Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tołstoj Lew. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tołstoj Lew. Pokaż wszystkie posty

03 października 2014

jak chrystusa prześladowali, tak i mnie. . .

   - Jak to: prześladują?
   - Tak jak Chrystusa prześladowali, tak i mnie prześladują. Łapią i dalejże włóczyć po sądach, po popach, po uczonych w piśmie, po faryzeuszach; nawet do domu wariatów mnie sadzali. Ale nic mi zrobić nie mogą, bo jestem człowiek wolny. "Jak - powiadają - się zwiesz?" Myślą, że obiorę sobie jakieś miano. A ja nie przyjmuję żadnego. Wszystkiegom się wyrzekł: nie mam ani imienia, ani domu, ani ojczyzny - nie mam nic. Jestem sam. Jak się nazywam? Człowiek. "A roków ile?" - Ja - powiadam - nie liczę, a i zliczyć nie sposób, bo ja zawsze byłem, zawsze będę. "Z jakiego ty - powiadają - ojca i matki?" - Nie - powiadam - nie mam ani ojca, ani matki oprócz Boga i ziemi. Bóg - ojcem, ziemia - matką. "A cesarza - powiadają uznajesz?" Czemu nie mam uznawać? On sobie cesarz, a ja sobie cesarz. "No - powiadają - nie ma co z tobą gadać." Powiadam mu: ja też wcale cię nie proszę, żebyś ze mną gadał. Tak mnie precz męczą.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

a wszyscy będą jak bracia. . .

Dlatego właśnie są różne wiary, że ludzie innym wierzą, a sobie nie wierzą. I ja ludziom wierzyłem i błąkałem się jak w tajdze; tak zabłądziłem, że myślałem: już nie wylezę! i starowiery, i nowowiery, i subotniki, i chłysty, i popowcy, i bezpopowcy, i austriaki, i mołokanie, i skopcy! Każda wiara siebie tylko chwali. Tak się wszyscy porozłazili; niczym ślepe szczenięta. Wiary są różne, ale duch jest jeden. I w tobie, i we mnie, i w nim. To znaczy, wierz każdy swojemu duchowi, a wszyscy się zjednoczą. Niech każdy będzie wierny sobie, a wszyscy będą jak bracia.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

żyją i działają częściowo według własnych myśli, częściowo zaś według myśli innych ludzi. . .

   Wszyscy ludzie żyją i działają częściowo według własnych myśli, częściowo zaś według myśli innych ludzi. Na tym, w jakim stopniu ludzie żyją według własnych myśli; a w jakim stopniu według myśli cudzych, polega jedna z głównych różnic między ludźmi. Jedni w większości wypadków traktują własne myśli jako rozrywkę umysłową, a swój rozum jak koło rozpędowe, z którego zdjęto pas transmisyjny, w postępowaniu zaś ulegają cudzym myślom - obyczajom, tradycjom, ustawom; inni, uważając swoje myśli za główny motor wszystkich swoich poczynań, prawie zawsze kierują się tym, co im własny rozum nakazuje, słuchając tylko z rzadka, i to po krytycznej ocenie, tego, co postanowili inni.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

nie uważają popełnianych przez siebie czynów za przestępstwa. . .

   - Poza tym jest ogromna liczba niewinnych dlatego, że jednostki wychowane w pewnym środowisku nie uważają popełnianych przez siebie czynów za przestępstwa.
   - Za pozwoleniem, to jest niesłuszne; każdy złodziej wie, że kradzież jest złym uczynkiem, że kraść nie należy, że kradzież jest niemoralna - rzekł Ignatij Nikiforowicz ze spokojnym, pewnym siebie, wciąż tym samym, nieco pogardliwym uśmieszkiem, który szczególnie drażnił Niechludowa.
   - Nie, nie wie; mówią mu: nie kradnij, a on widzi i wie, że fabrykanci kradną jego pracę zatrzymując mu wypłatę, że rząd i wszyscy jego urzędnicy okradają go nieustannie, ściągając z niego podatki.
   - To już jest anarchizm - spokojnie określił Ignatij Nikiforowicz znaczenie słów swego szwagra.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

przestępcy polityczni - socjaliści. . .

Czwartą kategorię stanowili ludzie, którzy tylko dlatego zaliczeni byli do przestępców, że moralnie przewyższali ogół społeczeństwa. Do tych należeli sekciarze, Polacy, Czerkiesi, buntujący się w imię niepodległości swej ojczyzny, przestępcy polityczni - socjaliści oraz strajkujący, skazani za opór władzy.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

01 października 2014

niech się bawią. . .

- Qu'elles s'amusent et que le bon Dieu les benisse... (niech się bawią i niech im Bóg błogosławi...).

Lew Tołstoj (wynotowane z powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

30 września 2014

człowiek, żeby działać, musi być przekonany. . .

   Każdy człowiek, żeby działać, musi być przekonany, że jego działalność jest ważna i pożyteczna. I dlatego, w jakiejkolwiek człowiek znajdzie się sytuacji, nieuchronnie wytworzy sobie taki pogląd na życie ludzkie w ogóle, że jego działalność będzie mu się wydawała ważna i pożyteczna.
   Zazwyczaj ludzie myślą, że złodziej, morderca, szpieg, prostytutka uznając swój zawód za zły muszą się go wstydzić. Dzieje się wręcz przeciwnie. Ludzie, którzy czy to wskutek zrządzenia losu, czy też wskutek popełnionych grzechów lub błędów znajdą się w pewnej sytuacji, stwarzają sobie - bez względu na to, jak dalece jest ona sprzeczna z prawem - taki pogląd na życie w ogóle, że uważają swoją sytuację za dobrą i słuszną. Chcąc zaś umocnić takie pojęcie, instynktownie trzymają się tych środowisk, które uznają tworzone przez nich poglądy i zajmowane przez nich miejsce w życiu. Dziwi nas to, gdy chodzi o złodziei chełpiących się swą zręcznością, o prostytutki chlubiące się swą rozpustą, o morderców chwalących się swym okrucieństwem. Ale dziwi nas to tylko dlatego, że krąg atmosfery, w której żyją ci ludzie, jest ograniczony i, co najważniejsze, że my znajdujemy się poza nim. A czyż nie to samo zjawisko widzimy wśród bogaczy chełpiących się swym bogactwem, to jest grabieżą, wśród wodzów chełpiących się swymi zwycięstwami, to jest morderstwem, wśród władców chełpiących się swą potęgą, to jest przemocą? Nie dostrzegamy, że ci ludzie stworzyli sobie wypaczone pojęcia ożyciu, o tym, co dobre, a co złe, po to, by usprawiedliwić swoje poglądy, a nie dostrzegamy tylko dlatego, że ludzie o tak wypaczonych pojęciach stanowią większość i że my sami do nich należymy.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

chrystusa, w imię którego wszystko to się działo. . .

Nikomu z obecnych, zaczynając od popa i naczelnika więzienia, a kończąc na Masłowej, nie przychodziło do głowy, że ten sam Jezus, którego imię kapłan powtarzał ze świstem taką niezliczoną ilość razy, wysławiając go najróżniejszymi, dziwnymi słowami, zabronił właśnie tego wszystkiego, co tutaj czyniono; zabronił nie tylko takiego bezmyślnego gadulstwa i bluźnierczego odprawiania czarów z chlebem i winem przez kapłanów-nauczycieli, lecz najwyraźniej zabronił ludziom nazywać nauczycielami innych ludzi, zabronił odprawiania modłów w świątyniach, kazał modlić się każdemu w samotności, zabronił nawet stawiania świątyń, powiadając, że przyszedł je zburzyć i że modlić się należy nie w świątyniach, lecz w duchu i w prawdzie; a co najważniejsze, zabronił nie tylko sądzić ludzi i więzić, męczyć, hańbić, skazywać na śmierć, jak to robiono tutaj, ale zabronił także wszelkiego gwałtu nad ludźmi powiadając, ze przyszedł wypuścić na wolność tych, którzy są w niewoli.
   Nikomu z obecnych nie przychodziło do głowy, że wszystko, co tutaj robiono, było największym bluźnierstwem i naigrawaniem się z tego właśnie Chrystusa, w imię którego wszystko to się działo. Nikomu nie przychodziło do głowy, że pozłacany krzyż z emaliowanymi medalionikami na końcach, który kapłan wyniósł i dawał do ucałowania ludziom, nie był niczym innym niż wyobrażeniem tej szubienicy, na której umęczono Chrystusa właśnie za to, że zabronił tego, co tutaj w jego imieniu czyniono. Nikomu nie przychodziło do głowy, że ci kapłani, którzy wyobrażają sobie, że pod postacią chleba i wina jedzą ciało i piją krew Chrystusa, rzeczywiście jedzą ciało i piją krew jego, ale nie w kawałkach chleba i w winie, lecz przez to; że nie tylko gorszą tych maluczkich, z którymi Chrystus siebie utożsamiał, ale w dodatku pozbawiają ich największego szczęścia i poddają najokrutniejszym katuszom, ukrywając przed ludźmi tę nadzieję szczęścia, którą on im przyniósł.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

jadła zawsze sama. . .

Księżna Zofia Wasiliewna skończyła właśnie obiad, bardzo wyszukany i bardzo pożywny, który jadła zawsze sama, żeby nikt jej nie widział podczas tej niepoetycznej czynności. Przy jej szezlongu stał stolik, a na nim - serwis do kawy; księżna paliła teraz papierosa ze słomkowym ustnikiem. Była to chuda, wysoka brunetka, o długich zębach i dużych czarnych oczach, wciąż jeszcze starająca się odmłodzić.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

29 września 2014

szukać wróżebnych odpowiedzi na pytania. . .

(...)wchodził na podwyższenie ze skupionym wyrazem twarzy, miał bowiem zwyczaj w przeróżny sposób szukać wróżebnych odpowiedzi na pytania, które sobie zadawał. Teraz powiedział sobie, że jeśli liczba kroków od drzwi gabinetu do fotela będzie podzielna przez trzy, to nowa kuracja wyleczy go z kataru żołądka, jeżeli zaś nie będzie podzielna, to kuracja go nie wyleczy. Było dwadzieścia sześć kroków, ale Matwiej Nikiticz zrobił jeszcze jeden mały kroczek, dwudziesty siódmy, i stanął przed fotelem.

Lew Tołstoj (fragment powieści Zmartwychwstanie, 1899)
   
   
   

19 lutego 2014

a po co żyć? jeżeli nie ma żadnego celu, jeżeli życie jest nam dane dla życia - nie ma po co żyć. . .

   Powiadasz pan: naturalne! Naturalną rzeczą jest jedzenie. Jemy z radością, ochotą, przyjemnością, nie wstydząc się, ale tamto jest i obmierzle, i zawstydzające, i bolesne. Tamto nie jest naturalne! I dziewczyna nie zepsuta, przekonałem się o tym, zawsze tego nienawidzi.
   - Jak to! - zawołałem. - A jakżeby inaczej przetrwał rodzaj ludzki?
   - No pewnie, tylko o to się martwicie, by nie zaginął rodzaj ludzki!-powiedział ze złośliwą ironią, jakby oczekiwał znanego mu nierzetelnego argumentu. - Wolno głosić wstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby lordowie angielscy mogli się obżerać. Wolno głosić powstrzymywanie się od rodzenia dzieci w imię tego, żeby mieć więcej przyjemności. Ale piśnij tylko słówko, żeby się powstrzymywać od rodzenia dzieci w imię moralnoś- ci - rety, jaki zaraz krzyk się podniesie: żeby czasem rodzaj ludzki się nie skończył dlatego, że kilkudziesięciu ludzi chce skończyć ze świństwem. Zresztą mniejsza o to. Razi mnie światło - czy można zasłonić? - spytał wskazując na lampę.
   Odrzekłem, że jest mi to obojętne. Wówczas pospiesznie, jak robił wszystko, stanął na ławce i zasłoni! lampę wełnianą firanką.
   - A jednak - odezwałem się - gdyby wszyscy uznali to za swój obowiązek, rodzaj ludzki przestałby istnieć.
   Odpowiedział nie od razu.
   - Powiadasz pan, jak bez tego miałby przetrwać rodzaj ludzki? - przemówił wreszcie znów usiadłszy naprzeciw mnie, rozstawiwszy szeroko nogi i wsparłszy o nie łokcie.
   - A po co ma trwać rodzaj ludzki?
   - Jak to po co? Inaczej by nas nie było.
   - A po co mamy być?
   - Jak to po co? Ależ po to, by żyć.
   - A po co żyć? Jeżeli nie ma żadnego celu, jeżeli życie jest nam dane dla życia - nie ma po co żyć. A jeżeli tak jest - mają rację różni Schopenhauerowie i Hartmannowie, a nawet buddyści. Jeżeli natomiast życie ma jakiś cel, wówczas jest jasne, że życie powinno ustać, gdy cel ten zostanie osiągnięty. To przecież logiczne — mówił z widocznym wzburzeniem, zapewne mu zale- żało na tej myśli. - To przecież logiczne. Zauważ pan: jeżeli celem ludzkości jest szczęście, dobro, miłość, co pan woli; jeżeli celem ludzkości jest to, o czym mówią proroctwa - że wszyscy ludzie zjednoczą się w miłowaniu, że przekują miecze na lemiesze itd. - to cóż przeszkadza w osiągnięciu tego celu? Przeszkadzają żądze. Z żądz najsilniejszą, najzłośliwszą i najuporczywszą jest miłość płciowa, cielesna, więc jeżeli znikną żądze i ostatnia, najsilniejsza z nich, miłość cielesna, to proroctwo się spełni, ludzie się zjednoczą, zespolą, cel ludzkości będzie osiągnięty i nie będzie miała ona po co żyć. Ale póki ludzkość żyje, ma przed sobą ideał, i rozumie się, że nie jest to ideał królików czy świń, żeby się jak najbardziej rozmnożyć, i nie małp lub paryżan, żeby z jak największym wyrafinowaniem korzystać z uciech żądzy płciowej, lecz ideał dobra, osiągany przez wstrzemięźliwość i czystość. Do niego to zawsze dążyli i dążą ludzie.

Lew Tołstoj (fragment opowiadania Sonata Kreutzerowska, 1889)
   
   
   

czuć średniowieczem. . .

   - (...) Bo najgorzej, jak strachu nie czuje kobieta.
   Subiekt popatrzył i na adwokata, i na panią, i na mnie wyraźnie powstrzymując uśmiech, gotów bądź wyśmiać, bądź poprzeć słowa kupca zależnie od tego, jak będą przyjęte.
   - Strachu? - zdziwiła się pani.
   - A tak! Każda kobieta ma się bać swego męża - i basta!
   - E, te czasy, dobrodzieju, już dawno minęły - rzekła pani niemal ze złością
(...) 
   Ledwo kupiec wyszedł, zaczęła się rozmowa na kilka głosów.
   - Starej daty dziadek - odezwał się subiekt.
   - Czuć średniowieczem - dodała pani. - Co za dzikie poglądy na kobietę i małżeństwo!

Lew Tołstoj (fragment opowiadania Sonata Kreutzerowska, 1889)
   
   
   

14 stycznia 2013

dla człowieka niewierzącego, ale szanującego przekonania innych. . .

Dla Lewina, jako dla człowieka niewierzącego, ale szanującego przekonania innych, obecność na jakichkolwiek obrzędach kościelnych i udział w nich były bardzo przykre. Teraz, w tym uczulonym na wszystko, roztkliwionym nastroju, w jakim się znajdował, przymus udawania był dlań nie tylko bolesny, ale wydawał mu się wprost nie do zniesienia. Właśnie teraz, u szczytu swej glorii, w pełni rozkwitu miałby być zmuszony albo kłamać, albo profanować rzeczy święte. Nie czuł się zdolny ani do jednego, ani do drugiego. Daremnie dopytywał się raz po raz Stiepana Arkadjicza, czy nie można by otrzymać zaświadczenia nie przystępując do sakramentów; ten jednak oświadczył, że to niemożliwe.
— I cóż ci to szkodzi? Toż to tylko dwa dni! Poza tym, to przemiły, mądry staruszek. Wyrwie ci ten ząb tak, że nawet tego nie zauważysz.
   Stojąc w cerkwi na pierwszej mszy Lewin spróbował odnowić w pamięci młodzieńcze wspomnienia tych mocnych uczuć religijnych, jakie żywił mając szesnaście, siedemnaście lat, lecz wnet przekonał się, że było to dla niego zupełną niemożliwością. Próbował spojrzeć na to wszystko, jak na nic nie znaczący, niepotrzebny zwyczaj, podobny do zwyczaju składania wizyt, ale czuł, że i tego absolutnie nie potrafi. Stosunek Lewina do religii był — jak i u większości ludzi mu współczesnych — zupełnie nieokreślony: nie mógł zdobyć się na wiarę, ale nie był także całkiem przekonany, że to wszystko było nieprawdą. Dlatego, nie będąc w stanie ani wierzyć, że to, co czynił, miało jakąś wagę, ani ustosunkować się do tego obojętnie, jak do pustej formalności, czuł się przez cały czas tych nabożeństw niezręcznie; wstydził się, że robi coś, czego sam nie rozumie, a więc — jak mówił mu głos wewnętrzny — coś nieszczerego i niedobrego.

Lew Tołstoj (fragment powieści Anna Karenina, 1877)



24 listopada 2012

wystąpiły z mroku. . .

Niesiona świeca z wolna oświetlała pokój.Wystąpiły z mroku znajome szczegóły. Jelenie rogi, półki z książkami. Błyszcząca powierzchnia pieca z juszką, którą od dawna należało naprawić. Ojcowska jeszcze kanapa, wielki stół, na nim otwarta książka, nadtłuczona popielniczka, zeszyt zapisany jego własnym pismem. Gdy dojrzał to wszystko dopadło go zwątpienie czy zdoła rozpocząć to nowe życie, o którym myślał całą drogę. Wszystkie te ślady jego dotychczasowego bytowania jak gdyby osaczały go i mówiły: "Nie, nie uciekniesz od nas i nigdy nie będziesz inny. Na zawsze pozostaniesz taki jaki byłeś dotąd, z tymi wątpliwościami, z wiecznym niezadowoleniem z siebie, daremnymi próbami poprawy i upadkami oraz wiecznym oczekiwaniem szczęścia, którego nie osiągnąłeś i które jest dla ciebie niemożliwe".

Lew Tołstoj (fragment powieści Anna Karenina, 1877)

28 października 2012

oddech. . .

I otworzyła drzwi. Zamieć i wicher porwały się ku niej i wszczęły z nią spór o te drzwi. Nawet i w tym było coś wesołego. Otworzyła je i wyszła. Zdawało się, że wiatr tylko na nią czekał i gwizdnął radośnie i chciał ją porwać, ale chwyciła się lodowatego drążka, przytrzymując suknię zeskoczyła na peron i schroniła się za wagonem. Na platformie wagonu dął silny wiatr, ale na peronie za wagonami panowało zacisze. Anna z rozkoszą chłonęła pełną piersią śnieżne, mroźne powietrze i stojąc koło pociągu rozglądała się po peronie i oświetlonej stacji.

Lew Tołstoj (Fragment powieści Anna Karenina, 1877)