to z takim trudem krąży wokół Słońca, by ludzie beztrosko się na niej bawili.

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

na co mógł ten pies patrzeć. . .

imię, jakie Sumire wymyśliła dla Miu, brzmiało Sputnik Sweetheart. Sumire uwielbiała jego brzmienie. Przypominało jej o Łajce. O wykonanym przez człowieka satelicie mknącym bezszelestnie w mroku przestrzeni kosmicznej. O ciemnych, lśniących oczach psa wyglądającego przez maleńkie okienko. Na co mógł ten pies patrzeć w bezmiernej samotności kosmosu?

Haruki Murakami (fragment powieści Sputnik Sweetheart, 1999)
   
   
   

25 grudnia 2014

ze strachu zesrał się w autobusie. . .

A najsmutniejsza była opowieść o tym, jak podczas wojny wiózł naszego psa Burka i kota starej pani Lowy autobusem do Pragi, aby je tam oddać, bo Żydzi nie mogli posiadać zwierząt. Kot ze strachu zesrał się w autobusie i tatuś musiał wysiąść i umyć go w śniegu - autobus, oczywiście, odjechał!. Przez cale przedpołudnie nosił zwierzęta po Pradze i wyciągał je z pudelka, aby pokazać im Zamek i miejsce na Rynku Staromiejskim, gdzie ścięto dwudziestu siedmiu czeskich panów. Oddał również Burkowi i temu kotu swój podwieczorek i był potem głodny.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

z przodu fintifluszka, a z tyłu dupę. . .

(...)znalazła mojego niezrównanego tatuńcia wśród prosiąt. Właśnie je karmił. Wyszczerzył do mamusi zęby, niewiele się już różnił od tych swoich wychowanków. Mamusia wyciągnęła go z chlewa, wyszorowała w szafliku do parzenia prosiąt, umyła mu wszystko - z przodu fintifluszka, a z tyłu dupę.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

posyłam do was proroków, mędrców i uczonych. . .

34 Dlatego oto Ja posyłam do was proroków, mędrców i uczonych. Jednych z nich zabijecie i ukrzyżujecie; innych będziecie biczować w swych synagogach i przepędzać z miasta do miasta. 35 Tak spadnie na was wszystka krew niewinna, przelana na ziemi, począwszy od krwi Abla sprawiedliwego aż do krwi Zachariasza, syna Barachiasza, którego zamordowaliście między przybytkiem a ołtarzem.

(Mt 23, 34-35)
Natchnieni Duchem Świętym 
(fragment Biblii, około XI wiek p.n.e. - II wiek n.e.)
   
   
   

23 grudnia 2014

cudownie jasne, a więc niedobrze. . .

Ale noce były cudownie jasne, a więc niedobrze. Księżyc świecił pełnym blaskiem, czyli raczej dla poetów, a węgorze, nocne drapieżniki, bały się i nie brały.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

być bambasem. . .

A żyli w tamtych stronach wspaniali ludzie, jak na przykład włóczęga Bambas. Od wiosny do zimy nie pracował, łowił ryby przy Diabelskiej Skale. Na każdy dzień miał w płóciennym woreczku przygotowaną porcję: pięć kostek cukru z zimowych miesięcy, kiedy trochę pracował. Jego życie urzekało mnie nawet w późniejszych latach; kiedy inni życzyli mi, abym został pisarzem albo lotnikiem, ja chciałem być Bambasem.

Ota Pavel (fragment powieści Śmierć pięknych saren, 1971)
   
   
   

katarynka XI

Ty myślisz, że to pada śnieg,
a to się tylko sypie czas.
Odpływa w mgłę zimową wiek,
unosząc w białym kurzu nas.

Upada dąb i laur, i wiąz,
kruszy się kość i twardy mur,
i pęka spiż i stal, i brąz,
i z ruin wstaje ludzki chór.

                                         Paweł Hertz
  
  
  

21 grudnia 2014

pozbawionym stałego miejsca w życiu. . .

(...)społeczna izolacja stanowi dużo silniejszą zachętę do samobójstwa niż, jak to określił [Peter Sainsbury], "lokalne ubóstwo".
(...)
(...)gdyby udało się przełamać ten krąg samotności, gdyby wyprowadzić samotników z ich mrocznych pokojów ku cokolwiek pogodniejszemu centrum społeczności, to może oznaczałoby to początek rozwiązania całego "problemu". Niewątpliwie jest w tym dużo prawdy. Z pewnością część winy spoczywa na społeczeństwie, które ludziom starszym, chorym, niezrównoważonym, obcym i pozbawionym stałego miejsca w życiu poświęca tak mało uwagi, jak tylko pozwalają na to granice przyzwoitości.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
 

ludzie. . .

‘Chodźcie tu ludzie!’, a kiedy się zbiegli odpędził ich kijem mówiąc: ‘Ludzi wołałem a nie wyrzutków!

 
 

aby żyć. . .

Aby żyć, trzeba albo mieć rozum, albo trzymać w pogotowiu stryczek.

                                                                                                            Diogenes.
 
 
 

dźwięk pieniądza. . .

   Właściwym problemem nie jest to, że na dźwięk pieniądza, jak to się mówi, słabną "honor" kobiety i "słowo" mężczyzny. Skandal zaczyna się tam, gdzie pieniądz jako kapitał systematycznie zakłada w celu swojego funkcjonowania słabość kobiet i mężczyzn, którzy zmuszeni są sprzedawać siebie na rynku. W swej kalkulacji system ten uwzględnia zawsze położenie jednostek słabszych. Nieustanna cyrkulacja zysków opiera się na istnieniu wielkich grup, które nie mają wyboru, jak tylko pracować albo zgnić. Kapitalistyczny porządek społeczny spoczywa na barkach tych, którzy są podatni na wymuszanie i ciągle żyją w aktualnej lub potencjalnej sytuacji wyjątkowej.
   Ludziach, którzy jutro będą głodni, jeśli dziś nie pracują, i którzy jutro nie będą mieli pracy, jeśli nie pójdą na to, czego się od nich dziś żąda.

Peter Sloterdijk (fragment książki Krytyka cynicznego rozumu, 1983)
   
   
   

16 grudnia 2014

los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt. . .

19 Los bowiem synów ludzkich jest ten sam,
co i los zwierząt;
los ich jest jeden:
jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego,
i oddech życia ten sam.
W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt,
bo wszystko jest marnością.
20 Wszystko idzie na jedno miejsce:
powstało wszystko z prochu
i wszystko do prochu znów wraca.
21 Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę,
a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi(...)

(Koh 3, 19-21)
Natchnieni Duchem Świętym 
(fragment Biblii, około XI wiek p.n.e. - II wiek n.e.)
   
   
   

dużej liczby samobójstw. . .

(...) kraje wysoko uprzemysłowione i zamożne mają oczywistą skłonność do stosunkowo dużej liczby samobójstw(...)

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

15 grudnia 2014

zamiast odmiany człowiek widzi bezruch. . .

(...) chęć odebrania sobie życia narasta wiosną nie z racji jakichś tajemniczych przemian biologicznych, ale właśnie na skutek ich braku. Zamiast odmiany człowiek widzi bezruch(...)

   Samobójcza depresja, to coś na kształt duchowej zimy - coś zmrożonego, jałowego i nieruchomego. Im bogatsza, subtelniejsza i bardziej urokliwa staje się przyroda, tym głębsza wydaje się wewnętrzna zima, tym szarzej rozwiera się przepaść między światem wewnętrznym a zewnętrznym. (...) wiosna, uwydatnia cały rozziew między ciepłem i  świątecznością dookoła a ich własnym lodowatym nieszczęściem.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

14 grudnia 2014

skoro ... groza życia przewyższa grozę śmierci, człowiek kładzie kres swemu życiu. . .

   Ogólnie biorąc stwierdzimy, iż skoro tylko dociera się do punktu, w którym groza życia przewyższa grozę śmierci, człowiek kładzie kres swemu życiu. Opór tej ostatniej jest jednak znaczący; niejako czuwa ona niczym strażnik u bramy wyjściowej. Nie ma być może nikogo z żyjących, kto by nie skończył już z życiem, gdyby ów koniec był czymś czysto negatywnym, nagłym ustaniem istnienia. - Jednakże zachodzi przy tym coś pozytywnego: zniszczenie ciała. Jest to odstraszające i to właśnie dlatego, że ciało jest zjawiskiem woli życia.
   Tymczasem (...) intensywne cierpienia duchowe sprawiają, że stajemy się nieczuli na bóle cielesne; gardzimy wręcz nimi. Ba, gdy te ostatnie zyskują przypadkiem przewagę, fakt ów jest dla nas dobroczynnym wytchnieniem, pauzą w cierpieniu duchowym. To właśnie jest czynnikiem ułatwiającym samobójstwo
   Gdy w ciężkich koszmarnych marzeniach sennych wzmaga się w najwyższym stopniu trwoga, to sama ona właśnie przywodzi nas do przebudzenia, dzięki któremu znikają wszystkie te nocne okropności. To samo dzieje się we śnie życia, kiedy to najwyższy stopień zatrwożenia zmusza nas do przerwania owego snu.
   Samobójstwo można też uważać za eksperyment, pytanie, które zadaje się naturze, chcąc wymóc na niej odpowiedź; mianowicie, jakiej zmiany doznaje przez śmierć ludzkie istnienie i poznanie. Ale jest to eksperyment niezręczny; znosi bowiem tożsamość świadomości, która miałaby posłyszeć odpowiedź.

