Wisława Szymborska
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szymborska Wisława. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szymborska Wisława. Pokaż wszystkie posty
22 marca 2015
ludzie głupieją. . .
Ktoś powiedział, że ludzie głupieją hurtowo i mądrzeją detalicznie. Dlatego kochamy i popieramy przypadki detaliczne.
30 listopada 2014
sen starego żółwia. . .
Śni się żółwiowi listek sałaty,
a koło listka – sam Cesarz, znienacka,
zaistniał żywy jak przed stu laty.
Żółw nawet nie wie, jaka to sensacja.
Cesarz zaistniał co prawda nie cały,
w czarnych trzewikach przegląda się słońce,
wyżej dwie łydki, zgrabne dość, w pończochach białych.
Żółw nawet nie wie, że to wstrząsające.
Dwie nogi na przystanku z Austerlitz do Jeny,
a w górze mgła, skąd śmiechu słychać terkot.
Możecie wątpić w prawdziwość tej sceny
i czy cesarski ten trzewik z klamerką.
Trudno osobę poznać po fragmentach:
po stopie prawej albo stopie lewej.
Żółw niezbyt wiele z dzieciństwa pamięta
i kogo wyśnił – nie wie.
Cesarz nie cesarz. Czy przez to się zmienia
fenomen snu żółwiego? Ktoś, postać nieznana,
potrafi urwać się na chwilkę z zatracenia
i światem się przemyka! Od pięt po kolana.
Wisława Szymborska (z tomu Wielka liczba, 1976)
a koło listka – sam Cesarz, znienacka,
zaistniał żywy jak przed stu laty.
Żółw nawet nie wie, jaka to sensacja.
Cesarz zaistniał co prawda nie cały,
w czarnych trzewikach przegląda się słońce,
wyżej dwie łydki, zgrabne dość, w pończochach białych.
Żółw nawet nie wie, że to wstrząsające.
Dwie nogi na przystanku z Austerlitz do Jeny,
a w górze mgła, skąd śmiechu słychać terkot.
Możecie wątpić w prawdziwość tej sceny
i czy cesarski ten trzewik z klamerką.
Trudno osobę poznać po fragmentach:
po stopie prawej albo stopie lewej.
Żółw niezbyt wiele z dzieciństwa pamięta
i kogo wyśnił – nie wie.
Cesarz nie cesarz. Czy przez to się zmienia
fenomen snu żółwiego? Ktoś, postać nieznana,
potrafi urwać się na chwilkę z zatracenia
i światem się przemyka! Od pięt po kolana.
Wisława Szymborska (z tomu Wielka liczba, 1976)
26 listopada 2014
nienawiść. . .
Spójrzcie, jak wciąż sprawna,
Jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.
Nie jest jak inne uczucia.
Starsza i młodsza od nich równocześnie.
Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia.
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.
Religia nie religia -
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać do biegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem już pędzi sama.
Nienawiść. Nienawiść.
Twarz jej wykrzywia grymas
ekstazy miłosnej.
Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
może liczyć na tłumy?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Porywa tylko ona, która swoje wie.
Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ile dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.
Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piętno.
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.
Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.
Jest mistrzynią kontrastu
między łoskotem a ciszą,
między czerwoną krwią a białym śniegiem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawioną ofiarą.
Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość
- ona jedna.
Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
Jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.
Nie jest jak inne uczucia.
Starsza i młodsza od nich równocześnie.
Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia.
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.
Religia nie religia -
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać do biegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem już pędzi sama.
Nienawiść. Nienawiść.
Twarz jej wykrzywia grymas
ekstazy miłosnej.
Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
może liczyć na tłumy?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Porywa tylko ona, która swoje wie.
Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ile dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.
Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piętno.
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.
Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.
Jest mistrzynią kontrastu
między łoskotem a ciszą,
między czerwoną krwią a białym śniegiem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawioną ofiarą.
Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość
- ona jedna.
Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
15 października 2014
pamięć o styczniu. . .
Cóż, zabijmy sobie świat deskami,
taka rada na zimę i wiatr.
Jest w ziejącym od wybuchu oknie
umocowany tylko promyk szkła.
Dmuchać szkoda w niechętny ognień,
do komina posypał się gruz.
To na chwilę: zapałki i drzewo.
To na zawsze: niebo w pęku łun.
Będzie noc ani oka zmrużyć.
Zastygamy w czekaniu na słuch.
Od ciężaru - ulicą - taborów
dzwoni szyba na wolność. Że już.
Ustom naszym dalekie są słowa.
Oczom nowe przydano miasto:
- wyrojone nad tłumem sztandary,
rumowiska, spazmatyczne żelastwo.
W śniegu żłobią kopyta i koła.
To odpowiedź na wczorajszy lament.
Odwilż serca (ojczyzna ojczyzna).
Rozkurcz pięści zarosłej w kamień.
Krew na murze - ręką ogrzać - zatętni.
Pochylonym nad jej chwałą - troska.
Świat i czoła w ciszy dźwigamy:
- jakim życiem chwili tej sprostać.
Wisława Szymborska (ze zbioru Czarna piosenka, 2014)
taka rada na zimę i wiatr.
Jest w ziejącym od wybuchu oknie
umocowany tylko promyk szkła.
Dmuchać szkoda w niechętny ognień,
do komina posypał się gruz.
To na chwilę: zapałki i drzewo.
To na zawsze: niebo w pęku łun.
Będzie noc ani oka zmrużyć.
Zastygamy w czekaniu na słuch.
Od ciężaru - ulicą - taborów
dzwoni szyba na wolność. Że już.
Ustom naszym dalekie są słowa.
Oczom nowe przydano miasto:
- wyrojone nad tłumem sztandary,
rumowiska, spazmatyczne żelastwo.
W śniegu żłobią kopyta i koła.
To odpowiedź na wczorajszy lament.
Odwilż serca (ojczyzna ojczyzna).
Rozkurcz pięści zarosłej w kamień.
Krew na murze - ręką ogrzać - zatętni.
Pochylonym nad jej chwałą - troska.
Świat i czoła w ciszy dźwigamy:
- jakim życiem chwili tej sprostać.
Wisława Szymborska (ze zbioru Czarna piosenka, 2014)
10 października 2014
szukam słowa. . .
Chcę określić ich jednym wyrazem
jacy - ?
Biorę słowa potoczne, ze słowników kradnę,
mierzę, ważę i badam –
Żadne
nie odpowiada.
Każde najodważniejsze – tchórzliwe,
każde najpogardliwsze – jeszcze święte.
Każde najokrutniejsze – nazbyt litościwe,
najbardziej nienawistne – za mało zawzięte.
To słowo musi być jak wulkan,
niech bije, rwie i strąca,
jak straszliwy gniew Boga,
jak nienawiść wrząca.
Chcę, niech jedno to słowo
krwią będzie nasycone,
niechaj jak mury kaźni
pomieści w sobie każdą mogiłę zbiorową.
Niech opisze ściślej i wyraźniej
kim byli oni – wszystko co się działo.
Bo to co słyszę,
bo to co się pisze –
to jest za mało.
Za mało.
Bezsilna nasza mowa,
jej dźwięki nagie – ubogie.
Szukam wysiłkiem myśli,
szukam tego słowa –
ale znaleźć nie mogę.
Nie mogę.
Wisława Szymborska (ze zbioru Czarna piosenka, 2014)
jacy - ?
Biorę słowa potoczne, ze słowników kradnę,
mierzę, ważę i badam –
Żadne
nie odpowiada.
Każde najodważniejsze – tchórzliwe,
każde najpogardliwsze – jeszcze święte.
Każde najokrutniejsze – nazbyt litościwe,
najbardziej nienawistne – za mało zawzięte.
To słowo musi być jak wulkan,
niech bije, rwie i strąca,
jak straszliwy gniew Boga,
jak nienawiść wrząca.
Chcę, niech jedno to słowo
krwią będzie nasycone,
niechaj jak mury kaźni
pomieści w sobie każdą mogiłę zbiorową.
Niech opisze ściślej i wyraźniej
kim byli oni – wszystko co się działo.
Bo to co słyszę,
bo to co się pisze –
to jest za mało.
Za mało.
Bezsilna nasza mowa,
jej dźwięki nagie – ubogie.
Szukam wysiłkiem myśli,
szukam tego słowa –
ale znaleźć nie mogę.
Nie mogę.
Wisława Szymborska (ze zbioru Czarna piosenka, 2014)
19 kwietnia 2014
widok z ziarnkiem piasku. . .
Zwiemy je ziarnkiem piasku.
A ono siebie ani ziarnkiem, ani piasku.
Obywa się bez nazwy
ogólnej, szczególnej,
przelotnej, trwałej,
mylnej czy właściwej.
Na nic mu nasze spojrzenie, dotknięcie.
Nie czuje się ujrzane i dotknięte.
A to, że spadło na parapet okna,
to tylko nasza, nie jego przygoda.
Dla niego to to samo, co spaść na cokolwiek,
bez pewności, czy spadło już,
czy spada jeszcze.
Z okna jest piękny widok na jezioro,
ale ten widok sam siebie nie widzi.
Bezbarwnie i bezkształtnie,
bezgłośnie, bezwonnie
i bezboleśnie jest mu na tym świecie.
Bezdennie dnu jeziora
i bezbrzeżnie brzegom.
Nie pojedynczo ani mnogo falom,
co szumią głuche na swój własny szum
wokół nie małych, nie dużych kamieni.
