05 września 2014

dojrzeć problem poczty, jej problematyczność. . .

   W pewne dni w roku listonosze widzą, jak bledniemy i jak oblewamy się rumieńcem, może właśnie dlatego nie zapraszamy ich, żeby weszli, usiedli, napili się kawy. Zbyt są wtajemniczeni w sprawy, które są straszne, które oni jednak nieustraszenie noszą po ulicach, więc odprawia się ich w drzwiach, z napiwkiem, bez napiwku. Ich los jest jednak najbardziej niezasłużony. Traktowanie ich, na jakie nawet pozwalam sobie ja, jest głupie, wyniosłe, krzywdzące. Nawet gdy przychodzą widokówki od Ivana, nie częstuję pana Sedlacka szampanem. Co prawda oboje z Maliną nie trzymamy w domu butelek szampana, ale dla pana Sedlacka powinna bym mieć jedną w pogotowiu, bo on widzi, jak blednę i oblewam się rumieńcem, domyśla się czegoś, musi coś wiedzieć.
   Że listonoszem można zostać z powołania, że nieporozumieniem jest wybieranie lub traktowanie roznoszenia poczty jak pierwszego lepszego zawodu, tego dowiódł słynny listonosz Kranewitzer z Klagenfurtu, któremu co prawda wytoczono proces i którego, niedocenionego zupełnie, zmaltretowanego przez społeczeństwo i sąd człowieka, skazano za sprzeniewierzenie i nadużycie urzędu na kilka lat więzienia. Sprawozdania z procesu Kranewitzera czytałam 228 uważniej niż relacje z najbardziej sensacyjnych procesów o morderstwo w ciągu tych wszystkich lat, a człowieka, który wówczas tylko mnie zdumiał, darzę dzisiaj najgłębszą sympatią. Od pewnego dnia, nie umiejąc później podać przyczyn, Otto Kranewitzer przestał roznosić pocztę i tygodniami, miesiącami gromadził ją w zajmowanym samotnie starym trzypokojowym mieszkaniu, aż pod sufit, sprzedał prawie wszystkie meble, aby zrobić miejsce dla rosnącej góry korespondencji. Nie otwierał listów ani paczek, nie przywłaszczał sobie papierów wartościowych ani czeków, nie kradł banknotów wysyłanych synom przez matki, niczego podobnego nie można mu było dowieść. Po prostu nagle poczuł, że nie może już roznosić poczty, wrażliwy, delikatny, wysoki mężczyzna, który pojął całą doniosłość swojego przedsięwzięcia, i właśnie dlatego drobny funkcjonariusz Kranewitzer musiał sromotnie opuścić Pocztę Austriacką, chlubiącą się tym, że zatrudnia tylko godnych zaufania, sumiennych i wytrwałych listonoszy. W każdym jednak zawodzie musi znaleźć się przynajmniej jeden człowiek, który żyje w głębokim zwątpieniu i popada w konflikt. Właśnie roznoszenie listów mogłoby wymagać utajonego strachu, sejsmograficznego wychwytywania wstrząsów, które przypisuje się zwykle wyższym i najwyższym zawodom, jak gdyby poczta nie miała prawa do kryzysu, do kłopotów z myśleniem, wolą i egzystencją, do skrupulatnej i wzniosłej rezygnacji, przysługującej wszystkim innym, którzy lepiej opłacani i zasiadający na katedrach mogą rozmyślać o dowodach na istnienie Boga, medytować nad ontos on, aleteją czy choćby powstaniem Ziemi i powstaniem wszechświata! Nieznanego, źle opłacanego Otto Kranewitzera pomówiono jednak tylko o nikczemność i zaniedbywanie obowiązków. Nie zauważono, że popadł w medytację, że ogarnęło go zdziwienie, które jest przecież początkiem wszelkiego filozofowania i w ogóle człowieczeństwa, a w sprawach, które wytrąciły go z równowagi, niepodobna było odmówić mu kompetencji, bo któż bardziej niż on, który przez trzydzieści lat roznosił pocztę w Klagenfurcie, potrafiłby dojrzeć problem poczty, jej problematyczność.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   


   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz