W tej samej sekundzie,
kiedy Erika spostrzega, że coś zginęło, potrafi też powiedzieć, kto za
to odpowiada. To jedyna osoba wchodząca w rachubę. Ty szmato, ty
szmato jedna, drze się Erika z wściekłością na nadrzędną instancję,
i wczepia się palcami w ufarbowane na ciemny blond włosy matki z
siwymi odrostami. Fryzjer też swoje kosztuje i najlepiej do niego nie
chodzić. Erika raz w miesiącu farbuje matce włosy pędzlem i płynem
koloryzującym. Erika targa teraz upiększane przez nią samą włosy.
Szarpie je wściekle. Matka płacze. Kiedy Erika przestaje szarpać,
dłonie ma pełne powyrywanych włosów, patrzy na nie w milczeniu i
ze zdumieniem. Chemia swoją drogą osłabiła ich odporność, ale nie były też majstersztykiem samej natury. Erika nie od razu wie, co
zrobić z tymi włosami. Wreszcie idzie do kuchni i wrzuca kępki
ciemnoblond, często niedokładnie ufarbowanych włosów do kubła ze
śmieciami.
Matka, chlipiąc, stoi ze zredukowanym owłosieniem w salonie,
w którym Erika często daje prywatne koncerty, a jest wtedy
najlepszą z najlepszych, ponieważ w tym salonie nikt poza nią nie
gra na fortepianie.
(...)
W końcu, tak jak można się tego było spodziewać,
Erika mięknie, wybuchając gorzkim szlochem. Ochoczo, aż nazbyt
ochoczo, matka ustępuje, przecież nie może się serio gniewać na
swoją córeczkę. Teraz zaparzę nam kawki i sobie razem wypijemy.
Podczas sjesty Erice robi się jeszcze bardziej żal matki, a ostatki
gniewu rozpływają się przy kawałku babki. Sprawdza dziury w
owłosieniu matki. Nie wie jednak, co powiedzieć, podobnie jak
przedtem nie wiedziała, co zrobić z kępkami wyrwanych włosów.
Elfriede Jelinek (fragment powieści Pianistka, 1983)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz