23 lutego 2016

wełtawska wyspa kampa. . .

Aż nagle ktoś zastuka. Powiesz:
- Proszę!
Będzie to listonosz
i przyniesie ci list,
w którym donoszę, ze chętnie bym znów usiadł
przy twoim stole.

Otworzysz okno, okno tuż nad wodą
- tę rzekę lubimy, nieprawdaż? –
i stary most milcząco nas przekroczy.
Na gładkiej serwecie z białymi frędzlami
będzie stać lampa.

Tylko wieża Staromiejska podpatrzy
kto do ciebie przyszedł.

Ku błękitnym wichurom na łeb na szyję
zrywały się z tarasu Teatru
rzeźbione trzykonne zaprzęgi.

Ach te niedziele, ach te piękne dni,
gdy po płynących krach
do miasta wdzierała się wiosna,
gdy wymyślałem coraz czulsze słówka
przywołujące miłość.

O, tam na nadbrzeżu, u końca balustrady,
jest młyn i nad nim ta wieża,
która się uśmiechała.

I uśmiechały się młode kobiety,
ale mijały mnie, ledwo spojrzałem.
One się uśmiechają do wszystkiego na świecie.

Zamknij to okno, od rzeki idzie chłód.
I podkręć lampę.
Tak się przecież świeciło
w czasach naszego dzieciństwa.
Stół oślepiał jasnością, ale w kątach był mrok.

Ta lampa była latarnią morską domu.

Dobranoc.

Teraz, proszę, poświeć mi.
Na końcu korytarza już ciemno.

                                              Jaroslav Seifert



tłum. z czeskiego Adam Włodek