14 lipca 2022

skrzywienie warg, maskujące napięcie lęku. . .

    Tym razem nie był to sen — naprawdę pod piecem stał sobowtór. Spostrzegłem jednak, że boi się jeszcze bardziej ode mnie; stał z głową pochyloną, ze wzrokiem opuszczonym, z rękami wzdłuż boków — lęk jego dodał mi odwagi. Ukradkiem spod kołdry patrzyłem jakby nie na siebie i widziałem tę twarz, która była moją i nie moją. Wyłamała się ona z głębokiej i ciemnej zieleni, sama zielona jaśniej — to oblicze, które nosiłem na sobie. Oto nos mój... oto moje usta... oto uszy moje, dom mój. Witajcie, znajome kąty! Jak znajome! Jak znałem to skrzywienie warg, maskujące napięcie lęku. Oto kąciki ust — oto podbródek —ucho, które ongi naderwał mi Zdziś — znaki i symptomy dwojakich wpływów, twarz, którą dwie siły, zewnętrzna i wewnętrzna, utarły pomiędzy sobą. Było to moje — czy też to ja tym byłem — czy też było to cudze — a ja tym byłem jednak.

Nagle wydało mi się nieprawdopodobne, żebym to miał być ja. Jak w lustrze, gdy się ujrzymy niespodzianie przez chwilę nie jesteśmy pewni, czy to my, tak też zdziwiła mnie i obraziła zaskakująca konkretność tego kształtu


Witold Gombrowicz (Ferdydurke, 1937)

   

   

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz