Thomas Mann (fragment powieści Buddenbrookowie, 1901)
05 czerwca 2013
jedynie śmierć zjednywa uszanowanie świata dla naszych cierpień. . .
Potem stał u łoża śmierci między siostrą a bratową. Stał tam ze swą łysą czaszką, zapadniętymi
policzkami, zwieszonym wąsem i olbrzymim, garbatym nosem, na krzywych i chudych nogach,
trochę zgięty, trochę podobny do znaku zapytania, a jego małe, głęboko osadzone oczy patrzyły na
twarz brata, która wydawała się tak milcząca, zimna, nieprzystępna i bez zarzutu, tak zupełnie nie
podlegająca już żadnym ludzkim sądom... Kąty ust Tomasza opuszczone były z pogardliwym
niemal wyrazem. On, któremu Chrystian zarzucał, że nie będzie płakał po jego śmierci, teraz oto
sam leżał martwy nie wymówiwszy ani słowa, umarł po prostu, zimno i nietykalnie pogrążył się w
milczeniu pozostawiając innych własnemu wstydowi, jak to często czynił za życia! Czy postępował
dobrze, czy też niegodnie, przeciwstawiając zawsze jedynie zimną pogardę dolegliwości
Chrystiana, jego „cierpieniu”, kiwającemu człowiekowi, butelce spirytusu, otwartemu oknu?
Pytanie owo upadło, straciło sens, ponieważ śmierć w swej upartej i nieobliczalnej stronniczości
jego to, jego wyróżniła i usprawiedliwiła, jego przyjęła i wywyższyła, uczyniła czcigodnym - jemu
to, jemu władczo zjednała ogólne, pełne szacunku zainteresowanie, podczas gdy nim, Chrystianem,
wzgardziła i nadal będzie z niego drwiła dręcząc go tysiącem kpinek i szykan, dla których nikt nie
ma respektu. Nigdy Tomasz Buddenbrook nie zaimponował bratu bardziej niż w tej chwili.
Powodzenie decyduje o wszystkim. Jedynie śmierć zjednywa uszanowanie świata dla naszych
cierpień i nawet najmniejsze cierpienia dzięki niej stają się czcigodne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz