Jan Potocki (fragment powieści Rękopis znaleziony w Saragossie, 1805)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Potocki Jan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Potocki Jan. Pokaż wszystkie posty
17 sierpnia 2016
okrucieństwo służy samej niewinności. . .
Istnieją bez wątpienia sytuacje, kiedy gwałt, powodując rozlew niewinnej
krwi, jest zbrodnią; ale istnieją też takie wypadki, w których okrucieństwo służy samej niewinności,
pozwalając się jej ujawnić w całym blasku.
słowo honoru. . .
Było w Benewencie dwóch ludzi bogatych i szanowanych; jeden z nich nazywał się hrabia Montalto, drugi zaś margrabia Serra. Montalto kazał zawołać mego ojca i przyrzekł mu pięćset cekinów za zamordowanie margrabiego. Ojciec zobowiązał się, prosił tylko o zwłokę, wiedział bowiem, że Serra pilnie się strzeże.
W dwa dni potem margrabia Serra kazał sprowadzać mego ojca do ustronnego miejsca i rzekł mu:
‐ Ta kiesa z pięciuset cekinami będzie twoja, kochany Zoto, jeżeli dasz mi słowo honoru, że
zamordujesz hrabiego Montalto.
Mój ojciec wziął kiesę i odparł:
‐ Mości margrabio, daję ci słowo honoru, że zamorduję hrabiego Montalto, ale muszę wyznać, że
wprzódy już obiecałem mu zabić ciebie.
‐ Spodziewam się, że tego nie uczynisz ‐ rześki margrabia śmiejąc się.
‐ Przebacz mi, mości margrabio ‐ przerwał mój ojciec z powagą ‐ zobowiązałem się i umowy
dotrzymam.
Margrabia odskoczył kilka kroków w tył i porwal się do szpady, ale ojciec dobył pistoletów zza pasa i roztrzaskał mu głowę. Następnie udał się do Montalta i oświadczył mu, że jego nieprzyjaciel już nie żyje. Hrabia uściskał go i wyliczył pięćset cekinów. Wtedy mój ojciec, nieco zmieszany, wyznał, że margrabia przed śmiercią dał mu za zamordowanie hrabiego pięćset cekinów. Montalto wynurzył swoją radość, że zdołał uprzedzić nieprzyjaciela.
‐ To się na nic nie przyda, panie hrabio ‐ przerwał ojciec ‐ gdyż przyrzekłem mu śmierć twoją pod
słowem honoru.
To mówiąc pchnął go sztyletem.(...)
W dwa dni potem margrabia Serra kazał sprowadzać mego ojca do ustronnego miejsca i rzekł mu:
‐ Ta kiesa z pięciuset cekinami będzie twoja, kochany Zoto, jeżeli dasz mi słowo honoru, że
zamordujesz hrabiego Montalto.
Mój ojciec wziął kiesę i odparł:
‐ Mości margrabio, daję ci słowo honoru, że zamorduję hrabiego Montalto, ale muszę wyznać, że
wprzódy już obiecałem mu zabić ciebie.
‐ Spodziewam się, że tego nie uczynisz ‐ rześki margrabia śmiejąc się.
‐ Przebacz mi, mości margrabio ‐ przerwał mój ojciec z powagą ‐ zobowiązałem się i umowy
dotrzymam.
Margrabia odskoczył kilka kroków w tył i porwal się do szpady, ale ojciec dobył pistoletów zza pasa i roztrzaskał mu głowę. Następnie udał się do Montalta i oświadczył mu, że jego nieprzyjaciel już nie żyje. Hrabia uściskał go i wyliczył pięćset cekinów. Wtedy mój ojciec, nieco zmieszany, wyznał, że margrabia przed śmiercią dał mu za zamordowanie hrabiego pięćset cekinów. Montalto wynurzył swoją radość, że zdołał uprzedzić nieprzyjaciela.
‐ To się na nic nie przyda, panie hrabio ‐ przerwał ojciec ‐ gdyż przyrzekłem mu śmierć twoją pod
słowem honoru.
To mówiąc pchnął go sztyletem.(...)
Jan Potocki (fragment powieści Rękopis znaleziony w Saragossie, 1805)
historia trivulcja z rawenny. . .
HISTORIA TRIVULCJA Z RAWENNY
Był raz przed laty we włoskim mieście, zwanym Rawenną, młodzieniec imieniem Trivulcjo,
przystojny, bogaty, ale przy tym nadzwyczaj zarozumiały. Dziewczęta raweńskie wyglądały oknami,
aby go ujrzeć przechodzącego, ale żadna nie mogła sprawić na nim wrażenia. Jeżeli zaś przypadkiem
która przypadła mu do smaku, milczał z obawy, że swym uczuciem uczyni jej zbyt wielki zaszczyt.
Nareszcie wdzięki młodej Niny dei Gieraci skruszyły jego pychę i Trivulcjo oświadczył jej swoją miłość.
Nina na to odpowiedziała, że wielce ją tym zaszczyca, ale że od dzieciństwa kocha swego kuzyna,
Tebalda dei Gieraci, i że zapewne do śmierci kochać go nie przestanie. Na tę niespodziewaną
odpowiedź Trivulcjo wyszedł, dając oznaki najzapalczywszej wściekłości.
W tydzień potem, a było to właśnie w niedzielę, gdy wszyscy mieszkańcy Rawenny dążyli do katedry
Świętego Piotra, Trivulcjo rozpoznał wśród tłumu Ninę, wspartą na ramieniu krewnego. Zawinął się w
płaszcz i pospieszył za nimi.
W kościele, gdzie nie wolno było twarzy płaszczem zakrywać, kochankowie mogli byli łatwo
spostrzec, że Trivulcjo ich ściga, ale tak dalece zajęci byli miłością, że nawet nie uważali na mszę, co,
prawdę mówiąc, wielkim jest grzechem.
Tymczasem Trivulcjo usiadł za nimi w ławce, słuchał ich rozmowy i podniecał w sobie zawziętość.
Natenczas ksiądz wstąpił na ambonę i rzekł:
‐ Mili bracia, ogłaszam wam zapowiedzi Tebalda i Niny dei Gieraci. Czy kto z was ma co przeciw
temu małżeństwu?
‐ Ja się sprzeciwiam! ‐ krzyknął Trivulcjo i w tej chwili zadał obojgu kochankom kilkanaście ciosów
sztyletem.
Chciano go przytrzymać, ale znowu wziął się do sztyletu, wymknął się z kościoła, następnie z miasta
i uciekł do Wenecji.
Trivulcjo był pyszny i zepsuty przez los, ale duszę miał tkliwą; zgryzoty sumienia zemściły się za
nieszczęśliwe ofiary. Tułał się od miasta do miasta i pędził życie w rozpaczy. Po kilku latach krewni
jego załagodzili całą sprawę i powrócił do Rawenny; ale nie był to już ten sam młodzieniec,
promieniejący szczęściem i dumny ze swojej urody. Zmienił się tak dalece, że własna mamka nie
mogła go poznać.
Zaraz pierwszego dnia po przybyciu Trivulcjo zapytał o grób Niny. Powiedziano mu, że razem z
kochankiem została pochowana w kościele Świętego Piotra, tuż obok miejsca, gdzie ich
zamordowano. Trivulcjo poszedł drżący do kościoła, upadł na grób i oblał go rzewnymi łzami. Pomimo
tej boleści, jakiej nieszczęśliwy zabójca doznał w tej chwili, łzy przecież ulżyły mu na sercu; dał więc
swoją kiesę zakrystianowi i otrzymał pozwolenie wchodzenia do kościoła, kiedy mu się tylko spodoba.
Odtąd przychodził każdego wieczora i zakrystian tak się do niego przyzwyczaił, że nie zwracał nań
najmniejszej uwagi.
Pewnego wieczoru Trivulcjo, przepędziwszy poprzednią noc bezsenną, zasnął na grobie, a gdy się
obudził, znalazł kościół już zamknięty; postanowił więc śmiało przepędzić noc w miejscu, które tak
zgadzało się z jego głębokim smutkiem. Słuchał, jak godziny biły jedna za drugą, i żałował tylko, że
każdy ostatni dźwięk nie jest ostatnią chwilą jego życia.
Nareszcie północ uderzyła. Otwarły się drzwi do zakrystii i Trivulcjo ujrzał zakrystiana, wchodzącego
z latarnią w jednej, z miotłą zaś w drugiej ręce. Nie był to jednak zwyczajny zakrystian, ale kościotrup;
miał wprawdzie nieco skóry na twarzy i coś na kształt zapadłych oczu, ale okrywająca go komża
pokazywała wyraźnie, że na kościach zupełnie nie było ciała.
Okropny zakrystian postawił latarnię na wielkim ołtarzu i pozapalał świece jak do nieszporów;
następnie zaczął zamiatać kościół i okurzać ławki, przeszedł nawet kilka razy obok Trivulcja, ale nie
zdawał się go spostrzegać. Nareszcie zbliżył się do drzwi zakrystii i jął dzwonić w sygnaturkę; na ten
dźwięk podniosły się grobowce, wyszli umarli, owinięci w całuny, i na posępną nutę zawiedli litanie.
Gdy tak przez jakiś czas już wyśpiewywali, jeden z umarłych, odziany w komżę i stułę, wstąpił na
ambonę i rzekł:
‐ Mili bracia, ogłaszam wam zapowiedzi Tebalda i Niny dei Gieraci. Przeklęty Trivulcjo, czy masz co
przeciw temu?
Był raz przed laty we włoskim mieście, zwanym Rawenną, młodzieniec imieniem Trivulcjo,
przystojny, bogaty, ale przy tym nadzwyczaj zarozumiały. Dziewczęta raweńskie wyglądały oknami,
aby go ujrzeć przechodzącego, ale żadna nie mogła sprawić na nim wrażenia. Jeżeli zaś przypadkiem
która przypadła mu do smaku, milczał z obawy, że swym uczuciem uczyni jej zbyt wielki zaszczyt.
Nareszcie wdzięki młodej Niny dei Gieraci skruszyły jego pychę i Trivulcjo oświadczył jej swoją miłość.
Nina na to odpowiedziała, że wielce ją tym zaszczyca, ale że od dzieciństwa kocha swego kuzyna,
Tebalda dei Gieraci, i że zapewne do śmierci kochać go nie przestanie. Na tę niespodziewaną
odpowiedź Trivulcjo wyszedł, dając oznaki najzapalczywszej wściekłości.
W tydzień potem, a było to właśnie w niedzielę, gdy wszyscy mieszkańcy Rawenny dążyli do katedry
Świętego Piotra, Trivulcjo rozpoznał wśród tłumu Ninę, wspartą na ramieniu krewnego. Zawinął się w
płaszcz i pospieszył za nimi.
W kościele, gdzie nie wolno było twarzy płaszczem zakrywać, kochankowie mogli byli łatwo
spostrzec, że Trivulcjo ich ściga, ale tak dalece zajęci byli miłością, że nawet nie uważali na mszę, co,
prawdę mówiąc, wielkim jest grzechem.
Tymczasem Trivulcjo usiadł za nimi w ławce, słuchał ich rozmowy i podniecał w sobie zawziętość.
Natenczas ksiądz wstąpił na ambonę i rzekł:
‐ Mili bracia, ogłaszam wam zapowiedzi Tebalda i Niny dei Gieraci. Czy kto z was ma co przeciw
temu małżeństwu?
‐ Ja się sprzeciwiam! ‐ krzyknął Trivulcjo i w tej chwili zadał obojgu kochankom kilkanaście ciosów
sztyletem.
Chciano go przytrzymać, ale znowu wziął się do sztyletu, wymknął się z kościoła, następnie z miasta
i uciekł do Wenecji.
Trivulcjo był pyszny i zepsuty przez los, ale duszę miał tkliwą; zgryzoty sumienia zemściły się za
nieszczęśliwe ofiary. Tułał się od miasta do miasta i pędził życie w rozpaczy. Po kilku latach krewni
jego załagodzili całą sprawę i powrócił do Rawenny; ale nie był to już ten sam młodzieniec,
promieniejący szczęściem i dumny ze swojej urody. Zmienił się tak dalece, że własna mamka nie
mogła go poznać.
Zaraz pierwszego dnia po przybyciu Trivulcjo zapytał o grób Niny. Powiedziano mu, że razem z
kochankiem została pochowana w kościele Świętego Piotra, tuż obok miejsca, gdzie ich
zamordowano. Trivulcjo poszedł drżący do kościoła, upadł na grób i oblał go rzewnymi łzami. Pomimo
tej boleści, jakiej nieszczęśliwy zabójca doznał w tej chwili, łzy przecież ulżyły mu na sercu; dał więc
swoją kiesę zakrystianowi i otrzymał pozwolenie wchodzenia do kościoła, kiedy mu się tylko spodoba.
Odtąd przychodził każdego wieczora i zakrystian tak się do niego przyzwyczaił, że nie zwracał nań
najmniejszej uwagi.
Pewnego wieczoru Trivulcjo, przepędziwszy poprzednią noc bezsenną, zasnął na grobie, a gdy się
obudził, znalazł kościół już zamknięty; postanowił więc śmiało przepędzić noc w miejscu, które tak
zgadzało się z jego głębokim smutkiem. Słuchał, jak godziny biły jedna za drugą, i żałował tylko, że
każdy ostatni dźwięk nie jest ostatnią chwilą jego życia.
Nareszcie północ uderzyła. Otwarły się drzwi do zakrystii i Trivulcjo ujrzał zakrystiana, wchodzącego
z latarnią w jednej, z miotłą zaś w drugiej ręce. Nie był to jednak zwyczajny zakrystian, ale kościotrup;
miał wprawdzie nieco skóry na twarzy i coś na kształt zapadłych oczu, ale okrywająca go komża
pokazywała wyraźnie, że na kościach zupełnie nie było ciała.
Okropny zakrystian postawił latarnię na wielkim ołtarzu i pozapalał świece jak do nieszporów;
następnie zaczął zamiatać kościół i okurzać ławki, przeszedł nawet kilka razy obok Trivulcja, ale nie
zdawał się go spostrzegać. Nareszcie zbliżył się do drzwi zakrystii i jął dzwonić w sygnaturkę; na ten
dźwięk podniosły się grobowce, wyszli umarli, owinięci w całuny, i na posępną nutę zawiedli litanie.
Gdy tak przez jakiś czas już wyśpiewywali, jeden z umarłych, odziany w komżę i stułę, wstąpił na
ambonę i rzekł:
‐ Mili bracia, ogłaszam wam zapowiedzi Tebalda i Niny dei Gieraci. Przeklęty Trivulcjo, czy masz co
przeciw temu?
Jan Potocki (fragment powieści Rękopis znaleziony w Saragossie, 1805)
Subskrybuj:
Posty (Atom)