Artur Schopenhauer
   
   
   

11 grudnia 2014

to prędzej czy później ... samobójstwo. . .

(...) gdyby człowiek miał na ramieniu jakiś mały przełącznik, po którego naciśnięciu umierałoby się natychmiast i bez bólu, to prędzej czy później wszyscy popełniliby samobójstwo.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

wysiłku ... aby oczyścić umysł. . .

(...) człowiek celowo stawia się w sytuacji wymagającej szczegółowego wysiłku i skupienia, aby oczyścić umysł ze spraw nieistotnych.
(...)
   Myślę, że są ludzie, którzy tak właśnie popełniają samobójstwo, po to, żeby zdobyć spokój i opanowanie, jakiego nie mogą odnaleźć w życiu.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

10 grudnia 2014

po śmierci już nic. . .

Człowiek wybiera życie, bo nie ma innego wyjścia, bo wie, że po śmierci już nic więcej go nie czeka.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

życie samobójcy jest wyjątkowo bezlitosne. . .

(...) z zamkniętego świata samobójstwa nie ma ucieczki: rany zadane w przeszłości (..) nie chcą się zagoić (...) - lecz nieustannie pchają się ku powierzchni, by zniszczyć wszelkie teraźniejsze zmiany, przyjemności i chwile pogodzenia ze światem. Życie samobójcy jest wyjątkowo bezlitosne.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

powietrze nikogo nie odtrąca. . .

A kiedy widzę, że coś nie jest możliwe, to czuję się odtrącony. Pewnie tak mi się tylko wydaje: tego czegoś po prostu nie ma. Przecież powietrze nikogo nie odtrąca, tylko mówi, że jest puste.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

nie może znieść ... własnej osoby. . .

(...) być może nie dlatego człowiek popełnia samobójstwo, iż chce umrzeć, ale ponieważ nie może znieść jakiegoś pojedynczego aspektu własnej osoby.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
   

zaklinowawszy się w skałach, mógł patrzeć. . .

Postanowił umrzeć na Land's End, ponieważ było to miejsce najbardziej wysunięte w stronę Ameryki. Zaklinowawszy się w skałach, mógł patrzeć ku Stanom, dopóki nie stracił przytomności.

Al Alvarez (Bóg Bestia. Studium samobójstwa, 1972)
   
   
    

04 grudnia 2014

świat drwi z szalonych. . .

(...)-  Nie lękam się, jeżeli będę uchodził za szalonego. Świat drwi z szalonych, a więc niech drwi ze mnie - będę podobny do Jezusa u Heroda. Niech mnie biją i niech mi urągają, przypnę sobie do kapelusza ten bukiet wspaniały, którym świat gardzi, bukiet szaleństwa, i będę - jak to poucza nas nasz ojciec święty, święty Ignacy - wzbudzał szyderstwa i gniew ludzi świata, i prześladowanie niezasłużone - a jeden ja tylko będę wiedział, jaka to jest ofiara i jaki jej skutek...

Jarosław Iwaszkiewicz (fragment opowiadania Matka Joanna od Aniołów, 1942)
   
   
   

03 grudnia 2014

one wykrzykiwały jak spłoszone wiewiórki i powdrapywały się na ławy. . .

   Gdy umilkły organy, księża poczęli na głos odmawiać jakieś łacińskie modlitwy, siostry zaniepokoiły się, ale stały na miejscu. Ta jedna tylko kręciła się bez ustanku. Mały chłopak podał ojcu Laktancjuszowi wodę święconą w misie i kropidło. Ksiądz Laktancjusz oznaczył znakiem krzyża świętego zakonnice i pokropił je obficie wodą. Wówczas stała się rzecz niespodziewana. Siostry wrzasnęły wszystkie razem przeraźliwym głosem, aż się wszyscy wstrząsnęli, i rozbiegły po prezbiterium. Zrobił się tumult i zamieszanie, nogi zakonnic tupotały, same one wykrzykiwały jak spłoszone wiewiórki i powdrapywały się na ławy, na siedzenia, poukrywały się w festonach zasłon. Niektóre wlazły wysoko na rzeźbione stalle i usiadły na dębowych ornamentach jak na krzesłach, fajtając nogami, inne pochowały się za panów z orszaku królewicza, którzy się bardzo przestraszyli; jedna usiadła na oparciu ponad Wołodkowiczem, a mała Bielska schowała się za zasłonę tronu królewicza i stamtąd wyzierała od czasu do czasu, strojąc okropne i pocieszne miny. Jedna matka Joanna od Aniołów stała nieruchomo pośrodku posadzki przed ołtarzem i odważnie i wyzywająco patrzyła w oczy ojcu Laktancjuszowi.
(...) 
   - Szatanie, nakazuję ci - wołał ksiądz Laktancjusz - wynijdź z ciała przewielebnej matki od Aniołów, wynijdź, wynijdź!
(...) 
   Matka Joanna wyprostowała się gwałtownie, aż kości jej trzasnęły, i jednym ruchem padła na twarz, rozkrzyżowując ramiona, jakby z drewna były uczynione. Bliżej stojący ujrzeli, jak z ust jej wyszedł ogromny, siny język i jak poczęła nim lizać marmurowe stopnie ołtarza. Strach szeroko otworzył oczy panów dworskich. Jeden królewicz zachowywał się ciągle obojętnie. Przywołał pazia i kazał sobie nogi przykryć purpurową, puchową pierzynką. Zawsze marzł w nogi w kościele. Inne siostry poczęły powoli opuszczać swoje pozycje po ścianach prezbiterium kościoła i krok za krokiem zbliżać się do matki opętanej. Z ust Joanny wychodziły jakieś dziwne dźwięki, podobne do mlaskania i mruczenia niedźwiedzi. Księża żegnali się i modlili.
   Ksiądz Laktancjusz ciągnął:
   - Odpowiadaj! Balaamie, Isaakaronie, Asmodeuszu, Grezylu, Amanie, Begerycie! Któryś jest?
   - To ja jestem, Zapaliczka - zawołała nagle cienkim głosem matka Joanna prostując się i powstając ze swej pozycji bez zginania kolan. - Do twoich usług(...)

Jarosław Iwaszkiewicz (fragment opowiadania Matka Joanna od Aniołów, 1942)
   
   
   

gorzkie żale / część 3 / hymn. . .

   1. Duszo oziębła, czemu nie gorejesz?
       Serce me, czemu całe nie truchlejesz?
       Toczy twój Jezus z ognistej miłości
       Krew w obfitości.

   2. Ogień miłości, gdy Go tak rozpala,
       Sromotne drzewo na ramiona zwala;
       Zemdlony Jezus pod krzyżem uklęka,
       Jęczy i stęka.

   3. Okrutnym katom posłuszny się staje,
       Ręce i nogi przebić sobie daje,
       Wisi na krzyżu, ból ponosi srogi
       Nasz Zbawca drogi!

   4. O słodkie drzewo, spuśćże nam już Ciało,
       Aby na tobie dłużej nie wisiało!
       My je uczciwie w grobie położymy,
       Płacz uczynimy.

   5. Oby się serce we łzy rozpływało,
       Że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało!
       Żal mi, ach, żal mi ciężkich moich złości,
       Dla Twej miłości!

   6. Niech Ci, mój Jezu, cześć będzie w wieczności
       Za Twe obelgi, męki, zelżywości,
       Któreś ochotnie, Syn Boga jedyny,
       Cierpiał bez winy!
 
 
 

dziewięć demonów. . .

   - Postaram się wygnać owego demona...
   Matka Joanna szybko zareagowała na to powiedzenie.
   - Ja mam w sobie dziewięć demonów: Behemot, Balaam, Isaakaron, Grezyl, Aman, Asmodeusz, Begerit, Lewiatan i Zapaliczka - wyrecytowała jednym tchem i zamilkła nagle, jak gdyby przestraszona.

Jarosław Iwaszkiewicz (fragment opowiadania Matka Joanna od Aniołów, 1942)
   
   
   

siano zapachniało. . .

   - Czy to siano zapachniało? -spytał Wołodkowicza.
   - A ówdzie, przecie leżą pokosy otawy - małym, czarnym palcem pokazał szlachetka łączki, które mijali. Na łąkach stały kopki, leżały pokosy matowe w świetle błyszczącego słońca i pachniały tak mocno księdzu Surynowi, jak we śnie albo na jawie za dawnych bardzo lat.

Jarosław Iwaszkiewicz (fragment opowiadania Matka Joanna od Aniołów, 1942)
   
   
   

30 listopada 2014

sen starego żółwia. . .

Śni się żółwiowi listek sałaty,
a koło listka – sam Cesarz, znienacka,
zaistniał żywy jak przed stu laty.
Żółw nawet nie wie, jaka to sensacja.

Cesarz zaistniał co prawda nie cały,
w czarnych trzewikach przegląda się słońce,
wyżej dwie łydki, zgrabne dość, w pończochach białych.
Żółw nawet nie wie, że to wstrząsające.

Dwie nogi na przystanku z Austerlitz do Jeny,
a w górze mgła, skąd śmiechu słychać terkot.
Możecie wątpić w prawdziwość tej sceny
i czy cesarski ten trzewik z klamerką.

Trudno osobę poznać po fragmentach:
po stopie prawej albo stopie lewej.
Żółw niezbyt wiele z dzieciństwa pamięta
i kogo wyśnił – nie wie.

Cesarz nie cesarz. Czy przez to się zmienia
fenomen snu żółwiego? Ktoś, postać nieznana,
potrafi urwać się na chwilkę z zatracenia
i światem się przemyka! Od pięt po kolana.

                                                     Wisława Szymborska (z tomu Wielka liczba, 1976)
   

 

28 listopada 2014

każdy z nas ma schronienie. . .

Każdy z nas ma schronienie w betonie,
oprócz tego po jednym balkonie,
na nim skrzynkę, gdzie sadzi begonie;

odbywamy śmierci i porody,
oglądamy prognozę pogody,
aby żyć, mamy powody;

jednocześnie nam biją godziny,
jednakowo się kłócimy, godzimy,
odpoczynek nasz jest jaki? - godziwy;

z okna widać w porze szarówki
stuwatowe w innych oknach żarówki;
a pod blokiem kredens z ciężarówki

właśnie znosi firma transportowa
i ktoś dźwiga - ależ się zmordował -
sofę, która jest jak zawsze bordowa.

                                                 Stanisław Barańczak 
                                                 (z tomu Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu / 
                                                 Kątem u siebie (wiersze mieszkalne), 1980)
 


   

27 listopada 2014

nie wahać się. . .

kiedy nic nie rozwiązane
nieustannie zadawać pytania
uwolnić się od pozorów dzieła sztuki
nie bać się widzieć twórczość jako zadanie
szanować ukryty ład istnienia
poza granicami materialnego świata
być pojedynczym
ale nie samotnikiem
wyprowadzić się z brudnej rzeki
do czystego oceanu

                                         Julia Hartwig (z tomu Zapisane, 2013)
 
 
 

26 listopada 2014

nad tym tekstem jeszcze popracować. . .

(...)zacząłem czytać „Angielskiego króla", żeby widzowie mogli posmakować wdzięku czeszczyzny... bałem się tego tekstu, pociłem się, że to wszystko z mojej strony oszustwo, że powinienem był nad tym tekstem jeszcze popracować, że mnóstwo tam błędów, że może tylko niebiosa ulitują się nade mną, że może przekład Wilsona, tego, co był w Pradze i grał z Plastic People, tak że go wydalono z Pragi, jedynie ten jego przekład uczyni ten mój potoczny tekst znośnym i do przyjęcia. Zląkłem się, przeraziłem się... mój głos brzmiał nienaturalnie, zacinałem się... a potem umilkłem... wówczas Arnošt Lustig przeczytał to samo po angielsku, i znów zebrałem oklaski i nie wiedziałem, dlaczego i za co...(...)

Bohumil Hrabal (fragment powieści Zaczarowany flet, 1989)
   
   
   

udaję, że wiem, iż nic nie wiem. . .

(...)zastanawialiśmy się, jak z punktu widzenia dwudziestego wieku w sercu Europy, w Pradze i dla Pragi, dopełnić zdanie Sokratesa „Wiem, że nic nie wiem...", i tak oto to zdanie dopełniliśmy: „Ja udaję, że wiem, iż nic nie wiem..." i tak przenieśliśmy ironię Sokratesa ze starożytności przez chrześcijaństwo aż do twórczego socjalizmu...

Bohumil Hrabal (fragment powieści Zaczarowany flet, 1989)
   
   
   

nienawiść. . .

Spójrzcie, jak wciąż sprawna,
Jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.

Nie jest jak inne uczucia.
Starsza i młodsza od nich równocześnie.
Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia.
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.

Religia nie religia -
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać do biegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem już pędzi sama.
Nienawiść. Nienawiść.
Twarz jej wykrzywia grymas
ekstazy miłosnej.

Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
może liczyć na tłumy?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Porywa tylko ona, która swoje wie.

Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ile dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.

Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piętno.
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.
Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.

Jest mistrzynią kontrastu
między łoskotem a ciszą,
między czerwoną krwią a białym śniegiem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawioną ofiarą.

Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość
- ona jedna.

                                     Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
 
 
 

24 listopada 2014

nad nami. . .

Chłopcy kopiący piłkę na rozległym placu pod obeliskiem
i apokaliptyczne niebo zachodu w tle
Skąd w tym widoku taka nagła groza
jakby ktoś chciał to wszystko obrócić w czerwony pył
I słońce to już wie I niebo to już wie
I woda w rzece
Z głośników bucha muzyka jak dziki śmiech
Tylko nad nami w górze gwiazda
z palcem na ustach stoi zamyślona

                                                   Julia Hartwig (z tomu Obcowanie, 1987)
 
 
 

23 listopada 2014

przechodzień. . .

Szedł ulicą osobny
Ledwo tląca latarka oddalona od tłumu o kilometry mgły
Twarz zamknięta nieruchome oczy
płaszcz mięty i nieświeży jakby nie oswojony jeszcze ze światłem
ledwo odebrany z przechowalni szpitalnej lub więziennej
zakurzone sandały pożółkła koszula
kapelusz płynący nad opustoszałą twarzą
krok zmęczony ciało naprzód podane
jakby samo siebie chciało nieśpiesznie wyprzedzić
Ten człowiek szedł na pewno dalej niż my wszyscy
naznaczony niebytem i tak zagłębiony w sobie
jak nie bywają nawet ludzie ze śmiercią u wezgłowia
Spotkałam więc zjawę pośrodku miasta
na Marszałkowskiej w pobliżu mojego domu
pośród innych przechodniów którzy mijali go
dźwigając siatki pełne jabłek chleba i mrożonego dorsza

                                                      Julia Hartwig (z tomu Czuwanie, 1978)


ależ tak. . .

Ależ tak ty również nadajesz się na męczennika
z tym swoim słabym zdrowiem z zadyszką
z delikatnymi przyzwyczajeniami
i upodobaniem do codziennej gorącej kąpieli
Ależ tak Nie jest nigdzie powiedziane
że zawsze będziesz chodził zamyślony
z tym swoim łagodnym uśmiechem
że któregoś dania nie rozrzucą twoich książek
że z twojej pobitej twarzy nie poleje się krew

                                            Julia Hartwig (z tomu Czuwanie, 1978)
 
 
 

22 listopada 2014

co jest za. . .

Co jest za zasłoniętym oknem? Co jest za zamkniętymi drzwiami?
Jest uwięziona kobieta, która ceruje obłok pamięci.
Jest dąb, który rośnie z nieprzebraną wolą poznania lasu.
Jest zdanie "zażyj lekarstwo", które odbija się od ściany jak gumowa piłka ścigająca się z echem.
Są na ścianach ślady uderzeń i na podłodze podarte rękopisy, ślady pośpiesznego wyjazdu.
Jest złowrogi hak, na którym wisi marynarka owinięta jak kokon w pajęczyny.

Julia Hartwig (z tomu Dwoistość, 1971)
 
 
 

21 listopada 2014

rozmiękczenie mózgu ... szczyt pustki. . .

To, co zdarzyło się mojej matce, jak piszą w akcie zgonu, że umarła na rozmiękczenie mózgu, tak ja z kolei osiągnąłem rzeczywiście szczyt pustki, i jestem tak, ale to tak sam, że właściwie znajduję się w pojedynczej celi i jestem związany w kij, i nie żyję już w czasie, ale tylko i wyłącznie w przestrzeni, której się boję i która mnie przeraża.

Bohumil Hrabal (fragment powieści Zaczarowany flet, 1989)
   
   
   

w samo jądro ciszy i spokoju. . .

(...)bałem się i nieruchomymi oczyma wpatrywałem się w samo jądro ciszy i spokoju, bogowie bowiem opuścili Ziemię i to miasto, w ten niedzielny wieczór osiągnęliśmy tę właściwą głośną samotność i szczyt pustki, osiągnęliśmy ostateczny niepokój, jaki był udziałem Kierkegaarda i Fryderyka Nietzschego.

Bohumil Hrabal (fragment powieści Zaczarowany flet, 1989)
   
   
   

jemu też pewnie świat sprawiał ból, i ból sprawiało mu jego życie. . .

Ileż to razy przechodzę na czerwonym świetle, ileż to razy przedzieram się przez potok samochodów, ale choć zadumany, nie jestem sam, jest przy mnie mój anioł stróż, mój aniołek stróż, ponieważ ten mój anioł chce, żebym był jeszcze na świecie, abym dotarł na swoje dno, abym zszedł o jeszcze jedno piętro niżej, tam gdzie jest ostateczne dno wyrzutów, dlatego sprawia mi ból cały świat i sprawia mi ból nawet ten mój anioł, ileż to razy chciałem wyskoczyć z piątego piętra, z tego mojego mieszkania, gdzie ból mi sprawia każdy pokój, ale zawsze w ostatniej chwili anioł mnie ratuje, odciąga mnie, tak chciał skoczyć z piątego piętra mój doktor Franz Kafka, tam, z Maison Oppelt, dokąd wchodzi się ze Staromiejskiego Rynku, ale pan doktor spadłby za rogiem, na ulicę Paryską, i jemu też pewnie świat sprawiał ból, i ból sprawiało mu jego życie, tak samo chciał skoczyć z piątego piętra Malte-Laurids Brigge, i jemu też w Paryżu świat sprawiał ból. Także Brigge'owi ból sprawiał cały świat, Reinerowi Marii Rilkemu również.
   A więc nazwyciężałem się, osiągnąłem szczyt pustki Nawarzyłem sobie piwa, no i teraz muszę je wypić, Konstantin Biebl wyskoczył z okna, przedtem jednak — na długo przedtem — poprosił Štyrskiego, aby mu namalował obraz człowieka wypadającego tyłem z okna, tak jak się obraca kartkę. Tak, tak I tatuś Artura Schopenhauera także skończył śmiercią samobójczą. I Seneka w Salamance również. Ale ja już nie będę wyskakiwał z okna, mój anioł stróż nie wyperswadował mi tego, ale szepnął mi, że ten, który ofiarował mi szczyt pustki, powiedział mu, że to byłoby za mało: odejść tak nazbyt łatwo, to, że ból sprawia mi cały świat, muszę przeżyć raz jeszcze, tak jak ostatni cesarz chiński, którego nie stracono, ale przez dwanaście lat prano mu mózg, aby zrozumiał to wszystko, co zrobił, aby osiągnął nie szczyt pustki, ale żeby stał się zwyczajnym człowiekiem, który chodzi robić zakupy, tak jak inni, aby się uczłowieczył.

Bohumil Hrabal (fragment powieści Zaczarowany flet, 1989)
   
   
   

budzę się, odzyskuję przytomność, sprawia mi ból całe mieszkanie. . .

Kiedy wstaję, kiedy budzę się, odzyskuję przytomność, sprawia mi ból całe mieszkanie, cały mój pokój, sprawia mi ból widok z okna, dzieci idą do szkoły, ludzie idą po zakupy, każdy wie, dokąd ma iść, tylko ja nie wiem, dokąd mógłbym pójść, ubieram się tępo, zataczam się podskakując w jednej nogawce, gdy wciągam spodnie, idę i golę się maszynką elektryczną, od iluż to już lat goląc się nie patrzę na siebie w lustrze, golę się po ciemku albo zza węgla, siedząc na krześle w przedpokoju, a kontakt jest w łazience, me lubię już na siebie patrzeć, ból sprawia mi już nawet własny wygląd, w oczach dostrzegam wczorajsze pijaństwo, nie jem nawet śniadania, a jeśli już, to tylko kawka i papieros, siedzę więc przy stole, czasami nawet załamuję nad sobą ręce i powtarzam kilka razy: Hrabalu, Bohumilu Hrabalu, a więc nazwyciężałeś się, osiągnąłeś szczyt pustki, jak nauczał mój Lao-Cy, osiągnąłem pustkę i wszystko sprawia mi ból, ból sprawia mi nawet droga do autobusu, boli mnie nawet cały ten autobus, z poczuciem winy spuszczam wzrok, boję się spojrzeć ludziom w oczy, czasami krzyżuję dłonie i nastawiam przeguby, wyciągam ręce, aby mnie ludzie aresztowali i zaprowadzili do policjantów, bo mam poczucie winy nawet z powodu tej mojej niegłośnej samotności, bo sprawiają mi ból nie tylko te schody ruchome, które porywają mnie w dół, do piekła, sprawiają mi ból nawet spojrzenia ludzi idących w górę, każdy ma dokąd iść, podczas gdy ja osiągnąłem szczyt pustki i nie wiem, dokąd miałbym pójść.

Bohumil Hrabal (fragment powieści Zaczarowany flet, 1989)
   
   
   

sprzeciw. . .

Był poetą ale raz po raz odbierana mu była łaska pisania
Wówczas słabnął bo widzenie jego traciło blask
a chwile zachwytu zalewała piana bylejakości
Nadejście zmiany było jak głos trąbki
porywający duszę do zbudzenia
Wchodziła w niego siła światła
jego własna słabość nabierała nowych praw

                                                                         Julia Hartwig (z tomu Nie ma odpowiedzi, 2001)
 
 
 

wbrew sobie. . .

Wszyscy poeci świata piszą jeden wiersz
opisują tę samą skałę na której rozpryskuje się morze
tę samą utratę której żadnemu z nich nie oszczędzono
w tej samej chwili zaznają ekstazy istnienia
w tej samej nocy układają się w łozu ciemności

Znają zwątpienie tak wszechogarniające
że świat przestaje dla nich istnieć
a kiedy próbują go odbudować
pękają od jego nadmiaru

W tej wielkiej symfonii którą wykonują
tylko pierwsi skrzypkowie zaszczycani są uściskiem ręki dyrygenta
i choć wszyscy poddani są prawom tej samej harmonii
każdy z nich chciałby być kochany z osobna

                                                                                   Julia Hartwig (z tomu Nie ma odpowiedzi, 2001)
 
 
 

20 listopada 2014

epitafium. . .

Ja
niżej podpisany
Jerzy Ficowski
przenosząc się dnia 9 maja 2006 roku
do Wieczności
(wersja równouprawniona: do Nicości)
zakończyłem tutejszą egzystencję
nie ukończywszy niczego
zgodnie z Regulaminem Stwórcy
i z odwieczną praktyką
mieszkańców tego źle pomyślanego
i jeszcze gorzej prowadzącego się świata
- usilnie proszę
moich Bliskich i moich Dalekich
o błogosławieństwo uśmiechu
i łaskę pogody ducha
zamiast westchnień i smutku,
bowiem nie stało się
nic nadzwyczajnego.
Za spełnienie tej prośby
z góry wszystkim dziękuję
i za kłopot przepraszam

                                     Jerzy Ficowski

Warszawa
Poza zasięgiem czasu
 
 
 

17 listopada 2014

z kultury do natury. . .

Kto zgasił światło? I czy to pierwszy raz? I w jaki sposób przeszli... z kultury do natury?
(...)
- Jak to jest... - mówił w myślach, patrząc w niebo na gwiazdy - jak to właściwie się dzieje, że dwoje dorosłych ludzi odrzuca raptem formę i godzi się na żywioł, który ich upokarza? (Gdyby nie upokarzał, czyż gasiliby światło?) Jak do tego dochodzi? Jak można to uzgodnić, wypowiedzieć słowami?

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

człowiek nie wybiera. . .

Lecz właśnie to jest straszne! Że człowiek nie wybiera! Jest on igraszką losu na pośmiewisko bogów! Miota się, płonie, cierpi, a oni czerpią z tego niewysłowioną rozkosz albo świetnie się bawią. W jękach i szlochach ofiary zdaje się czasem pobrzmiewać ich sardoniczny śmiech.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

do fikcyjnych postaci, do zmyślonego świata. . .

Spełniali-można powiedzieć - największy ideał sztuki: wzniecali uczucia do czegoś, co istniało pozornie - do fikcyjnych postaci, do zmyślonego świata, a w ślad za tym marzenie - niedorzeczne, dziecinne - by znaleźć się w owym świecie. Bo tylko w nim - w iluzji - była możliwa szansa na zadośćuczynienie. Lecz właśnie! Tylko szansa. Bo w namiastce przeżycia, jaką stanowił akt odegrania na scenie burzliwego dramatu, szansa ta była zawsze, nieodwracalnie tracona. Los owych pięknych istot był nieodmiennie tragiczny. Skazany na przegraną, na niespełnienie i śmierć. Oto Tezeusz, król Aten, mąż owiany legendą

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

w istocie chodzi o to, abyś się z nią połączył i oddał jej nasienie. . .

  „A więc powiadasz, jeune homme, że zadurzyłeś się... że wielbisz panią profesor... i marzysz o jakiejś Wiktorii. - Na czym ma ona polegać, jeśli wolno zapytać? Na tym, że spojrzy na ciebie? Że powie ci coś miłego? Że ci okaże sympatię i będziecie prowadzić eleganckie dialogues... tfu! conversations? - Otóż, mój pięknoduchu, jest to słodka ułuda, którą cię wabi Natura. W istocie chodzi o to, abyś się z nią połączył i oddał jej nasienie. A to wygląda tak, jak ci tu pokazuję. Patrz, oto meta twych tęsknot, cokolwiek jest ich treścią, jakkolwiek się objawiają. Oto punkt docelowy twojej błogiej wędrówki. A pamiętaj, mój mały, że to zaledwie obrazki - sztuka, kreacja, ironia. Wżyciu rzecz jest o wiele... nieporównanie mocniejsza i mniej cywilizowana. Dzika, gwałtowna, obłędna. Deliryczna, pijana...

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

16 listopada 2014

położyć się na łóżku, przykryć wełnianym kocem. . .

„Spokojnie, tylko spokojnie”, mówiłem do siebie w myślach, próbując zapanować nad rozognionym umysłem, gdy szedłem alejką dziedzińca prowadzącą do bramy. „Wyjść stąd, wrócić do domu, zasunąć story w oknach, położyć się na łóżku, przykryć wełnianym kocem i wtedy dopiero zacząć trawienie tych wszystkich wrażeń i zasadniczych zdobyczy. Nie wcześniej. Teraz odetchnąć...

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

15 listopada 2014

za to się nie dziękuje. . .

   - Dziękuję panu za wszystko - powiedziałem solennie. - Zwłaszcza za zaufanie, jakim mnie pan obdarzył.
   - Za to się nie dziękuje - nie rozluźniał uścisku. - Tego się nie zawodzi. - Puścił wreszcie i zaraz naciągnął rękawiczkę.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

wszelki kontakt ze światem grozi konfliktem i walką. . .

   A jednak, mimo tej biedy, czuł się innym człowiekiem. Wolnym, nie osaczonym. Wyzwolonym z napięcia, podminowania, lęku, że wszelki kontakt ze światem grozi konfliktem i walką; że wyjdzie z nich przegrany, upokorzony, opluty. Tam nie odczuwał tego. Tam, mimo że był nikim - cudzoziemcem, ze Wschodu, niemal bez grosza przy duszy - nie bał się. Był spokojny. Był sobą. Był normalny.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

poeta jest więc z natury mężczyzną. . .

   Gęsie pióro to symbol sztuki pięknego pisania. Ta dziedzina z kolei to rzecz pierwotnie męska. ‘Poezja’, wyraz ‘poezja’ pochodzi z greckiego poiein, co znaczy ‘tworzyć, działać’. Tworzenie - zwłaszcza z niczego! - jest atrybutem boskim, a bóg jako siła sprawcza ma zawsze charakter męski. (Kobieta nie tworzy z niczego, kobieta przetwarza, co jest.) Poeta jest więc z natury mężczyzną, duchem męskim, nawet jeśli fizycznie należy do płci pięknej. Weźmy choćby Safonę. Wiadomo, jak to z nią było.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

monos w swej monomanii. . .

   Otóż pradawne podania, które stanowią źródło tej misternej konstrukcji, opowiadają historię Kosmicznego Podziału.
   Na początku był Monos, homogeniczny byt, zamknięty i nieskończony niczym powierzchnia kuli. Ta zasada istnienia była jednak wadliwa: Monos w swej monomanii zapadał się w głąb siebie i szukał samozagłady. Wreszcie, po osiągnięciu krytycznego momentu - jakby w ostatnim odruchu ginącej woli istnienia - wydobył z siebie głos. Powiedział ‘ja’: ‘ja jestem’, a przez to się usłyszał, a skoro się usłyszał, przestał być monolitem: stał się Głosem i Słuchem. Podzielił się, rozdwoił. Słowem, poprzez akt mowy przemienił się w Heterosa.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

kto wyjeżdżał na zachód i nie powracał. . .

Wyjechała! Na stałe! Została na Zachodzie! To brzmiało jak złowieszcze zaklęcie. Ktoś, kto wyjeżdżał na Zachód i nie powracał stamtąd, był „zdrajcą” lub „renegatem” albo, w najlepszym razie, „człowiekiem bez charakteru”, który połaszczył się na błyskotki - na ciuchy i kosmetyki, na auta i nocne lokale - słowem, którego uwiódł haniebny konsumpcjonizm.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

szukałem retardacji. . .

   Łatwy i szybki sukces, jakim zakończyła się moja pierwsza operacja detektywistyczna, podziałał na mnie dwojako. Z jednej strony, przyniósł dreszcz podniecenia i umocnienie w wierze, że plan, który powziąłem, nie jest fantasmagorią. Z drugiej, sprawiał mi zawód: skreślał zadanie, które dopiero co sobie wyznaczyłem, i stawiał mnie na nowo w martwym punkcie wyjścia. To zaś z kolei na nowo rodziło wątpliwości.
   Poddawszy te uczucia bezwzględnej analizie, stwierdziłem, że są przejawem podświadomego lęku. Zamiast bez ceregieli posuwać się do przodu, szukałem retardacji. Marząc o sytuacji, w której będę mógł wreszcie, wyposażony w odpowiednią wiedzę, rozpocząć swą Wielką Grę, bałem się jej zarazem - skory do odwleczenia, a nawet do walkowera.
   „Trzeba to w sobie przełamać”, upomniałem się w duchu, „trzeba grać ofensywnie”. I nie zastanawiając się długo, pojechałem pod znaleziony adres.

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

w mgnieniu oka wydobył swój monstrualny organ. . .

I wtedy właśnie Fąfel, sam przecież niepalący, pośpieszył im z brawurową, „wiedeńską” odsieczą. Zorientowawszy się, kto wchodzi, w mgnieniu oka wydobył swój monstrualny organ i pewnym krokiem doświadczonego ekshibicjonisty ruszył naprzeciw wrogiej sile, udając, że kieruje się w stronę pisuaru. Spoza kłębów dymu dał się słyszeć krótki stłumiony okrzyk przerażenia, a w ślad za nim donośny, głęboki bas Fąfla: „Och, najmocniej panią profesor przepraszam, ale tu męska ubikacja.”

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

14 listopada 2014

po skrzypiącym, zmarzniętym śniegu wzdłuż zamarzniętej rzeki. . .

A teraz szedłem po skrzypiącym, zmarzniętym śniegu wzdłuż zamarzniętej rzeki, wiatr szeleścił w jasnej trzcinie, gile norweskie pozwoliły mi dojść do zmarzniętych krzaczków ostu i odleciały na dalsze osty, wyznaczając w powietrzu swymi ceglastoczerwonymi gardziołkami czerwone girlandy. Za zamarzniętą rzeką wznosił się czarny las. Szedłem tak w oficerkach i białych skarpetach, przemierzając okolicę, którą kocham już szósty rok, okolicę monotonną i dzięki temu przepiękną, równinę, którą można iść i już nic wokół siebie nie widzieć, tylko rozmawiać z sobą samym albo pozwolić, niech sobie dusza rozmawia z duchem i żywiołami.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

zgubisz ich — i siebie. . .

A może udało nam się przeniknąć do głębi k o g o ś? W takim razie najlepiej dla niego, żeby zniknął. Wszyscy żyjący noszą maski — nie tle w skutek reakcji obronnej, ile ze wstydu, z pragnienia ukrycia swej nierzeczywistości. Zedrzyj je, a zgubisz ich — i siebie. Zaiste, nie jest dobrze marudzić zbyt długo pod Drzewem Poznania.

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Upadek w czas, 1964)
   
   
   

wyimek z wiersza. . .

   - Cudze chwalicie, swego nie znacie, jak powiada przysłowie... - zakpił wicedyrektor.
   - Ściśle rzecz biorąc - pośpieszyłem ze sprostowaniem - nie jest to przysłowie, lecz wyimek z wiersza Stanisława Jachowicza, innego naszego wielkiego poety. Wie pan, panie dyrektorze, tego, co napisał „Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku”, na pewno pan czytał...

Antoni Libera (fragment powieści Madame, 1997)
   
   
  

i w cipie. . .

(...)jak masz pan pecha, to i w cipie nadziejesz się pan na gwoździa...

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

pollock ... po tym, jak namalował to, co w życiu widziałem najpiękniejszego. . .

mój ukochany Jackson Pollock, mój autor malarstwa gestu, dripping, malarz, który po tym, jak namalował to, co w życiu widziałem najpiękniejszego, po tym, jak wypił cysterny whisky i wypalił kilka ziemskich obwodów papierosów Pall Mail, zjadł kolację w barze „Cedar 5" i rozpędził gdzieś tego swojego grata tak, żeby ciałem i całą duszą zaznać tego, czego na mnie próbowało to moje nieudolne przeznaczenie, aby uderzyć tak, żeby zginąć na miejscu.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

zupełnie mokry od potu i osłabiony rozmyślałem o niebycie. . .

W tym czasie prawie przez cały rok wstawałem mokry od potu, zataczałem się i szybko naciągałem na siebie to, co niezbędne, i wychodziłem jeszcze przed brzaskiem, spacerowałem i byłem bliski tego, co mi przepowiedziała wróżka Marzenka, która zanim umarła, zostawiła mi tutaj torbę z łyka z dwoma zielonymi okrągłymi uchwytami, wróżka Marzenka, która mi przepowiedziała, że się powieszę na wierzbie nad potokiem...
(...)


   W tamtych dniach z powodu kotów chciałem popełnić samobójstwo. Przychodziły do mojego łóżka zawsze nad ranem, dokładnie wtedy, gdy zupełnie mokry od potu i osłabiony rozmyślałem o niebycie, lecz nie przychodziły, żeby robić mi wyrzuty, siadały tylko i patrzyły na mnie, a ja w tym półśnie nie byłem w stanie odwrócić od nich oczu i wszystkie te martwe kotki i kocięta dobijały mnie samym spojrzeniem.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

w każdej z tych przerw, tkwiła kocia głowa, pięć kocich łebków patrzyło za mną. . .

Szedłem dróżką pod świerkami, potem przez furtkę na aleję, a kiedy odwracałem się ostatni raz, zawsze widziałem to samo i zawsze się tego bałem. Między sztachetkami płotu, w każdej z tych przerw, tkwiła kocia głowa, pięć kocich łebków patrzyło za mną i życzyło sobie tego, co było już nieodwracalne, żebym wrócił i żebyśmy znów wszyscy znaleźli się w pokoiku przy ciepłym piecu... No i w Pradze zdarzało mi się, że kiedy już byłem na dnie, gdy już nie mogłem pisać i odzyskać równowagi, bo przepełniały mnie lęk i samotność, wtedy wskakiwałem do autobusu i przez cały czas godzinnej jazdy przez zasypaną śniegiem krainę paraliżowała mnie myśl, czy koty są jeszcze na świecie. Później na miękkich nogach szedłem aleją, a gdy wszystkie koty wybiegły mi naprzeciw, brałem jednego po drugim na ręce i przyciskałem sobie do czoła, tak jakoś mnie kocie futerka leczyły z tych moich kaców i chandr, przyciskałem je sobie znowu i znowu, a one o tym wiedziały i przytulały się do mnie. Potem rozpalałem w piecu, rozdawałem im kawałki mięsa i rozlewałem mleko.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

kto miewa zły nastrój, jest wybrańcem bogów. . .

   Bywa pan w złym nastroju?
   Gdybym nie bywał, musiałbym go w sobie sprowokować. Przecież najpiękniejszy w człowieku jest zły nastrój, człowiek, który już dalej nie może, który wbrew sobie wygłasza antypaństwowe przemówienia, gdy jego mózg i wola są zablokowane, kiedy człowiek jest down i hin, nagle, gdy rozmyśla o niebycie, dostrzega promyk, i ja zdążam ku temu świeżemu obrazkowi, jakbym patrzył na dopiero co narodzone dziecko, a ludzie wokół mnie hałasują i rozprawiają, lamentują nade mną, lecz ja czuję, że jestem uratowany, że gdybym nie miał tak podłego nastroju, zostałbym wydziedziczony, odsunięty, wykreślony ze spółdzielni zrzeszającej wszystkich ludzi, którzy są albo myślą, że są odrobinę trąceni imbecylizmem, że są poetami. Kto miewa zły nastrój, jest wybrańcem bogów, taki człowiek jest w stanie odrodzić się, odmłodnieć. Gdybyśmy sięgnęli do książek medycznych, znaleźlibyśmy określenia ludzi, którzy potrafią się cieszyć i śmiać jak dzieci, a zaraz potem wpadać w zły nastrój i posępnieć! Maniak depresyjny! A pisarz, o ile nie odgrywa przedstawienia, zachowuje się zupełnie jak dziecko. Żebym się mógł rozchmurzyć, żeby mi się trochę lepiej myślało, muszę mieć naprzód bardzo zły nastrój.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

muszę uważać, żeby nie umrzeć. . .

(...)czasem czuję, że na horyzoncie w mojej głowie rozrasta się chmura, w miarę jak potężnieje, przebijają się przez jej powłokę obrazy i ja już muszę uważać, żeby nie umrzeć, bo widzę, że to są te moje rzeźne krowy, te moje cielęta przeznaczone do zimnego wychowu, ze tam są moje rzeźne wieprzki, wszystko, co odbywa się podczas uboju, zagraża mojemu życiu...

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

tak dobry albo tak zły, że do życia nie potrzebuję żadnego poglądu. . .

   Z czego bierze się u pana tak życzliwe spojrzenie na ludzi, na świat?
   Z tchórzostwa. Jak ktoś jest mądrzejszy niż ja, grzecznie wypytuję go o to, czego nie wiem. Kiedy ktoś jest silniejszy niż ja, żeby mi nie dal po gębie, chwalę jego fizyczną sprawność i staję się jego przyjacielem. Λ kiedy ktoś jest ładniejszy niż ja, takich ludzi jest na szczęście mało w środkowej Europie, oświadczam mu, że jest wprawdzie najładniejszym człowiekiem w naszym kraju, ale że zaraz za nim jestem ja. Więc ludzie mnie lubią, a ja współczując im, staję się nimi, i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby któryś z nich nie został mną. Ale przede wszystkim tak uważnie słucham innych, że choć miałem przeciwne zdanie, utożsamiam się z takim człowiekiem, dla którego jego pogląd jest alfą i omegą jego życia. I jeszcze go utwierdzam w tym poglądzie, który być może rai szkodzi. Ja już bowiem jestem w tym tak dobry albo tak zły, że do życia nie potrzebuję żadnego poglądu. Ze mnie jest poniekąd voyeur, tylko patrzę i dziwię się temu, co widzę. Raczej dodaję odwagi do życia innym. Ja mianowicie na początku moich studiów uniwersyteckich poszedłem się zapisać na wykłady pana Fischera o Arturze Schopenhauerze i potem nie opuściłem ani jednego. Nauczyłem się tego, co było w jakiś sposób sprzężone z tym, co już miałem w genach. Za dużo nie chcieć, raczej odwrotnie. Ale wydajnie patrzeć, nawet przez zamknięte powieki introwertycznie patrzeć, widzieć. Potem zakochałem się i kocham go do dzisiaj: Ladislava Klimę... Zwycięstwo składa się wyłącznie z bicia, a wszystko jest jedynie zabawą... Stąd to moje życzliwe spoglądanie na świat, ja, tak jak mój stryj Pepin, nawet kiedy przegrywam, to nieustannie odnoszę zwycięstwo.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

jestem na świecie tylko urlopowany przez grabarza. . .

   Lubi pan którąś ze swoich książek bardziej niż pozostałe?
   Sprzedam dom, w którym już nie chcę mieszkać. Dlatego, że lękam się jej, zupełnie tak samo jak tych książek, które wkrótce mają się ukazać. To już nie są żarty, bo ja mam ciągle wrażenie, że jestem na świecie tylko urlopowany przez grabarza, więc piszę, oddaję teksty, potem jedna korekta, jeszcze jestem na świecie?, druga korekta, co to, jeszcze nie umarłem? A potem niby uderzenia w bęben w Tragedii fatalistycznej na kotły, sygnał, a potem to, czego się najbardziej bałem i boję, ukazuje się książka, cieszyłem się do ostatniej chwili, że może wykituję, ale wyszedłem z tego, w pełni pojmuję swoją odpowiedzialność za kolejkę w księgarni, swoją odpowiedzialność za to, co tam napisałem, kogo obraziłem. Ale najbardziej lubię te książki, które wyjdą w tym czy w przyszłym roku, bo najpierw chcę z ich powodu umierać, a potem, kiedy się ukażą, zmartwychwstaję i muszę do dna wypić to piwo, którego sobie nawarzyłem.

Bohumil Hrabal (fragment ballady Auteczko, 1983)
   
   
   

09 listopada 2014

z nienapisanej teorii snów. . .

                                                              Pamięci Jeana Améry
I
Oprawcy śpią spokojnie sny mają różowe
poczciwi ludobójcy którym już wybaczyła
krótka ludzka pamięć - obcy i plemieńcy

łagodny wiatr obraca kartki rodzinnych albumów
okna domu otwarte na sierpień cień jabłoni w kwiatach
pod którą się zgromadził zacny ród
bryczka dziadka wyprawa do kościoła
pierwsza komunia pierwszy uścisk matki
ognisko na polanie i niebo gwiaździste
bez znaków i tajemnic bez apokalipsy
więc śpią spokojnie sny mają pożywne
pełne jadła napojów tłustych ciał kobiecych
z którymi gry miłosne w gąszczach zagajników
a nad tym wszystkim płynie głos niezapomniany
głos czysty jak źródło niewinny jak echo
o chłopcu który spotkał różę na łące pośród wrzosów

dzwon pamięci nie budzi widm ani koszmarów
dzwon pamięci powtarza wielkie odpuszczenie

budzą się wcześnie rano pełni woli mocy
starannie golą kupieckie policzki
resztę włosów układają jak wieniec laurowy
pod wodą zapomnienia która zmywa wszystko
namydlają swe ciało mydłem marki Macbeth

2
Dlaczego sen - schronienie wszystkich ludzi
odmawia swojej łaski ofiarom przemocy
dlaczego w nocy krwawią wśród czystej pościeli
i wchodzą w swoje łóżka jak do sali tortur
jak do celi śmierci jak w cień szubienicy
przecież i oni mieli matkę i widzieli
las polanę niebo jabłoń w kwiatach różę
kto wygnał to wszystko z zakamarków duszy
oni także przeżyli chwile szczęścia więc dlaczego

ich wycie budzi w nocy niewinnych domowników
i zrywają się raz jeszcze do szalonej ucieczki
tłukąc głową o ścianę a potem już nie śpią

wpatrzeni tępo w zegar który niczego nie zmieni

dzwon pamięci powtarza wielkie przerażenie
dzwon pamięci bije niezmiennie na trwogę

zaiste ciężko wyznać oprawcy odnieśli zwycięstwo
ofiary na całą wieczność życia są już pokonane

więc muszą sami ułożyć się z tą karą bez winy
z blizną wstydu odciskiem palców na policzku
podłą wolą przeżycia pokusą wybaczenia

a opowieść o piekle budzi już słuszny niesmak

nie ma już teraz miejsca gdzie by zanieść skargę
niepojęte wyroki feruje trybunał snów

                                                                       Zbigniew Herbert (z wierszy rozproszonych)
     
 
 
 

08 listopada 2014

oko trę, że mam ból. . .

Oko trę, że mam ból.
Taki los. Komu żal?
Oko trę, pali sól.
O, madame, kulą wal!
Ile trosk, ile burz,
a ma krew kipi, wre.
O madame! Oto nóż.
O madame! Oto mrę.

O, cotrain, je m’emboulle,
taquilosse, comme ou jalle,
o, cotrain, palisoule,
om, madame, coulon valle!
Il est trosque, il est bouge,
à ma créve, qui pis vrai.
O madame, o, tonouche,
o madame, o tomb rain!

                               Julian Tuwim
   
   
   

05 listopada 2014

dzięki przykładom ponawianym nieustannie przez poetów. . .

Czy bardziej był przekonany o estetycznej wartości tego widoku? Niewątpliwie, dzięki przykładom ponawianym nieustannie przez poetów, znajdujących się w delirycznym szale przywiązania lub w poniżeniu odepchnięcia, którzy opiewali płomienne przychylne gwiazdozbiory lub chłód satelity ich planety.

James Joyce (fragment powieści Ulisses, 1922) 







04 listopada 2014

kultywuje problematyczne tęsknoty. . .

   — Byłoby ciekawsze usłyszeć, co by powiedział dowiedziawszy się, że dzielisz kabinę z obcym architektem.
   — Który używa błękitnych piżam, kultywuje problematyczne tęsknoty i jeszcze bardziej problematyczne nadzieje.

Julio Cortázar (fragment powieści Wielkie wygrane, 1960)
   
   
   

jedna z nadziei podróży. . .

Lektura, jedna z nadziei podróży. Czytać w łóżku, nie mając nic innego do roboty.

Julio Cortázar (fragment powieści Wielkie wygrane, 1960)
   
   
   

dwa sprzeczne sposoby intensyfikowania chwili bieżącej. . .

   — Rzecz polega na tym, że nie wszyscy lubią ostre sosy — powiedział Medrano. — Prawdopodobnie istnieją dwa sprzeczne sposoby intensyfikowania chwili bieżącej. Nasze władze wybrały całkowite zniesienie jakichkolwiek związków z przyszłością, usiłując budować negatywną tajemnicę. Przewidujący niepokoją się, rzecz jasna, ale ja na przykład czuję zaostrzenie się tego absurdalnego czasu teraźniejszego, po prostu się nim napawam.
   — I ja 'także — powiedziała Klaudia. — Po części dlatego, że w ogóle nie wierzę w przyszłość. To, co przed nami ukrywają, nie jest niczym więcej niż przyczynami teraźniejszości. Może sami nie mają pojęcia, ile magii zawierają ich biurokratyczne tajemnice.

Julio Cortázar (fragment powieści Wielkie wygrane, 1960)
   
   
   

jest jak należy, nie uważa pan?. . .

   — Jak dotąd idzie doskonale — powiedział doktor Restelli do Persja. — Wszystko jest jak należy, nie uważa pan?
   — Może nie tak zupełnie, skoro nalega pan, bym coś powiedział.

Julio Cortázar (fragment powieści Wielkie wygrane, 1960)
   
   
   

należało mi się zmęczenie. . .

(...)zamykała mieszkanie i pisała pożegnalne kartki, na które zawsze brak konceptu... Teraz wypocz- nie aż do znudzenia. Od dawna należał jej się wypoczynek. „Od dawna należało mi się zmęczenie, po którym mogłabym wypocząć" — poprawiła się, żonglując słowami.

Julio Cortázar (fragment powieści Wielkie wygrane, 1960)
   
   
   

03 listopada 2014

trudny jest do zniesienia na każdym stanowisku. . .

Człowiek o ciasnych horyzontach trudny jest do zniesienia na każdym stanowisku, gdzie piastuje władzę, zaś najstraszliwszy bywa w wojsku.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)





wzgardzoną przyjaźń. . .

   Ciepły blask słońca, weselący się ponad morzem. Niklowana miseczka do golenia lśniła zapomniana na obramowaniu. Dlaczego mam ją znosić na dół? Albo pozostawić ją tu na cały dzień, wzgardzoną przyjaźń?
   Podszedł ku niej i przez chwilę trzymał ją w dłoniach, czując jej chłód i wdychając zapach lepkiej piany, w której tkwił pędzel. Tak samo niosłem trybularz z kadzidłem wtedy, w Clongowes. Jestem inny teraz, a jednak taki sam. Także sługa. Sługa sługi.

James Joyce (fragment powieści Ulisses, 1922) 






eucharystynka. . .

- Bo to, o najmilsi, jest rzeczywista Eucharystynka: ciało i dusza i krew i o rany.

James Joyce (fragment powieści Ulisses, 1922) 






republika bez poetów. . .

Władcy pewnej republiki doszli do przekonania
Że bez poezji można się zupełnie dobrze obejść
Że poezja jest niepoważna a przy tym kosztowna
Bo niczego nie stwarza nie produkuje nie pomnaża
Jest więc niepotrzebna
A pewien teoretyk nawet udowodnił
Że wszystko co zbędne nie jest obojętne
Może być wręcz szkodliwe
Więc lepiej dla pewności poezję skasować

Niektórzy poeci jeszcze pisali
Ale nikt ich nie drukował
Więc po pewnym czasie zamilkli
Stali się poetami bezrobotnymi
Chodzili po mieście oglądali wystawy
Kupowali na targu marchew i ziemniaki
Nie było ich stać na pomarańcze i cytryny
Bo żyli ze skromnych zasiłków
Które przysługiwały wszystkim
Gdyż republika mieniła się państwem
Sprawiedliwości społecznej
Więc liczyli pieniędzy narzekali na drożyznę
Czasem mylili się albo robili zakupy lekkomyślne
Bo myśli im jeszcze uciekały
Do kwiatów dziwnych uczuć niebieskich migdałów
Miłości do zwierząt a nawet kamieni

Republika bez poetów zupełnie dobrze prosperowała
I to dosyć długo trwało
A pieniądze zaoszczędzone na poezji
Przeznaczono na widowiska i gmachy parady i zbrojenia
Aż pewnego dnia zaczęło się coś psuć w republice
Były to zmiany zrazu drobne prawie niedostrzegalne
Jakieś małe rysy pęknięcia plamy i szczeliny
Potem zaczęły powstawać przerwy między zdaniami
A nawet słowami
Które nie wiadomo było czym wypełnić
W końcu doszło do tego
Że zaczęły rozsuwać się domy
Pustoszały place rozchodzili się ludzie
Zamykali w swoich mieszkaniach i milczeli
Cierpieli bez współczucia umierali bez pożegnania
I nikt nie umiał powiedzieć co się stało

A potem było już za późno
Bo starzy poeci wymarli a nowi się nie narodzili
I nie było nikogo kto umiałby nawiązać te związki zerwane
Między ludźmi a ludźmi ludźmi a zwierzętami
Drzewami kamieniami chmurami ptakami
Rzeczami a rzeczami
Ziemią a niebem księżycem a gwiazdami
Pojęciami i wyobrażeniami

Wszystkie słowa i nazwy jeszcze istniały
Ale były już oderwane od siebie
Bo zabrakło tych
Którzy przed tym nic innego nie robili
Tylko starali się zrozumieć
Jak się te rzeczy nawzajem do siebie mają.

                                                   Kornel Filipowicz (z tomu Powiedz to słowo)
 
 
 

02 listopada 2014

wszelkiczłeku, wejrzyj na kres ów ostateczny. . .

Dla przyczyny onej, wszelkiczłeku, wejrzyj na kres ów ostateczny, którym śmierć jest twoja, a takoż na ów proch, który ogarnie wszelkiego człeka z niewiasty zrodzonego, gdyż jako nagi wyszedł z żywota matki swej, tak nagi wróci się na końcu, by odszedł, jako przyszedł.

James Joyce (fragment powieści Ulisses, 1922) 





od spodu. . .

Od środka. Od spodu. Od duszy samej. Nieochota.

                                                                     Sławomir Mrożek
 
 
 

29 października 2014

zgoda. . .

Późno nastał dla niego czas pokornej zgody
Z samym sobą. "Tak" - powiedział -
"Stworzony byłem na to, żeby być poetą
I niczym więcej. Niczego naprawdę
Poza tym nie umiałem. Wstydząc się bardzo,
Nie mogąc jednak zmienić przeznaczenia".

Poeta: en, kto stale myśli o czym innym.
Jego roztargnienie doprowadza bliskich do rozpaczy.
Być może nie ma nawet ludzkich uczuć.

Ale ostatecznie, dlaczego by nie?
W różnorodności ludzkiej mutacja, wariacja
Też jest potrzebna. Odwieźmy poetę
W jego domku na trochę wyblakłym przedmieściu,
Gdzie hoduje króliki, przyrządza nalewki
I nagrywa na taśmę hermetyczne wiersze.

                                                    Czesław Miłosz (z tomu Dalsze okolice, 1991)
 
 
 

dalsze okolice / fragmenty. . .

(...)

4. Mądrość, piję późne wino,
Prawdę o innych i prawdę o sobie.
Kiedyś w rozpaczy, a nie było warto.
Co z tego, że niepewny i kaleki.
Lepiej czy gorzej, spełniło się życie
I wszystkich zebrał ogród przebaczenia.

5. Nie chciałbym być znów młody, choć zazdroszczę.
Nawet nie wiedzą, jacy są szczęśliwi.
Powinni witać hymnem wschody słońca,
Co dzień układać pieśni nad pieśniami.
Ale od siebie nie mógłbym być wolny,
W mój los i geny wplątałbym się znowu.
Lepiej, że taka nędza dana tylko raz.

6. "Gdyby to, o co błagam, pełniło się!
Pół życia za to bym dał!"
A potem spełnia się. Na gorycz i litość.
Nie błagajcie, śmiertelni! Będziecie wysłuchani.

(...)

9. - Zostanie po tobie poezja. Byłeś wielkim poetą.
- Ale naprawdę znałem tylko pościg.(...)

(...)

12. Wolałbym móc powiedzieć: "Jestem nasycony.
Co było do zaznania w tym życiu, zaznałem".
Ale jestem jak ten, kto nieśmiało uchyla firanki,
Żeby patrzeć na niezrozumiałe święto.

                                             Czesław Miłosz (z tomu Dalsze okolice, 1991)

Lepiej zachować formy, formy to zabezpieczenie.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




28 października 2014

jeżeli. . .

Jeżeli Boga nie ma

Jeżeli Boga nie ma,
To znaczy, że my jesteśmy bogami.

Powiedzieliśmy "nie" prawu świata,
Które jest prawem przemijania i śmierci,,
Jak też prawem nieświadomości.
Wynaleźliśmy dobro i zło.
Wynaleźliśmy katedry.
Wynaleźliśmy ołtarze na cześć Nieobecnego.
Uwierzyliśmy, że odzyskamy utracony Raj.

[2002]
                                                   Czesław Miłosz (z pośmiertnego tomu Wiersze ostatnie, 2006)
 
 
 

jeżeli nie ma. . .

Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.

                                                   Czesław Miłosz (z tomu Druga Przestrzeń, 2002)

  
  

dobrotliwy oszust, sen, przynajmniej wówczas pozwala im łudzić się. . .

Aby tylko nie spłoszyć snu, który odrywa ją od niej samej, od namacalnej rzeczywistości! Właśnie to jest tak błogie, że można czuć się serdecznie bliskim choremu, który śpi, kiedy wszelkie lęki są w nim poskromione, kiedy zapomniał o swym kalectwie, kiedy na jego rozchylonych wargach osiada uśmiech jak motyl na chwiejącym liściu, uśmiech obcy i wcale do niego nie należący, który przy pierwszym przebudzeniu natychmiast lękliwie pierzcha. „Jakież szczęście dane od Boga – rozmyślałem – że ułomni, okaleczeni, obrabowani przez los przynajmniej we śnie wcale sobie nie zdają sprawy z foremności czy zniekształcenia swych ciał, że dobrotliwy oszust, sen, przynajmniej wówczas pozwala im łudzić się, że ich własne postacie są piękne i proporcjonalne, że chory przynajmniej w tym ciemnym świecie marzeń sennych może uciec od przekleństwa, któremu został wydany na pastwę”.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)



dowcipów o niezgrabnych albo niezaradnych kolegach. . .

Nagle nie mogłem już znieść w naszym oficerskim kasynie dowcipów o niezgrabnych albo niezaradnych kolegach. Od czasu, gdy dzięki bezwładnej dziewczynie pojąłem mękę bezsiły, każda brutalność wywoływała we mnie nienawiść, a każda bezradność chęć pomocy. Mnóstwo drobiazgów, których dotychczas nie dostrzegałem, zauważyłem nagle od chwili, gdy mi przypadek wpuścił do oczu gorącą kroplę współczucia(...)

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




mocy nad innym człowiekiem. . .

   – Ale przyjdzie pan jutro? Pan się na mnie nie gniewa za te wszystkie głupstwa, które dziś powiedziałam?
   W takich chwilach odczuwałem jakieś zagadkowe zdumienie, że nie mając nic do ofiarowania prócz bezgranicznej litości, posiadałem tyle mocy nad innym człowiekiem.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




stosunki między zdrowym a chorym. . .

Nieznane i subtelne, lecz jakże niebezpieczne! Daremne są najbardziej usilne starania: stosunki między zdrowym a chorym, swobodnym a uwięzionym, nie pozostają nigdy na stałe czyste i nieskażone. Nieszczęście wyrabia drażliwość, a bezustanne cierpienie – niesprawiedliwość.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




dość niebezpieczną przyjemnością. . .

(...)przyjazne te pogawędki stały się przyzwyczajeniem i dość niebezpieczną przyjemnością.
(...)
Wszystko wskazywało w sposób jasny i miły, że uważano mnie tu za członka rodziny; uwzględniano każdą moją drobną słabostkę czy nawyk. Stale leżał przygotowany mój ulubiony gatunek papierosów, jakby przez przypadek znajdowałem na małym taborecie nową, a jednak przezornie rozciętą książkę, o której napomknąłem, że chciałbym ją przeczytać; jeden z foteli naprzeciwko szezlonga Edyty uchodził bezapelacyjnie za „mój”. Były to oczywiście drobnostki, ale takie, które obcy pokój niepostrzeżenie przepajały ciepłem zadomowienia, a umysł rozweselały i uskrzydlały.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)