A wszystko to pod niebem z natury bezniebnym,
w którym zachodzi słońce nie zachodząc wcale
i kryje się nie kryjąc za bezwiedną chmurą.
Targa nią wiatr bez żadnych innych powodów,
jak tylko ten, że wieje.
Mija jedna sekunda.
Druga sekunda.
Trzecia sekunda.
Ale to tylko nasze trzy sekundy.
Czas przebiegł jak posłaniec z pilną wiadomością.
Ale to tylko nasze porównanie.
Zmyślona postać, wmówiony jej pośpiech,
a wiadomość nieludzka.
Wisława Szymborska (z tomu Ludzie na moście, 1986)
A ono siebie ani ziarnkiem, ani piasku.
Obywa się bez nazwy
ogólnej, szczególnej,
przelotnej, trwałej,
mylnej czy właściwej.
Na nic mu nasze spojrzenie, dotknięcie.
Nie czuje się ujrzane i dotknięte.
A to, że spadło na parapet okna,
to tylko nasza, nie jego przygoda.
Dla niego to to samo, co spaść na cokolwiek,
bez pewności, czy spadło już,
czy spada jeszcze.
Z okna jest piękny widok na jezioro,
ale ten widok sam siebie nie widzi.
Bezbarwnie i bezkształtnie,
bezgłośnie, bezwonnie
i bezboleśnie jest mu na tym świecie.
Bezdennie dnu jeziora
i bezbrzeżnie brzegom.
Nie pojedynczo ani mnogo falom,
co szumią głuche na swój własny szum
wokół nie małych, nie dużych kamieni.
A wszystko to pod niebem z natury bezniebnym,
w którym zachodzi słońce nie zachodząc wcale
i kryje się nie kryjąc za bezwiedną chmurą.
Targa nią wiatr bez żadnych innych powodów,
jak tylko ten, że wieje.
Mija jedna sekunda.
Druga sekunda.
Trzecia sekunda.
Ale to tylko nasze trzy sekundy.
Czas przebiegł jak posłaniec z pilną wiadomością.
Ale to tylko nasze porównanie.
Zmyślona postać, wmówiony jej pośpiech,
a wiadomość nieludzka.
Wisława Szymborska (z tomu Ludzie na moście, 1986)
04 lutego 2014
wiersz ku czci. . .
Był sobie raz. Wymyślił zero.
W kraju niepewnym. Pod gwiazdą
dziś może ciemną. Pomiędzy datami,
na które któż przysięgnie. Bez imienia
nawet spornego. Nie pozostawiając
poniżej swego zera żadnej myśli złotej
o życiu, które jest jak. Ani legendy,
że dnia pewnego do zerwanej róży
zero dopisał i związał ją w bukiet.
Że kiedy miał umierać, odjechał w pustynię
na stugarbnym wielbłądzie. Że zasnął
w cieniu palmy pierwszeństwa. Że się zbudzi,
kiedy już wszystko będzie przeliczone
aż do ziarenka piasku. Cóż za człowiek.
Szczeliną między faktem a zmyśleniem
uszedł naszej uwagi. Odporny
na każdy los. Strąca za siebie
każdą, jaką mu daję, postać.
Cisza zrosła się nad nim, bez blizny po głosie.
Nieobecność przybrała wygląd horyzontu.
Zero pisze się samo.
Wisława Szymborska (z tomu Sól, 1962)
W kraju niepewnym. Pod gwiazdą
dziś może ciemną. Pomiędzy datami,
na które któż przysięgnie. Bez imienia
nawet spornego. Nie pozostawiając
poniżej swego zera żadnej myśli złotej
o życiu, które jest jak. Ani legendy,
że dnia pewnego do zerwanej róży
zero dopisał i związał ją w bukiet.
Że kiedy miał umierać, odjechał w pustynię
na stugarbnym wielbłądzie. Że zasnął
w cieniu palmy pierwszeństwa. Że się zbudzi,
kiedy już wszystko będzie przeliczone
aż do ziarenka piasku. Cóż za człowiek.
Szczeliną między faktem a zmyśleniem
uszedł naszej uwagi. Odporny
na każdy los. Strąca za siebie
każdą, jaką mu daję, postać.
Cisza zrosła się nad nim, bez blizny po głosie.
Nieobecność przybrała wygląd horyzontu.
Zero pisze się samo.
Wisława Szymborska (z tomu Sól, 1962)
01 lutego 2014
może to wszystko. . .
Może to wszystko
dzieje się w labolatorium?
Pod jedną lampą w dzień
i miliardami w nocy?
Może jesteśmy pokolenia próbne?
Przesypywani z naczynia w naczynie,
potrząsani w retortach,
obserwowani czymś więcej niż okiem,
każdy z osobna
brany na koniec w szczypczyki?
Może inaczej:
żadnych interwencji?
Zmiany zachodzą same
zgodnie z planem?
Igła wykresu rysuje pomału
przewidziane zygzaki?
Może jak dotąd nic w nas ciekawego?
Monitory kontrolne włączane są rzadko?
Tylko gdy wojna i to raczej duża.
niektóre wzloty ponad grudkę Ziemi.
czy pokaźne wędróki z punktu A do B?
Może przeciwnie:
gustują tam wyłącznie w epizodach?
Oto mała dziewczynka na wielkim ekranie
przyszywa sobie guzik do rękawa.
Czujniki pogwizdują,
personel się zbiega.
Ach cóż to za istotka
z bijącym w środku serduszkiem!
Jaka wdzięczna powaga
w przewlekaniu nitki!
Ktoś woła w uniesieniu:
Zawiadomić Szefa,
niech przyjdzie i sam popatrzy!
Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
dzieje się w labolatorium?
Pod jedną lampą w dzień
i miliardami w nocy?
Może jesteśmy pokolenia próbne?
Przesypywani z naczynia w naczynie,
potrząsani w retortach,
obserwowani czymś więcej niż okiem,
każdy z osobna
brany na koniec w szczypczyki?
Może inaczej:
żadnych interwencji?
Zmiany zachodzą same
zgodnie z planem?
Igła wykresu rysuje pomału
przewidziane zygzaki?
Może jak dotąd nic w nas ciekawego?
Monitory kontrolne włączane są rzadko?
Tylko gdy wojna i to raczej duża.
niektóre wzloty ponad grudkę Ziemi.
czy pokaźne wędróki z punktu A do B?
Może przeciwnie:
gustują tam wyłącznie w epizodach?
Oto mała dziewczynka na wielkim ekranie
przyszywa sobie guzik do rękawa.
Czujniki pogwizdują,
personel się zbiega.
Ach cóż to za istotka
z bijącym w środku serduszkiem!
Jaka wdzięczna powaga
w przewlekaniu nitki!
Ktoś woła w uniesieniu:
Zawiadomić Szefa,
niech przyjdzie i sam popatrzy!
Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
21 września 2013
kołysanka. . .
Dobranoc -
pchły na noc.
Karaluchy pod poduchy,
a na kocu dwie ropuchy!
Osy, kleszcze i komary
plus szczypawka z każdej szpary,
a do tego jeszcze grona
pochód mrówek faraona.
Kuny, żeby żyć po cichu,
tłuką się po całym strychu.
A upiorna jakaś dusza
stuka, puka, klamką rusza
oraz puma na tarasie
(ta, o której było w prasie)
czyha, żeby Cię zjeść.
Na tym koniec, kropka, cześć,
bo z litości wierszyk ten
nie opisze dalszych scen.
pchły na noc.
Karaluchy pod poduchy,
a na kocu dwie ropuchy!
Osy, kleszcze i komary
plus szczypawka z każdej szpary,
a do tego jeszcze grona
pochód mrówek faraona.
Kuny, żeby żyć po cichu,
tłuką się po całym strychu.
A upiorna jakaś dusza
stuka, puka, klamką rusza
oraz puma na tarasie
(ta, o której było w prasie)
czyha, żeby Cię zjeść.
Na tym koniec, kropka, cześć,
bo z litości wierszyk ten
nie opisze dalszych scen.
Wisława Szymborska (ze zbioru Błysk Rewolwru, 2013)
02 lipca 2013
wielkie to szczęście. . .
Wielkie to szczęście
nie wiedzieć dokładnie
na jakim świecie się żyje.
Trzeba by było
istnieć bardzo długo,
stanowczo dłużej
niż istnieje on.
Choćby dla porównania
poznać inne światy.
Unieść się ponad ciało
które niczego tak dobrze nie umie,
jak ograniczać
i stwarzać trudności.
Dla dobra badań,
jasności obrazu
i ostatecznych wniosków
wzbić się ponad czas,
w którym to wszystko pędzi i wiruje.
Z tej perspektywy
żegnajcie na zawsze
szczegóły i epizody.
Liczenie dni tygodnia,
musiałoby się wydać
czynnością bez sensu,
wrzucenie listu do skrzynki
wybrykiem głupiej młodości
napis "Nie deptać trawy"
napisem szalonym.
Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
nie wiedzieć dokładnie
na jakim świecie się żyje.
Trzeba by było
istnieć bardzo długo,
stanowczo dłużej
niż istnieje on.
Choćby dla porównania
poznać inne światy.
Unieść się ponad ciało
które niczego tak dobrze nie umie,
jak ograniczać
i stwarzać trudności.
Dla dobra badań,
jasności obrazu
i ostatecznych wniosków
wzbić się ponad czas,
w którym to wszystko pędzi i wiruje.
Z tej perspektywy
żegnajcie na zawsze
szczegóły i epizody.
Liczenie dni tygodnia,
musiałoby się wydać
czynnością bez sensu,
wrzucenie listu do skrzynki
wybrykiem głupiej młodości
napis "Nie deptać trawy"
napisem szalonym.
Wisława Szymborska (z tomu Koniec i początek, 1993)
01 lipca 2013
meblościanka. . .
Mieliśmy twarze blade,
piliśmy oranżadę,
siorbiąc ją pomału,
żeby nie dostać szału.
Nie było pogadanki
w zaciszu meblościanki,
obiecanek cacanek,
zaciąganych firanek.
Mieliśmy ręce chłodne
i buty niewygodne,
a skrzydła nam obrzynał tępy losu puginał.
I tak się to odbyło:
kres,
koniec,
kropka,
finał.
Wisława Szymborska (ze zbioru Błysk rewolwru, 2013)
piliśmy oranżadę,
siorbiąc ją pomału,
żeby nie dostać szału.
Nie było pogadanki
w zaciszu meblościanki,
obiecanek cacanek,
zaciąganych firanek.
Mieliśmy ręce chłodne
i buty niewygodne,
a skrzydła nam obrzynał tępy losu puginał.
I tak się to odbyło:
kres,
koniec,
kropka,
finał.
Wisława Szymborska (ze zbioru Błysk rewolwru, 2013)
29 czerwca 2013
mozaika bizantyjska. . .
- Małżonko Teotropio.
- Małżonku Teodendronie.
- O jakżeś piękna, wąskolica moja.
- O jakżeś urodziwy, sinousty mój.
- Wdzięcznieś znikoma
pod szatą jak dzwon,
którą zdejmować
hałas na całe cesarstwo.
- Wybornieś umartwiony,
mężu mój i panie,
wzajemny cieniu cienia mego.
- Upodobałem sobie
w dłoniach pani mej,
jako w suchych palemkach
do opończy wpiętych.
- Aliści wznieść je chciała do nieba
i błagać dla synaczka naszego litości,
iż nie jest jako my, Teodendronie.
- Wszelki duch, Teotropio.
Jakiż by miał być
spłodzon w godziwym
dostojeństwie naszym?
- Wyznamć, a ty posłuchaj.
Grzeszniczka zrodziłam.
Naguśki jak prosiątko,
a tłusty a żwawy,
cały w fałdkach przegubkach
przytoczył się nam.
- Pyzaty-li?
- Pyzaty.
- żarłoczny-li?
- żarłoczny.
- Krew-li z mlekiem?
- Tyś rzekł.
- Co na to archimandryta,
mąż przenikliwej gnozy?
Co na to eremitki,
szkielecice święte? Jakoż im diablęcego
rozwinąć z jedwabi?
- Wszelako w bożej mocy
cud metamorfozy.
Widząc tedy szpetotę
dziecięcia onego,
nie zakrzykniesz,
a licha za wcześnie nie zbudzisz?
- Bliźniętamiśmy w zgrozie.
Prowadź, Teotropio.
Wisława Szymborska (z tomu Sto pociech, 1967)
- Małżonku Teodendronie.
- O jakżeś piękna, wąskolica moja.
- O jakżeś urodziwy, sinousty mój.
- Wdzięcznieś znikoma
pod szatą jak dzwon,
którą zdejmować
hałas na całe cesarstwo.
- Wybornieś umartwiony,
mężu mój i panie,
wzajemny cieniu cienia mego.
- Upodobałem sobie
w dłoniach pani mej,
jako w suchych palemkach
do opończy wpiętych.
- Aliści wznieść je chciała do nieba
i błagać dla synaczka naszego litości,
iż nie jest jako my, Teodendronie.
- Wszelki duch, Teotropio.
Jakiż by miał być
spłodzon w godziwym
dostojeństwie naszym?
- Wyznamć, a ty posłuchaj.
Grzeszniczka zrodziłam.
Naguśki jak prosiątko,
a tłusty a żwawy,
cały w fałdkach przegubkach
przytoczył się nam.
- Pyzaty-li?
- Pyzaty.
- żarłoczny-li?
- żarłoczny.
- Krew-li z mlekiem?
- Tyś rzekł.
- Co na to archimandryta,
mąż przenikliwej gnozy?
Co na to eremitki,
szkielecice święte? Jakoż im diablęcego
rozwinąć z jedwabi?
- Wszelako w bożej mocy
cud metamorfozy.
Widząc tedy szpetotę
dziecięcia onego,
nie zakrzykniesz,
a licha za wcześnie nie zbudzisz?
- Bliźniętamiśmy w zgrozie.
Prowadź, Teotropio.
Wisława Szymborska (z tomu Sto pociech, 1967)
08 czerwca 2013
żywy. . .
Już tylko obejmujemy.
Obejmujemy żywego.
Susem już tylko serca
umiejąc go dopaść.
Ku zgorszeniu pajęczycy,
krewnej naszej po kądzieli,
on nie zostanie pożarty.
Pozwalamy jego głowie,
od wieków ułaskawionej,
spocząć na naszym ramieniu.
Z tysiąca bardzo splątanych powodów
mamy w zwyczaju
słuchać jak oddycha.
Wygwizdane z misterium.
Rozbrojone ze zbroi.
Wydziedziczone z żeńskiej grozy.
Czasem tylko paznokcie
błysną, drasną, zgasną.
Czy wiedzą,
czy choć mogą się domyslić,
jakiej fortuny są ostatnim srebrem?
On już zapomniał uciekać przed nami.
Nie zna, co to na karku
wielooki strach.
Wygląda,
jakby ledwie zdołał się urodzić.
Cały z nas.
Cały nasz.
Z błagalnym cieniem rzęsy
na policzku.
Z rzewnym strumykiem potu
między łopatkami.
Taki nam teraz jest
i taki zaśnie.
Ufny.
W uścisku przedawnionej śmierci.
Wisława Szymborska (z tomu Sto pociech, 1967)
Obejmujemy żywego.
Susem już tylko serca
umiejąc go dopaść.
Ku zgorszeniu pajęczycy,
krewnej naszej po kądzieli,
on nie zostanie pożarty.
Pozwalamy jego głowie,
od wieków ułaskawionej,
spocząć na naszym ramieniu.
Z tysiąca bardzo splątanych powodów
mamy w zwyczaju
słuchać jak oddycha.
Wygwizdane z misterium.
Rozbrojone ze zbroi.
Wydziedziczone z żeńskiej grozy.
Czasem tylko paznokcie
błysną, drasną, zgasną.
Czy wiedzą,
czy choć mogą się domyslić,
jakiej fortuny są ostatnim srebrem?
On już zapomniał uciekać przed nami.
Nie zna, co to na karku
wielooki strach.
Wygląda,
jakby ledwie zdołał się urodzić.
Cały z nas.
Cały nasz.
Z błagalnym cieniem rzęsy
na policzku.
Z rzewnym strumykiem potu
między łopatkami.
Taki nam teraz jest
i taki zaśnie.
Ufny.
W uścisku przedawnionej śmierci.
Wisława Szymborska (z tomu Sto pociech, 1967)
06 czerwca 2013
tomasz mann. . .
Drogie syreny, tak musiało być,
kochane fauny, wielmożne anioły,
ewolucja stanowczo wyparła się was.
Nie brak jej wyobraźni, ale wy i wasze
płetwy z głębi dewonu, a piersi z aluwium,
wasze dłonie palczaste, a u nóg kopytka,
te ramiona nie zamiast, ale oprócz skrzydeł,
te wasze, strach pomyśleć, szkieletki - dwutworki
nie w porę ogoniaste, rogate z przekory
albo na gapę ptasie, te zlepki, te zrostki,
te składanki - cacanki, te dystychy
rymujące człowieka z czaplą tak kunsztownie,
że fruwa i nieśmiertelny jest, i wszystko wie
- przyznacie chyba same, że byłby to żart
i nadmiar wiekuisty, i kłopoty,
których przyroda mieć nie chce i nie ma.
Dobrze, że choć pozwala pewnej rybie latać
z wyzywającą wprawą. Każdy taki wzlot
to pociecha w regule, to ułaskawienie
z powszechnej konieczności, dar
hojniejszy, niż potrzeba, żeby świat był światem.
Dobrze, że choć dopuszcza do scen tak zbytkownych,
jak dziobak mlekiem karmiący pisklęta.
Mogłaby się sprzeciwić - i któż by z nas odkrył,
że jest obrabowany?
A najlepsze to,
że przeoczyła moment, kiedy pojawił się ssak
z cudownie upierzoną watermanem ręką.
Wisława Szymborska (z tomu Sto pociech, 1967)
kochane fauny, wielmożne anioły,
ewolucja stanowczo wyparła się was.
Nie brak jej wyobraźni, ale wy i wasze
płetwy z głębi dewonu, a piersi z aluwium,
wasze dłonie palczaste, a u nóg kopytka,
te ramiona nie zamiast, ale oprócz skrzydeł,
te wasze, strach pomyśleć, szkieletki - dwutworki
nie w porę ogoniaste, rogate z przekory
albo na gapę ptasie, te zlepki, te zrostki,
te składanki - cacanki, te dystychy
rymujące człowieka z czaplą tak kunsztownie,
że fruwa i nieśmiertelny jest, i wszystko wie
- przyznacie chyba same, że byłby to żart
i nadmiar wiekuisty, i kłopoty,
których przyroda mieć nie chce i nie ma.
Dobrze, że choć pozwala pewnej rybie latać
z wyzywającą wprawą. Każdy taki wzlot
to pociecha w regule, to ułaskawienie
z powszechnej konieczności, dar
hojniejszy, niż potrzeba, żeby świat był światem.
Dobrze, że choć dopuszcza do scen tak zbytkownych,
jak dziobak mlekiem karmiący pisklęta.
Mogłaby się sprzeciwić - i któż by z nas odkrył,
że jest obrabowany?
A najlepsze to,
że przeoczyła moment, kiedy pojawił się ssak
z cudownie upierzoną watermanem ręką.
Wisława Szymborska (z tomu Sto pociech, 1967)
25 maja 2013
cebula. . .
Co innego cebula.
Ona nie ma wnętrzności.
Jest sobą na wskroś cebula,
do stopnia cebuliczności.
Cebulasta na zewnątrz,
cebulowa do rdzenia,
mogłaby wejrzeć w siebie
cebula bez przerażenia.
W nas obczyzna i dzikość
ledwie skórą przykryta,
inferno w nas interny,
anatomia gwałtowna,
a w cebuli cebula,
nie pokrętne jelita.
Ona wielekroć naga,
do głębi itympodobna.
Byt niesprzeczny cebula,
udany cebula twór.
W jednej po prostu druga,
w większej mniejsza zawarta,
a w następnej kolejna,
czyli trzecia i czwarta.
Dośrodkowa fuga.
Echo złożone w chór.
Cebula, to ja rozumiem:
najnadobniejszy brzuch świata.
Sam się aureolami
na własną chwałę oplata.
W nas - tłuszcze, nerwy, żyły,
śluzy i sekretności.
I jest nam odmówiony
idiotyzm doskonałości.
Wisława Szymborska (z tomu Wielka liczba, 1976)
Ona nie ma wnętrzności.
Jest sobą na wskroś cebula,
do stopnia cebuliczności.
Cebulasta na zewnątrz,
cebulowa do rdzenia,
mogłaby wejrzeć w siebie
cebula bez przerażenia.
W nas obczyzna i dzikość
ledwie skórą przykryta,
inferno w nas interny,
anatomia gwałtowna,
a w cebuli cebula,
nie pokrętne jelita.
Ona wielekroć naga,
do głębi itympodobna.
Byt niesprzeczny cebula,
udany cebula twór.
W jednej po prostu druga,
w większej mniejsza zawarta,
a w następnej kolejna,
czyli trzecia i czwarta.
Dośrodkowa fuga.
Echo złożone w chór.
Cebula, to ja rozumiem:
najnadobniejszy brzuch świata.
Sam się aureolami
na własną chwałę oplata.
W nas - tłuszcze, nerwy, żyły,
śluzy i sekretności.
I jest nam odmówiony
idiotyzm doskonałości.
Wisława Szymborska (z tomu Wielka liczba, 1976)
24 maja 2013
raz w nazarecie święty duch. . .
Raz w Nazarecie Święty Duch
swe możliwości puścił w ruch
i chcąc się dobrać do Panienki,
nie musiał zdzierać jej sukienki:
wystarczył tylko jeden chuch.
Wisława Szymborska (ze zbioru Błysk Rewolwru, 2013)
swe możliwości puścił w ruch
i chcąc się dobrać do Panienki,
nie musiał zdzierać jej sukienki:
wystarczył tylko jeden chuch.
Wisława Szymborska (ze zbioru Błysk Rewolwru, 2013)
28 kwietnia 2013
nieczytanie. . .
Do dzieła Prousta
nie dodają w księgarni pilota,
nie można się przełączyć
na mecz piłki nożnej
albo na kwiz, gdzie do wygrania volvo.
Żyjemy dłużej,
ale mniej dokładnie
i krótszymi zdaniami.
Podróżujemy szybciej, częściej, dalej,
choć zamiast wspomnień przywozimy slajdy.
Tu ja z jakimś facetem.
Tam chyba mój eks.
Tu wszyscy na golasa,
więc gdzieś pewnie na plaży.
Siedem tomów – litości.
Nie dałoby się tego streścić, skrócić,
albo najlepiej pokazać w obrazkach.
Szedł kiedyś serial pt. Lalka,
ale bratowa mówi, że kogoś innego na P.
Zresztą, nawiasem mówiąc, kto to taki.
Podobno pisał w łóżku całymi latami.
Kartka za kartką, z ograniczoną prędkością.
A my na piątym biegu
i - odpukać – zdrowi.
nie dodają w księgarni pilota,
nie można się przełączyć
na mecz piłki nożnej
albo na kwiz, gdzie do wygrania volvo.
Żyjemy dłużej,
ale mniej dokładnie
i krótszymi zdaniami.
Podróżujemy szybciej, częściej, dalej,
choć zamiast wspomnień przywozimy slajdy.
Tu ja z jakimś facetem.
Tam chyba mój eks.
Tu wszyscy na golasa,
więc gdzieś pewnie na plaży.
Siedem tomów – litości.
Nie dałoby się tego streścić, skrócić,
albo najlepiej pokazać w obrazkach.
Szedł kiedyś serial pt. Lalka,
ale bratowa mówi, że kogoś innego na P.
Zresztą, nawiasem mówiąc, kto to taki.
Podobno pisał w łóżku całymi latami.
Kartka za kartką, z ograniczoną prędkością.
A my na piątym biegu
i - odpukać – zdrowi.
Wisława Szymborska (z tomu Tutaj, 2009)
23 kwietnia 2013
czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. . .
Po staroświecku uważam, że czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła. (...) Homo Ludens z Książką jest wolny. Przynajmniej na tyle, na ile wolnym być można. Sam sobie ustanawia reguły gry, posłuszny własnej tylko ciekawości. Pozwala sobie na czytanie zarówno książek mądrych, z których czegoś się dowie, jak i głupich, bo i one o czymś informują. Wolno mu jednej książki nie doczytać do końca, a drugą od końca zacząć i cofnąć się do początku. Wolno mu zachichotać w miejscu do tego nie przewidzianym albo nagle zatrzymać się przy słowach, które zapamięta przez całe życie. Wolno mu wreszcie - czego żadna inna zabawa ofiarować mu nie może - posłuchać o czym rozprawia Montaigne albo dać chwilowego nurka w mezozoik.
Wisława Szymborska (z Lektur nadobowiązkowych)
04 kwietnia 2013
widzę mojego czytelnika. . .
Nie najlepiej mu się w życiu wiedzie. Nie bardzo wierzę, żeby mnie czytano w takich jakichś willach, gdzie są baseny, wodotryski, wszystkie takie urządzenia. Absolutnie go tam nie widzę. Widzę mojego czytelnika, który, jeżeli kupuje książkę, to patrzy, ile mu zostanie pieniędzy w portmonetce.
Wisława Szymborska (z wywiadu, 1996)
20 marca 2013
allegro ma non troppo. . .
Jesteś piękne - mówię życiu -
bujniej już nie można było,
bardziej żabio i słowiczo,
bardziej mrówczo i nasiennie.
Staram mu się przypodobać,
przypochlebić, patrzeć w oczy.
Zawsze pierwsza mu się kłaniam
z pokornym wyrazem twarzy.
Zabiegam mu drogę z lewej,
zabiegam mu drogę z prawej,
i unoszę się w zachwycie,
i upadam od podziwu.
Jaki polny jest ten konik,
jaka leśna ta jagoda -
nigdy bym nie uwierzyła,
gdybym się nie urodziła!
Nie znajduję - mówię życiu -
z czym mogłabym cię porównać.
Nikt nie zrobi drugiej szyszki
ani lepszej, ani gorzej.
Chwalę hojność, pomysłowość,
zamaszystość i dokładność,
i co jeszcze - i co dalej -
czarodziejstwo, czarnoksięstwo.
Byle tylko nie urazić,
nie rozgniewać, nie rozpętać.
Od dobrych stu tysiącleci
nadskakuję uśmiechnięta.
Szarpię życie za brzeg listka:
przystanęło? dosłyszało?
Czy na chwilę, choć raz jeden,
dokąd idzie - zapomniało?
Wisława Szymborska (z tomu Wszelki wypadek, 1972)
bujniej już nie można było,
bardziej żabio i słowiczo,
bardziej mrówczo i nasiennie.
Staram mu się przypodobać,
przypochlebić, patrzeć w oczy.
Zawsze pierwsza mu się kłaniam
z pokornym wyrazem twarzy.
Zabiegam mu drogę z lewej,
zabiegam mu drogę z prawej,
i unoszę się w zachwycie,
i upadam od podziwu.
Jaki polny jest ten konik,
jaka leśna ta jagoda -
nigdy bym nie uwierzyła,
gdybym się nie urodziła!
Nie znajduję - mówię życiu -
z czym mogłabym cię porównać.
Nikt nie zrobi drugiej szyszki
ani lepszej, ani gorzej.
Chwalę hojność, pomysłowość,
zamaszystość i dokładność,
i co jeszcze - i co dalej -
czarodziejstwo, czarnoksięstwo.
Byle tylko nie urazić,
nie rozgniewać, nie rozpętać.
Od dobrych stu tysiącleci
nadskakuję uśmiechnięta.
Szarpię życie za brzeg listka:
przystanęło? dosłyszało?
Czy na chwilę, choć raz jeden,
dokąd idzie - zapomniało?
Wisława Szymborska (z tomu Wszelki wypadek, 1972)
Subskrybuj:
Posty (Atom)