Pani Couture i jej pupilka, na której ramieniu spał Eugeniusz, zostały same. Chrapanie Krzysztofa rozlegało się w cichym domu i stanowiło kontrast ze spokojnym snem Eugeniusza, który spał tak wdzięcznie, jak dziecko. Szczęśliwa, że sobie może pozwolić na jeden z owych aktów miłosierdzia, w których wyrażają się wszystkie uczucia kobiety i który dawał jej bez winy uczuć serce młodego człowieka bijące na swoim, Wiktoryna miała w fizjonomii coś macierzyńsko-opiekuńczego, co jej dawało odcień dumy. Poprzez tysiąc myśli, które wznosiły się w jej sercu, przebijało burzliwe uczucie rozkoszy, pobudzone wymianą młodego i czystego ciepła.
– Poczciwe, drogie dziecko! – rzekła pani Couture, ściskając jej rękę.
Starsza dama podziwiała tę niewinną i bolesną twarzyczkę, na którą zstąpiła aureola szczęścia. Wiktoryna podobna była do owych naiwnych średniowiecznych malowideł, w których artysta zaniedbuje wszystkie akcesoria i skupia całą magię spokojnego i dumnego pędzla na twarzy, żółtej w tonie, w której wszelako niebo odbija się złotymi błyskami.
– A przecież on nie wypił więcej niż dwa kieliszki, mamusiu – rzekła Wiktoryna, wodząc ręką po włosach Eugeniusza.
– Ba, gdyby to był hulaka, moje dziecko, byłby zniósł wino jak inni. To upicie się przynosi mu zaszczyt.
Honoré de Balzac (fragment powieści obyczajowej Ojciec Goriot, 1835)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz