29 października 2014

zgoda. . .

Późno nastał dla niego czas pokornej zgody
Z samym sobą. "Tak" - powiedział -
"Stworzony byłem na to, żeby być poetą
I niczym więcej. Niczego naprawdę
Poza tym nie umiałem. Wstydząc się bardzo,
Nie mogąc jednak zmienić przeznaczenia".

Poeta: en, kto stale myśli o czym innym.
Jego roztargnienie doprowadza bliskich do rozpaczy.
Być może nie ma nawet ludzkich uczuć.

Ale ostatecznie, dlaczego by nie?
W różnorodności ludzkiej mutacja, wariacja
Też jest potrzebna. Odwieźmy poetę
W jego domku na trochę wyblakłym przedmieściu,
Gdzie hoduje króliki, przyrządza nalewki
I nagrywa na taśmę hermetyczne wiersze.

                                                    Czesław Miłosz (z tomu Dalsze okolice, 1991)
 
 
 

dalsze okolice / fragmenty. . .

(...)

4. Mądrość, piję późne wino,
Prawdę o innych i prawdę o sobie.
Kiedyś w rozpaczy, a nie było warto.
Co z tego, że niepewny i kaleki.
Lepiej czy gorzej, spełniło się życie
I wszystkich zebrał ogród przebaczenia.

5. Nie chciałbym być znów młody, choć zazdroszczę.
Nawet nie wiedzą, jacy są szczęśliwi.
Powinni witać hymnem wschody słońca,
Co dzień układać pieśni nad pieśniami.
Ale od siebie nie mógłbym być wolny,
W mój los i geny wplątałbym się znowu.
Lepiej, że taka nędza dana tylko raz.

6. "Gdyby to, o co błagam, pełniło się!
Pół życia za to bym dał!"
A potem spełnia się. Na gorycz i litość.
Nie błagajcie, śmiertelni! Będziecie wysłuchani.

(...)

9. - Zostanie po tobie poezja. Byłeś wielkim poetą.
- Ale naprawdę znałem tylko pościg.(...)

(...)

12. Wolałbym móc powiedzieć: "Jestem nasycony.
Co było do zaznania w tym życiu, zaznałem".
Ale jestem jak ten, kto nieśmiało uchyla firanki,
Żeby patrzeć na niezrozumiałe święto.

                                             Czesław Miłosz (z tomu Dalsze okolice, 1991)

Lepiej zachować formy, formy to zabezpieczenie.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




28 października 2014

jeżeli. . .

Jeżeli Boga nie ma

Jeżeli Boga nie ma,
To znaczy, że my jesteśmy bogami.

Powiedzieliśmy "nie" prawu świata,
Które jest prawem przemijania i śmierci,,
Jak też prawem nieświadomości.
Wynaleźliśmy dobro i zło.
Wynaleźliśmy katedry.
Wynaleźliśmy ołtarze na cześć Nieobecnego.
Uwierzyliśmy, że odzyskamy utracony Raj.

[2002]
                                                   Czesław Miłosz (z pośmiertnego tomu Wiersze ostatnie, 2006)
 
 
 

jeżeli nie ma. . .

Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.

                                                   Czesław Miłosz (z tomu Druga Przestrzeń, 2002)

  
  

dobrotliwy oszust, sen, przynajmniej wówczas pozwala im łudzić się. . .

Aby tylko nie spłoszyć snu, który odrywa ją od niej samej, od namacalnej rzeczywistości! Właśnie to jest tak błogie, że można czuć się serdecznie bliskim choremu, który śpi, kiedy wszelkie lęki są w nim poskromione, kiedy zapomniał o swym kalectwie, kiedy na jego rozchylonych wargach osiada uśmiech jak motyl na chwiejącym liściu, uśmiech obcy i wcale do niego nie należący, który przy pierwszym przebudzeniu natychmiast lękliwie pierzcha. „Jakież szczęście dane od Boga – rozmyślałem – że ułomni, okaleczeni, obrabowani przez los przynajmniej we śnie wcale sobie nie zdają sprawy z foremności czy zniekształcenia swych ciał, że dobrotliwy oszust, sen, przynajmniej wówczas pozwala im łudzić się, że ich własne postacie są piękne i proporcjonalne, że chory przynajmniej w tym ciemnym świecie marzeń sennych może uciec od przekleństwa, któremu został wydany na pastwę”.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)



dowcipów o niezgrabnych albo niezaradnych kolegach. . .

Nagle nie mogłem już znieść w naszym oficerskim kasynie dowcipów o niezgrabnych albo niezaradnych kolegach. Od czasu, gdy dzięki bezwładnej dziewczynie pojąłem mękę bezsiły, każda brutalność wywoływała we mnie nienawiść, a każda bezradność chęć pomocy. Mnóstwo drobiazgów, których dotychczas nie dostrzegałem, zauważyłem nagle od chwili, gdy mi przypadek wpuścił do oczu gorącą kroplę współczucia(...)

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




mocy nad innym człowiekiem. . .

   – Ale przyjdzie pan jutro? Pan się na mnie nie gniewa za te wszystkie głupstwa, które dziś powiedziałam?
   W takich chwilach odczuwałem jakieś zagadkowe zdumienie, że nie mając nic do ofiarowania prócz bezgranicznej litości, posiadałem tyle mocy nad innym człowiekiem.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




stosunki między zdrowym a chorym. . .

Nieznane i subtelne, lecz jakże niebezpieczne! Daremne są najbardziej usilne starania: stosunki między zdrowym a chorym, swobodnym a uwięzionym, nie pozostają nigdy na stałe czyste i nieskażone. Nieszczęście wyrabia drażliwość, a bezustanne cierpienie – niesprawiedliwość.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




dość niebezpieczną przyjemnością. . .

(...)przyjazne te pogawędki stały się przyzwyczajeniem i dość niebezpieczną przyjemnością.
(...)
Wszystko wskazywało w sposób jasny i miły, że uważano mnie tu za członka rodziny; uwzględniano każdą moją drobną słabostkę czy nawyk. Stale leżał przygotowany mój ulubiony gatunek papierosów, jakby przez przypadek znajdowałem na małym taborecie nową, a jednak przezornie rozciętą książkę, o której napomknąłem, że chciałbym ją przeczytać; jeden z foteli naprzeciwko szezlonga Edyty uchodził bezapelacyjnie za „mój”. Były to oczywiście drobnostki, ale takie, które obcy pokój niepostrzeżenie przepajały ciepłem zadomowienia, a umysł rozweselały i uskrzydlały.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




droga okólna zawsze bywa użyteczna. . .

Czy przykrą sprawę powinienem uważać za definitywnie załatwioną owym listem? Mimo woli zwolniłem kroku; na zawrócenie zawsze jeszcze będzie dość czasu, a droga okólna zawsze bywa użyteczna, gdy się nie chce iść prostą.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)




wir gorączkowych, absurdalnych pomysłów. . .

Im dokładniej to sobie wyobrażałem, im lepiej obejmowałem myślą, tym głębiej wpędzałem się w wir gorączkowych, absurdalnych pomysłów. Sto razy łatwiej wydawało mi się w tej chwili zrobić maleńki ruch wskazującym palcem na cynglu rewolweru niż przetrzymać piekielne męki najbliższych dni, bezradne czekanie, czy koledzy wiedzą już o tym skandalu i czy za moimi plecami nie rozpoczęły się już szepty i uśmieszki. Ach, znałem siebie dobrze i wiedziałem, że nie będę miał siły wytrwać, gdy zaczną się drwinki, szyderstwa i plotki.

Stefan Zweig (fragment powieści Niecierpliwość serca, 1927)



26 października 2014

sobowtór. . .

Po co przychodzisz synu? Ukrył twarz.
Chcę wyspowiadać się z myśli słów i uczynków.
Poprawił się. Wysmarkał. Westchnął. Czknął.
Mów.
Nie mam nic do powiedzenia Ojcze.
Nie jestem twoim ojcem. Niszczysz siebie żeby zniszczyć
innych literacki szatanie.
J a '
Nie zaczynaj od j a bredzisz już od dwudziestu pięciu lat
zabij
Ja
Ty
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie czego chcesz ode
mnie synu
J a nic od ciebie nie chcę
Chcesz odejść czemu siebie obrażasz chcesz już odejść
I tego już nie chcę
Pytałem czy chcesz „odejść" z tego świata
Nie j a kocham przyrodę i dziewczęta młode
Ale mając lat dwadzieścia dwa pragnąłeś się zabić amen
Tak wylot lufy przyłożyłem do skroni tam gdzie pulsuje
ta żyłka
Powiedz co cię dręczy czemu produkujesz te martwe twory
Nie chcę żyć i nie chcę odejść nie chcę mówić i nie mogę
milczeć krew
Jesteś zbyt żywy a śmiercią szantażujesz lubisz wiejską
kiełbasę
Mnie nie ma ojcze moją krew przelali inni żebyś zdechł
ojcze
Nie nazywaj mnie ojcem jestem myśliwcem czarnym
Proszę cię zostaw literaturę romantyczną w spokoju
Nie znosisz jej
Nie znoszę jej jak słońca jak
Nie porównuj nie trzeba mów z czym do mnie przychodzisz
J a
J a j a j a j a głupcze udławisz się tym słowem błaznujesz
Nienawidzę
Kogo
Siebie i małych dzieci to nie są jedyni mieszkańcy nieba
na ziemi to szatany
Po co przyszedłeś
Nie wiem nienawidzę one weszły do mojej głowy oczami
uszami ustami
Masz ranę na czole
Przeklęty crudyta ciągle czka księgami czytałem w samą
Wigilię Dziady
Płakać możesz synu?
Jeszcze tylko nad sobą nad sobą a dokoła małe szatany
aniołki i psie g...
To nie płacz a śmiać się potrafisz?
Nie wiem
Spróbuj
Tak bez przyczyny?
Spróbuj! Pośmiej się z samego siebie. To bardzo zdrowo.
Nie umiesz...
Czynię próby nieprzeliczone próby śmieję się jak zepsuta
maszyna zgrzytam syczę to nie jest śmiech to jest

                                                                                     Tadeusz Różewicz
 
 
 

tv ... spadam z milionem potępionych. . .

Gdzie lecisz? Lecę do drugiego pokoju. Będę tam oglądał odcinek nowego „serialu" TV To jest otchłań. Spadam z milionem potępionych... Ukryty. Dłubał w nosie. W uchu. W zębach. To był on. Ja.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   

w ową czarną dziurę pcha się telewizja. . .

   O: Telewizja nie jest środkiem przekazu, to jest coś więcej...
   P: Ma dobrą właściwość, można ją zawsze wyłączyć...
   O: To jeszcze jedno fałszywe złudzenie... wszystko da się przecież przerwać, wyłączyć... nie tylko telewizja... telewizja pcha się na miejsce „duszy"... „dusza" zamieniła się jakby w „czarną dziurę", tak modną teraz w astrofizyce... w ową czarną dziurę pcha się telewizja... zwróć uwagę, że w telewizji oglądasz i słuchasz czasem idiotów, kretyńskich komentarzy, podłych wierszydeł, idiotycznych piosenek... w prawdziwym życiu „z krwi i kości" nie strawiłbyś tego, ale kiedy „to" płynie z małego ekranu... bo to już nie durna paniusia albo cymbał... to jest telewizja... i proszę zwrócić uwagę, że obecnie rolnicy i robotnicy spędzają przy telewizorach więcej czasu niż tzw. „inteligencja" i „intelektualiści"... to statystyka... I dzieci!

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   

nie dość, że inni się nie zgadzają na ciebie, ty również się nie zgadzasz.. . .

Kartka z roku 1958 (wypowiedź pesymisty)

   Nie zgadzam się. Nie zgadzam się. Nie zgadzam. Nie nie nie. Nie. Co? O co ci chodzi, z czym się nie zgadzasz, na co się nie zgadzasz? Co, z czym, na co? Proszę konkretnie.
   Niezgoda? Na co? Na siebie samego. Zaczynam od siebie. Rzeczywiście to kaprys i luksus w naszych czasach. Nie dość, że inni się nie zgadzają na Ciebie, ty również się nie zgadzasz. Ci, którzy zgadzają się na siebie, są w lepszej sytuacji, bronią siebie z przekonaniem, replikują. Tymczasem ja mam oczy opuszczone (jestem jak Chińczyk, którego widziałem przed sądem w Szanghaju), bo nie tylko obciążony jestem fałszywymi grzechami, które składają na mnie „oni", obciążony jestem oskarżeniami, które sam składam na siebie przed sobą. .. Mówią do mnie: jesteś czarny, jesteś smutny, jesteś pesymistą, nihilistą... jęczysz. Ale mówią jeszcze więcej: udajesz, że jesteś pesymistą, udajesz, że jęczysz... twoje jęki nie są autentyczne. Wymyśliłeś sobie rozpacz i chcesz nastraszyć, ale wiedz, że my jesteśmy pogodni i spokojni. Nie jestem więc nawet pesymistą, ale oszustem, wydaję ze siebie sztuczne, wymuszone jęki, zmuszam się do rozpaczy, ulegając chwilowej modzie literackiej i wpływom „zachodnich" książek, które zostały wydane u nas w ostatnich latach. Ponieważ „tamci" na Zachodzie tak się zachowują (no, ci egzystencjaliści, nihiliści itp.), to Ty wprawdzie jesteś zdrowy (podobno lubisz jajecznicę z kiełbasą! i filmy z Flipem i Flapem!)... ale zaczynasz jęczeć, zaczynasz małpować. Jeszcze raz ulegamy „modzie". Czarnej. Mówią. Mówią do mnie, że jestem mistyfikatorem.Jestem surowym sędzią samego siebie. W porównaniu ze mną „Oni" są sędziami łagodnymi, wyrozumiałymi, wyszukują okoliczności łagodzące. Obchodzą się ze mną uprzejmie, nazywają mnie „wybitnym poetą", który jednak nie może pojąć, nie może zrozumieć... Tak, ja jestem dla siebie surowszym sędzią. To, co „Oni" mi zarzucają, wynika z ich ślepoty, z dobrego samopoczucia, z troski o moje „dobro". Ależ ja sobie wyrzucam grzechy o wiele cięższe... pod ich ciężarem nie tylko się jęczy, ale milknie. Moją największą winą, której się nie mogę zaprzeć, jest sam fakt pisania. Nie jest się „winnym" kopiąc piłkę, skacząc o tyczce, pisząc piosenki... nie jest „winny" ani ogrodnik, ani górnik... niewinne są piękne dziewczęta i małe dzieci... zwierzęta... natomiast ludzie zwani „poetami" są zawsze winni...

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   

25 października 2014

szwaczka. . .

Od rana pada deszcz. Będzie pogrzeb tej z naprzeciwka Szwaczki.
Marzyła o ślubnym pierścionku, a umarła z naparstkiem na palcu.
Wszyscy się z tego śmieją. Poczciwy deszcz ceruje niebo z ziemią.
Ale z tego też nic nie będzie.

                                                                                                Zbigniew Herbert
 
 
 

*** / perskie lampy mrużą oczy. . .

perskie lampy mrużą oczy

co wyskoczy
nie wiadomo

z bloku
z zapatrzenia
ze złości społecznej

na razie śnieg siedzi na trawie
ma białe ciało i nieczucie
w ciągłej rozsypce

                                    Miron Białoszewski (z Wierszy Nowych / Fatygi, 1980)
 
 
 

najczęściej rozmyślałem o samobójstwie. . .

   Ja: śmierć... żyjemy z nią od chwili urodzenia... czasem w młodości tęsknimy do niej... bojąc się życia. Pamiętam, że najczęściej rozmyślałem o samobójstwie w wieku lat 18, potem, kiedy miałem lat 20, i jeszcze później, mając lat 23 — to była albo czysta tęsknota, albo spowodowana przykrościami, jakich mi nie szczędziło „życie", czyli ludzie (tzw. ludzie dojrzali, starsi, na „stanowiskach").
   On: czy te uczucia są związane z twoim powołaniem, z „zawodem"? czy poezja nie jest związana z umieraniem, być może pisanie wierszy... co to znaczy „poezja jest samobójstwem" albo „niemiłosiernym zajęciem"?
   Ja: wyszedłem na balkon... po prawej ręce góry... po lewej morze, prześwitujące przez koronę dębu i kolumny cyprysów... nade mną niebo... w zeszłym tygodniu zacząłem pisać wiersz pt. Oczyszczanie wiersza z dnia powszedniego. Wstał piękny dzień.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   

24 października 2014

spermą laureatów, sztucznymi nerkami, mózgami świń, krwią bohaterów. . .

5. „Okręt obłąkanych" — szkic do poematu

Ładowny wielki statek z czerwonymi żaglami stal w Marsylii. Statek był czarny i milczący, celnicy znaleźli w ładowniach skrzynie wypełnione bijącymi jeszcze sercami młodych szympansów, spermą laureatów, sztucznymi nerkami, mózgami świń, krwią bohaterów, wątrobami słoni, embrionami zamrożonymi, głowami, włosami, aortami z plastyku, śledzionami słoni... okręt ten płynął z pewnego kraju, gdzie umiera z głodu milion ludzi... i ukryty na dnie okrętu Artur Rimbaud, zapytany o losy poezji, odpowiedział niewyraźnie:

Un lot: une dent seule
un lot: deux dents
un lot: deux dents

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   


tragiczno-patriotyczny patos. . .

(...)tragiczno-patriotyczny patos wpływa na kibiców, którzy w swojej masie są absolutnie nic niewarci jako partnerzy naszych piłkarzy(...)

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   


22 października 2014

proszę bardzo, niech ksiądz siada, ja, niestety, nie wierzę. . .

   Od trzech dni padał śnieg. Pan Stefan miał od trzech dni urlop. Siedział u siebie w pokoju i patrzał przez okno. Z szarego nieba leciały jasne płateczki. Czasem podmuch wiatru podbijał śnieg do góry i zdawało się, że biały rój wraca z ziemi do nieba. Brzoza pod domem, która wiosną i latem świeciła srebrnym pniem wśród zielonych liści, była teraz jakaś brudnawożółta. Cieniutkie, drżące gałązki zwieszały się smętnie jak puste, czarne sieci. Pan Stefan wpatrywał się tak długo w okno, aż przestał myśleć. Dopiero dzwoneczki, które zapluskały metalicznie w oddali, obudziły go z odrętwienia. Za chwilę przeleciały pod oknami sanie, zadudniło głucho, jakby konie miały owinięte szmatami kopyta. Śnieg gęstniał i obraz za oknem zamazywał się.
(...) 
   - Ksiądz idzie do nas po kolędzie! Jest w sąsiednim domu! Już był u Katarzynki, zaraz będzie u nas... — wykrzykiwała Małgosia.
(...) 
   Pan Stefan przymknął oczy. „Chyba nikt mnie nie zmusi, żebym klęczał na środku pokoju z Małgosią i dwoma chłopcami w czerwonych pelerynkach! Stać na środku pokoju wśród klęczących też nie wypada, jakoś głupio. Najlepiej sprawę postawić otwarcie. Proszę bardzo, niech ksiądz siada, ja, niestety, nie wierzę... A nuż wyjdzie obrażony? Wszyscy patrzą na ciebie jak na zbrodniarza... Nie! Chwili człowiek nie ma dla siebie, żeby was!".
(...)
   -Przepraszam, bardzo przepraszam... Czy mogę wejść do swojego domu i zjeść obiad? Mam czterdzieści lat, czy mogę mieć swoje przekonania? Miecio mówi, że „Bozia jest w kominie"... pozwólcie i mnie. Bardzo przepraszam... Małgosiu, panie organisto, czy już mogę wejść do domu? Puk, puk, otwórzcie, to ja, wasz ojciec. Ni pies, ni wydra! - Pan Stefan nasadził kapelusz tak mocno, aż mu wpadł na oczy, w których zakręciły się łzy.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
 

21 października 2014

wielkie miasta. . .

Wielkie miasta
wyludniają się
miasta rosną
to morza głów
oceany miliony miliony ciał
ławice ludzi
tak blisko jeden obok
przy drugim
że widać zmarszczki skóry
zęby i włosy
czujemy ciała wzajemnie
odciskają się w sobie
urywki słów
czasem można odbudować
fragmenty cudzego życia
ale
w tym zbiorniku
zaczynamy żyć coraz samotniej
odległość od człowieka do człowieka rośnie
pod neonami
w światłach w zgiełku
żyjemy jak na wyspie
zamieszkałej przez nieliczne istoty
ludzkie
zostajemy z garstką najbliższych
ale i ci odchodzą
każde w swoją stronę
Jedni unoszą ze sobą
swoje stanowiska kobiety dzieci
motory lodówki telewizory
inni swoje choroby
swoje grzechy
obżarstwo lenistwo
szczątkowe organy
paznokcie zamiast szponów
sztuczne szczęki zamiast kłów
jakieś resztki pozostałości
wiary
coś w rodzaju boga
coś w rodzaju miłości
jeszcze inni nic nie mają
jeszcze inni mówią o sztuce
gawędzą o poezji malarstwie
jeszcze inni mają chleb mięso nóż widelec
odchodzą
żyjemy na wyspach
i szukamy śladów człowieka
gdzie on odszedł
kiedy tu przebywał
czasem nam się zdaje
że nas ktoś woła wzywa
że woła nas ludzka istota
nasłuchujemy
biegniemy do okna
wybiegamy na schody ulice place
ocieramy się o siebie
szukamy gorączkowo
zmęczeni wracamy
do mieszkania
są tacy co żyją
posługując się tylko kilkoma słowami
coraz mniejszą ilością słów
aż wreszcie milkną
odchodzą do swoich jaskiń
unoszą lup
słabsi zostają
przy barach stolikach kioskach z piwem
jeszcze słabsi
opierają się na cieniach idei słów
ale te cienie są tak przejrzyste
że widać przez nie śmierć
odchodzimy więc
i nikt nie przyznaje się że umiera
lepiej nie robić zamieszania
a może nie zwrócą na to uwagi
więc wszyscy żyją wiecznie
tylko przez szpary
w twarzach błyskają białka
pamiętacie przecież byliśmy otwarci
w oczach największego ucisku
cudze cierpienie i cudza radość
łatwo przenikały do naszego wnętrza
wasze życie biegło do mnie
ze wszystkich stron wchodziło we mnie
teraz okrywają nas
zbroje nieprzeniknione zasłony
tylko przez szpary pęknięcia
w twarzach błyskają białka

1959

                                           Tadeusz Różewicz
 
 
 

dramaty poetów ... są niepotrzebni. . .

   Jakie śmieszne są dramaty poetów. Przecież zdają sobie z tego sprawę, że są niepotrzebni. Tylko niewidomy człowiek może jeszcze pisać wiersze i coś osiągnąć. Gaduła, błazen, egoista, komediant. Więc tyle. Po dwudziestu latach. Czy tak wygląda rachunek? Jeszcze niezamknięty!
(...) 
   Czemu tak uciekam od tego warsztatu, wiersza? Boję się. Boję się tej pracy. A przecież zawsze gotów jestem dla niej poświęcić każdą rozrywkę, każdą wolną chwilę, każdy dzień i każdą noc. Boję się. Gdybyście wiedzieli, jak boję się tych słów, które napisałem. Nie chcę ich oglądać. Od jakiegoś czasu są martwe, gniją. I to jest już konwencjonalna ozdoba. Słowa. Nowy romantyzm. Prawda. Moda na sztuczną rozpacz.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

wewnątrz dramatu nie powinno się wypowiadać jego myśli. . .

   Znów dobra rzecz: „Zycie nigdy nie jest czymś, jest tylko sposobnością do czegoś". Mój Boże! Czy będę musiał przeczytać (teraz) całe Dzienniki? Chciałem dziś robić coś innego. I znów — na stronie 174 — rzecz godna uwagi: „Wewnątrz dramatu nie powinno się wypowiadać jego myśli, bo wypowiedzeniem tej myśli dzielą się wszystkie osoby". Nie wiedzą (w roku 1970) o tym nasi dramatopisarze (dlatego są kiepscy), ale i większość krytyków tego nie wie.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

ja zrobiłem w poezji polskiej. . .

— To tylko pozory... musi pan pamiętać, że zaczynałem od poezji. I na tym terenie chcę przeprowadzić rozmowę. Zrobiłem pewne rzeczy w poezji, i choć czasem nie byłem „konsekwentny", to pewne rzeczy zostały zrobione. I jeśli „młodzi" i „starzy-młodzi" nie wiedzą o tym lub nie chcą wiedzieć o tym, co ja zrobiłem w poezji polskiej, to tym gorzej dla nich, nie dla mnie. Pocieszam się jednak, że moja nauka nie poszła „w las" i moi uczniowie (bez względu na wiek) zdobędą się z czasem na zadedykowanie mi jakiegoś wierszyka.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

otaczają go anioły i objawiają mu się w cudownej muzyce. . .

   — .. .tak, jestem zwykłym, w miarę normalnym człowiekiem, a mistyka przeraża mnie i śmieszy... W dziennikach Klary Schumann znajduje się notatka z lutego 1854 dotycząca Roberta... pewnej nocy zaczął kompozytor pisać pod dyktando anioła... Kompozytor mówił, że otaczają go anioły i objawiają mu się w cudownej muzyce... wołają go, wabią do siebie. Rano straszliwa przemiana. Głosy aniołów zamieniły się w głosy demonów, którym towarzyszy wstrętna, okropna muzyka... otoczyły go istoty nie z tej ziemi — piekielne i anielskie... otoczyły go upiory...

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

20 października 2014

sławny jak jednooki król ślepych. . .

   „Poczciwy" Kraszewski (trzeba wiedzieć, że słowo „poczciwy" w ustach naszych pseudointelektualistów jest słowem bardzo obraźliwym), otóż „poczciwy" Kraszewski potrafił tak pisać o jakimś krytyku-dziennikarzu: „...i ten poziomy gad, z kroplą witriolu w głowie, a kawałkiem lodu w sercu [...] szczęśliwy i głupi, i zarozumiały, sławny jak jednooki król ślepych...".

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

19 października 2014

jestem poetą. . .

„Przedstawcie sobie, państwo, śmiech słuchaczy, którym jakiś pan wyznał: jestem poetą". Co w tym śmiesznego? Czy jeśli ktoś wyzna: jestem kapłanem, ministrem, policjantem, rzeźnikiem, fryzjerem, fizykiem, drwalem... czy ten ktoś narazi się na śmiech zebranych? Nie! Natomiast gorzej jest z takimi zawodami, jak: kat, hycel, złodziej, fałszerz... tego wyznać się nie godzi, tego się nie wyznaje... nikt również nie przedstawia się zgromadzonym jako sadysta, sodomita, impotent, filozof... poeta. Gzy poecie nie wolno mówić: „jestem poetą", czy rzeczywiście wybuchnie śmiech na sali? Widocznie zaszły jakieś zmiany, które nie pozwalają na publiczne przyznanie się... tak, przyznanie się, powiadam, do tej winy. Do tego okaleczenia, do tej wstydliwej choroby. .. Co się stało? Czemu wielki współczesny kompozytor tak jasno i otwarcie postawił to zagadnienie przed nami? Dręczyłem się długo tą zagadką i nie rozwiązałem jej. Jesteśmy więc śmieszni. Nie wolno nam pod grozą śmieszności wyjawić naszego zawodu. Zresztą mnie te sprawy już nie interesują. Patrzę na nie z drugiej strony. Nie czuję się „poetą". Napisałem kiedyś utwór Powołanie:

...czekam
to jest moje powołanie
czekam na wezwanie
zawsze gotowy
nie wzywany
czekam...

(...)

   Na czyje wezwanie czekałem? Wszystko to było złudzenie i frazesy. Jaka ulga, jakie wyzwolenie! Nie mam już koncepcji. Oczywiście w ciągu dwudziestu pięciu lat posiadałem różne koncepcje, definiowałem i określałem w utworach poetyckich i rozważaniach teoretycznych moją poetykę, moją „poezję" i „antypoezję". A teraz: może być rym, może nie być rymu, może być metafora, może nie być metafory, może być obraz, może nie być obrazu, może być pomysł, może nie być pomysłu... jednego pilnuję: Słowa.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   


napisał wiersz lewą nogą. . .

I byłem wodzony na pokuszenie przez demona pychy... radził mi, żebym napisał wiersz lewą nogą, z zamkniętymi oczami, żebym rozbił słowo, żebym słowo-tworzył, słowo-cudzołożył, wreszcie radził mi, żebym się powiesił. U moich stóp leżało całe królestwo nowatorstwa i eksperymentu.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

księżyc świeci. . .

Księżyc świeci
pusta ulica
księżyc świeci
człowiek ucieka

księżyc świeci
człowiek upadł
człowiek zgasł
księżyc świeci

księżyc świeci
pusta ulica
twarz umarłego
kałuża wody

                Tadeusz Różewicz
 
 
 

przed sobą łata terminowania w królestwie sztuki. . .

Dla mnie, młodego poety, który czcił wielkich poetów zmarłych i żywych jak bogów, za wcześnie stały się zrozumiałe słowa Mickiewicza o tym, że „trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę", za wcześnie zrozumiałem zdanie Tołstoja, że ułożenie elementarza ma dla niego większe znaczenie niż wszystkie genialne powieści.
   Zbyt wczesne zrozumienie takich „prawd" nie pomaga twórcy, który ma przed sobą łata terminowania w królestwie sztuki, dla którego „boskie" tajemnice formy są, być może, główną podnietą twórczości. Odwracałem się z lekceważeniem od źródeł estetycznych. Źródłem twórczości - myślałem — może być tylko etyka. Ale i jedno, i drugie źródło wyschło: „umył w nich ręce morderca".

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

kara. . .

Już dziś
w tej chwili
życie bez wiary jest wyrokiem
przedmioty stają się bogami
ciało staje się bogiem

jest to bóg bezwzględny i ślepy
swego wyznawcę połyka trawi
i wydala...

                                       Tadeusz Różewicz
 
 
 

18 października 2014

wiersz. . .

Skąd mi to przyszło?
Może z obłoku drogą anielską?
A może Wisłą?
A może rzymskim traktem
Przez Przełęcz Dukielską?
Ale jest faktem,
Że nagle wytrysło, zabłysło
Od razu w sercu i w głowie
I jest! Jest, drodzy panowie!

                                      Leopold Staff (z tomu Wiklina, 1954)
 
 
 

świństwo, ale trzeba to mieć. . .

   W tym ostatnim miesiącu przed śmiercią.
   Staff otworzył szufladę swojego biurka.
   — J a tu coś dla pana... - szukał w papierach — j a coś dla pana przygotowałem. O! - trzymał w rękach grubą paczkę czerwonych stuzłotowych banknotów. - O! Mam tu dla pana dziesięć tysięcy... J a mam teraz dużo pieniędzy, niech pan bierze. Będzie pan mógł spokojnie pisać...
   — Kiedy j a mam teraz pieniądze.
   — Ile?
   — Dostałem kilka tysięcy za drugie wydanie Uśmiechów.
   — Pieniądze to świństwo, ale trzeba to mieć - powiedział Staff. — To pozwala żyć szerzej. Żyć szerzej, więcej ogarniać. To wpływa na twórczość. Staje się śmielsza, szersza...

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

17 października 2014

leopold staff, warszawa, nowy świat 60, II p. . .

„Zostanie po mnie pusty pokój" 

Poczucie ciągłości życia zależało od drobnych, cielesnych 
wrażeń. Błahostki codziennego życia były puklerzem dla duszy• 
(z Conrada) 

ADRESAT ZMARŁ

   Wtorek 11 czerwca 1957 roku. Na biurku leży zaklejona koperta. To mój ostatni list do Leopolda Staffa. Wrzuciłem go do skrzynki pocztowej w piątek po południu, 31 maja. Koperta jest zaadresowana: „Leopold Staff, Warszawa, Nowy Świat 60, II p.". Obok nazwiska niewprawnymi literami ołówkiem napisano: „Zwrot". Przekreślono na krzyż nazwę ulicy. Na odwrocie koperty ta sama niewprawna ręka listonosza napisała: „Adresat zmarł 3 1 /V 57 r.". Pod tym jest zamaszysty niewyraźny podpis i stempel pocztowy: Warszawa 10, 1.6.57.
   Kiedy piszę te słowa, koperta jest jeszcze zaklejona. Teraz otwieram j ą i czytam mój ostatni list, który nie dotarł do rąk zmarłego.

   „Kochany Panie,
   Proszę do mnie słówko napisać, czy Pan jeszcze w Warszawie. Kiedy się Pan wybiera na łono przyrody? J a myślałem, że będę w Warszawie na początku czerwca, ale miałem różne zajęcia w domu i musiałem wyjazd do stolicy odłożyć. Czy zastanę Pana jeszcze, jeśli wybiorę się w pierwszej połowie czerwca?
   Piszę teraz opowiadanie - które pragnąłbym Panu przeczytać i spytać o zdanie. Jestem też bardzo ciekawy, jak wyglądają wiersze z cyklu Ala ma kota, o których mi Pan wspominał w czasie naszej ostatniej rozmowy. Nawet wczoraj w nocy śniło mi się, że czytałem te wiersze.
   Maj u nas zimny i pochmurny, myślę, że to Pana jeszcze w stolicy przytrzyma; bo cóż robić w Skarżysku-Bzinie, kiedy słońca nie ma?
   Wiesława serdecznie Pana pozdrawia i całuje, a j a ściskam mocno i proszę o wiadomość —

Tadeusz Różewicz.
29 maja 1957 r."


Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
   

16 października 2014

który odbiegał choć trochę od tego prymitywnego biologicznego podziału. . .

Długo siedziałem na krześle pod oknem i wpatrywałem się w młodzieńca. Jego pośladki o rysunku niezwykle łagodnym, a równocześnie wyrazistym, chłonęły w siebie ciepłe światło, co przepływało przez skręcone plecy i opływało łagodnie ramiona, które stały się i osłoną, i oparciem dla sennej głowy. Wśród dziewczęco złożonych ud odpoczywał jakby w uśpieniu męski członek. Spoglądałem na ten pogrążony we śnie marmur z uczuciem tkliwości i zaciekawienia.
(...)
Miałem chęć go dotknąć moją żywą ręką, ale obawiałem się, może to być poczytane za coś niestosownego przez dozorców. Kiedy dojrzałem dziewczęcą pierś tego młodzieńca, ukrytą jak owoc w zakolu ramienia, ogarnęło mnie dziwne uczucie zawstydzenia. Ta mała, kształtna pierś, znamię i symbol płci, była tu dla mnie czymś zaskakującym i równocześnie dwuznacznym, leżała jak pisklę w gnieździe, chroniona ramieniem przed natrętnymi spojrzeniami zwiedzających. Ta dwoistość pogrążonego we śnie młodzieńca była jakby wyzwaniem rzuconym mojej prostej naturze, wychowaniu i nawykom. To przecież wśród nas, normalnych, a w gruncie rzeczy prymitywnych ludzi, zrodziła się ta zwierzęca pogarda dla „obojniaka", hermafrodyty. Chłop to chłop, baba to baba. Ile było pogardy dla każdego osobnika, który odbiegał choć trochę od tego prymitywnego biologicznego podziału. Głupota wrodzona i wychowanie. Dla nas, dzielnych chłopaków wojaków, i dla naszych towarzyszek obojnactwo było czymś obrzydliwym i żałosnym. A przecież starożytni zrozumieli ów dwoisty kształt człowieka, jego świętą tajemnicę pogrążoną w słodkim mroku. Jakież to chamstwo tkwi w osobnikach normalnych, któż zresztą jest teraz normalny? Proszę się dobrze rozejrzeć.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

ugotowała cały funt herbaty i suto jeszcze skwarkami okrasiła. . .

Mój Stryj opowiadał, że jak jego kolega wrócił do domu z carskiego wojska, to przyniósł funt herbaty. Zachciało mu się pić, więc powiada, mamo, ugotuj mi herbaty, i dał jej herbatę, sam się zdrzemnął. Po jakimś czasie matka go budzi i mówi: chodź, Jędruś, do kuchni, bo ci herbata wystygnie. Nasz Jędruś poszedł do kuchni i co widzi? Na misce pełno herbaty, a matka jeszcze z garnka wybiera chochlą herbatę i mówi: jedz, Jędruś, jedz, synku, okrasiłam ci skwarkami, żebyś miał tłuste, bo lubisz. Biedna wiejska kobieta - mówił Stryj, nigdy nie gotowała herbaty, a syn przez pięć lat służby wojskowej nie pamiętał o tym. Złapał się tylko za głowę i zaczął biadać: Mamo, mamo, coś ty zrobiła. Bo matka ugotowała cały funt herbaty i suto jeszcze skwarkami okrasiła, a esencję odcedziła do ceberka. Tyle miała z życia, tyle wiedziała.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

cud ... w odwrotnym kierunku. . .

Cymbał. Dam sobie głowę uciąć, że dolewa wody do wina. Chrzczą, że aż miło. Cud w Wiecznym Mieście tylko w odwrotnym kierunku niż w Kanie.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

15 października 2014

pamięć o styczniu. . .

Cóż, zabijmy sobie świat deskami,
taka rada na zimę i wiatr.
Jest w ziejącym od wybuchu oknie
umocowany tylko promyk szkła.

Dmuchać szkoda w niechętny ognień,
do komina posypał się gruz.
To na chwilę: zapałki i drzewo.
To na zawsze: niebo w pęku łun.

Będzie noc ani oka zmrużyć.
Zastygamy w czekaniu na słuch.
Od ciężaru - ulicą - taborów
dzwoni szyba na wolność. Że już.

Ustom naszym dalekie są słowa.
Oczom nowe przydano miasto:
- wyrojone nad tłumem sztandary,
rumowiska, spazmatyczne żelastwo.

W śniegu żłobią kopyta i koła.
To odpowiedź na wczorajszy lament.
Odwilż serca (ojczyzna ojczyzna).
Rozkurcz pięści zarosłej w kamień.

Krew na murze - ręką ogrzać - zatętni.
Pochylonym nad jej chwałą - troska.
Świat i czoła w ciszy dźwigamy:
- jakim życiem chwili tej sprostać.

                                              Wisława Szymborska (ze zbioru Czarna piosenka, 2014)
 
 
 

14 października 2014

dźwięki i głosy same określają i opisują jakby wszystko. . .

Nie mogłem zasnąć. Jakiż to głos? Jakie odgłosy wchodziły we mnie i niepokoiły? Nie były to nerwy ani irytacja spowodowana pralką, kuchnią, odgłosami spuszczanej w toalecie wody. Nie złościłem się i nie zatykałem sobie uszu. Te dźwięki i głosy same określają i opisują jakby wszystko, co dzieje się tam, za tą cienką ścianą, która dzieli nasze pomieszczenie. Widocznie sprowadzili się podczas mojej nieobecności. Nie mogę tego słuchać. Miałem trochę waty, zrobiłem z niej duże kulki i zapakowałem uszy dokumentnie. Ale i tak obudził mnie w pewnej chwili ten krzyk. To kobieta krzyczała z rozkoszy.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

rasista to nie jest pełny człowiek. . .

(...) przesądy (...) ile głupstw się rodzi w głowach ludzkich, tego, niestety, na wołowej skórze się nie spisze... ale najdziwniejsze, że tym przesądom i nienawiściom podlegają nawet ludzie wykształceni... a przecież jakiś rasista to nie jest pełny człowiek, to już jest tylko istota w ludzkiej postaci, no i potencjalny zbrodniarz... zło się rodzi z głupoty, głupota z bezmyślności i jakoś końca tego łańcucha nie widać.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

czas jak kłębek nici. . .

(...) żeby zawrócił bieg dróg i zwinął czas jak kłębek nici, aby płynął donikąd.

Olga Tokarczuk (fragment powieści Dom dzienny, dom nocny, 1998)
   
   
   

13 października 2014

niełatwo się zgodzić na to wszystko. . .

(...)noc wszystko pokrywa i niełatwo się zgodzić na to wszystko, jeśli się nie wierzy w sąd ostateczny i zbawienie wieczne. Wieczna walka. I to jest życie. Ile to razy człowiek chciał uciec z duszą na listek i tak już zostać na tym listeczku.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

który nie jest świętym pawłem albo napoleonem. . .

W zupełnie niebieskim niebie wielkie słońce. Będę szedł od jutra z twarzą zwróconą do słońca. Kiedy człowiek jest młody, myśli, że może swoje życie zmienić z dnia na dzień. Postanawia sobie, że od jutra się wszystko zmieni, a on będzie innym, nowym człowiekiem. Bo właśnie sobie przyrzekł i to jest najważniejsze. Ale potem mijają dni, tygodnie, miesiące i spostrzega, że jeszcze żadne widoczne zmiany nie nastąpiły. Człowiek, który nie jest świętym Pawłem albo Napoleonem, może najwyżej „rzucić" palenie, i to udaje mu się niezbyt często.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Śmierć w starych dekoracjach, 1970)
   
   
   

posypaną popiołem. . .

Stałem sam w ogromnej, pustej sali. Ubrany byłem w zwykły worek, głowę i twarz miałem posypaną popiołem. Wycierałem oczy brudną ręką.

Tadeusz Różewicz 
(fragment prozy Moja córeczka, 1966)
   
   
   

11 października 2014

tarcza z pajęczyny. . .

(...)
Ta chwila przed zachodem słońca.
Rozpadanie. Jestem taki senny.
Wiem że mam obowiązek to wszystko połączyć
ale nie wiem w jakim celu. A może nie trzeba
łączyć tylko dzielić a może nie trzeba dzielić
tylko opowiadać
nie pojadę do nich
czy możesz mi się oddać
czemu te usta
trzeba otworzyć telewizor
ale to są sztuczne obrazy
W. nie ożenił się
teraz chce się żenić
biją dzwony
tytuł tego opowiadania
„Z dziennika byłego poety"
albo
„Poeta gatunek wymierający"
„Nieznany poeta".
Czemu poeci są gatunkiem wymierającym
Czy wrócę do pisania poezji ona też pisze
Ja poeta on poeta my poeci
Więc jestem poetą ona też pisze wierszyki
To jest zachwycające młoda poetka
cudowne wydarzenie młody poeta
ale trudno jest uwierzyć że są poeci
poeta ginie napisałem wierszyk
poeta zginął co on mówi czy to możliwe
i boga nie ma
Trzeba się uspokoić poeto poeci pismo poetyckie
kryzys poezji współczesna poezja klub poetów
krypta kret metafora
Wczoraj przyjechałem z Florencji do Wenecji
Godzina 12. w nocy
Notatki z 23 czerwca 1960 roku
(...)

Tadeusz Różewicz 
(fragment poematu z opowiadania Tarcza z pajęczyny
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

jego zwłoki są dla niego najważniejsze ... bucik na wystawie jest bogiem. . .

   Przecież „umarłem" już kilka razy. Umarłem kilka razy i warto o tym opowiedzieć jeszcze żyjącym. Człowiek umarły jest bardzo wrażliwy. Na głód, na ciepło i zimno, na słowa i uśmiechy. Jego zwłoki są dla niego najważniejsze w całym wszechświecie. Ja to jeszcze kiedyś wyjaśnię dokładniej. Znajdę wolną chwilę. Jak tylko umarły nie otrzyma pokarmu, który mu smakuje, zaczyna się wściekać i krew zalewa mu oczy. Albo niech go ktoś trąci. Umarły z pianą u pyska rzuca się na ludzi i gryzie. Dla umarłego przedmioty stają się bogami, ciało staje się bogiem, pod ręką umarłego umiera świat, najmniejszy przedstawiciel siły staje się bogiem, nawet maszynka do golenia, szynka osiemnastoletniej, noga, wąs szefa, bucik na wystawie jest bogiem. Świat rzeczy, ciało. Jest to bóg ślepy i bezwzględny, umarłego wyznawcę połyka, trawi i wydala.
   Umaiły jest bardzo roztargniony. Jego skupienie jest zazwyczaj pozorne. Wystarczy jakiś dźwięk, drobne wydarzenie; umarły natychmiast przestaje myśleć o wykonywanej pracy, porzuca ją i biegnie.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Przerwany egzamin
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

piszę wiersze. . .

   Ale wróćmy do mnie. Chciałeś się dowiedzieć, co u mnie słychać. A więc przyznałem się. Piszę wiersze. Czuję się od tego czasu matką. Każdy wiersz ma innego ojca, ale wszystkie wiersze mają jedną matkę. Jest nią poeta. Ojcem wiersza jest wspomnienie, obraz, dźwięk, uczucie, myśl. Ojciec przychodzi, składa nasienie i odchodzi. Wiersz rośnie teraz w poecie-matce. Matka dźwiga. Musi uważać. Ojciec-bodziec, często zapomniany, bez oblicza lub w masce, ucieka, ginie czasem na zawsze. On tylko szuka miejsca, gdzie może złożyć nasienie. Poeta-matka może być zapłodniony przez wszystkich i przez wszystko, w każdym miejscu i o każdej porze. Nasienie wchodzi tu przez otwarte rany. Kiedy rany zabliźniają się, następuje jałowość i śmierć.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Przerwany egzamin
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

cierpię straszliwie, jak potępieniec. . .

   Oczywiście wykręcam się od odpowiedzi. Próbuję to zrobić przy pomocy dziecka. Przy pomocy miłych wspomnień z dzieciństwa. Tymczasem pytanie brzmiało jasno: „Co u ciebie słychać?". Odpowiedź może być równie jasna i krótka: „Nic nowego". Można również dodać: „Stara bida" lub coś w tym rodzaju. Ale raz będę uczciwy i odpowiem.
(...)
   - Cierpię straszliwie, jak potępieniec. Tak okropnie cierpię, że już dłużej nie sposób jest wytrzymać. Przebiję się tu na twoich oczach tym nożem. - Chwyciłem deserowy nożyk, który leżał na stoliku. — Zycie moje straciło sens. W nic już nie wierzę. Ani w to, że ludzkość dąży. Również nie wierzę w zbawienie wieczne. Spójrz na to ciastko, które leży przede mną. Gdybyś wiedział, jaką czuję nienawiść do tego ciastka. Chętnie rozsmarowałbym to ciastko z kremem na głowie. Ból swój pragnę wypowiedzieć i do tej chwili ukrywałem się z tym, ale tobie powiem... wyznam ci wszystko...
   Wyobraź sobie, że czuję nienawiść do własnego stolca. Tego jeszcze nie było! Wszystko było? Trudno!

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Przerwany egzamin
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

pytania podrzędnego gatunku są ważne. . .

Trzeba to wyraźnie podkreślić, że tylko odpowiedzi na pytania podrzędnego gatunku są ważne. Pytania dotyczące najważniejszych problemów życia są pozbawione wartości. W związku z tym najważniejsze pytania stają się śmieszne i dziecinne. Takich pytań nie zadają ludzie dorośli i poważni, którzy odgrywają pewną rolę na świecie. Takie pytania, pytania najważniejsze, zadają dzieci, prorocy, ludzie chorzy, podlotki i uczniowie gimnazjalni.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Przerwany egzamin
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

przykro człowiekowi, że siedzi zamknięty w sobie. . .

   Kto nie może złożyć swojego świata, ten żyje z dnia na dzień. Nawet się nie domyśla, że go nie ma. Oczywiście przykro człowiekowi, że siedzi zamknięty w sobie. Ale ci, co są na zewnątrz, po prostu nie istnieją. Dalej. Jeśli przejdę ten odcinek drogi, wszystko pójdzie jak z płatka. Tak sobie dodaję odwagi. Bo mam chęć się ukryć. Uciec od tego stołu i zeszytu, w którym zamierzam zapisać dzieje.
   Przekreśliłem zdanie. A kto może mi zagwarantować, że to zdanie nie było najważniejsze. Jeszcze raz ulegam i przerywam swoją pracę. Przez trzy godziny czytałem gazetę, jadłem obiad, czytałem list, rozmawiałem z dziećmi. Dopiero w tej chwili znów przystąpiłem do pracy. Mam nadzieję, że jednak zbliżę się do siebie.
   Ale się zgrzyta zębami. Trzeba ciągnąć te papierowe flaki dalej. Byle dalej od miejsca, gdzie padło stworzenie. Nawet własne ciało nie chce już służyć temu szaleństwu. A jednak papierowy sznurek jest jeszcze dość mocny. A może tylko ja jestem już taki osłabiony, że myślę: to są więzy. To jest papierowy sznurek. Aleja nie szarpię zbyt mocno.Jestem ostrożny.
   Uciekło znów kilka godzin. Teraz przy sztucznym świetle muszę jakoś brnąć dalej. Żeby nie przerwać pisania, żeby tylko nie dać sobie wytrącić pióra z ręki.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Próba rekonstrukcji
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

daje / dupy. . .

Co to za gospodarz,
Co ni ma chałupy,
Co to za dziewucha,
Co nie daje... wina -

Tadeusz Różewicz 
(wynotowane z opowiadania Na placówce dyplomatycznej
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

izabela. . .

Izabela! Izabela, wróć!! Gdzie to leci, ścierwo!... Izabela! Izabela, zgago, gdzie idziesz! Pić pewnie chce... Izabela! Czytałam w gazecie, że jeden się zabił... Izabela, gdzie idziesz!! Wróć...Izabela! Izabela, ścierwo, gdzie idziesz!! Muszę przysiąść, bom się zmęczyła. Izabela! Izabela!! Gdzie to lezie, zaraza... muszę zagnać, bo w zagajnik pójdzie...

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Ta stara cholera
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

10 października 2014

szukam słowa. . .

Chcę określić ich jednym wyrazem
jacy - ?

Biorę słowa potoczne, ze słowników kradnę,
mierzę, ważę i badam –
Żadne
nie odpowiada.

Każde najodważniejsze – tchórzliwe,
każde najpogardliwsze – jeszcze święte.
Każde najokrutniejsze – nazbyt litościwe,
najbardziej nienawistne – za mało zawzięte.

To słowo musi być jak wulkan,
niech bije, rwie i strąca,
jak straszliwy gniew Boga,
jak nienawiść wrząca.

Chcę, niech jedno to słowo
krwią będzie nasycone,
niechaj jak mury kaźni
pomieści w sobie każdą mogiłę zbiorową.
Niech opisze ściślej i wyraźniej
kim byli oni – wszystko co się działo.
Bo to co słyszę,
bo to co się pisze –
to jest za mało.
Za mało.

Bezsilna nasza mowa,
jej dźwięki nagie – ubogie.
Szukam wysiłkiem myśli,
szukam tego słowa –
ale znaleźć nie mogę.
Nie mogę.

                                     Wisława Szymborska (ze zbioru Czarna piosenka, 2014)
 
 
 

09 października 2014

obrzydli mi ludzie, że zostałem sam. . .

Błaganie

   Chcę być sam i szukam samotności. Kiedy słyszę stukanie do drzwi, wstrzymuję oddech i nie poruszam się. Ktoś tam stoi za drzwiami mojego pokoiku i czeka, żebym otworzył. Ale ja udaję, że wyjechałem.
   Tak obrzydli mi ludzie, że zostałem sam. Ale i sam sobie byłem nienawistny, powtarzałem czasem długo, monotonnie: „Dlaczego nie zdechłem? dlaczego nie zdechłem? dlaczego nie zdechłem?" Przerażające są chwile, kiedy czuję, że nie istnieję. Tylko siedzę na krześle, tylko leżę, czytam, słucham wykładów, ale mnie nie ma. Natura, przyroda mi tak obrzydła, że całymi latami nie byłem w lesie, w polu. Nie widziałem kwiatów, pszczół, motyli, z zaciekłością wpatrywałem się w okopconą ścianę i w stos starych, pożółkłych już gazet.
   Sam. Myślałem, że człowiek może być sam. Teraz wybiegam Z domu, teraz jestem bliski szaleństwa. Teraz biegnę, aby być bliżej ludzi.
(...)
   Niepotrzebny mi jest Bóg, złoto, sława. Ten człowiek, który raczy do mnie wejść, nie musi być Sokratesem, Einsteinem, Napoleonem...

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Nowa szkoła filozoficzna
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

moje istnienie muszą potwierdzić inni. . .

   Noc coraz głębsza. Na niebie chmury i czarne, wydłużone topole. Słychać szum. Okna wygasają, ludzie kładą się spać. Nie chcę spać, boję się snu. Człowiek powinien teraz bez przerwy żyć, siedzieć z otwartymi oczami i myśleć. Jak długo można zasypiać i budzić się bez nadziei? Ja żyję i zamierzam jeszcze żyć jakiś czas, ale już mnie nie ma. Okropne uczucie. Wolałbym w tej chwili, żeby ktoś pluł na mnie, żeby jacyś ludzie deptali mnie i obrzucali ordynarnymi wyzwiskami; czułbym, że żyję. Moje istnienie muszą potwierdzić inni.
   Na dole w bufecie jest cicho. Światło zgaszono i dziewczyny poszły spać. Pada deszcz. Pluszcze twardo po betonowych płytach podwórka.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Nowa szkoła filozoficzna
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

aby mi tu nikt nie wlazł. . .

Ale nie schodzę na dól. Siedzę w swojej norce. Leżę na łóżku i czytam starą gazetę. Przymykam oczy i myślę o tym, czy mam jeszcze jakieś pragnienia. Nie mam życzeń. Jedno: aby mi tu nikt nie wlazł. Chcę tak leżeć. Nie chcę jechać ani do Ameryki, ani na księżyc. Nie chcę iść na operę, nie chcę rozmawiać w kawiarni, nie chcę być królem ani aktorem filmowym. Nic nie chcę. Jest mi tak dobrze, że nawet nie czuję swego istnienia. Mogę teraz być bez walki o swoje istnienie. Mam mieszkanie, jedzenie, ubranie, łóżko, piec, drewno za piecem.
(...)
Kiedy wracam z podróży do domu, jestem przestraszony; boję się, że zobaczę ścianę z wypalonymi oknami albo kupę gruzu i splątanych rur. To, że po tygodniowej nieobecności zastaję dom na miejscu, że znów otwieram drzwi mojego pokoju, jest dla mnie zawsze dobrą nowiną. Zawsze mi to sprawia radość. Klucz. A do tego jeszcze dom!

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Nowa szkoła filozoficzna
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

dzień, w którym popełnię samobójstwo. . .

   Do domu wróciłem po południu. Położyłem się na łóżku i patrzyłem w sufit. Przymykałem powieki. Myślałem. Mówiłem do siebie o sprawach podobno najważniejszych w życiu człowieka. Stwierdziłem jeszcze raz: „To wszystko nie ma sensu". Wszystko. Zycie. Czy można do tego coś dodać? Już przed kilkoma miesiącami wyznaczyłem sobie datę. Dzień, w którym popełnię samobójstwo. Dokładne oznaczenie roku, miesiąca, dnia, a nawet godziny sprawiło mi jakąś ulgę. Zdawało mi się, że takie postępowanie rozwiązuje mi ręce w stosunku do ludzi i daje swobodne postępowanie. Mówiłem sobie: „Nie jestem z nikim związany, nic mnie nie obchodzi".
   Przede wszystkim nie cierpię ludzi. Brak życzliwości do innych osobników tego samego gatunku jest pewnie cechą człowieka współczesnego. Jeszcze kiedy wszystkim jest wygodnie, to się uśmiechają, ale wystarczy wleźć do natłoczonego autobusu... Patrzą na siebie z wściekłością i obrzydzeniem. Tylko idioci żartują i robią pogodne miny. Reszta patrzy z tępą obojętnością w brudne szyby. W chwilach złego humoru uważam ludzi za kupę żywego gnoju. Oczywiście, siebie nie wyróżniam. Ponieważ siebie mam za nic i patrzę na siebie często z nienawiścią, więc dlaczego mam poważać i kochać innych ludzi?

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Nowa szkoła filozoficzna
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

po niebie i wodzie przesuwała się kropla światła. . .

Wiktor szedł wzdłuż płotu, potem alejką między krzewami. Tu było jakby otwarte pole. Szedł po piasku. Czuł pod stopami ten piasek. Minął trzy, cztery puste kosze. Stanął. Przed nim leżały jakby dwie ciemności. Jedna ślepa, nieruchoma w górze, a pod nią lśniąca i żywa. Wiktor stał. Ale z ciemności biegła do niego fala. Jego słaby ludzki oddech mieszał się z ogromnym oddechem morza. Teraz posunął się o krok i kiedy fala znów zbliżyła się do jego stóp, zanurzył rękę w wodzie. Trzymał przez chwilę garstkę wody, która przeciekała przez palce. Dotknął wargami wgłębienia wilgotnej i słonej dłoni. W ciemności po niebie i wodzie przesuwała się kropla światła.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Morze
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

a między nóżkami śpi sobie ta kaczusia. . .

— Za to młoda jak na obrazku. Oczka zamknęła, rączki złożyła i leży. Szkoda, żeś nie widział - Drągal tknął mnie łokciem. — Leży sobie w białej koszulce. Aż mi, bracie, serce się kraje, nóżki stuliła, a między nóżkami śpi sobie ta kaczusia, mięciutka, cieplutka... Żeby choć pogłaskać.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Spowiedź
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

07 października 2014

jakie będzie przebudzenie. . .

Największa miłość nie przynosiła drugiej osobie najmniejszego pocieszenia, przeciwnie, im była większa, tym bardziej ciążyła kochanemu i kochającemu. Miliony oczu wpatrywały się w noc z oczekiwaniem i nie mogły nigdy przewidzieć, jakie będzie przebudzenie.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Trucizna 
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

praca określona, w przeciwieństwie do niejasnych przeczuć. . .

Henryk poprosił ją, aby przygotowała bieliznę, za dwa dni wyjedzie z domu. Prośba o bieliznę uspokoiła matkę, zaraz zabrała się do przeglądania koszul, skarpet... Była to praca określona, w przeciwieństwie do niejasnych przeczuć i złego oczekiwania.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Trucizna 
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

na śmieciach nadzy i czekali na sąd ostateczny. . .

Tej nocy zakonnik modlił się o szczęśliwą śmierć nie dla siebie, modlił się za dwóch nieznanych ludzi, których ciała leżały na śmietniku, za fabryczką... Co to byli za ludzie? Bandyci, żołnierze?... Może nawet przed śmiercią nie zdążyli westchnąć: "Jezus, Maria"... Leżeli tam na śmieciach nadzy i czekali na Sąd Ostateczny. Będą radowali się w niebie.

Tadeusz Różewicz 
(fragment opowiadania Owoc Człowieczy 
z tomu Przerwany egzamin, 1960)
   
   
   

zjawiają się innym jako wieczne teraz. . .

Może są ludzie bez biografii, bez przeszłości i bez przyszłości, którzy zjawiają się innym jako wieczne teraz?

Olga Tokarczuk (fragment powieści Dom dzienny, dom nocny, 1998)
   
   
   

06 października 2014

pióro zawisa w powietrzu i jest do rozwiązania problem. . .

   Niebo lata było błękitne, z obłokiem i strzałą jaskółki. Dźwięk trąb orkiestry odezwał się gdzieś daleko, zmieszany ze zgrzytem tramwaju. Gil porządkował na stole zapisane kartki. Ułożył je i dłonią zrównał ich brzegi. Pomimo wszystko człowiekowi dane są środki uzyskania spokoju. Wyznacza sobie zadanie i wykonując je, rozumie, że jest ono nie znaczące, zagubione wśród mnóstwa ludzkich krzątań się i zabiegów. Ale kiedy pióro zawisa w powietrzu i jest do rozwiązania problem interpretacji czy syntaksy, wszyscy ci, którzy kiedyś dawno posługiwali się myślą i językiem, są przy nas, dotyka się misternych rzeźb ogrzanych ich oddechem. I wspólnota z nimi przynosi spokój. Któż będzie na tyle zarozumiały, aby zapewniać, że wie, które czyny łączą się i wspierają wzajemnie, a które zostają odrzucone w śmieszność, w zapomnienie, poza to, co warte jest nazwania dziedzictwem?

Czesław Miłosz (fragment powieści Zdobycie władzy, 1953)
   
   
   

04 października 2014

nie wybiera czasu, w którym się urodził. . .

   - Wiesz także coś o nowym wspaniałym świecie.
   - Naturalnie, że wiem. Nikt nie wybiera czasu, w którym się urodził. Ani obyczajów. Ani, choć źle znosi samolot, nie będzie podróżował karetą.

Czesław Miłosz (fragment powieści Zdobycie władzy, 1953)
   
   
   

but w butonierce. . .

Zmarnowałem podeszwy w całodziennych spieszeniach,
Teraz jestem słoneczny, siebiepewny i rad.
Idę młody, genjalny, trzymam ręce w kieszeniach,
Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak świat.

Nie zatrzymam się nigdzie na rozstajach, na wiorstach,
Bo mnie niesie coś wiecznie, motorycznie i przed.
Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach,
Wszystkim kłaniam się grzecznie i poprawiam im pled.

W parkocieniu krokietni — jakiś meeting panieński.
Dyskutują o sztuce, objawiając swój traf.
One jeszcze nie wiedzą, że, gdy nastał Jasieński,
Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff.

One jeszcze nie wiedzą, one jeszcze nie wierzą.
Poezyjność, futuryzm — niewiadoma i X.
Chodźmy biegać, panienki, niech się główki oświeżą, —
Będzie lepiej smakować poobiedni jour-fixe.

Przeleciało gdzieś auto w białych kłębach benzyny,
Zafurkotał na wietrze trzepocący się szal.
Pojechała mi bajka po za góry doliny
I nic jakoś mi nie żal, a powinno być żal...

Tak mi dobrze, tak mojo, aż rechoce się serce.
Same nogi mnie niosą gdzieś — i po co mi, gdzie?
Idę młody, genjalny, niosę BUT W BUTONIERCE,
Tym co za mną nie zdążą echopowiem: — Adieu! —

                                                                            Bruno Jasieński
 
 
 

mądry i głupi. . .

Pyta mądry głupiego: - Na co rozum zda się
Skoro już go przestają chwalić nawet w prasie?

Czemu głupi po świecie jeździ własnym autem,
Gdy mądrego pod kościół wypychają gwałtem.

Bo dziś może, w warunkach pogmatwaniu krętem,
Jedynie bezrobotnym być inteligentem?

Na cóż mu tedy rozum i mądrość bez granic? -
"Na co rozum" - z uśmiechem odparł głupi - "Na nic"

                                                                                Bruno Jasieński
 
 
 

03 października 2014

jak chrystusa prześladowali, tak i mnie. . .

   - Jak to: prześladują?
   - Tak jak Chrystusa prześladowali, tak i mnie prześladują. Łapią i dalejże włóczyć po sądach, po popach, po uczonych w piśmie, po faryzeuszach; nawet do domu wariatów mnie sadzali. Ale nic mi zrobić nie mogą, bo jestem człowiek wolny. "Jak - powiadają - się zwiesz?" Myślą, że obiorę sobie jakieś miano. A ja nie przyjmuję żadnego. Wszystkiegom się wyrzekł: nie mam ani imienia, ani domu, ani ojczyzny - nie mam nic. Jestem sam. Jak się nazywam? Człowiek. "A roków ile?" - Ja - powiadam - nie liczę, a i zliczyć nie sposób, bo ja zawsze byłem, zawsze będę. "Z jakiego ty - powiadają - ojca i matki?" - Nie - powiadam - nie mam ani ojca, ani matki oprócz Boga i ziemi. Bóg - ojcem, ziemia - matką. "A cesarza - powiadają uznajesz?" Czemu nie mam uznawać? On sobie cesarz, a ja sobie cesarz. "No - powiadają - nie ma co z tobą gadać." Powiadam mu: ja też wcale cię nie proszę, żebyś ze mną gadał. Tak mnie precz męczą.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

a wszyscy będą jak bracia. . .

Dlatego właśnie są różne wiary, że ludzie innym wierzą, a sobie nie wierzą. I ja ludziom wierzyłem i błąkałem się jak w tajdze; tak zabłądziłem, że myślałem: już nie wylezę! i starowiery, i nowowiery, i subotniki, i chłysty, i popowcy, i bezpopowcy, i austriaki, i mołokanie, i skopcy! Każda wiara siebie tylko chwali. Tak się wszyscy porozłazili; niczym ślepe szczenięta. Wiary są różne, ale duch jest jeden. I w tobie, i we mnie, i w nim. To znaczy, wierz każdy swojemu duchowi, a wszyscy się zjednoczą. Niech każdy będzie wierny sobie, a wszyscy będą jak bracia.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

żyją i działają częściowo według własnych myśli, częściowo zaś według myśli innych ludzi. . .

   Wszyscy ludzie żyją i działają częściowo według własnych myśli, częściowo zaś według myśli innych ludzi. Na tym, w jakim stopniu ludzie żyją według własnych myśli; a w jakim stopniu według myśli cudzych, polega jedna z głównych różnic między ludźmi. Jedni w większości wypadków traktują własne myśli jako rozrywkę umysłową, a swój rozum jak koło rozpędowe, z którego zdjęto pas transmisyjny, w postępowaniu zaś ulegają cudzym myślom - obyczajom, tradycjom, ustawom; inni, uważając swoje myśli za główny motor wszystkich swoich poczynań, prawie zawsze kierują się tym, co im własny rozum nakazuje, słuchając tylko z rzadka, i to po krytycznej ocenie, tego, co postanowili inni.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

nie uważają popełnianych przez siebie czynów za przestępstwa. . .

   - Poza tym jest ogromna liczba niewinnych dlatego, że jednostki wychowane w pewnym środowisku nie uważają popełnianych przez siebie czynów za przestępstwa.
   - Za pozwoleniem, to jest niesłuszne; każdy złodziej wie, że kradzież jest złym uczynkiem, że kraść nie należy, że kradzież jest niemoralna - rzekł Ignatij Nikiforowicz ze spokojnym, pewnym siebie, wciąż tym samym, nieco pogardliwym uśmieszkiem, który szczególnie drażnił Niechludowa.
   - Nie, nie wie; mówią mu: nie kradnij, a on widzi i wie, że fabrykanci kradną jego pracę zatrzymując mu wypłatę, że rząd i wszyscy jego urzędnicy okradają go nieustannie, ściągając z niego podatki.
   - To już jest anarchizm - spokojnie określił Ignatij Nikiforowicz znaczenie słów swego szwagra.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

przestępcy polityczni - socjaliści. . .

Czwartą kategorię stanowili ludzie, którzy tylko dlatego zaliczeni byli do przestępców, że moralnie przewyższali ogół społeczeństwa. Do tych należeli sekciarze, Polacy, Czerkiesi, buntujący się w imię niepodległości swej ojczyzny, przestępcy polityczni - socjaliści oraz strajkujący, skazani za opór władzy.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

01 października 2014

psalm 143. . .

Psalm 143

1. Panie, cóż jest człowiek
i po co się nim zajmujesz?
W nocy taki
w dzień owaki
i całkiem nagi
to jest bez odzienia

2. Ty Panie masz charakter
uparty
jak traktor
Panie Tyś stały wektor
A człowiek – podmuch wietrzyka
fiuu!
jak cień blady znika
i co wyczynia?
tfu!

3. Panie
nakłoń niebios Twoich
i na niziny
zstąp chociaż na pół godziny

4. Niech wrzeszczą: My nienaumyślnie!
Aliści
Bóg w płomienie odziany
błyskawicą zabłyśnie!
Nieubłagany!
(tak twierdzą specjaliści)

5. Boże pieśń nową ułożę
Tobie w darze
I zagram na psałterium
na cytarze
na puszczy
i pośród tłuszczy – zaśpiewam!

6. Panie, czemuś nas opuścił?
Skąd taka zmiana?
Tak się nie robi,
proszę Pana.

7. Myśmy warci Hiroszimy
Ale nas zbaw prosimy
Takie mamy przyzwyczajenie:
Od każdego przyjmiemy zbawienie.

                                               Gienrich Sapgir
 
 
 

niech się bawią. . .

- Qu'elles s'amusent et que le bon Dieu les benisse... (niech się bawią i niech im Bóg błogosławi...).

Lew Tołstoj (wynotowane z powieści Zmartwychwstanie, 1899)