27 lutego 2014

odnalazł go garson, z głową pomiędzy poduszkami sofy, jęczącego. . .

   – Może pan opuścić trybunę – rzekł wtenczas pan Snubbin. Pan Winkle opuścił też ją bezzwłocznie i pobiegł jak szalony do hotelu, gdzie po kilku godzinach odnalazł go garson, z głową pomiędzy poduszkami sofy, jęczącego w sposób rozdzierający serce.

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

na szczęście jestem łykowaty i to mię pociesza. . .

   – O, Sammy, jaki to ciężki cios w moim wieku! Na szczęście jestem łykowaty i to mię pociesza – jak mówił stary indyk gospodarzowi, który mu oznajmił, iż musi go zabić i zanieść na targ.
   – Co jest ciężkim ciosem?
   – Widzieć cię żonatym, Sammy, widzieć, że jesteś ofiarą i w niewinności swojej wyobrażasz sobie, że tak być powinno. To przerażający cios dla serca ojcowskiego, Sammy!

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

toczyć się bez przerwy przez najdłuższy żywot ludzki. . .

Rachunek, nawiasem mówiąc, jest najznakomitszym perpetuum mobile, jakie kiedykolwiek wymyślił umysł ludzki. Potrafi toczyć się bez przerwy przez najdłuższy żywot ludzki i nigdy sam z siebie nie stanie.

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

człowiek krwawi wewnątrz. . .

Kiedy człowiek krwawi wewnątrz – rzecz to niebezpieczna dla niego samego. Kiedy śmieje się wewnątrz – rzecz niebezpieczna dla bliźnich!

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

od dawna już cieszył się, że będzie szedł tamtędy, była to bowiem ponura, smutna, a więc miła uliczka. . .

   W starej wsi klasztornej niedaleko stąd, dawno, dawno temu, tak dawno, że chyba historia ta musi być prawdziwa – bo przecież nasi dziadkowie już w nią wierzyli – mieszkał zakrystian i grabarz w jednej osobie, Gabriel Grub. Nie jest wcale rzeczą konieczną, by ktoś, dlatego tylko, że jest grabarzem i żyje w otoczeniu pomników śmierci, musiał być melancholikiem i człowiekiem ponurym. Spotyka się między nimi najweselszych ludzi na świecie. Sam miałem kiedyś honor przyjaźnić się z karawaniarzem, który w prywatnym życiu, gdy nie spełniał obowiązków, był wesoły jak szczygieł, śpiewał najżartobliwsze piosenki i jednym haustem potrafił wychylić szklankę czegoś dobrego. Ale Gabriel Grub, jakby dla zaprzeczenia tym możliwościom, był człowiekiem ponurym i smutnym; zadowalał się towarzystwem własnym i starej oplatanej flaszki, którą przechowywał w wielkiej kieszeni swej kapoty. Na każdą zaś wesołą twarz patrzał z trudnym do opisania wyrazem głębokiej pogardy i złośliwości.
   Pewnego dnia wigilijnego, nieco przed zmierzchem, Gabriel wziął do rąk rydel, zapalił latarkę i poszedł na cmentarz. Jutro miał wykończyć grób, a że czuł się tego wieczora jakoś samotnie, przyszło mu na myśl, że może praca go rozerwie. Idąc dobrze znaną sobie drogą, widział przez okna domów zapalone światła w pokojach, ogień trzaskający wesoło i twarze zebrane koło kominka, widział przygotowania do następnego dnia, wdychał apetyczne zapachy, jakie buchały z kuchni. Widok ten gniewem i goryczą napełniał serce Gabriela Gruba. A kiedy na ulicy pokazała się gromadka dzieci, do których natychmiast przyłączyło się jeszcze pół tuzina kędzierzawych główek, i cała ta rozbawiona hałastra pobiegła na górę bawić się w zwykłe gry świąteczne, Grub uśmiechnął się ponuro, mocniej ścisnął rydel i przyszła mu na myśl szkarlatyna, odra grypa, koklusz i wiele jeszcze innych prawdziwych pociech dla serca grabarza.
   W tym miłym usposobieniu szedł dalej. Zgryźliwie odpowiadał na pozdrowienia przechodniów, którzy go od czasu do czasu mijali, wreszcie skręcił w ciemną uliczkę prowadzącą na cmentarz. Gabriel od dawna już cieszył się, że będzie szedł tamtędy, była to bowiem ponura, smutna, a więc miła uliczka; mieszkańcy wioski omijali ją, chyba że słońce mocno świeciło. Ogarnęło go zatem wielkie oburzenie, kiedy zobaczył przed sobą ulicznika wesoło śpiewającego piosenkę! W takim miejscu! W miejscu, które nazywano ulicą Trumienną już w owych zamierzchłych czasach, kiedy włóczyli się po niej ostrzyżeni do skóry, małpiogłowi mnisi! Gabriel przyśpieszył kroku i natknął się na malca, który biegł szybko, żeby połączyć się ze swymi towarzyszami na głównej ulicy, śpiewał zaś trochę dlatego, by dodać sobie odwagi, a trochę dla wprawy! A śpieszył, ile miał tchu w piersiach! Gabriel zapędził chłopaczka w róg zaułka i uderzył go pięć czy sześć razy latarnią po głowie – niech się nauczy modulować głos! Malec uciekł, trzymając się za głowę, teraz śpiewał zupełnie z innego tonu! Gabriel roześmiał się z zadowolenia i wszedł na cmentarz, zamknąwszy za sobą furtkę.

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

25 lutego 2014

spojrzał po okolicy, jakby okolica powinna była być niezmiernie uradowana tym, że on na nią patrzy. . .

   Kapitan Boldwig był to mały, gwałtowny człowieczek w niebieskim surducie, zapiętym aż po sam podbródek, wznoszący się nad czarnym stojącym kołnierzem. Gdy raczył przechadzać się po swojej posiadłości, czynił to zawsze w towarzystwie wielkiej laski z ołowianą gałką oraz ogrodnika i jego pomocnika, współzawodniczących z sobą w płaszczeniu się przed panem. Tej to (ekipie, nie lasce) wydawał kapitan Boldwig rozkazy szorstko i z należytym poczuciem własnej dostojności. Siostra bowiem żony kapitana była za markizem, więc dom jego nazywał się willą, jego pola – majątkiem ziemskim i wszystko u kapitana było bardzo wielmożne, bardzo imponujące i bardzo pańskie.
   Zaledwie upłynęło pół godziny od czasu, jak pan Pickwick zasnął, gdy nadszedł mały kapitan ze swą eskortą, robiąc tak wielkie kroki, na jakie pozwalały mu krótkie nogi i wielkie poczucie dostojności. Stanąwszy pod dębem, wydął policzki bardzo pańsko i wypuścił z nich powietrze niezmiernie dostojnie, potem zaś spojrzał po okolicy, jakby okolica powinna była być niezmiernie uradowana tym, że on na nią patrzy; wreszcie, uderzywszy mocno kijem o ziemię, przywołał ogrodnika.

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

wyjąwszy ostrożnie szlafmycę wsunął ją sobie na głowę, wiążąc pod brodą tasiemki. . .

Łóżka stały na prawo i na lewo od drzwi. Od ściany dzieliło je wąskie przejście, akurat tak szerokie, by można było swobodnie wejść i rozebrać się – jeżeli ktoś wolał tę stronę. Stało tam również trzcinowe krzesło. Zasunąwszy starannie firanki łóżka od zewnątrz, pan Pickwick przykucnął na twardym krzesełku i leniwie uwolnił się z trzewików i pończoch. Następnie zdjął surdut, kamizelkę, chustkę na szyję i wyjąwszy ostrożnie szlafmycę wsunął ją sobie na głowę, wiążąc pod brodą tasiemki, które zawsze zdobią tę część garderoby. Podczas tej czynności przypomniał sobie swoją wędrówkę po korytarzach i roześmiał się tak serdecznie, że zaiste, miło byłoby każdemu patrzeć, jak uśmiech rozjaśnia jego łagodną twarz wychylającą się ze szlafmycy.

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

22 lutego 2014

nowy zaułek. . .

Czemuż miałbym składać broń? Jeszcze nie przeżyłem wszystkich sprzeczności, nadal mam nadzieję na jakiś nowy zaułek bez wyjścia.

Emil Cioran (z pisma filozoficznego Sylogizmy goryczy, 1952)
  

 

21 lutego 2014

koniec wszystkich cierpień!. . .

   – Miał pan wiele smutnych przejść? – zapytał pan Pickwick ze współczuciem.
   – Miałem – odrzekł Jakub Ponury drżącym głosem – więcej, niżby można przypuszczać, patrząc na mnie.
   Zatrzymał się przez chwilę, a potem zapytał nagle:
   – Czy nigdy w taki piękny poranek nie przychodziła panu myśl, że byłoby rzeczą bardzo miłą i błogą – utopić się?
   – Nie! Niech mię Bóg uchowa! – zawołał pan Pickwick, cofając się nieco z obawy, by nieznajomemu nie przyszła chętka zepchnąć go na próbę do wody.
   – Ja często o tym myślałem – mówił dalej Ponury, który, zdawało się, nie dostrzegł tego ruchu. – Ta woda, zimna i spokojna, szmerem swym zdaje się wzywać mię, bym w niej szukał pokoju i zapomnienia. Jeden skok!... Buch!... Szamotanie przez chwilę... Fala wznosi się nad głową... odmęt... Woda się wygładza... i koniec wszystkich cierpień!

Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)


  

19 lutego 2014

klęska, dzięki której biorąc w posiadanie własny byt, wyrywamy się z powszechnego otępienia. . .

Dopóki człowiek wznosi się, prosperuje i idzie naprzód, dopóty nie wie, kim jest, gdyż powodzenie oddala go od niego samego; odstaje on od rzeczywistości. Nie jest. Siebie poznaje w chwili, w której zaczyna się nasz upadek, gdy niemożliwy staje się jakikolwiek sukces wśród ludzi: dalekowzroczna klęska, dzięki której biorąc w posiadanie własny byt, wyrywamy się z powszechnego otępienia. Aby móc lepiej pojąć własny lub czyjś upadek, należy przejść przez zło(...)

Emil Cioran (fragment pisma filozoficznego Historia i utopia, 1960)
   
   
   

a po co żyć? jeżeli nie ma żadnego celu, jeżeli życie jest nam dane dla życia - nie ma po co żyć. . .

   Powiadasz pan: naturalne! Naturalną rzeczą jest jedzenie. Jemy z radością, ochotą, przyjemnością, nie wstydząc się, ale tamto jest i obmierzle, i zawstydzające, i bolesne. Tamto nie jest naturalne! I dziewczyna nie zepsuta, przekonałem się o tym, zawsze tego nienawidzi.
   - Jak to! - zawołałem. - A jakżeby inaczej przetrwał rodzaj ludzki?
   - No pewnie, tylko o to się martwicie, by nie zaginął rodzaj ludzki!-powiedział ze złośliwą ironią, jakby oczekiwał znanego mu nierzetelnego argumentu. - Wolno głosić wstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby lordowie angielscy mogli się obżerać. Wolno głosić powstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby mieć więcej przyjemności. Ale piśnij tylko słówko, żeby się powstrzymywać od rodzenia dzieci w imię moralnoś- ci - rety, jaki zaraz krzyk się podniesie: żeby czasem rodzaj ludzki się nie skończył dlatego, że kilkudziesięciu ludzi chce skończyć ze świństwem. Zresztą mniejsza o to. Razi mnie światło - czy można zasłonić? - spytał wskazując na lampę.
   Odrzekłem, że jest mi to obojętne. Wówczas pospiesznie, jak robił wszystko, stanął na ławce i zasłoni! lampę wełnianą firanką.
   - A jednak - odezwałem się - gdyby wszyscy uznali to za swój obowiązek, rodzaj ludzki przestałby istnieć.
   Odpowiedział nie od razu.
   - Powiadasz pan, jak bez tego miałby przetrwać rodzaj ludzki? - przemówił wreszcie znów usiadłszy naprzeciw mnie, rozstawiwszy szeroko nogi i wsparłszy o nie łokcie.
   - A po co ma trwać rodzaj ludzki?
   - Jak to po co? Inaczej by nas nie było.
   - A po co mamy być?
   - Jak to po co? Ależ po to, by żyć.
   - A po co żyć? Jeżeli nie ma żadnego celu, jeżeli życie jest nam dane dla życia - nie ma po co żyć. A jeżeli tak jest - mają rację różni Schopenhauerowie i Hartmannowie, a nawet buddyści. Jeżeli natomiast życie ma jakiś cel, wówczas jest jasne, że życie powinno ustać, gdy cel ten zostanie osiągnięty. To przecież logiczne — mówił z widocznym wzburzeniem, zapewne mu zale- żało na tej myśli. - To przecież logiczne. Zauważ pan: jeżeli celem ludzkości jest szczęście, dobro, miłość, co pan woli; jeżeli celem ludzkości jest to, o czym mówią proroctwa - że wszyscy ludzie zjednoczą się w miłowaniu, że przekują miecze na lemiesze itd. - to cóż przeszkadza w osiągnięciu tego celu? Przeszkadzają żądze. Z żądz najsilniejszą, najzłośliwszą i najuporczywszą jest miłość płciowa, cielesna, więc jeżeli znikną żądze i ostatnia, najsilniejsza z nich, miłość cielesna, to proroctwo się spełni, ludzie się zjednoczą, zespolą, cel ludzkości będzie osiągnięty i nie będzie miała ona po co żyć. Ale póki ludzkość żyje, ma przed sobą ideał, i rozumie się, że nie jest to ideał królików czy świń, żeby się jak najbardziej rozmnożyć, i nie małp lub paryżan, żeby z jak największym wyrafinowaniem korzystać z uciech żądzy płciowej, lecz ideał dobra, osiągany przez wstrzemięźliwość i czystość. Do niego to zawsze dążyli i dążą ludzie.

Lew Tołstoj (fragment opowiadania Sonata Kreutzerowska, 1889)
   
   
   

czuć średniowieczem. . .

   - (...) Bo najgorzej, jak strachu nie czuje kobieta.
   Subiekt popatrzył i na adwokata, i na panią, i na mnie wyraźnie powstrzymując uśmiech, gotów bądź wyśmiać, bądź poprzeć słowa kupca zależnie od tego, jak będą przyjęte.
   - Strachu? - zdziwiła się pani.
   - A tak! Każda kobieta ma się bać swego męża - i basta!
   - E, te czasy, dobrodzieju, już dawno minęły - rzekła pani niemal ze złością
(...) 
   Ledwo kupiec wyszedł, zaczęła się rozmowa na kilka głosów.
   - Starej daty dziadek - odezwał się subiekt.
   - Czuć średniowieczem - dodała pani. - Co za dzikie poglądy na kobietę i małżeństwo!

Lew Tołstoj (fragment opowiadania Sonata Kreutzerowska, 1889)
   
   
   

18 lutego 2014

aż do dnia, kiedy wola, żeby być królem, opuściła go. . .

   Changi przypominało perłę w szmaragdowej muszli, niebieskobiałą perłę pod kopułą nieba tropików... Zajmowało niewielkie wzniesienie, otoczone zewsząd pasem zieleni; nieco dalej zieleń ustępowała miejsca zielonkawoniebieskiemu morzu, a morze gubiło się w nieskończoności horyzontu.
   Marlowe odwrócił głowę i tak jak inni nie obejrzał się więcej.

   Tej nocy było w Changi pusto. Ludzie odjechali. Zostały tylko owady.
   I szczury.
   Były tam, gdzie zawsze. Pod barakiem. Wiele ich padło, bo ci, którzy je schwytali, zapomnieli o nich. Ale najsilniejsze żyły nadal.
   Adam darł pazurami siatkę, żeby przedrzeć się na drugą stronę, do jedzenia. Rzucał się na nią i szarpał z tą samą zawziętością, z jaką robił to niezmiennie od dnia, w którym go zamknięto. I wytrwałość jego została nagrodzona. Ścianka klatki puściła, a on dopadł jedzenia i pożarł je. A kiedy odpoczął, ze zdwojoną siłą rzucił się na następną klatkę, aż z czasem pożarł znajdujące się w niej mięso.
   Przyłączyła się do niego Ewa i nasycił się nią, a ona nim, i zaczęli buszować razem. Później z jednej strony rów się zawalił, wiele klatek otwarło i żywi karmili się martwymi, słabi stawali się pokarmem dla silnych, aż ci, którzy przetrwali, byli równi siłą. I buszowali, i walczyli między sobą.
   A rządził Adam, bo był Królem. Aż do dnia, kiedy wola, żeby być Królem, opuściła go. Wówczas padł, służąc za pokarm silniejszemu. Bo Królem jest zawsze najsilniejszy, nie tylko dzięki samej sile, ale dzięki sile, sprytowi i szczęściu. Królem wśród szczurów.

James Clavell (fragment powieści Król Szczurów, 1962)
   
   
   

uciekając od szyderstw. . .

   Coraz więcej jeńców chodziło się kąpać w morzu. Ale nadal wszystko na zewnątrz ogrodzenia budziło lęk i kąpiący się oddychali z ulgą, wróciwszy do obozu. Sean także wybrał się nad morze. Szedł na plażę wraz z innymi, niosąc w ręku zawiniątko. Kiedy grupa dotarła na brzeg morza, Sean odwrócił się tyłem, a wtedy prawie wszyscy zaczęli się wyśmiewać i szydzić ze zboczeńca, który nie chciał się rozebrać jak reszta.
   - Pedzio!
   - Parowa!
   - Pedał!
   - Ciota!
   Uciekając od szyderstw, Sean ruszył brzegiem, aż znalazł zaciszne, odludne miejsce. Zdjął szorty i koszulę, założył wieczorowy sarong, pas, pończochy, wypchany stanik, uczesał się i umalował. Niezwykle starannie. A potem dziewczyna wstała, pewna siebie i szczęśliwa. Włożyła pantofle na wysokich obcasach i weszła w morze.
   Morze przyjęło ją i ukołysało do snu. Z czasem wchłonęło jej ubranie, jej ciało i wszelki po niej ślad.

James Clavell (fragment powieści Król Szczurów, 1962)
   
   
   

bij, zabij, na tortury, na stos! byle tylko w imię boże. . .

   - Mam prawo do własnego zdania i uważam, że to był kiepski żart - przerwał mu porywczo Marlowe, a potem zwrócił się gwałtownie do Donovana: - Tylko dlatego, że ksiądz robi z siebie męczennika, oddając innym jedzenie i śpiąc z prostymi żołnierzami, rości sobie ksiądz, jak się zdaje, prawo, żeby być najwyższym autorytetem. Wiara to wielkie nic! To dobre dla dzieci, tak samo jak Bóg. A na co On, do diabła, ma wpływ? Na co? No, na co?!!!
   Mac i Larkin wpatrywali się w Marlowe’a, jakby widzieli go po raz pierwszy w życiu.
   - Może uzdrawiać - odparł ksiądz Donovan wiedząc, że Marlowe ma gangrenę. Wiedział o wielu rzeczach, o których wolałby nie wiedzieć.
   Marlowe cisnął karty na stół.
   - Gówno! - krzyknął ogarnięty szałem. - Gówno prawda i ksiądz dobrze o tym wie. I jeszcze jedno, skoro już przy tym jesteśmy: Bóg! Chce ksiądz wiedzieć, co ja o Nim myślę? Bóg to maniak, sadysta, krwiopijca...
   - Czyś ty oszalał, Peter? - nie wytrzymał Larkin.
   - Bynajmniej. Przyjrzyjcie się temu Bogu! - krzyczał Marlowe z nieprzytomnie wykrzywioną twarzą. - Bóg to samo zło, jeśli rzeczywiście jest Bogiem. Pomyślcie o tym morzu krwi, które przelano w Jego imię. - Przysunął twarz do twarzy Donovana. - Inkwizycja. Przypomina sobie ksiądz? Te tysiące spalonych i zamęczonych na śmierć przez katolickich sadystów? W Jego imię. A czy chociaż przyjdą nam na myśl Aztekowie, Inkowie, miliony niewinnie wymordowanych Indian? A protestanci, palący na stosach i mordujący katolików? A katolicy, Żydzi, mahometanie i znów Żydzi, i jeszcze raz Żydzi, a mormoni, a kwakrzy i reszta tej hołoty? Bij, zabij, na tortury, na stos! Byle tylko w imię boże, a wszystko jest w porządku. Co za bezgraniczna hipokryzja! Niech mnie tu ksiądz nie namawia do wiary! Wiara to wielkie nic.

James Clavell (fragment powieści Król Szczurów, 1962)
   
   
   

domani é troppo tardi. . .

- Domani é troppo tardi. - A kiedy Marlowe spojrzał na niego tępo, nic nie rozumiejąc, wyjaśnił beznamiętnie: - Jutro może być za późno.

James Clavell (wynotowano z powieści Król Szczurów, 1962)
   
   
   

kiedy poznaje się coś gruntownie, poznaje się tym samym jego granice. . .

Marlowe zaznał w życiu wiele bólu. Kiedy poznaje się coś gruntownie, poznaje się tym samym jego granice, barwę i odmiany. Mając doświadczenie - i odwagę - można się poddać bólowi i wówczas nie jest on taki straszny, wprawdzie wzbiera, ale daje się go kontrolować. Czasem nawet dobrze robi.

James Clavell (fragment powieści Król Szczurów, 1962)
   
   
   

16 lutego 2014

gładzi czyjeś rozgorączkowane czoło, jak podtrzymuje drżącą od malarii rękę. . .

   Stojąc w ciemnościach, Marlowe widział, jak Steven gładzi czyjeś rozgorączkowane czoło, jak podtrzymuje drżącą od malarii rękę, jak odpędza pieszczotą nocne zmory, ucisza krzyki śniących, poprawia koce, tu komuś pomoże się napić, tam komuś zwymiotować, przez cały czas łagodny i kojący niby kołysanka. Kiedy doszedł do łóżka numer cztery, zatrzymał się i spojrzał na trupa. Wyprostował mu nogi, złożył ręce na krzyż, po czym zdjął z siebie fartuch i przykrył nim ciało. A każdy jego ruch był jak błogosławieństwo. Jego szczupły, gładki tors i smukłe, gładkie nogi jaśniały w przyćmionym świetle.

James Clavell (fragment powieści Król Szczurów, 1962)
   
   
   

12 lutego 2014

tropami sunąc tajemnymi. . .

Tropami sunąc tajemnymi,
W żałobnym blasku nocnej zorzy
Upiory zjawią się nad tymi,
Którzy męczyli je najsrożej.
Owieją widma chmarą nocną
Uczynki ich i myśli skryte,
I gnić za życia jeszcze poczną
Ich ciała ponad miarę syte.
Okręty ich płynące w topiel
Nie znajdą kotwic w rdzy i pleśni,
Nie zdążysz już, brzuchaty popie,
Dośpiewać pogrzebowej pieśni!
Zadowolonych syte twarze,
Niech was pogrzebią trumien wieka!
Tak los różanopalcy każe
I tak majestat dni orzeka!
Trumny napchane ścierwem zgniłym,
Wolny, z potężnych bark postrącaj!
Niech wszystko, wszystko lekkim pyłem
Uleci w żar jasnego słońca!

                                           Aleksander Błok
   
   
   

zajrzeć na samo dno wszystkich pomyłek i złudzeń. . .

   Zmęczenie. Nagle poczułem ochotę, by machnąć na wszystko ręką. Odejść i przestać się tym wszystkim przejmować. Nie chcę już żyć w tym świecie realnych spraw, których nie rozumiem i które mnie zwodzą. Istnieje jeszcze inny świat. Świat, w którym czuję się swojsko i w którym umiem się poruszać. Jest tam polna droga, krzak głogu, dezerter, wędrowny grajek i mama.
   Przemogłem się jednak w końcu. Muszę. Muszę doprowadzić do końca swoją walkę ze światem spraw materialnych. Muszę zajrzeć na samo dno wszystkich pomyłek i złudzeń.

Milan Kundera (fragment powieści Żart, 1967)
   
   
   

o terra addio valle di pianti. . .

Oh Ziemio, żegnaj; żegnaj, dolino łez...
marzenie radości, co w smutku wyblakło.
Niebo otwiera się dla nas i nasze zbłąkane dusze
lecą do światła wiecznego dnia.

Ah! Niebo otwiera się dla nas!
Oh Ziemio, żegnaj; żegnaj, dolino łez...

… marzenie radości, co w smutku wyblakło.

Niebo otwiera się dla nas...

… niebo otwiera się dla nas i nasze zbłąkane dusze…

… lecą do światła wiecznego dnia

… niebo…

… niebo otwiera się dla nas!


Duet O terra addio valle di pianti
z opery Aida (1871)
z muzyką Giuseppe Verdiego
i librettem Antonia Ghislanzoniego
(przekład własny)
   
   
   

08 lutego 2014

nie mogła widzieć cienia różowej parasolki, rzucanego tu z odległej epoki. . .

Przechodziła koło restauracji "Slavia", najgorszej knajpy w kurorcie, brudnej mordowni, którą odwiedzali miejscowi, by pić piwo i spluwać na podłogę. Kiedyś był to bodajże lepszy lokal i z owych czasów pozostały jeszcze w małym ogródku trzy drewniane, pomalowane na czerwono (ale już odrapane) stoły z krzesłami, pamiątka burżuazyjnych uciech: ogródkowych kapeli, wieczorków tańcujących i damskich słonecznych parasolek, opartych o krzesła. Ale co o tych czasach wiedziała Róża, która przez życie szła tylko po wąskiej kładce teraźniejszości, bez żadnej pamięci historycznej? Nie mogła widzieć cienia różowej parasolki, rzucanego tu z odległej epoki, widziała tylko trzech mężczyzn w dżinsach, jedną ładną kobietę oraz butelkę wina pośrodku nie nakrytego stołu.

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

im głupsze indywiduum, tym bardziej chce się mnożyć. . .

- Całe nieszczęście bierze się stąd - podjął Slama po dłuższej przerwie, nabrzmiałej namysłem - że człowieka otaczają głupcy. Czy ja w tym mieście mogę zwrócić się do kogoś o radę? Człowiek inteligentny od chwili przyjścia na świat skazany jest na całkowitą samotność. Nie myślę o niczym innym, bo to moja dziedzina: ludzkość produkuje niewiarygodne mnóstwo głupców. Im głupsze indywiduum, tym bardziej chce się mnożyć. Jednostki doskonałe płodzą co najwyżej jedno dziecko, a najlepsze, jak ty, dochodzą do wniosku, że wcale nie należy się rozmnażać.

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

07 lutego 2014

niech nikt mi nie wmawia, ze fanatycy kierują się miłością!. . .

- Kościół Święty to nie to samo, co Jezus. A święty Pawła, jeśli pozwoli mi pan to powiedzieć, w moich oczach jest nie tylko kontynuatorem Jezusa, ale zarazem Jego falsyfikatorem. Już jego nagła przemiana z Szawła w Pawła! Czyżbyśmy nie znali aż w nadmiarze takich namiętnych fanatyków, którzy z dnia na dzień zmienili jedną wiarę na drugą? Niech nikt mi nie wmawia, ze fanatycy kierują się miłością! To moraliści klepiący swe dekalogi. Lecz Jezus nie był moralistą. proszę sobie przypomnieć, co mówił, kiedy Mu zarzucano, że nie święcił szabatu. "To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu".

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

posiadanie dziecka oznacza pełnię aprobaty dla człowieka. . .

   - Pan doktór na pewno nam potwierdzi, że do kobiet, które leżą w szpitalu po zabiegu przerwania ciąży, lekarze i pielęgniarki odnoszą się o wiele gorzej niż do położnic i dają im odczuwać pewną pogardę, nawet jeśli im samym podobny zabieg choćby jeden raz w życiu także będzie potrzebny. Jest to w nich bowiem silniejsze do wszelkich racji rozumowych, ponieważ kult rodzenia to wynik dyktatu natury. Toteż w propagandzie rozmnażania się nie ma co szukać jakichkolwiek argumentów racjonalnych. Może panowie sądzą, w prokreacyjnej moralności Kościoła rozbrzmiewał głos Jezusa lub że w rozwijanej przez państwo komunistyczne propagandzie rodzenia przemawia Marks? Samo pragnienie zachowania gatunku sprawi, że ludność na swojej małej Ziemi niedługo się zadusi. Ale propaganda populacyjna jest prowadzona nadal i publika roni łzy, rozrzewniając się na widok karmiącej matki albo wykrzywiającego buzię niemowlęcia. Brzydzi mnie to. Gdy sobie wyobrażę, że miałbym z milionami innych entuzjastów pochylać się z bezmyślnym uśmiechem nad dziecięcym wózeczkiem, czując mróz w krzyżach.
   - Dadej - rzekł Bertlef.
   - I muszę oczywiście myśleć też nad tym, na jaki świat skazałbym swoje dziecko. Wkrótce zabrałaby mi je szkoła - i wbijałaby mu w głowę nieprawdę, którą ja sam przez całe życie na próżno zwalczałem. Czy mam patrzeć, jak z mojego potomka wyrasta konformistyczny dureń? Czy może powinienem przekazywać mu własny świat idei i potem widzieć, że jest nieszczęśliwy, gdyż szarpią go takie same konflikty jak mnie?
(...)
   - Ostatni powód jest jak ważki, że wystarczy za pięć - zareplikował Jakub. - Posiadanie dziecka oznacza pełnię aprobaty dla człowieka. Gdybym miał dziecko, byłoby to tak, jak bym stwierdził: "Urodziłem się, zakosztowałem życia i uznałem, że jest na tyle dobre, iż zasługuję, by je reprodukować".

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

nie czuję najmniejszej miłości do ojczyzny. . .

- (...) Powiem ci, że ja nie czuję najmniejszej miłości do ojczyzny.
(...)
- Wiążą? Z czym? Z krajem, w którym się urodził? Nie pojmuję, jak można mówić o wolności, a jednocześnie nie zrzucać z siebie tego brzemienia.

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

człowiek powinien dostawać truciznę w dniu dojścia do pełnoletności. . .

- Tu człowiek nigdy nie wie, kiedy jej może potrzebować. A poza tym dla mnie to jest sprawa zasady. Człowiek powinien dostawać truciznę w dniu dojścia do pełnoletności. Powinno się wręczać mu ją z uroczystym ceremoniałem. Nie po to, żeby kusiła do samobójstwa. Przeciwnie, żeby żył w większym spokoju i pewniej. Żeby żył ze świadomością że jest panem swojego życia i śmierci.

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

06 lutego 2014

robicie morderców ze wszystkich ludzi. . .

- Wy to mi się bajecznie podobacie! - wybuchnęła, zwracając się w liczbie mnogiej do tysięcy Jakubów. - Dzięki temu, że robicie morderców ze wszystkich ludzi, wasze własne morderstwa przestają być zbrodniami i są tylko nieodłączną cechą rodzaju ludzkiego!

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

budzą się gwałtownie na dzwonek budzika, który druzgocze ich sen jak cios siekiery, i od razu stają się niewolnikami żałosnego pośpiechu. . .

- W tym kraju ludzie nie cenią sobie poranka. Budzą się gwałtownie na dzwonek budzika, który druzgocze ich sen jak cios siekiery, i od razu stają się niewolnikami żałosnego pośpiechu. Niech mi pan powie, cóż może być wart dzień, który zaczyna się od takiego aktu przemocy? Co musi dziać się z ludźmi, którzy co dzień za pośrednictwem budzika doznają miniaturowego elektrowstrząsu? Każdego dnia przyzwyczaja się ich do przemocy, każdego dnia oducza się ich od rokoszy. Proszę mi wierzyć, że o charakterze ludzi decydują ich poranki.

Milan Kundera (fragment powieści Walc pożegnalny, 1976)
   
  
   

przeciwko wojnie. . .

Zawsze myślałem, że każdy jest przeciwko wojnie, dopóki nie odkryłem, że są i tacy, którzy są za, zwłaszcza ci, którzy nie muszą na nią iść...

Erich Maria Remarque
   
   
   

05 lutego 2014

pozostaje nam jedno: wziąć świat hurtem i uczynić go przedmiotem naszej zabawy; uczynić z niego zabawkę. . .

I nagle zrozumiałem Avenariusa: jeśli nie chcemy przywiązywać wagi do świata, któremu zdaje się, że jest ważny, i jeśli w świecie tym nasz śmiech nie wywołuje żadnego echa, pozostaje nam jedno: wziąć świat hurtem i uczynić go przedmiotem naszej zabawy; uczynić z niego zabawkę. Avenarius bawi się i jedyną rzeczą, która waży w świecie pozbawionym wagi, jest dla niego zabawa. Ale wie, że zabawa nikogo już nie rozśmieszy.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

wszystko jest opracowane, przemyślane, przećwiczone, niczego nie pozostawiono przypadkowi; ale ta gigantyczna doskonałość nas przerasta, przerasta pojemność pamięci i naszą zdolność uwagi, toteż najbardziej fanatyczny i uważny słuchacz wyniesie z tej symfonii zaledwie jedną setną jej zawartości. . .

   - Moja żona uwielbia Mahlera - ciągnął. - Opowiedziała mi, że dwa tygodnie przed pierwszym wykonaniem "Siódmej symfonii" zamknął się w hałaśliwym hotelowym pokoju i przez całą noc przepracowywał instrumentację.
   - Tak - powiedziałem - to było jesienią 1908 roku, w Pradze. Hotel nazywał się Pod Błękitną Gwiazdą.
   - Często go sobie wyobrażam w tym hotelowym pokoju, obstawionego zewsząd partyturami - ciągnął Paul, nie dając sobie przerwać. - Był przekonany, że jego dzieło będzie do niczego, jeśli w drugiej części melodię odegra klarnet, a nie obój.
   - Dokładnie tak - powiedziałem i pomyślałem o mojej powieści. Paul kontynuował: - Chciałbym, by wykonano tę symfonię przed publicznością złożoną z wybitnych znawców; najpierw z poprawkami z ostatnich dwóch tygodni, a potem bez nich. Założę się, że nikt nie potrafiłby odróżnić jednej wersji od drugiej. Proszę mnie zrozumieć: z pewnością na podziw zasługuje to, że motyw skrzypcowy z drugiej części jest w części ostatniej podjęty przez flet. Każda rzecz jest na swoim miejscu, wszystko jest opracowane, przemyślane, przećwiczone, niczego nie pozostawiono przypadkowi; ale ta gigantyczna doskonałość nas przerasta, przerasta pojemność pamięci i naszą zdolność uwagi, toteż najbardziej fanatyczny i uważny słuchacz wyniesie z tej symfonii zaledwie jedną setną jej zawartości, co więcej, tę jedną setną, na której Mahlerowi zależało najmniej!
   Myśl owa, tak oczywiście słuszna, napełniała go radością, a ja tymczasem smutniałem coraz bardziej: jeśli czytelnik przeskoczy choć jedno zdanie mojej powieści, niczego z niej nie zrozumie, a przecież czytelnika, który nie przeskakuje zdań i stron, ze świecą szukać. Czyż ja sam nie jestem największym pośród skoczków?
   Paul ciągnął: - Nie podważam doskonałości symfonii. Podważam jedynie "znaczenie" tej doskonałości. Wszystkie te arcywzniosłe symfonie są katedrami nieprzydatności. Są dla człowieka niedostępne. Są nieludzkie. Zawsze wyolbrzymialiśmy ich znaczenie. Dawały nam poczucie niższości. Europa sprowadziła Europę do pięćdziesięciu genialnych dzieł, których nigdy nie rozumiała. Uświadomcie sobie tę oburzającą nierówność: miliony nic nie znaczących Europejczyków i pięćdziesiąt nazwisk, które znaczą wszystko! Nierówność klasowa jest drobnym wypadkiem w porównaniu z metafizyczną nierównością, która jednych zamienia w ziarenka piasku, a drugich obdarza sensem bytu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

wyrwanie człowieka z czasu i jego ciągłego biegu. . .

Przypomniał sobie baśnie z dzieciństwa: podczas przyjęcia czarodziej rzuca na ludzi urok i wszyscy zastygają w pozach, jakie w tamtej chwili przybrali: otwarte usta, twarz zniekształcona przeżuwaniem, w ręku obgryziona kość. Inne wspomnienie: ludziom, którzy uciekli z Sodomy, Bóg zakazał się odwracać, pod groźbą że zamienią się w słup soli. Ta biblijna przypowieść wskazuje jednoznacznie, że nie ma gorszej kary, większego horrendum niż przemiana chwili w wieczność, wyrwanie człowieka z czasu i jego ciągłego biegu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

04 lutego 2014

wiersz ku czci. . .

Był sobie raz. Wymyślił zero.
W kraju niepewnym. Pod gwiazdą
dziś może ciemną. Pomiędzy datami,
na które któż przysięgnie. Bez imienia
nawet spornego. Nie pozostawiając
poniżej swego zera żadnej myśli złotej
o życiu, które jest jak. Ani legendy,
że dnia pewnego do zerwanej róży
zero dopisał i związał ją w bukiet.
Że kiedy miał umierać, odjechał w pustynię
na stugarbnym wielbłądzie. Że zasnął
w cieniu palmy pierwszeństwa. Że się zbudzi,
kiedy już wszystko będzie przeliczone
aż do ziarenka piasku. Cóż za człowiek.
Szczeliną między faktem a zmyśleniem
uszedł naszej uwagi. Odporny
na każdy los. Strąca za siebie
każdą, jaką mu daję, postać.
Cisza zrosła się nad nim, bez blizny po głosie.
Nieobecność przybrała wygląd horyzontu.
Zero pisze się samo.

                                     Wisława Szymborska (z tomu Sól, 1962)


 

astrologia jako metafora życia. . .

   Sądzić by można, że astrologia uczy nas fatalizmu: nie unikniesz przeznaczenia! Według mnie astrologia (proszę dobrze zrozumieć, astrologia jako metafora życia) mówi coś bardziej subtelnego: nie unikniesz "tematu swego życia". Znaczy to na przykład, że złudzeniem byłoby zaczynać w połowie waszego życia "nowe życie", bez związku z poprzednim, jak to się mówi, od zera. Wasze życie będzie zawsze budowane z tych samych materiałów, tych samych cegieł, tych samych problemów i to, co wyda się wam początkowo "nowym życiem", okaże się wkrótce zwykłą wariacją życia poprzedniego.
(...)
   Ujmę to jeszcze inaczej: wyobraźmy sobie tarczę życia Rubensa umieszczoną na ogromnym średniowiecznym zegarze, powiedzmy, zegarze w Pradze, na rynku Starego Miasta, przez który tylekroć kiedyś przechodziłem. Zegar dzwoni i nad tarczą otwiera się małe okienko; wychyla się z niego laleczka, siedmioletnia dziewczynka, i pyta, która jest godzina. Później, gdy ta sama wskazówka bardzo powoli dociera do następnej cyfry, zegar zaczyna dzwonić, okienko się otwiera i wychyla się z niego inna lalka: młoda kobieta, która mówi: "Kiedy był pan młody..."

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

miłość lub klasztor: dwa sposoby człowieka na odrzucenie boskiego komputera. . .

16.

   Jak żyć w świecie, z którym nie jest się w zgodzie? Jak żyć z ludźmi, gdy ich zmartwienia i troski nie są naszymi? Wiedząc, że nie należymy do nich?
   Agnes jedzie samochodem spokojną drogą i odpowiada sama sobie: miłość lub klasztor. Miłość lub klasztor: dwa sposoby człowieka na odrzucenie boskiego komputera, ucieczkę od niego.
   Miłość: kiedyś Agnes wyobrażała sobie taki egzamin: pytają was, czy po śmierci chcecie się zbudzić do nowego życia. Jeśli kochacie naprawdę, zgadzacie się tylko pod warunkiem, że będziecie razem z osobą, którą kochaliście. Życie jest dla was wartością jedynie w trybie warunkowym i wartość tę przedstawia, o ile pozwala wam żyć waszą miłością. Osoba kochana znaczy dla was więcej niż całe Stworzenie, niż życie. Jest to oczywiste bluźnierstwo i kpina z boskiego komputera, który uważa siebie za szczyt wszystkiego i za właściciela sensu bytu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

gdy dusza stoi nieruchomo, ból staje się straszny. . .

15. 

   Nie widziała wokół siebie nic, nie wiedziała, czy jest lato, jesień albo zima, czy idzie wzdłuż brzegu rzeki czy wzdłuż fabryki, szła; szła, bo dusza trawiona niepokojem domaga się ruchu, nie może wytrzymać w miejscu, bo gdy dusza stoi nieruchomo, ból staje się straszny. Jak wtedy gdy bardzo bolą was zęby: coś każe wam chodzić w koło, z jednego kąta pokoju w drugi; nie ma ku temu żadnej rozumnej przyczyny, gdyż ruch nie może uśmierzyć bólu, lecz, nie wiedzieć czemu, chory ząb błaga was, byście się ruszali.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

jej pragnienie samobójstwa nie zostało spowodowane niczym, co by przyszło z zewnątrz. zostało zasadzone w glebie jej bytu, powoli w niej rosło i rozkwitało niczym czarny kwiat. . .

   - Próbowałem ci wyjaśnić - powiedziałem - że w głębi każdego z nas tkwi, jako przyczyna naszych działań, to, co Niemcy nazywają Grund, podwaliną; kod, zawierający istotę naszego losu; i kod ten ma moim zdaniem postać metafory. Bez poetyckiego obrazu nie pojmiemy dziewczyny, o której mówimy. Na przykład: idzie przez życie jak przez dolinę; co chwila spotyka kogoś na drodze i nawiązuje rozmowę; ale ludzie patrzą na nią i nie rozumieją, bo mówi głosem tak cichym, że nikt jej nie słyszy. Tak właśnie ją sobie wyobrażam i jestem pewien, że ona również w ten sposób widzi siebie: jako kobietę, która idzie doliną pośród nie rozumiejących jej ludzi. Albo inny obraz: poszła do dentysty, poczekalnia jest pełna; pojawia się nowy pacjent, podchodzi prosto do jej fotela i siada jej na kolanach; nie zrobił tego naumyślnie, ale zdawało mu się po prostu, że fotel jest pusty; dziewczyna protestuje, spycha go, krzyczy: "No co pan! Nie widzi pan, że to miejsce jest zajęte! Przecież ja tu siedzę!", ale mężczyzna jej nie słyszy, już rozsiadł się na niej wygodnie i gawędzi wesoło z którymś spośród oczekujących pacjentów. Oba te obrazy określają dziewczynę i pozwalają mi ją zrozumieć. Jej pragnienie samobójstwa nie zostało spowodowane niczym, co by przyszło z zewnątrz. Zostało zasadzone w glebie jej bytu, powoli w niej rosło i rozkwitało niczym czarny kwiat.
   - Przypuśćmy - powiedział Avenarius. - Ale musisz jeszcze wyjaśnić, dlaczego postanowiła się zabić właśnie tego a nie innego dnia.
   - A jak wyjaśnić, że kwiat rozkwita właśnie tego a nie innego dnia? Nadszedł jej czas. Pragnienie samozniszczenia powoli w niej rosło i pewnego pięknego dnia nie stawiła mu oporu. Nie zaznała, jak sądzę, wielkich krzywd: ludzie nie odpowiadali na jej powitanie; nikt się do niej nie uśmiechał; gdy stała w kolejce na poczcie, jakaś gruba kobieta wymierzyła jej kuksańca i wepchnęła się przed nią; była sprzedawczynią w domu towarowym i kierownik działu zarzucił jej, że źle się odnosi do klientów. Tysiące razy chciała się zbuntować, wykrzyczeć swój protest, lecz nigdy się na to nie zdobyła, gdyż miała słaby głos który łamał się w chwili gniewu. Była słabsza od innych i ciągle znieważana. Gdy zło spada na człowieka, człowiek odbija je na innych. To właśnie nazywamy kłótnią, burdą, zemstą. Ale człowiek słaby nie ma siły, by odbić zło, które na niego spada, jego własna słabość poniża go i upokarza, jest wobec niej całkowicie bezbronny. Nie pozostaje mu nic innego, jak zniszczyć swą słabość, niszcząc siebie samego. I tak dziewczyna zaczęła marzyć o śmierci.
   Avenarius szukał wzrokiem mercedesa i spostrzegł, że pomylił ulicę. Zawróciliśmy.
   - Śmierć, której pożądała - podjąłem - nie była podobna do zniknięcia, lecz do wyrzucenia. Wyrzucenia siebie samej. Żaden dzień w jej życiu, żadne z wypowiedzianych słów nie przyniosły jej zadowolenia. Niosła siebie przez życie niby straszliwy ciężar, którego nienawidziła i którego nie mogła się pozbyć. Dlatego pragnęła wyrzucić siebie samą,wyrzucić siebie, tak jak wyrzuca się zmięty papier, jak wyrzuca się zgniłe jabłko. Pragnęła siebie wyrzucić, jak gdyby ta, która wyrzucała, i ta, którą wyrzucano, były dwiema różnymi osobami. Wyobrażała sobie, że wyskoczy przez okno. Ale pomysł był śmieszny, bo mieszkała na pierwszym piętrze, a sklep, w którym pracowała, mieścił się na parterze i nie miał okien. Pragnęła umrzeć, umrzeć pod brutalnym ciosem pięści, od którego rozlegnie się chrzęst, jak wtedy gdy rozgniatasz pancerzyk chrabąszcza. Było to fizyczne wręcz pragnienie bycia rozgniecioną, jak wtedy gdy odczuwasz potrzebę, by mocno ucisnąć dłonią bolące miejsce.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

brzydota: kapryśna poezja przypadku. . .

   Tak, był piękny. Czym jednak jest piękno z matematycznego punktu widzenia? Piękno istnieje, gdy pojedynczy egzemplarz podobny jest najbardziej jak to tylko możliwe do wyjściowego prototypu. Wyobraźmy sobie, że do komputera wprowadzono dane o najmniejszych i największych wymiarach wszystkich części ciała: od trzech do siedmiu centymetrów w przypadku nosa, od trzech do ośmiu dla czoła, i tak dalej. Brzydki jest człowiek, którego czoło mierzy sześć centymetrów, a nos jedynie trzy. Brzydota: kapryśna poezja przypadku. U człowieka pięknego gra przypadku wybrała średnią wszystkich rozmiarów. Piękno: proza złotego środka. W pięknie jeszcze bardziej niż w brzydocie ujawnia się nieindywidualny, nieosobisty charakter twarzy. Człowiek piękny dostrzega w swej twarzy pierwotny, techniczny projekt, jaki naszkicował autor prototypu, i trudno mu uwierzyć, że to, co dostrzega, jest niepowtarzalnym ja. Toteż wstydzi się, podobnie jak ludzik z zielonym nochalem.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

podstawą wstydu nie jest popełniony przez nas błąd, lecz poniżenie, jakie odczuwamy, zmuszani być tym, czym bez naszej woli jesteśmy. . .

   Dlaczego czuła wstyd? Czyż inne kobiety nie dostają okresu? Czy to Agnes wymyśliła kobiece narządy? Czy była za nie odpowiedzialna? Z pewnością nie. Ale odpowiedzialność nie ma nic wspólnego ze wstydem. Gdyby Agnes rozlała na przykład atrament, niszcząc obrus i dywan domowników, byłoby to kłopotliwe i nieprzyjemne, lecz nie czułaby wstydu. Podstawą wstydu nie jest popełniony przez nas błąd, lecz poniżenie, jakie odczuwamy, zmuszani być tym, czym bez naszej woli jesteśmy, oraz nieznośne poczucie, że poniżenie to jest zewsząd widoczne.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

pupa niby kotwica przykuwa nas do ziemi. . .

- Oczom estety - ciągnął - jej pupa musi się wydać zbyt szeroka i za nisko zawieszona, co jest tym bardziej przykre, iż jej dusza pragnie wzlatywać w przestworza. Ale w tej sprzeczności streszcza się moim zdaniem cała ludzka kondycja: głowa pełna jest marzeń, a pupa niby kotwica przykuwa nas do ziemi.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

zabraniam ci używać tego głupiego słowa symbol. . .

   - Zabraniam ci używać tego głupiego słowa symbol! - powiedział Avenarius podniesionym głosem. - To sposób myślenia organizacji terrorystycznych! To sposób myślenia dzisiejszych polityków, którzy stali się już wyłącznie żonglerami symboli! Gardzę zarówno tymi, co wywieszają w oknie flagi, jak i tymi, którzy palą je na placach. W Bernardzie nie ma dla mnie nic z symbolu. Nie ma dla mnie nic bardziej niż on konkretnego! Słyszę go co ranka! To jego słowa wprowadzają mnie w dzień! Działa mi na nerwy tym swoim zniewieściałym głosikiem, nadęciem i kretyńskimi żarcikami! To, co wygaduje, jest nie do zniesienia! Przyczyny obiektywne? Nie wiem, co to znaczy! Mianowałem go kompletnym osłem pod wpływem mojej osobistej, najdziwaczniejszej, najzłośliwszej, najbardziej rozkapryszonej wolności!

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

droga: pasmo ziemi, po którym chodzi się pieszo. . .

Część piąta
Przypadek

3. 

   "Już tydzień temu rozdarłem trzewiki o przydrożne kamienie..." - pisze Rimbaud.
   Droga: pasmo ziemi, po którym chodzi się pieszo. Szosa różni się od drogi nie tylko tym, że przemierza się ją samochodem, lecz również tym, że jest zwykłą linią łączącą jeden punkt z drugim. Sama w sobie szosa nie ma żadnego sensu: mają go tylko oba punkty, które łączy. Droga jest hołdem wobec przestrzeni. Każdy odcinek drogi obdarzony jest sensem i zachęca nas do postoju. Szosa tryumfalnie pozbawia przestrzeń wartości; dzisiaj przestrzeń to już tylko utrudnienie dla człowieka, który się porusza, zwykła strata czasu.
   Wcześniej niż z krajobrazu, drogi zniknęły z ludzkiej duszy: człowiek nie pragnie już wędrować po drogach i z wędrówki czerpać rozkoszy. Swego życia również nie spostrzega jako drogi, lecz jako szosę: jako linię prowadzącą od jednego punktu do drugiego, od stopnia kapitana do stopnia generała, od stanu małżeńskiego do owdowienia. Czas życia stał się zwykłą przeszkodą, którą należy pokonywać z wciąż rosnącą szybkością.
   Droga i szosa to również dwa odmienne pojęcia piękna. Gdy Paul mówi, że w tym miejscu jest pięknie, znaczy to: jeśli zatrzymasz tu samochód, zobaczysz piękny zamek z XVII wieku, otoczony parkiem; albo: tu jest jezioro i łabędzie pływają po błyszczącej powierzchni, która ginie w oddali.
   W świecie szosy piękny pejzaż znaczy: oto wysepka piękna, powiązana długą linią z innymi wysepkami piękna.
   W świecie dróg piękno jest ciągle i wciąż zmienne; za każdym krokiem mówi nam "Zatrzymaj się!".
   Świat dróg był światem ojca. Świat szosy był światem męża. I historia Agnes domyka się jak pierścień: od świata dróg do świata szosy, a teraz ponownie do punktu wyjścia. Bo Agnes będzie mieszkała w Szwajcarii. Podjęła już decyzję i dlatego czuje się od dwóch tygodni tak ciągle, tak szaleńczo szczęśliwa.


Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

03 lutego 2014

mahler jest ostatnim wielkim kompozytorem. . .

Laura kochała muzykę szczerze i głęboko; w jej miłości do Mahlera dostrzegam konkretny sens: Mahler jest ostatnim wielkim kompozytorem, który jeszcze naiwnie i bezpośrednio zwraca się do homo sentimentalis. Po Mahlerze uczucie w muzyce staje się podejrzane; Debussy chce nas oczarować, lecz nie wzruszyć, a Strawiński wstydzi się uczuć. Mahler jest dla Laury "ostatnim kompozytorem" i kiedy z pokoju Brigitte dochodzą do niej wrzaski rocka, jej zraniona miłość do muzyki europejskiej, która zanika pod ciosami gitar elektrycznych, doprowadza ją do szału, toteż stawia Paula przed ultimatum: albo Mahler, albo rock, co znaczy: albo ja, albo Brigitte.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

cierpienie jest wielką szkołą egocentryzmu. . .

"Myślę, więc jestem" to powiedzenie intelektualisty, który nie docenia bólu zębów. "Czuję, więc jestem" jest prawdą o wiele większym zasięgu, dotyczącą każdego żywego stworzenia. Moje ja samą myślą nie różni się istotnie od waszego. Wielu ludzi, mało myśli: myślimy wszyscy mniej więcej to samo, przekazując, pożyczając, kradnąc sobie wzajemnie nasze myśli. Ale gdy ktoś nadepnie mi na nogę, ja tylko czuję ból. Fundamentem ja jest nie myśl, lecz cierpienie, uczucie najbardziej podstawowe ze wszystkich. W cierpieniu nawet kot nie może wątpić w swe niezbywalne, jedyne ja. Kiedy cierpienie przybiera na sile, świat zanika i każdy z nas pozostaje sam ze sobą. Cierpienie jest wielką szkołą egocentryzmu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

jeśli lubicie określać swoje wysiłki słowem "walka", wynika z tego, że w waszym szlachetnym wysiłku kryje się pragnienie, by przewrócić kogoś na ziemię. . .

Wystarczy otworzyć słownik. Walczyć znaczy przeciwstawić swoją wolę woli drugiej osoby, aby ją złamać, rzucić na kolana, w razie czego zabić. "Życie jest walką" to wyrażenie, które, wypowiedziane po raz pierwszy, musiało zabrzmieć jak melancholijne i pełne rezygnacji westchnienie. Naszemu stuleciu optymizmu i rzezi udało się przekształcić to straszne powiedzenie w wesołą piosenkę. Powiecie może, że choć walka "przeciw" komuś jest niekiedy rzeczą straszną, to walka o coś jest szlachetna i piękna. Z pewnością pięknie jest nie szczędzić wysiłków w służbie szczęścia (miłości, sprawiedliwości itd.), lecz jeśli lubicie określać swoje wysiłki słowem "walka", wynika z tego, że w waszym szlachetnym wysiłku kryje się pragnienie, by przewrócić kogoś na ziemię. Walki "o" nie da się oddzielić od walki "przeciw", a podczas walki walczący zawsze zapominają o przyimku o na rzecz przyimka "przeciw".

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

językiem powszechnego porozumienia. . .

Nie przejmując się Hitlerem ani Wagnerem, Brigitte rozumowała dalej: - Dziecko może się nauczyć nielogicznego języka, bo dziecko nie ma rozumu. Ale dorosły cudzoziemiec nigdy nie zdoła się go nauczyć. Dlatego niemiecki nie jest w moim przekonaniu językiem powszechnego porozumienia.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

nie jestem godny swojego cierpienia. . .

   - Porzućmy na razie; w dodatku nie może się obyć bez szlachetności z pana strony. Tak, książę, pan musi sam palcem dotknąć, żeby znów nie uwierzyć, cha, cha! Czy bardzo pan mną teraz gardzi, jak pan myśli?
   - Za co? Za to, że pan więcej od nas cierpiał i cierpi?
   - Nie, ale za to, że nie jestem godny swojego cierpienia.

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Idiota, 1868)
   
   
   

02 lutego 2014

samotność. . .

Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.

Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek,
i kiedy ciała, nie znalazłszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie, co się nienawidzą,
spać muszą razem - bardziej jeszcze sami:

samotność płynie całymi rzekami.

                                                      Rainer Maria Rilke
   
   
   

łączymy się z tym. . .

Łączymy się z tym, co nie zna nas dotąd,
z drzewami, co nas przerastają swym rozgałęzieniem,
z każdą ustronnością, z każdym milczeniem;
lecz przez to właśnie zamykamy koło,
które ponad wszystkim, co do nas nie należy,
ku nam z powrotem, Nietkniętym wciąż, płynie.
Obyście rzeczy pośród gwiazd, hen stały.
My życie pędzimy. W niczym nie przeszkadzamy...

                                                                   Rainer Maria Rilke
   
   
   

wystarczy jedno nieżyczliwe określenie, by na zawsze zamienić cię w żałosną karykaturę. . .

- Naiwnym złudzeniem jest wiara, że nasz obraz jest zwykłym pozorem, za którym skrywa się prawdziwa substancja naszego ja, niezależna od spojrzenia świata. Imagolodzy dowodzą ze skrajnym cynizmem, że jest odwrotnie: nasze ja jest zwykłym pozorem, nieuchwytnym, nie opisanym, niejasnym, podczas gdy jedyną rzeczywistością, aż zbyt łatwą do uchwycenia i do opisania, jest nasz obraz w oczach innych. Lecz najgorsze jest to, że nie jesteś jego panem. Na początku próbujesz sam go namalować, następnie zachować przynajmniej na niego wpływ, kontrolować go, lecz na próżno: wystarczy jedno nieżyczliwe określenie, by na zawsze zamienić cię w żałosną karykaturę.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

nic bowiem nie wymaga od myśli większego wysiłku niż argumentacja mająca usprawiedliwić brak myśli. . .

   - Paul, coś ci powiem - rzekł Grizzly z niepokojącą flegmą, tak jakby wznosił do ciosu swoją ciężką łapę: - Jeśli wielka kultura jest skończona, ty też jesteś skończony, a z tobą twoje paradoksalne pomysły, gdyż paradoks jako taki wywodzi się z wielkiej kultury, a nie z dziecięcego gaworzenia. Przywodzisz mi na myśl młodych ludzi, którzy wstępowali niegdyś do ruchów nazistowskich czy komunistycznych, nie dlatego by pragnęli czynić zło, ani dlatego że byli karierowiczami, lecz przez nadmiar inteligencji. Nic bowiem nie wymaga od myśli większego wysiłku niż argumentacja mająca usprawiedliwić brak myśli. Po wojnie miałem okazję stwierdzić to na własne oczy, gdy intelektualiści i artyści jak cielęta szli do partii komunistycznej, która następnie likwidowała ich z wielką przyjemnością i systematycznie. Robisz dokładnie to samo. Jesteś błyskotliwym sprzymierzeńcem własnych grabarzy.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

w europie wojna jest już nie do pomyślenia. . .

   - Czy potrafisz sobie wyobrazić francuską młodzież rwącą się do walki za ojczyznę? W Europie wojna jest już nie do pomyślenia. Nie politycznie; antropologicznie nie do pomyślenia. W Europie ludzie nie są już zdolni do prowadzenia wojny.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

każą ci umierać, gdyż podobno istnieje coś wyższego nad twoje życie. . .

   - Czy wojna między Iranem i Irakiem jest rozrywką? - spytał Grizzly, a w jego współczucie dla Paula wkradła się odrobina irytacji. - Czy uważasz za zabawną dzisiejszą katastrofę kolejową, tę straszliwą masakrę?
   - Popełniasz pospolity błąd dostrzegając w śmierci tragedię - powiedział Paul, który był niewątpliwie w świetnej formie. - Przyznam - powiedział Grizzly lodowatym głosem - że w śmierci zawsze widziałem tragedię.
   - Błąd - powiedział Paul. - Katastrofa kolejowa jest przerażająca dla tego, kto podróżuje pociągiem, albo dla tego, kto wie, że do pociągu wsiadł jego syn. Ale w wiadomościach radiowych śmierć ma dokładnie to samo znaczenie, co w powieściach Agaty Christie, która jest zresztą największym magikiem wszechczasów, gdyż potrafiła zamienić zabójstwo w rozrywkę, i nawet nie jedno zabójstwo, lecz dziesiątki zabójstw, setki zabójstw, zabójstwa taśmowe, dokonywane ku największej naszej radości w obozach zagłady jej powieści. O Oświęcimiu zapomniano, lecz powieściowe krematoria Agaty Christie wiecznie buchają dymem w niebo i tylko niezwykle prostoduszny człowiek mógłby stwierdzić, że jest to dym tragedii.
(...)
   Paul powiedział: - Wolę zginąć wśród gaworzenia niż słuchając "Marsza żałobnego" Chopina. I powiem ci jeszcze: całe zło pochodzi od tego żałobnego marsza, który opiewa śmierć. Gdyby było mniej marszów żałobnych, może i ludzie mniej by umierali. Zrozum, co chcę powiedzieć: szacunek, jaki wzbudza tragedia, jest o wiele bardziej niebezpieczny niż beztroskie gaworzenie dziecka. Co jest odwieczną przyczyną tragedii? Istnienie ideałów, których wartość ceni się wyżej niż życie ludzkie. A co jest przyczyną wojen? To samo. Każą ci umierać, gdyż podobno istnieje coś wyższego nad twoje życie. Wojna może istnieć jedynie w świecie tragedii; od początku swej historii człowiek żył wciąż w świecie tragicznym i nie umie się z tego świata wymknąć. Jedynie bunt frywolności potrafi położyć kres erze tragedii. Z "Dziewiątej Symfonii" Beethovena ludzie znają tylko cztery takty hymnu do radości, towarzyszące reklamie perfum Bella. To mnie nie gorszy. Tragedia zostanie wygnana ze świata niczym stary kabotyn, który chwyta się za serce i deklamuje wzniosłym głosem. Frywolność jest radykalną kuracją odchudzającą. Rzeczy utracą dziewięćdziesiąt procent swego sensu i staną się lekkie. W tak rozrzedzonej atmosferze zniknie fanatyzm. Wojna stanie się niemożliwa.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

władza dziennikarza nie opiera się na prawie do stawiania pytań, lecz na prawie do "wymagania" odpowiedzi. . .

   Pojedynki były znakiem czasu: sytuacja się zmieniła i dziennikarze pojęli, że zadawanie pytań jest nie tylko metodą pracy reportera, pokornie zbierającego materiał z notatnikiem w ręku, lecz prawdziwym sposobem sprawowania władzy. Dziennikarzem nie jest ten, kto stawia pytania, lecz ten, kto zachowuje święte prawo do ich stawiania, stawiania ich komukolwiek i na jakikolwiek temat. Czy jednak wszyscy nie mamy tego prawa? Czy wszelkie pytanie nie jest pomostem zrozumienia przerzucanym od człowieka do człowieka? Być może. Uściślam zatem moje twierdzenie: władza dziennikarza nie opiera się na prawie do stawiania pytań, lecz na prawie do "wymagania" odpowiedzi.
   Zechciejcie, proszę, zauważyć, że Mojżesz nie umieścił "nie kłam" wśród dziesięciu przykazań Boga. To żaden przypadek! Albowiem ten, kto mówi: "nie kłam", musiał wcześniej powiedzieć: "odpowiedz!", a przecież Bóg nie przyznał nikomu prawa do wymagania od bliźniego odpowiedzi. "Nie kłam!", "mów prawdę!" to rozkazy, jakich człowiek nie powinien wydawać drugiemu człowiekowi, póki uważa go za sobie równego. Mógłby to czynić jedynie może Bóg, ale On nie ma żadnego powodu, by tak postępować, gdyż wie wszystko i nasze odpowiedzi w ogóle nie są mu potrzebne.
   Nierówność między tym, kto rządzi, a tym, kto musi okazywać posłuszeństwo, nie jest tak głęboka jak między tym, kto ma prawo do wymagania odpowiedzi, a tym, kto ma obowiązek odpowiadać. Dlatego też prawo do wymagania odpowiedzi było zawsze przyznawane wyjątkowo. Na przykład sędziemu, który wdraża postępowanie sądowe. W naszym stuleciu prawa tego udzieliły sobie państwa komunistyczne i faszystowskie, i to nie w wyjątkowych wypadkach, lecz na stałe. Obywatele tych krajów wiedzieli, że w każdej chwili mogą być zmuszeni do odpowiedzi: co robili wczoraj? co sobie w istocie myślą? o czym rozmawiają z A? czy utrzymują intymne związki z B? I ten właśnie uświęcony nakaz: "nie kłam! mów prawdę!", to jedenaste przykazanie, którego sile nie potrafili się oprzeć, przemieniły ich w zastęp zdziecinniałych facetów. Czasami trafiał się jednak jakiś C, który z uporem odmawiał odpowiedzi na pytanie, o czym rozmawiał z A; chcąc wyrazić swój sprzeciw (często był to jedyny możliwy sprzeciw!), zamiast mówić prawdę kłamał. Ale policja wiedziała o tym i zakładała u niego podsłuch. Nie kierował nią żaden karygodny motyw, lecz zwykłe pragnienie poznania prawdy, którą kłamca C ukrywał. Trzymała się po prostu swego świętego prawa do wymagania odpowiedzi.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

dodawanie i odejmowanie. . .

Dodawanie i odejmowanie

   W naszym świecie, w którym każdego dnia pojawia się coraz więcej coraz bardziej podobnych do siebie twarzy, człowiek nie ma łatwego zadania, jeśli chce potwierdzić przed sobą oryginalność swego ja i skutecznie przekonać siebie o jego niepowtarzalności. Są dwie metody uprawiania niepowtarzalności ja: metoda "dodawania" i metoda "odejmowania". Agnes odejmuje od swego ja to wszystko, co jest zewnętrzne i zapożyczone, aby w ten sposób zbliżyć się do swej czystej istoty (ryzykując, że w wyniku kolejnego odejmowania otrzyma zero). Metoda Laury jest dokładnie odwrotna: aby uwidocznić ją, ułatwić jego uchwycenie, aby zwiększyć jego objętość, nieustannie dodaje do niego nowe przymioty, z którymi próbuje się utożsamić (ryzykując, że pod sumą przymiotów utraci istotę ja).
   Weźmy dla przykładu jej kotkę. Po rozwodzie Laura pozostała sama w wielkim mieszkaniu i poczuła smutek. Chciała dzielić z kimś swą samotność, choćby z jakimś zwierzątkiem. Myślała najpierw o przygarnięciu psa, lecz wkrótce zrozumiała, że pies wymaga troski, którą nie byłaby zdolna go otoczyć. Toteż wzięła kotkę. Była to wielka kotka syjamska, piękna i złośliwa. Żyjąc z nią pod jednym dachem i wciąż opowiadając o niej przyjaciołom, Laura zaczęła przywiązywać do kotki, wybranej raczej przypadkowo i bez większego przekonania (w końcu najpierw chciała mieć psa!), coraz większe znaczenie: wychwalała wszędzie jej zalety, zmuszając wszystkich, aby ją podziwiali. Widziała w niej piękną niezależność, dumę, swobodę ruchu i trwałość uroku (zupełnie innego niż urok ludzki, którego chwile przeplatają się z momentami niezdarności i niezgrabności); widziała w kotce wzór; widziała w niej siebie.
   Jest zupełnie bez znaczenia, czy Laura swym charakterem przypomina kotkę, czy też nie; ważne, że wrysowała ją w swój herb i że kotka stała się jednym z przymiotów jej ja. Ponieważ wielu jej kochanków drażnił widok tego egocentrycznego i nieżyczliwego zwierzęcia, plującego i drapiącego bez powodu, kotka stała się testem na władzę Laury, która zdawała się mówić każdemu: będziesz mnie miał, lecz taką, jaka jestem, to znaczy z moją kotką. Kotka była obrazem jej duszy i kochanek musiał najpierw uznać jej duszę, jeśli chciał następnie posiąść ciało.
   Metoda dodawania jest całkiem przyjemna, gdy do własnego ja dodaje się psa, kotkę, pieczeń wieprzową, miłość do oceanu lub zimne prysznice. Rzecz staje się mniej sielankowa, jeśli do ja postanawia się dodać umiłowanie komunizmu, ojczyzny, Mussoliniego, Kościoła katolickiego, ateizmu, faszyzmu albo antyfaszyzmu. W obu przypadkach metoda pozostaje dokładnie ta sama: ten, kto uporczywie broni wyższości kotów nad innymi zwierzętami, postępuje w istocie tak samo jak ten, kto ogłasza Mussoliniego jedynym zbawicielem Włoch: wychwala przymiot swojego ja i posługuje się wszystkim, by przymiot ten (kotka bądź Mussolini) został uznany i pokochany przez całe jego otoczenie.
   Tak przedstawia się dziwny paradoks, którego ofiarami padają ci wszyscy, co uprawiają swoje ja metodą dodawania: poprzez dodawanie usiłują oni stworzyć ja jedyne i niepowtarzalne; lecz stając się propagatorami dodawanych przymiotów, czynią zarazem wszystko, by jak największa liczba ludzi była do nich podobna; i wówczas niepowtarzalność ich ja (zdobywana z takim mozołem) natychmiast pryska.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

zwymiotować swoje ukochane zwierzątko. . .

Słynny malarz Salvador Dali i jego żona Gala byli już w bardzo podeszłym wieku, gdy oswoili królika, który zamieszkał z nimi i nie odstępował ich na krok; kochali go bardzo. Pewnego dnia mieli wyjechać w długą podróż i zastanawiali się do późna w nocy, co począć z królikiem. Trudno było zabrać go ze sobą, lecz jeszcze trudniej komuś powierzyć, gdyż królik był nieufny. Nazajutrz Gala przygotowała obiad i Dali rozkoszował się daniem, dopóki nie zrozumiał, że zjada potrawkę z królika. Wstał od stołu i pobiegł do muszli klozetowej zwymiotować swoje ukochane zwierzątko, wiernego towarzysza sędziwych lat. Natomiast Gala była szczęśliwa, że jej ukochany przeniknął w jej wnętrze, długo je żywił i stał się ciałem swej pani. Nie znała bardziej absolutnego spełnienia miłości niż spożycie ulubieńca. Akt miłosny, porównany z takim złączeniem ciał, wydawał się jej żałosną zachcianką.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

nieśmiertelność jest wiecznym procesem sądowym. . .

   - No, a co pan myśli, to jest nieśmiertelność - powiedział Goethe. - Nieśmiertelność jest wiecznym procesem sądowym.
   - Jeśli to ma być wieczny proces, trzeba prawdziwego sędziego! A nie wiejskiej nauczycielki z dyscypliną w łapie.
   - Dyscyplina, którą wymachuje wiejska nauczycielka, to właśnie jest wieczny proces. A pan co sobie wyobrażał, Erneście?
   - Niczego sobie nie wyobrażałem. Miałem jedynie nadzieję, że po śmierci będę mógł żyć w spokoju.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

świat z wolna traci przejrzystość, ciemnieje, staje się nieczytelny, pędzi ku nieznanemu, podczas gdy człowiek przez świat zdradzony ucieka w swe wnętrze, w nostalgię, w marzenia, w swój bunt i, ogłuszony bolesnym krzykiem. . .

   Dzieło Beethovena zaczyna się tam, gdzie kończy się wielka minuta Goethego. Świat z wolna traci przejrzystość, ciemnieje, staje się nieczytelny, pędzi ku nieznanemu, podczas gdy człowiek przez świat zdradzony ucieka w swe wnętrze, w nostalgię, w marzenia, w swój bunt i, ogłuszony bolesnym krzykiem, który w nim wzbiera, nie słyszy już głosów wołających go z zewnątrz. Krzyk wewnętrzny był dla Goethego nieznośnym zgiełkiem. Nienawidził hałasu. Jest to powszechnie wiadome. Nie znosił nawet psiego ujadania dochodzącego z głębi odległego ogrodu. Powiada się, że nie lubił muzyki. Nieprawda. Nie lubił orkiestr. Uwielbiał Bacha, który pojmował muzykę jeszcze jako przejrzyste brzmienie niezależnych i wyraźnych głosów. Ale w symfoniach Beethovena poszczególne głosy instrumentów stapiały się w jedną dźwiękową ciemność złożoną z krzyków i płaczu. Goethe nie znosił wrzaskliwości orkiestry, podobnie jak nie znosił hałaśliwych szlochów duszy. Kompani Bettiny wyczytali wstręt w oczach boskiego Goethego, który obserwował ich, zatykając sobie uszy. Nie mogli mu tego wybaczyć i napadali na niego jako na wroga duszy, buntu i uczucia.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

człowiek liczy na nieśmiertelność, a zapomina liczyć się ze śmiercią. . .

   Ukończyła książkę w 1835 roku i wydała ją pod tytułem "Goethes Briefwechsel mit einem Kinde" ("Korespondencja Goethego z dzieckiem"). Nikt nie podawał w wątpliwość autentyczności listów aż do roku 1929, w którym odkryto i wydano korespondencję oryginalną.
   Ach, dlaczego jej w porę nie spaliła?
   Proszę postawić się na jej miejscu: niełatwo jest spalić intymne, drogie nam papiery; to tak jakby przyznać, że wasz czas się skończył, że jutro umrzecie; toteż akt zniszczenia odkładacie wciąż do jutra, i pewnego dnia jest już za późno.
   Człowiek liczy na nieśmiertelność, a zapomina liczyć się ze śmiercią.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

01 lutego 2014

żyli w transcendencji, w przekraczaniu siebie, z rękami wyciągniętymi ku dali, ku kresowi ich życia i nawet dalej, ku ogromowi niebytu. . .

O nieśmiertelności marzy się od dzieciństwa. Ponadto Bettina należała do pokolenia Romantyków, olśnionych przez śmierć od dnia, w którym ujrzeli światło dzienne. Novalis nie dożył nawet trzydziestki, lecz mimo młodego wieku nic bodaj nie budziło w nim większego natchnienia niż śmierć, śmierć czarodziejka, śmierć przetworzona w alkohol poezji. Wszyscy oni żyli w transcendencji, w przekraczaniu siebie, z rękami wyciągniętymi ku dali, ku kresowi ich życia i nawet dalej, ku ogromowi niebytu.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

trzymał w swym salonie otwartą trumnę; w chwilach szczęścia, gdy czuł się wyjątkowo z siebie zadowolony, kładł się w niej i wyobrażał sobie własny pogrzeb. . .

   Nieśmiertelność, o której mówi Goethe, nie ma oczywiście nic wspólnego z nieśmiertelnością duszy. Chodzi o inną, świecką nieśmiertelność tych, którzy po śmierci pozostają w pamięci potomnych. Każdy może osiągnąć taką nieśmiertelność, mniejszą lub większą, krótszą czy dłuższą, i każdy od wczesnej młodości o niej myśli. Gdy byłem małym chłopcem, w niedziele chodziłem na spacery do morawskiego miasteczka; jego burmistrz, opowiadano, trzymał w swym salonie otwartą trumnę; w chwilach szczęścia, gdy czuł się wyjątkowo z siebie zadowolony, kładł się w niej i wyobrażał sobie własny pogrzeb. Nigdy nie przeżył niczego piękniejszego nad owe chwile rozmarzenia w trumnie: zamieszkał wówczas we własnej nieśmiertelności.
   Wobec nieśmiertelności ludzie nie są równi.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

o swojej twarzy, wyobrażałbyś ją sobie jako rodzaj zewnętrznego odbicia tego, co znajduje się w tobie. . .

   Agnes raz jeszcze przejrzała tygodnik od pierwszej do ostatniej strony i obliczyła: dziewięćdziesiąt dwa zdjęcia przedstawiające samą twarz, czterdzieści jeden z twarzą i ciałem; dziewięćdziesiąt twarzy na dwudziestu trzech zdjęciach grupowych i tylko jedenaście zdjęć, na których ludzie odgrywają rolę nieistotną albo żadną. W sumie w tygodniku były dwieście dwadzieścia trzy twarze.
   Potem do domu wrócił Paul i Agnes opowiedziała mu o swoich obliczeniach.
   - Tak - zgodził się. - Im obojętniejszy pozostaje człowiek wobec polityki, wobec problemów drugiego człowieka, tym większą obsesją staje się jego twarz. To jest indywidualizm naszych czasów.
   - Indywidualizm? Gdzie podziewa się indywidualizm, kiedy aparat robi ci zdjęcie w chwili agonii?    Przeciwnie, oczywiste jest, że jednostka już nie należy do siebie, że w całości jest własnością innych. Przypominam sobie z dzieciństwa, że gdy chciano zrobić komuś zdjęcie, zawsze pytano go o zgodę. Dorośli pytali nawet mnie: powiedz, skarbie, można ci zrobić zdjęcie? A potem, pewnego dnia, nikt już nie zapytał. Prawo kamery wyniesiono ponad wszelkie inne prawa, i od tego dnia wszystko się zmieniło, absolutnie wszystko.
   Wzięła do ręki magazyn i powiedziała: - Kiedy zamieszczasz obok siebie zdjęcia dwóch odmiennych twarzy, uderza cię to, co je różni. Ale kiedy masz przed sobą dwieście dwadzieścia trzy twarze, pojmujesz nagle, że widzisz tylko wiele odmian jednej twarzy i że żadna jednostka nigdy nie istniała.
   - Agnes - powiedział Paul z nagłą powagą w głosie - twoja twarz nie przypomina żadnej innej.
   Agnes nie zwróciła uwagi na jego ton i uśmiechnęła się.
   Paul powiedział: - Nie śmiej się. Ja mówię poważnie. Kiedy się kogoś kocha, kocha się jego twarz i w ten sposób wyodrębnia się ją całkowicie spośród innych.
   - Wiem. Znasz mnie poprzez moją twarz, znasz mnie jako twarz i nigdy nie znałeś mnie inaczej. Zatem nie mogło ci przyjść do głowy, że moja twarz nie jest mną.
   Paul odpowiedział z troskliwą cierpliwością starego lekarza: - Jak możesz sądzić, że nie jesteś własną twarzą? Kto się skrywa za twoją twarzą?
   - Wyobraź sobie, że żyłeś w świecie, w którym lustra nie istnieją. Marzyłbyś w nim o swojej twarzy, wyobrażałbyś ją sobie jako rodzaj zewnętrznego odbicia tego, co znajduje się w tobie. I załóżmy, że gdy dobiłeś czterdziestki, postawiono przed tobą lustro. Wyobraź sobie swoje przerażenie! Zobaczyłbyś zupełnie inną twarz! I dokładnie zrozumiałbyś to, czego nie chcesz uznać: że twoja twarz to nie jesteś ty!

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

szwajcaria: śpiew ptaków na wierzchołkach drzew. . .

Znowu poczuła żywą tęsknotę za Szwajcarią. Od śmierci ojca jeździła tam dwa lub trzy razy w roku. Paul i Brigitte, uśmiechając się wyrozumiale, mówili wówczas o potrzebie higieniczno-sentymentalnej: pozbiera sobie martwe liście z grobu ojca, pooddycha czystym powietrzem przez szeroko otwarte okno alpejskiego hotelu.
Mylili się: Szwajcaria, w której nie oczekiwał jej bynajmniej żaden kochanek, była jedyną poważną i systematyczną niewiernością, jaką popełniała. Szwajcaria: śpiew ptaków na wierzchołkach drzew. Agnes marzyła, by pewnego dnia tam zostać i już nie wracać.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

samotność: słodki brak spojrzeń. . .

   Być może teraz lepiej rozumiemy, dlaczego Agnes czuła się tego ranka tak szczęśliwa w łóżku, w którym nie było Paula, oraz dlaczego bezszelestnie, tak by nie przyciągnąć uwagi Brigitte, przeszła później przez przedpokój. Odczuła nawet tkliwość dla kapryśnej windy, ponieważ dostarczyła jej kilku chwil samotności. Również samochód dał jej nieco szczęścia, ponieważ w środku nikt do niej nie mówił, nikt na nią nie patrzył. Tak, to było najważniejsze, nikt na nią nie patrzył.
   Samotność: słodki brak spojrzeń. Któregoś dnia jej dwaj biurowi koledzy zachorowali i przez dwa tygodnie pracowała w biurze sama. Wieczorem spostrzegała zdumiona, że prawie nie czuje zmęczenia. Pozwoliło jej to zrozumieć, że spojrzenia są miażdżącym ciężarem, wampirzymi pocałunkami; że to sztylet obcych spojrzeń wyżłobił zmarszczki na jej twarzy.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

po jego śmierci milczenie istotnie rozrosło się, wypełniło duszę agnes, i było to piękne. . .

Ojciec leżał i czoło pokrywał mu pot; ujęła jego rękę i, powstrzymując łzy, powtórzyła powoli wraz z nim: "warte nur, balde ruhest du auch". Ty także wkrótce odpoczniesz. I zdała sobie sprawę, że poznaje głos śmierci ojca: było to milczenie ptaków śpiących na wierzchołkach drzew.
   Po jego śmierci milczenie istotnie rozrosło się, wypełniło duszę Agnes, i było to piękne; powiem raz jeszcze: było to milczenie ptaków śpiących na wierzchołkach drzew. I wewnątrz tego milczenia, niczym myśliwski róg w głębi lasu, rozbrzmiewało ostatnie przesłanie ojca, z upływem czasu coraz wyraźniejsze. Co chciał jej powiedzieć swoim darem? Żeby była wolna. Żeby żyła, jak chce żyć, szła tam, dokąd chce iść. On nigdy się nie ośmielił. I dlatego córce dał wszystkie środki na to, by ona się ośmieliła.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

powołaniem poezji. . .

Idea wiersza jest bardzo prosta: las zasypia, ty także zaśniesz. Powołaniem poezji nie jest olśniewanie zaskakującą ideą, lecz sprawienie, że chwila bytu staje się niezapomniana i godna nieukojonej tęsknoty.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

pułapką nienawiści jest to, że zbyt ściśle wiąże nas z przeciwnikiem. . .

   Na myśl przyszedł jej ojciec. Odkąd cofnął się przed dwójką dwunastoletnich szczeniaków, wyobrażała go sobie często w następującej sytuacji: jest na pokładzie tonącego statku; wyraźnie widać, że łodzie ratunkowe nie będą mogły zabrać wszystkich, toteż na pokładzie panuje gorączkowy popłoch. Ojciec zaczyna biegać ze wszystkimi, lecz widząc przepychanki pasażerów gotowych zadeptać się na śmierć i otrzymawszy od jakiejś kobiety wściekły cios pięścią za to, że stanął na jej drodze, nagle przystaje, po czym odchodzi na bok; pod koniec już tylko obserwuje przeładowane łodzie, które powoli, wśród wrzasków i przekleństw, zostają spuszczone na rozszalałe fale.
   Jak nazwać taką postawę? Tchórzostwem? Nie. Tchórze boją się śmierci i potrafią zawzięcie walczyć o przeżycie. Szlachetnością? Zapewne, o ile zachowałby się tak ze względu na bliźnich. Ale Agnes nie wierzy w takie pobudki. O co zatem chodziło? Nie wiedziała. Jedno zdawało jej się pewne: na tonącym statku, gdzie trzeba walczyć, by się dostać do łodzi ratunkowej, ojciec z góry byłby przegrany.
   Tak, to było pewne. Pytanie, jakie sobie zadaje, jest następujące: czy ojciec nienawidził ludzi na statku, tak jak ona znienawidziła motocyklistkę i mężczyznę, który z niej kpił, ponieważ zasłoniła sobie uszy? Nie, Agnes nie potrafi sobie wyobrazić, by ojciec mógł nienawidzić. Pułapką nienawiści jest to, że zbyt ściśle wiąże nas z przeciwnikiem. Na przykład obsceniczność wojny: intymność wzajemnie przelanej krwi, lubieżna bliskość, oko w oko, dwóch żołnierzy zarzynających się nawzajem. Agnes jest pewna: to właśnie taka intymność odstręczała ojca; zamęt na statku napełniał go takim wstrętem, że wolał się utopić. Fizyczny kontakt z ludźmi, którzy się biją, tratują i wzajemnie wysyłają na śmierć, zdawał mu się o wiele gorszy niż samotna śmierć w przejrzystej toni.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

jakby spadając z firmamentu, z całą siłą rozbrzmiała pośród jazgotu fuga bacha grana na fortepianie. . .

Kolejne natarcie zgiełku przerwało jej wspomnienia: nad asfaltem pochylali się mężczyźni w kaskach, uzbrojeni w młoty pneumatyczne. Nagle, z nieokreślonej wysokości, jakby spadając z firmamentu, z całą siłą rozbrzmiała pośród jazgotu fuga Bacha grana na fortepianie. Zapewne jakiś lokator otworzył okno na ostatnim piętrze i nastawił radio na cały regulator, aby surowe piękno Bacha rozległo się jako groźne ostrzeżenie dla zagubionego świata. Ale fuga Bacha nie zdołała zwalczyć samochodów i młotów pneumatycznych; przeciwnie, to samochody i młoty pneumatyczne zawładnęły fugą Bacha wciągając ją we własną fugę. Agnes przycisnęła dłonie do uszu i nie odrywając ich szła dalej.

Milan Kundera (fragment powieści Nieśmiertelność, 1990)
   
   
   

może to wszystko. . .

Może to wszystko
dzieje się w labolatorium?
Pod jedną lampą w dzień
i miliardami w nocy?

Może jesteśmy pokolenia próbne?
Przesypywani z naczynia w naczynie,
potrząsani w retortach,
obserwowani czymś więcej niż okiem,
każdy z osobna
brany na koniec w szczypczyki?

Może inaczej:
żadnych interwencji?
Zmiany zachodzą same
zgodnie z planem?
Igła wykresu rysuje pomału
przewidziane zygzaki?

Może jak dotąd nic w nas ciekawego?
Monitory kontrolne włączane są rzadko?
Tylko gdy wojna i to raczej duża.
niektóre wzloty ponad grudkę Ziemi.
czy pokaźne wędróki z punktu A do B?

Może przeciwnie:
gustują tam wyłącznie w epizodach?
Oto mała dziewczynka na wielkim ekranie
przyszywa sobie guzik do rękawa.

Czujniki pogwizdują,
personel się zbiega.

Ach cóż to za istotka
z bijącym w środku serduszkiem!
Jaka wdzięczna powaga
w przewlekaniu nitki!
Ktoś woła w uniesieniu:
Zawiadomić Szefa,
niech przyjdzie i sam popatrzy!

                                     Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)