12 września 2015

blues kaina. . .

Czy pan Abel jest w domu? Tak proszę pana
Ale nie przyjmuje
Kontempluje w zacisznym pokoju
Jutro rano leci
na kongres prawników
do Ottawy
wygłosi tam dwa referaty
na temat: W jaki sposób zostałem zabity
Pański bilet wizytowy przekażę
jeśli pan sobie życzy

                      Tymczasem Kain
                      przycupnął w moim mianie
                      Biblijny zbrodzień

Ciągle go tropią
Serce mu kołacze jak kłódka
że jeszcze ciągle go tropią:
Konstable Tłuste kelnerki
Masażyści historii Fryzjerzy ciszy
Atletyczne dzieciaki Prorocy od siedmiu boleści
Uzgodnione wolnomyślicielstwo Zwinne kurewki
Odczytywacze duszy
Kolekcjonerzy instynktów
Ciągle mu pragną dobrać się do skóry
ludzie i osy burze i kangury

                      Nawiedza mnie wieczorem

Pot jak aureola
Włosy sięgają ramion
Zaszczuty wiekuiście nie golony
ponieważ boi się brzytwy
i wody i Pisma i psów
i zmroku i światła

                      Aż dotąd Kaina rozumiem

Ale reszta ginie we mgle 
Czy naprawdę nie zabił 
tego nie jestem pewien Każdy się wykręca 
Zasłaniały go krzaki

I przecież o to nie trudno
A co wiem to wiem i bez Kaina
Ludzie zaszczują kogo zaszczuć chcą 
W takiej nienawiści przeciw komukolwiek 
jest coś świętego 
i starszego 
niż my
I jeszcze ileż tego chamstwa 
które się wokół rozpryśnie

                      Chamstwo jest święte 
                      wynika przecież z poniżenia

Już za nim za Kainem pędzą:
Konstable Tłuste kelnerki
Masażyści historii Fryzjerzy ciszy
Atletyczne dzieciaki Prorocy od siedmiu boleści
Uzgodnione wolnomyślicielstwo
Zwinne kurewki
Odczytywacze duszy
Kolekcjonerzy instynktów 
Wrogowie nikotyny zła 
A nade wszystko 
wszelkie ludzkie kangury

Już go tłum goni
Już go dopędza 
Już go tłum ma
Potem tylko coś chrupnie
O mamo Jeszcze Ależ z niego chuchro
Panowie proszę się rozejść
I znów jak gdyby nigdy nic

Jak żyję nie spotkałem tak strachliwego zbrodniarza 
Kuli się w kłębku łachów
a kiedy mu przynoszę herbatę w termosie
zasłania okno

                      I już zaczyna bełkotać

Myślę: Biblia wcale nie wspomina że nigdy się porządnie nie nauczył mówić że smarka w rękę że chętnie liże sól że jest nieokrzesany
Jednym słowem: niewiele się różni od małpy

                      Ale ma piękne oczy

Po wielu latach tych wspólnych posiedzeń
coraz łatwiej rozumiem co mi po ciemku paple:
Ze nigdy nie zabił
Ze ongiś dawno przed nim
każdy raju mieszkaniec żył jak chciał
na deszczu gorzej
lepiej przy upale
I wywnętrzał się swobodnie z sekretów
I jadł glinę pełen prostej wzniosłości
Mięsne muchy w orchideach na organach grały
Czarnożółty wąż
trawił królika albowiem
było to ich wzajemnym przeznaczeniem
Olbrzymie rajskie rzeki
błyskały swymi zdrowymi trzewiami
raz skupione a raz rozprężone
zgodnie z prawem
Nikomu się nie śniło odróżniać dobro od zła
Zaświatów było mniej niż brudu za paznokciem
Umierająca pantera nie truchlała
że śmierć po nią wyciąga rękę

                      — — —

Pan także pije szklankę letniej wody
na czczo?
Ja daję szczyptę soli

                      — — —

Jak żyję nie spotkałem tak strachliwego zbrodniarza
Jego trwoga udziela się i mnie
Ale mówmy poważnie
Kainie czy to źle
pod wpływem nieczystego sumienia
budować wspaniałe cywilizacje
Pod wpływem poczucia niższości
stanąć na tylnych nogach
To wszystko obróci się znów przeciw sobie
To wszystko wróci znów skąd wyszło

Za kratami zoo siwy małpierz
wygrzewa się w niedzielnym słońcu
I myśli:
nie liczcie na nas

                                                                Josef Kainar
                                                                (tłum. Adam Włodek)
 

   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz