- To prawda. Ale z tej małej cząstki świata zawojowaliśmy bardzo duży szmat świata.
- Zgoda. Zawojowaliście, ale nie przekonaliście.
- Jeszcze nie. Ale co by się stało, gdybyśmy go mogli utrzymać? Przez dziesięć lat. Dwadzieścia. Pięćdziesiąt. Zwycięstwa i powodzenie stanowią straszliwie skuteczne argumenty. Przekonaliśmy się o tym we własnym kraju.
- Nie zwyciężyliśmy.
- To nie dowód.
- To jest dowód - powiedział Pohlmann. - I nawet bardzo ważki.
- Jego ręka o grubych, nabrzmiałych żyłach nadal obracała globus.
- Świat... Świat nie stoi w miejscu. Jeśli przez jakiś czas wątpi się w swój kraj, trzeba wierzyć w świat. Możliwe jest zaćmienie słońca, ale nie wieczna noc. Nie na naszej planecie. Tych spraw nie należy upraszczać i od razu rozpaczać... - Odsunął globus. - Pyta pan, czy dosyć pozostanie uczciwych ludzi, aby zacząć od nowa. Kościół rozpoczął z kilkoma rybakami, garstką wierzących w katakumbach i tymi, którzy przeżyli na arenach Rzymu.
- Tak. A hitlerowcy - z kilkoma bezrobotnymi fanatykami w pewnej monachijskiej knajpie.
Pohlmann uśmiechnął się.
- Ma pan słuszność. Ale nigdy jeszcze nie istniała tyrania, która utrzymałaby się przez dłuższy czas. Rozwój ludzkości nie przebiegał gładko, lecz wśród nieustannych wstrząsów, pchnięć, nawrotów i kurczów. Naszym błędem była zbytnia pycha; mniemaliśmy, że już przezwyciężyliśmy naszą krwawą przeszłość. A oto widzimy, że nie wolno się nam nawet za nią obejrzeć, bo znów nas doścignie. - Sięgnął po kapelusz. - Muszę już iść.
Erich Maria Remarque (fragment powieści Czas życia i czas śmierci, 1954)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz