o 15.34 w piątek 23 lipca 1971
sunę po przepaści Afryki
(jak kameleon po wargach mowy)
ponad Libią, na ukos od Benghazi,
po czerwonej ziemi, gdzie zabawne chmurki
jak białe słonie kosztują swego cienia;
a teraz ponad wstęgą Morza Śródziemnego:
niebo jest w górze i w dole:
Afryko, chciałbym do ciebie przywrzeć,
moja rzeczywistości, moja ziemio,
ta bolesność za ciemnymi szkłami,
które chronią przed blaskiem twojej wspaniałości,
białej jak słonie-chmury, to nie są łzy skruchy ani smutku:
Afryko, serce mi pęka z dumy,
Afryko, kraju moich przodków,
kraju, gdzie ojciec wpatrzony w horyzont
uspokaja drzewa,
kontynencie, na którym moja matka
z muszel i słońca potrafi wyczarować dom,
obszarze, na którym moi towarzysze powstaną w całej bezgraniczności
człowieczeństwa: Afryko,
płaczę, gdyż jesteś życiem mojego życia,
gdyż zawsze z powrotem się odrodzę
teraz jestem słowem z ciała mego kraju,
mojego lądu, mej przeszłości, teraz wiem
że musimy zajść dalej, o całą wieczność dalej
poza granice przyzwyczajeń, że każdy
musi zdruzgotać małoduszne struktury
zniewolenia, niewiedzy i odosobnienia
aby dorównać twej naturze:
być wysokim i stać tak pewnie jak twe góry
zarośnięty jak ty lasami,
twardy i nieokiełzany jak twe pustynie,
bogaty jak twe wybrzeża,
urodzajny jak łożyska twych rzek, wolny jak twe zwierzęta,
człowiek jak twoi ludzie,
na zawsze człowiek tak jak oni, przez pamięć dla ich ran:
Afryko, nasieniem rewolucji
obsiejemy cię taką, jaka jesteś:
a jesteś: dniem i nocą, w których mieszkają ludzie
sunę po przepaści Afryki
(jak kameleon po wargach mowy)
ponad Libią, na ukos od Benghazi,
po czerwonej ziemi, gdzie zabawne chmurki
jak białe słonie kosztują swego cienia;
a teraz ponad wstęgą Morza Śródziemnego:
niebo jest w górze i w dole:
Afryko, chciałbym do ciebie przywrzeć,
moja rzeczywistości, moja ziemio,
ta bolesność za ciemnymi szkłami,
które chronią przed blaskiem twojej wspaniałości,
białej jak słonie-chmury, to nie są łzy skruchy ani smutku:
Afryko, serce mi pęka z dumy,
Afryko, kraju moich przodków,
kraju, gdzie ojciec wpatrzony w horyzont
uspokaja drzewa,
kontynencie, na którym moja matka
z muszel i słońca potrafi wyczarować dom,
obszarze, na którym moi towarzysze powstaną w całej bezgraniczności
człowieczeństwa: Afryko,
płaczę, gdyż jesteś życiem mojego życia,
gdyż zawsze z powrotem się odrodzę
teraz jestem słowem z ciała mego kraju,
mojego lądu, mej przeszłości, teraz wiem
że musimy zajść dalej, o całą wieczność dalej
poza granice przyzwyczajeń, że każdy
musi zdruzgotać małoduszne struktury
zniewolenia, niewiedzy i odosobnienia
aby dorównać twej naturze:
być wysokim i stać tak pewnie jak twe góry
zarośnięty jak ty lasami,
twardy i nieokiełzany jak twe pustynie,
bogaty jak twe wybrzeża,
urodzajny jak łożyska twych rzek, wolny jak twe zwierzęta,
człowiek jak twoi ludzie,
na zawsze człowiek tak jak oni, przez pamięć dla ich ran:
Afryko, nasieniem rewolucji
obsiejemy cię taką, jaka jesteś:
a jesteś: dniem i nocą, w których mieszkają ludzie
Afryko, gdzie sny są czarne,
Afryko, płaczę bo jestem silny,
Afryko, do widzenia
Afryko, płaczę bo jestem silny,
Afryko, do widzenia
Breyten Breytenbach
przeł. Andrzej Braga
przeł. Andrzej Braga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz