(...)
Ha! Gdyby istniała prawdziwa religia... Ja, głupiec, widzę gotycką katedrę, czcigodne witraże, moje
słabe serce uzmysławia sobie kapłana z tych witraży... Dusza moja zrozumiałaby go, dusza moja
potrzebuje go... Znajduję jedynie niechlujnego pajaca, coś w rodzaju kawalera de Beauvoisis bez jego
wykwintu...Ale prawdziwego kapłana, jakiegoś Massilona, Fénelona... Massilon wyświęcił księdza Dubois. Pamiętniki Saint-Simona zepsuły mi Fénelona - ale wreszcie prawdziwego kapłana... Wówczas tkliwe dusze miałyby punkt zborny. Nie bylibyśmy samotni... Ten dobry kapłan mówiłby nam o Bogu. Ale o jakim Bogu? Nie owym z Biblii, małostkowym, okrutnym, dyszącym zemstą despocie... ale o Bogu Woltera, sprawiedliwym, dobrym, nieskończonym... Kłębiły mu się w głowie ustępy z Biblii, którą umiał na pamięć... - Ale w jaki sposób, z chwilą gdy ludzie zbiorą się we trzech, uwierzyć w to wielkie imię: Bóg, po straszliwych nadużyciach, jakich dopuszczają się z nim księża?
Żyć samotnie!... Co za męczarnia!...
Staję się szalony i niesprawiedliwy! - zawołał Julian uderzając się w czoło. - Jestem samotny tu w więzieniu, ale nie żyłem samotnie na ziemi; miałem silne poczucie obowiązku. Obowiązek, jaki sobie nakreśliłem, źle czy dobrze pojęty... był niby pień drzewa, o które opierałem się podczas burzy, chwiałem się, wahałem. Ostatecznie, byłem tylko człowiekiem... ale nie dałem się porwać.
Stendhal (własc. Marie-Henri Beyle)
(fragment powieści Czerwone i czarne, 1831)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz