— Nie, to nie żarty. Opowiadam ci tylko, do czego doszedłem. Można
przekazywać wiedzę, ale nie mądrość. Mądrość można znaleźć, można nią żyć, można
się na niej wspierać, można dzięki niej czynić cuda, ale wypowiedzieć jej i nauczać nie
sposób. Domyślałem się tego już jako chłopak i to właśnie odsunęło mnie od
nauczycieli. Dokonałem pewnego odkrycia, Gowindo, które ty znowu uznasz za żart
albo za błazeństwo, ale to najbardziej cenna z moich myśli. Oto przeciwieństwo każdej
prawdy jest równie prawdziwe! Prawdę można przecież wypowiedzieć i ubrać w słowa
tylko wtedy, gdy jest to prawda jednostronna. Wszystko, co ma postać myśli i daje się
wyrazić słowami, jest jednostronne, jest połowiczne, brakuje mu całości, dopełnienia,
jedności. Gdy wzniosły Gautama nauczał o świecie, musiał go podzielić na sansarę i
nirwanę, na złudzenie i prawdę, na ból i wyzwolenie. Inaczej się nie da, kto chce
nauczać, nie ma przed sobą innej drogi. Ale sam świat, to, co jest wokół nas i w nas w
środku nigdy nie jest jednostronne. Żaden człowiek ani żaden uczynek nie należy
całkowicie do sansary ani do nirwany, żaden człowiek nie jest do końca grzeszny ani
święty. Tak się wydaje, owszem, ponieważ ulegamy złudzeniu, iż czas jest czymś
rzeczywistym. Czas nie jest czymś rzeczywistym. A jeśli czas nie jest rzeczywisty, to i
ta odległość, jaka zdaje się dzielić świat od wieczności, cierpienie od szczęścia, zło od
dobra, jest tylko złudzeniem.
— Jakże to? — spytał niespokojnie Gowinda.
— Posłuchaj mnie, mój miły, słuchaj mnie dobrze! Grzesznik, taki jak ja i taki
jak ty, jest grzesznikiem, ale kiedyś znowu złączy się z brahmanem, osiągnie kiedyś
nirwanę, będzie buddą i teraz zobacz: to “kiedyś" jest złudzeniem, jest tylko przenośnią! Naprawdę bowiem nie jest tak, że grzesznik przebywa jakąś drogę, by
stać się buddą, nie staje się nim w trakcie rozwoju, choć nasz umysł nie potrafi sobie
tego inaczej wyobrazić. Nie, w grzeszniku jest już teraz dzisiaj przyszły buddą, cała
jego przyszłość już w nim jest zawarta i w tym grzeszniku, w sobie samym, w każdym
człowieku należy wielbić przyszłego, możliwego, ukrytego buddę. Świat, przyjacielu,
nie jest doskonały ani też nie zbliża się powoli do doskonałości, nie: jest doskonały w
każdej chwili, wszelki grzech zawiera w sobie już łaskę, każde dziecko nosi w sobie
starca, każdy noworodek śmierć, każdy umierający wieczne życie. Nikomu z ludzi nie
jest dane ocenić, jak daleko inny zaszedł na swej drodze, w zbóju i hulace czeka już
budda, w braminie czeka zbój. Głęboka medytacja pozwala ci znieść czas, widzieć
naraz wszelkie życie niegdysiejsze, obecne i przyszłe, i wtedy wszystko jest doskonałe,
wszystko jest brahmanem. Dlatego wszystko, co jest, zdaje mi się dobre, śmierć na
równi z życiem, grzech na równi ze świętością, roztropność na równi z głupotą,
wszystko musi być takie, jakie jest, potrzeba tylko mojej zgody, mojej dobrej woli,
mojego przyzwolenia, a wszystko jest dla mnie dobre, może mnie tylko wesprzeć, nie
może mi szkodzić. Na własnym ciele i duszy doświadczyłem, że potrzeba mi było
grzechów, potrzebna mi była rozpusta, chciwość, próżność i najstraszniejsze
zwątpienie, aby nauczyć się uległości, aby pokochać świat, aby nie porównywać go z
jakimś przez siebie wymarzonym, wyobrażonym światem, z wymyślonym jakimś
rodzajem doskonałości, tylko zostawić go takim, jakim jest, i kochać go i cieszyć się,
że do niego należę. Takie między innymi są moje odkrycia, Gowindo.
Siddhartha pochylił się, podniósł z ziemi kamień i ważył go w dłoni.
— Oto — mówił bawiąc się — jest kamień, a w jakimś określonym momencie
stanie się ziemią, a z ziemi wyrośnie roślina, albo zwierzę, albo człowiek. Otóż kiedyś
powiedziałbym tak: “Ten kamień jest tylko kamieniem, nie ma żadnej wartości, należy
do świata pozorów; ale że w kole przemian może stać się także człowiekiem albo
duchem, przywiązuję do niego wagę". Tak może myślałbym kiedyś. Dzisiaj natomiast
myślę inaczej. Ten kamień jest kamieniem, jest , także zwierzęciem, jest także bogiem,
jest także buddą, nie obdarzam go czcią i miłością, dlatego, że kiedyś mógłby stać się
tym czy owym, ale dlatego, że jest kamieniem, że dziś, teraz, jawi mi się jako kamień,
właśnie dlatego go kocham i widzę sens i wartość w każdej jego żyłce i zagłębieniu, w
żółtej i szarej barwie, w twardości, w dźwięku, jaki z siebie wydaje, gdy go ostukuję, w
jego suchej albo wilgotnej powierzchni. Niektóre kamienie są w dotyku jak oliwa albo
mydło, inne jak listki, jeszcze inne jak piasek, a każdy jest szczególny, każdy na swój sposób wymawia Om, każdy jest cząstką brahmana, ale jednocześnie i zupełnie tak
samo jest kamieniem, jest gładki jak oliwa albo jak mydło, i właśnie to mi się podoba,
właśnie to wydaje mi się cudowne i godne uwielbienia. Ale nie pozwól mi więcej o tym
mówić. Słowa wyrządzają krzywdę tajemnemu sensowi, gdy się coś wypowiada na
głos, wszystko się od razu zmienia, robi się trochę fałszywe, trochę głupawe — zresztą
to też jest dobre, to też mi się podoba, z tym też się całkowicie zgodzę, że coś, co dla
jednego jest skarbem i mądrością, dla drugiego trąci zawsze głupotą.
Hermann Hesse (fragment powieści Siddhartha, 1922)