06 stycznia 2014

pełen chęci czynu, a potem znów zupełnie zrozpaczony. . .

Byłem bardzo zmieszany i aby odwrócić jego uwagę do historii, zapytałem go o pisarza, o którym się wówczas mówiło, a którego nic nie czytałem: o Franza Werfla.
   Witz mówił o jego liryce, nasyconej miłością do ludzi. Nie ma człowieka, w którego nie potrafiłby się wczuć. Żadna służąca nie jest dla niego za mała, żadne dziecko, ale i żadne zwierzę, jest to ktoś w rodzaju świętego Franciszka, zupełnie jakby jego imię wskazywało mu drogę. Nie jest kaznodzieją, lecz kimś, kto posiada zdolność wcielania się w każde żywe stworzenie, by przez swój przykład nauczyć nas miłości do nich
   Przyjąłem to w dobrej wierze, jak wszystko, co od niego przychodziło (do zupełnie innego, samodzielnego zdania w tej sprawie doszedłem dopiero później). Ale nie to było właściwym wydarzeniem podczas tej jazdy pociągiem. Poruszony moimi nieśmiałymi, niepewnymi i pełnymi szacunku pytaniami zaczął mówić o sobie i był przy tym tak szczery, tak pozbawiony myśli o ochronie przed zdaniem innych, że nie bez zmieszania otrzymałem obraz człowieka, który wciąż jeszcze się s t a w a ł, wcale niepewnego swojej drogi, jeszcze rzeczywiście otwartego, pozbawionego pogardy i potępienia, co tak dobrze znałem z domu. Jego słowa, których może nawet dobrze nie rozumiałem, zachowałem jako proklamację zagadkowej religii: jest pełen chęci czynu, a potem znów zupełnie zrozpaczony. Wciąż szuka i nie znajduje. Nie wie, co robić, jak żyć. Ten człowiek, który siedział przede mną, który napawał mnie taką miłością, za którym poszedłbym wszędzie na oślep, wcale nie wiedział, dokąd idzie, zwracał się to ku temu, to ku owemu, pewnie było w nim tylko to, że chciał być niepewny, pewne było w nim tylko to, że chciał być niepewny i choć tak bardzo mnie to pociągało, gdyż wynikało z jego słów, wychodziło z jego ust, było tak cudownie rozpraszające - dokąd miałbym za nim pójść?

Elias Canetti (fragment powieści autobiograficznej Ocalony język, 1977)
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz