24 marca 2013

byłbym pragnął zatrzymać się w najładniejszych miastach. . .

Gdybym się miał lepiej i gdyby rodzice się zgodzili, abym się wybrał do Balbec — jeżeli nie na dłużej, to przynajmniej na wycieczkę, dla zapoznania się z architekturą i z widokami Normandii lub Bretanii — owym pociągiem pierwsza dwadzieścia dwie, w który tyle razy wsiadałem w wyobraźni, byłbym pragnął zatrzymać się w najładniejszych miastach; ale daremnie je porównywałem; jak wybrać między istotami indywidualnymi, niezamiennymi z sobą: Bayeux, tak dumne w swojej szlachetnej rdzawej koronce, ze szczytem rozświetlonym starym złotem jego ostatniej sylaby; Vitré, którego akcent nad e oprawiał w czarne drzewo starodawny witraż; słodkie Lamballe, w białości swojej przechodzące od żółtawej skorupki jajka aż do tonów perłowoszarych; Coutances — normandzka katedra, którą jej końcowy dyftong, żółtawy i tłusty, wieńczy niby wieżą z masła; Lannion — w ciszy wiejskiej turkot koczobryka, nad którym brzęczy mucha; Questambert, Pontorson — pocieszne i naiwne, białe pióra i żółte dzióbki rozdziawione na drodze w tej poetycznej i obfitej w wodę okolicy; Benodet — nazwa zaledwie przycumowana, robiąca wrażenie, jakby chciała wciągnąć rzekę między swoje algi; Pont-Aven — biały i różowy ruch skrzydła lekkiego czepka, który odbija się drżący w zielonkawej wodzie kanału; Quimperlé — od średniowiecza mocniej osadzone między strumieniami, którymi gaworzy i perli się w siatce podobnej do tej, którą poprzez pajęczyny witrażu rysują promienie słońca, zmienione w ostrza oksydowanego srebra!

Marcel Proust 
(fragment powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tom 1: W stronę Swanna, 1913)
 
 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz