Spokojnie, gdzieś z samego dna, wpełzało dotychczas głęboko uśpione poczucie
własnego istnienia - zdominowane nastrojem pory roku, spotęgowane porządkiem zdarzeń dnia.
Tutaj siewy i żniwa były zawsze ważniejsze od spraw serca. Wszyscy żyli tak samo, nie było
większych różnic. Znano się zbyt długo, by jeden drugiego mógł jeszcze czymś zaskoczyć.
Dlatego w rozmowach nie wykraczano poza, jakże zdrową, przyziemność dnia powszedniego.
Chwilami natrętne „ja” domagało się względów. Godzono się z tym. Nikt jednak nie pojmował,
jak bardzo to ciągłe bycie z sobą przeszkadza penetracjom Ale w zamian pozostawała pokrywana
gadulstwem pustka.
Wiatr targał zamaszyście wierzchołkami platanów i chwilami zagłuszał muzykę. Spoza
drzew błysnął spóźniony piorun.
Kaia ogarnął niepokój: nagle dotarło doń, że minuty i sekundy jego życia przemijają
bezpowrotnie, podczas gdy on tkwi tutaj, obecny jedynie połowicznie. Obok przepływał
bezgłośnie strumień czasu, zagadkowy, niepokojący, niepowstrzymany, sunący niczym cień, bez
ustanku, jak niemiłosierne krwawienie.
Erich Maria Remarque (fragment powieści Przystanek na horyzoncie, 1928)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz