(...) zaczął iść stokiem sanatoryjnego wzgórza. Kiedy dochodził prawie do kamiennego łuku, odwracając głowę spojrzał w dół, na pola, szukając wzrokiem towarzysza podróży. Przez chwilę łudziły się kształty pni, ciemniejących pośród cytrynowych i plamistorudych liści. Naraz ujrzał go. Obcy stał daleko, nieruchomy, czarny na tle bezwietrznego krajobrazu. Było to mgnienie; potem pochylił się, zniknął wśród drzew i już się nie pojawił.
Stanisław Lem
(fragment powieści Czas nieutracony
Tom I: Szpital przemienienia, 1955)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz