Do Anglii biegnę myślą. Na wzgórzach Kornwalii
Kwitną cynie i dzwonią dzwoneczki konwalii.
W drodze do Yarmouth, w oberży z czasów Dickensa,
Sos miętowy podają do zimnego mięsa.
Może siedzisz tam z Emmie i z drewnianej ławy
Patrzysz na białe żagle rybackiej wyprawy,
A może, droga Agnieszko, w czarnym zimowym futerku
Pierwsze fiołki kupujesz na Piccadilly Circus?
Stojąc w chłodny poranek na rogu ulicy Puławskiej,
Wspominam was jak z książek najmilsze obrazki.
Chciałbym może czasami, po cóż to ukrywać,
Uciec od was jak Conrad, by po morzu pływać,
Po niebieskim globusie plamą atramentu
Płynąć, jak płynie Nike na przedzie okrętu,
Bez rąk, bez głowy, tylko ze skrzydłami.
Chciałbym z mórz południowych, stęskniony za wami,
Wracać mglistą Tamizą i w portowym tłoku
Najmilsze wasze twarze odnajdować w mroku.
Do Anglii biegną myśli, lecz nim dobiec zdążą,
Wracają i jak ptaki niespokojne krążą.
Po uliczkach warszawskich i starych dzielnicach
Jak po mieszkaniu chodzę pustym, myśląc o rodzicach.
Przeszłość jest mą ojczyzną. Teraźniejszość - krajem,
Od którego się różnie mową, obyczajem.
Jak podróżnik w dalekie zabłąkany strony,
Podniecony przestrzenią i zaciekawiony,
Zmęczy się kolorową dla oczu nowością,
Tak ojczyznę wspominam razem z swą młodością.
Kiedyś w domu rodzinnym przy lampie gazowej
Pamiętam nasze młode, pochylone głowy,
Gdy nad książką zebrani razem, bliscy płaczu,
O żołnierzu czytaliśmy wiernym tułaczu.
Dziś, wyznać muszę, choć to niełatwo przychodzi,
W mieście moim. rodzinnym czasami jak złodziej
Pod ścianą biegnę chyłkiem, pod każdym spojrzeniem
Jak pies obcy się chyląc, ścigany kamieniem.
Dlaczego nie przyjeżdżam i nie mieszkam z wami?
Smutna to jest historia. Osądźcie ją sami.
Może Niemiec porzucić swój kraj, jeśli woli,
Może nim gardzić, bo go nie widział w niewoli.
Ale jak nam uciekać, nam, którzy wolności
Kraju swojego długo czekali w młodości,
Nam, którzy z dawnych Polaków cierpieniem
Jedną żyli rozpaczą i jednym marzeniem?
Ścigani nienawiści podejrzliwym wzrokiem,
Dzisiaj oto błądzimy tak niepewnym krokiem,
Jak służąca o kradzież w domu posądzona,
Choć jeszcze na pokojach, lecz już odprawiona.
Łatwo uciec, podróżne spakować walizy,
Ale co zabrać z sobą nad brzegi Tamizy?
Łatwo znaleźć weselsze niż północna sosna
Drzewa i ziemię lepszą od piasków Mazowsza,
Kraje, gdzie krótsza jesień i wcześniejsza wiosna.
Lato bujne, upalne i zima surowsza.
Bystre rzeki o brzegach bardziej malowniczych,
Miasta nie zżarte smutkiem, brudem i ubóstwem,
Łatwo odnaleźć niebo, co pełne słodyczy
W pogodnej fali morza złotym świeci lustrem.
Łatwo wyrzec się gruszy, co na miedzy polnej
Brzęczy liściem. I chmury sennej i powolnej,
Płynącej nad łąkami, srebrzystej w kolorze,
Złotą plamą odbitej na cichym jeziorze.
Mógłbym już nie wybiegać tęsknymi myślami
Do tych pól podzielonych krzywdą i płotami.
Nie tęsknić do wierzb starych i przydrożnych krzaków,
Piękniejszy znaleźć ogród niż park Wereszczaków.
Mógłbym nie tęsknić za tym chmurnym niebem,
Zapomnieć smaku wzgardy pomieszanej z chlebem,
Lecz jakże mi zapomnieć, że w młodzieńcze lata
Wiersz pisany po polsku był sumieniem świata?
Chociaż wiem, że te rymy w zapomnieniu zginą:
Lecz miejsce dla nich w sercu zachowam sekretne,
Bo jakże mi utracić rzecz jedną jedyną,
Wszystko, co w życiu miałem czyste i szlachetne?
Bo cóż by warte były bunty i cierpienia,
Gdyby kiedyś w godzinę zdobytej wolności
Nie miały się przerodzić w cierpień zrozumienie
I gdyby przyrodzony głód sprawiedliwości
Stawał się tylko narzędziem, a celem
Było zdobycie władzy pośród możnych świata,
Gdyby się lud gnębiony stawał gnębicielem
I w dłoń przebitą gwoździem chwytał miecz Piłata?
Warszawo, wierszy moich młodzieńczych stolico
Próżno wabią mnie czary zamorskich ogrodów:
Do końca już, do końca przejdę tą ulicą,
Po której chodził ojciec mój, kiedy był młody.
Jak jeden z tych przechodniów, co giną za rogiem.
Przejdę i minę, może nie znany nikomu,
Lecz serce me zostanie jak kwiaty pod progiem
Rodzinnego, a przecież zamkniętego domu.
Antoni Słonimski
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słonimski Antoni. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słonimski Antoni. Pokaż wszystkie posty
28 lutego 2013
15 grudnia 2012
dzikie wino. . .
Dzikie wino obrasta okien moich story,
Co rano szare niebo znowu się powtarza,
Cicho jest i spokojnie, jak się czasem zdarza,
Gdy w mieszkaniu ktoś leży uprzykrzenie chory.
Wdzięczą się do mnie ranki, noce i wieczory,
Krwią zachodu mnie niebo złociste obdarza,
Co się w rosę pocieszeń i we mgłę przetwarza,
Kiedy znów jestem cierpieć i znów szaleć skory.
Jesteś mi, o Naturo, jak kochanka owa,
Co mnie słodyczą oczu zwiodła i ust czarem,
A potem mnie poiła współczucia nektarem,
Na rozedrgane usta kładąc zimne słowa.
Czymże jest, o Naturo, twych pocieszeń mowa
Wobec żądz, które budzisz twym mrocznym obszarem.
Antoni Słonimski
Co rano szare niebo znowu się powtarza,
Cicho jest i spokojnie, jak się czasem zdarza,
Gdy w mieszkaniu ktoś leży uprzykrzenie chory.
Wdzięczą się do mnie ranki, noce i wieczory,
Krwią zachodu mnie niebo złociste obdarza,
Co się w rosę pocieszeń i we mgłę przetwarza,
Kiedy znów jestem cierpieć i znów szaleć skory.
Jesteś mi, o Naturo, jak kochanka owa,
Co mnie słodyczą oczu zwiodła i ust czarem,
A potem mnie poiła współczucia nektarem,
Na rozedrgane usta kładąc zimne słowa.
Czymże jest, o Naturo, twych pocieszeń mowa
Wobec żądz, które budzisz twym mrocznym obszarem.
Antoni Słonimski
29 października 2012
niepogodzony. . .
Szybko cofnięta taśma dyktafonu
Słów naszych szyk umowny rzuca w nieistnienie,
W galopujący bełkot. Gdy patrzę na smugę
Świateł i cieni nie widząc ekranu,
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Czy zdołam znaleźć jeden punkt, z którego
Można by obraz i dźwięk chwycić pełny?
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Szukam twych oczu i ciepła twej ręki,
Aby cię chwycić. Wydrzeć ze wspomnienia
Na moją stronę. Jeszcze stronę moją.
Nie było między nami żadnej tajemnicy,
A teraz próżno wzywam cię wśród nocy,
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Choćbym zdołał pochwycić wszystkie pozaziemskie
Fale, obrazy, słowa, melodie i znaki,
Co przenikają mury jak duch Króla-Ojca,
Prostodusznym Bernardo będę, nie Hamletem,
Który umiał odczytać wezwanie za świata.
Cóż odnajdziemy zawieszeni w środku,
Pomiędzy mikro- a makrokosmosem,
Zbrojni w trzy zmysły w klatce trzech wymiarów?
Niepogodzeni z bezsensem istnienia,
Z krzywdą i zdradą, lękiem i cierpieniem,
Duchom podobni, dzwoniąc łańcuchami,
Przenikamy przez mury nowych Elsinorów,
Aby zbrodnie prawdziwym nazywać imieniem,
Straszyć warty królewskie i przemijać cieniem.
Antoni Słonimski
Słów naszych szyk umowny rzuca w nieistnienie,
W galopujący bełkot. Gdy patrzę na smugę
Świateł i cieni nie widząc ekranu,
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Czy zdołam znaleźć jeden punkt, z którego
Można by obraz i dźwięk chwycić pełny?
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Szukam twych oczu i ciepła twej ręki,
Aby cię chwycić. Wydrzeć ze wspomnienia
Na moją stronę. Jeszcze stronę moją.
Nie było między nami żadnej tajemnicy,
A teraz próżno wzywam cię wśród nocy,
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Choćbym zdołał pochwycić wszystkie pozaziemskie
Fale, obrazy, słowa, melodie i znaki,
Co przenikają mury jak duch Króla-Ojca,
Prostodusznym Bernardo będę, nie Hamletem,
Który umiał odczytać wezwanie za świata.
Cóż odnajdziemy zawieszeni w środku,
Pomiędzy mikro- a makrokosmosem,
Zbrojni w trzy zmysły w klatce trzech wymiarów?
Niepogodzeni z bezsensem istnienia,
Z krzywdą i zdradą, lękiem i cierpieniem,
Duchom podobni, dzwoniąc łańcuchami,
Przenikamy przez mury nowych Elsinorów,
Aby zbrodnie prawdziwym nazywać imieniem,
Straszyć warty królewskie i przemijać cieniem.
Antoni Słonimski
Subskrybuj:
Posty (Atom)