Ale nie przyjmuje
Kontempluje w zacisznym pokoju
Jutro rano leci
na kongres prawników
do Ottawy
wygłosi tam dwa referaty
na temat: W jaki sposób zostałem zabity
Pański bilet wizytowy przekażę
jeśli pan sobie życzy
Tymczasem Kain
przycupnął w moim mianie
Biblijny zbrodzień
Ciągle go tropią
Serce mu kołacze jak kłódka
że jeszcze ciągle go tropią:
Konstable Tłuste kelnerki
Masażyści historii Fryzjerzy ciszy
Atletyczne dzieciaki Prorocy od siedmiu boleści
Uzgodnione wolnomyślicielstwo Zwinne kurewki
Odczytywacze duszy
Kolekcjonerzy instynktów
Ciągle mu pragną dobrać się do skóry
ludzie i osy burze i kangury
Nawiedza mnie wieczorem
Pot jak aureola
Włosy sięgają ramion
Zaszczuty wiekuiście nie golony
ponieważ boi się brzytwy
i wody i Pisma i psów
i zmroku i światła
Aż dotąd Kaina rozumiem
Ale reszta ginie we mgle
Czy naprawdę nie zabił
tego nie jestem pewien Każdy się wykręca
Zasłaniały go krzaki
I przecież o to nie trudno
A co wiem to wiem i bez Kaina
Ludzie zaszczują kogo zaszczuć chcą
W takiej nienawiści przeciw komukolwiek
jest coś świętego
i starszego
niż my
I jeszcze ileż tego chamstwa
które się wokół rozpryśnie
Chamstwo jest święte
wynika przecież z poniżenia
Już za nim za Kainem pędzą:
Konstable Tłuste kelnerki
Masażyści historii Fryzjerzy ciszy
Atletyczne dzieciaki Prorocy od siedmiu boleści
Uzgodnione wolnomyślicielstwo
Zwinne kurewki
Odczytywacze duszy
Kolekcjonerzy instynktów
Wrogowie nikotyny zła
A nade wszystko
wszelkie ludzkie kangury
Już go tłum goni
Już go dopędza
Już go tłum ma
Potem tylko coś chrupnie
O mamo Jeszcze Ależ z niego chuchro
Panowie proszę się rozejść
I znów jak gdyby nigdy nic
Jak żyję nie spotkałem tak strachliwego zbrodniarza
Kuli się w kłębku łachów
a kiedy mu przynoszę herbatę w termosie
zasłania okno
a kiedy mu przynoszę herbatę w termosie
zasłania okno
I już zaczyna bełkotać
Myślę: Biblia wcale nie wspomina że nigdy się porządnie nie nauczył mówić że smarka w rękę że chętnie liże sól że jest nieokrzesany
Jednym słowem: niewiele się różni od małpy
Ale ma piękne oczy
Po wielu latach tych wspólnych posiedzeń
coraz łatwiej rozumiem co mi po ciemku paple:
coraz łatwiej rozumiem co mi po ciemku paple:
Ze nigdy nie zabił
Ze ongiś dawno przed nim
każdy raju mieszkaniec żył jak chciał
na deszczu gorzej
lepiej przy upale
Ze ongiś dawno przed nim
każdy raju mieszkaniec żył jak chciał
na deszczu gorzej
lepiej przy upale
I wywnętrzał się swobodnie z sekretów
I jadł glinę pełen prostej wzniosłości
Mięsne muchy w orchideach na organach grały
Czarnożółty wąż
trawił królika albowiem
było to ich wzajemnym przeznaczeniem
Olbrzymie rajskie rzeki
błyskały swymi zdrowymi trzewiami
raz skupione a raz rozprężone
zgodnie z prawem
Czarnożółty wąż
trawił królika albowiem
było to ich wzajemnym przeznaczeniem
Olbrzymie rajskie rzeki
błyskały swymi zdrowymi trzewiami
raz skupione a raz rozprężone
zgodnie z prawem
Nikomu się nie śniło odróżniać dobro od zła
Zaświatów było mniej niż brudu za paznokciem
Umierająca pantera nie truchlała
że śmierć po nią wyciąga rękę
— — —
Pan także pije szklankę letniej wody
na czczo?
Ja daję szczyptę soli
— — —
Jak żyję nie spotkałem tak strachliwego zbrodniarza
Jego trwoga udziela się i mnie
Ale mówmy poważnie
Kainie czy to źle
pod wpływem nieczystego sumienia
budować wspaniałe cywilizacje
Pod wpływem poczucia niższości
stanąć na tylnych nogach
To wszystko obróci się znów przeciw sobie
To wszystko wróci znów skąd wyszło
Za kratami zoo siwy małpierz
wygrzewa się w niedzielnym słońcu
I myśli:
nie liczcie na nas
że śmierć po nią wyciąga rękę
— — —
Pan także pije szklankę letniej wody
na czczo?
Ja daję szczyptę soli
— — —
Jak żyję nie spotkałem tak strachliwego zbrodniarza
Jego trwoga udziela się i mnie
Ale mówmy poważnie
Kainie czy to źle
pod wpływem nieczystego sumienia
budować wspaniałe cywilizacje
Pod wpływem poczucia niższości
stanąć na tylnych nogach
To wszystko obróci się znów przeciw sobie
To wszystko wróci znów skąd wyszło
Za kratami zoo siwy małpierz
wygrzewa się w niedzielnym słońcu
I myśli:
nie liczcie na nas
Josef Kainar
(tłum. Adam Włodek)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz