30 kwietnia 2024

przedmioty nie powinny nas d o t y k a ć, bo są martwe ... jakby jakieś mdłości w rękach. . .

Nie jestem już wolny, nie mogę robić tego, co chcę. Przedmioty nie powinny nas d o t y k a ć, bo są martwe. Posługujemy się nimi, odstawiamy na miejsce, żyjemy pośród nich; są użyteczne i nic więcej. Ale mnie dotykają, to nie do zniesienia. Boję się wejść z nimi w kontakt, tak jakby były żywymi zwierzętami. Teraz już widzę; przypominam sobie lepiej, co poczułem kiedyś nad brzegiem morza, kiedy trzymałem ten kamień. Był to rodzaj łagodnego wstrętu. Jakież to nieprzyjemne! I to brało się z kamienia, tego jestem pewien, przechodziło z kamienia na moje ręce. Tak, właśnie to, na pewno to: jakby jakieś mdłości w rękach.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

prawdopodobieństwo znika razem z przyjaciółmi. . .

To prawda, że nikt już od dawna nie troszczy się o to, co robię. Żyjąc w samotności, zapomina się nawet, co to znaczy opowiadać: prawdopodobieństwo znika razem z przyjaciółmi. Pozwalamy ginąć wydarzeniom; nagle wychyną jacyś ludzie, coś mówią i znikają, grążą się w historiach, które nie trzymają się kupy: ładny byłby ze mnie świadek. Ale za to rzeczy nieprawdopodobne, wszystko, w co nie mogliby uwierzyć w kawiarni, to nie ucieka.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

oni także, żeby móc istnieć, muszą zebrać się razem. ja żyję sam, zupełnie sam. . .

Siedzi jeszcze ze dwudziestu klientów, samotnych, małych inżynierków, urzędników. Zjadają szybko domowe obiady w swoich, jak je nazywają, garkuchniach, a ponieważ potrzeba im nieco luksusu, przychodzą po obiedzie tutaj, piją kawę i grają w pokera; trochę hałasują, jest to niewyraźny hałas, który mi nie przeszkadza. Oni także, żeby móc istnieć, muszą zebrać się razem. Ja żyję sam, zupełnie sam. Nigdy z nikim nie rozmawiam; nic nie otrzymuję, nic nie daję.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

czy jeszcze raz będę musiał gdzieś pójść, wszystko zostawić poza sobą. . .

    „Dziękuję panu, ale mam chyba dość tych podróży: muszę już wracać do Francji.”

    Nazajutrz znalazłem się na okręcie płynącym do Marsylii. Jeśli się nie mylę, jeśli gromadzące się znaki są zapowiedzią nowego wstrząsu w moim życiu, no to jest się czego lękać. Co nie znaczy, że moje życie jest bogate czy pełne, czy drogocenne. Boję się jednak tego, co ma nadejść, zawładnąć mną — i pociągnąć, dokąd? Czy jeszcze raz będę musiał gdzieś pójść, wszystko zostawić poza sobą, badania, książkę? Czy znów, za kilka miesięcy, za kilka lat, mam się obudzić, zmordowany, rozczarowany, pośród nowych ruin? Chciałbym rozeznać się w sobie, póki nie będzie za późno.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

zmiana abstrakcyjna, nigdzie nie umiejscowiona. . .

    Puściłem ją natychmiast i ręka miękko opadła.
    Na ulicach także rozlegają się nieraz jakieś podejrzane hałasy. 
    A więc podczas ostatnich tygodni zaszła zmiana. Ale gdzie? Jest to zmiana abstrakcyjna, nigdzie nie umiejscowiona. Czy to ja się zmieniłem? Jeśli nie ja, to w takim razie ten pokój, to miasto, ten świat; trzeba wybrać.

    Myślę, że to ja się zmieniłem: najprostsze rozwiązanie. Ale najbardziej nieprzyjemne. Muszę w końcu przyznać, że to ja jestem podmiotem tych nagłych przemian. Właściwie to bardzo rzadko się zastanawiam; tak więc masa małych przemian zbiera się we mnie uchodząc mojej uwagi, a potem pewnego dnia zachodzi prawdziwa rewolucja.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)