Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bułhakow Michaił. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bułhakow Michaił. Pokaż wszystkie posty

12 stycznia 2014

nikomu nie jestem dłużny. zniszczyłem tylko samego siebie. . .

12 lutego. Noc.
Znowu płak. Skąd w nocy ta słabość, to paskudztwo?

Goriełówka, 13 lutego 1918
Nad ranem
Mogę sobie pogratulować: wytrzymałem bez zastrzyku 14 godzin! Aż 14 godzin! Niewiarygodne! Świt mętny, białawy. Za chwilę będę całkiem zdrów.
   Po dłuższym namyśle. Wcale nie potrzebuję żadnego Bomgarda i w ogóle nikogo. Byłoby hańbą przedłużać bodaj o minutę moje życie - takie życie. Nie wolno! Środek mam pod ręką. Jak mogłem nie wpaść na to wcześniej?
   Cóż, do dzieła. Nikomu nie jestem dłużny. Zniszczyłem tylko samego siebie. I Annę. Nic na to nie poradzę.
   Czas ukoi, jak śpiewała Amneris. Przy niej życie było proste i łatwe.

Michaił Bułhakow 
(fragment książki Zapiski na mankietach / Morfina, 1927)
   
   
   

samotność to głębokie, znaczące rozważania, to kontemplacja, spokój, mądrość .. .

   Morfinista ma wielkie szczęście, którego nikt nie zdoła mu odebrać - mam na myśli umiłowanie samotności. Samotność to głębokie, znaczące rozważania, to kontemplacja, spokój, mądrość...
   Noc płynie, czarna i milcząca. Gdzieś w oddali - nagi las, za nim rzeczka, słotna jesień. Daleko, bardzo daleko pozostała nastroszona burzliwa Moskwa. Nic mnie nie obchodzi, nic nie pociąga, na nic nie mam ochoty...
   Płoń, światło mojej lampy, płoń sobie spokojnie, muszę odpocząć(...)

Michaił Bułhakow 
(fragment książki Zapiski na mankietach / Morfina, 1927)
   
   
   

09 sierpnia 2013

cierpienia, męki, krew, głód i mór. . .

Wszystko przeminie. Cierpienia, męki, krew, głód i mór. Sczeźnie miecz, ale gwiazdy pozostaną także i wtedy, kiedy nawet cień naszych ciał i spraw nie pozostanie już na ziemi. Nie ma człowieka, który by tego nie wiedział. Czemuż więc nie chcemy zwrócić ku nim naszych oczu? Czemu?

1923—1924, Moskwa

Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

oblicze szatana, który idzie za nim. . .

— Jest młody. Ale tyle w nim nikczemności, co w tysiącletnim szatanie. Niewiasty nakłania do rozpusty, młodzieniaszków do występku i grzmią już, grzmią surmy bojowe grzesznych hufców i widać już nad polami oblicze szatana, który idzie za nim.

Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

07 sierpnia 2013

krzyżyki gwiazd. . .

Dookoła nad podwórzem prosektorium była noc, śnieg, i krzyżyki gwiazd, i biała Droga Mleczna.

Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

co to znaczy: uniwersytet? zachody słońca nad dnieprem, wolność. . .

I dokładnie przed ośmioma laty Turbin widział go raz ostatni ten zadrzewiony gimnazjalny dziedziniec. Nie wiedzieć czemu ścisnął mu serce lęk. Wydało mu się nagle, że przesłoniła niebo czarna chmura, że wicher jakiś się zerwał i zmył jego życie jak straszliwa fala zmywa pomost przystani. O. osiem lat nauki! Ileż te lata zawarły szczeniactw, ileż smutków i cierpień chłopięcego serca, ale ile też radości. Szare dni. szare dni, szare dni, ut consecutivum. Caius lulius Cesar, pała z kosmografii i wieczysta nienawiść do astronomii od dnia otrzymania tej pały. Ale za to także i wiosna, wiosna i łoskot w klasach, na bulwarze, pensjonarki w zielonych fartuszkach, kasztany i maj, a przede wszystkim przed oczyma niezmiennie jak latarnia morska — uniwersytet, a więc nie skrępowane zakazami życie. Czy wy rozumiecie, co to znaczy: uniwersytet? Zachody słońca nad Dnieprem, wolność, pieniądze, potęga, sława.

Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

na dobre rozhulało się. . .

Potem na dobre rozhulało się kompletne diabelstwo, wzdęło się i puszczało bąble.

Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

postępujecie wszyscy tak samo. . .

..No cóż, skoro nie wierzą, powiada, to nic na to nie poradzimy. A niech nie wierzą. Ani mnie to ziębi — powiada — ani grzeje. Ciebie zresztą, powiada, też. A ich, powiada, też. Ja z waszej wiary nie mam ani pożytku żadnego, ani uszczerbku. Jeden wierzy, drugi nie wierzy, a postępujecie wszyscy tak samo: jeden drugiemu skacze do gardła(...)

Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

walenty śpiewa:. . .

W lampie z brązu rozgorzało różowe światło, zalało cały kąt pokoju. Pianino pokazało białe, przytulne zęby i partyturę Fausta, to miejsce, gdzie czarne zawijasy nut biegną zwartym rządkiem, a feeryczny rudobrody Walenty śpiewa:

O. litość miej dla siostry mej.
Użalić ty się nad nią chciej.
W opiece miej ją swej.


Michaił Bułhakow (fragment powieści Biała gwardia, 1925)
   
   
   

31 lipca 2013

w zasadzie niechętnie zbliżam się z ludźmi. . .

Tak, tak, proszę sobie wyobrazić, że w zasadzie niechętnie zbliżam się z ludźmi, takim już jestem dziwakiem, że bliższy kontakt z człowiekiem nawiązuję opornie, jestem nieufny, podejrzliwy. I proszę sobie wyobrazić, że przy tym wszystkim nieuchronnie zawsze przypadnie mi do serca ktoś nieprzewidziany, zaskakujący, diabli wiedzą do czego podobny i ktoś taki spodoba mi się zgoła wyjątkowo.

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


30 maja 2013

to czysty spirytus!. . .

- To wódka? - słabym głosem zapytała Małgorzata.
Kot poczuł się dotknięty i aż podskoczył na krześle.
- Na litość boską, królowo - zachrypiał - czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus!

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


   

01 stycznia 2013

ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przyniesie mu spokój. . .

O bogowie, o, bogowie moi! Jakże smutna jest wieczorna ziemia! Jakże tajemnicze są opary nad oparzeliskami! Wie o tym ten, kto błądził w takich oparach, kto wiele cierpiał przed śmiercią, kto leciał ponad tą ziemią dźwigając ciężar ponad siły. Wie o tym ten, kto jest zmęczony. I bez żalu porzuca wtedy mglistą ziemię, jej bagniska i jej rzeki, ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przyniesie mu spokój.

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało. . .

“...Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty, łączące świątynię ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanseraje, zaułki, stawy... Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało...”

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)



potrzebny był jej on, mistrz, a wcale nie żadna gotycka willa. . .

          Małgorzacie nigdy nie brakowało pieniędzy. Mogła kupić wszystko, na co miała ochotę. Wśród znajomych jej męża było wielu interesujących ludzi. Małgorzata nigdy nie dotknęła prymusa, nie zaznała udręk wspólnego mieszkania. Słowem... czy była szczęśliwa? Ani przez chwilę! Odkąd mając lat dziewiętnaście wyszła za mąż i trafiła do tej willi, nie zaznała szczęścia. O bogowie, o bogowie moi! Czegóż jeszcze brakowało tej kobiecie, w której oczach jarzyły się nieustannie jakieś niepojęte ogniki? Czegóż jeszcze trzeba było tej leciutko zezującej wiedźmie, która wtedy, na wiosnę, niosła bukiet mimozy? Nie wiem, nie mam pojęcia. Mówiła zapewne prawdę – potrzebny był jej on, mistrz, a wcale nie żadna gotycka willa ani własny ogródek, ani pieniądze. Mówiła prawdę – ona go kochała.

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)

którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet. . .

– Cóż, jeśli wolno, przyzna pan, że kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia. Co prawda zdarzają się wyjątki. Wśród tych, z którymi wypadało mi ucztować, zdarzali się od czasu do czasu niewiarygodni szubrawcy!...

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


boże łotrów, opiekunie zbójców, natchnienie zbrodniarzy!. . .

– Ty jesteś Bogiem zła! A może twoje oczy całkiem już przesłonił dym z ofiarnych ołtarzy świątyni, a twoje uszy nie słyszą już niczego prócz dźwięku trąb kapłanów? Nie jesteś wszechmogący! Jesteś Bogiem nieprawości! Przeklinam cię, Boże łotrów, opiekunie zbójców, natchnienie zbrodniarzy!

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


29 grudnia 2012

tymczasem ktoś zaczął cicho skrobać w szybę. . .

– Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach.
(...)
Ona przychodziła, natychmiast wkładała fartuch i w wąskim korytarzyku, gdzie był zlew, którego obecność tam z taką dumą podkreślał nieszczęsny chory, zapalała na drewnianym stole prymus i przygotowywała śniadanie, które zjadali następnie przy nakrytym owalnym stole w pierwszym pokoju. Kiedy zrywały się majowe burze, a tuż za oślepłymi okienkami z szumem płynęła ku ściekowi woda, grożąc zalaniem ich ostatniej przystani, zakochani rozpalali w piecu i piekli sobie w popielniku kartofle. Z kartofli buchała para, czarne łupiny ziemniaczane brudziły palce. W suterenie rozlegały się śmiechy, a drzewa w ogródku po przejściu ulewy gubiły złamane przez wiatr gałązki i białe kiście.
Kiedy skończył się okres burz i nadeszło skwarne lato, w wazonie pojawiły się od dawna wyczekiwane i ulubione przez nich oboje róże. Ten, który nazwał się mistrzem, gorączkowo pracował nad swą powieścią i owa powieść pochłonęła również nieznajomą.
 – Przyznam, że chwilami zaczynałem już być o to zazdrosny – szeptał do Iwana nocny gość, przybyły z zalanego księżycowym światłem balkonu.
Zanurzywszy we włosach szczupłe palce o ostrych paznokciach, czytała w nieskończoność to, co już napisał, a przeczytawszy zaczynała szyć tę właśnie czapeczkę. Niekiedy siedziała w kucki obok najniższych półek albo stała obok najwyższych i wycierała ściereczką setki zakurzonych grzbietów. Wróżyła mu sławę, ponaglała go i właśnie wtedy zaczęła go nazywać mistrzem. Nie mogła się doczekać przyobiecanych ostatnich słów o piątym procuratorze Judei, śpiewnie, głośno powtarzała poszczególne zdania, które jej się spodobały, i mówiła, że w tej powieści jest całe jej życie.
(...) 
Moje lęki zmniejszyły się nieco, w każdym razie na tyle, że nie pobiegłem do gospodarza, tylko wróciłem do pieca. Otworzyłem drzwiczki tak, że żar palił mi twarz i ręce, i szeptałem:
– Domyśl się, że ze mną jest źle... Przyjdź, przyjdź, przyjdź!...
Nikt jednak nie nadchodził. W piecu huczał ogień, o szyby bił deszcz. Wtedy stało się to nieodwracalne. Wyjąłem z szuflady biurka ciężkie egzemplarze maszynopisu powieści i bruliony brudnopisów i zacząłem wszystko to palić. Było to bardzo trudne, ponieważ zapisany papier nie chce się palić. Łamiąc sobie paznokcie darłem zeszyty, stojąc wciskałem je między polana, poruszałem pogrzebaczem ich karty. Od czasu do czasu popiół okazywał się silniejszy ode mnie, tłumił płomienie, ale walczyłem z nim i powieść ginęła, chociaż stawiała zaciekły opór. Migały dobrze mi znane słowa, stronice żółkły powoli, lecz niepowstrzymanie, ale nawet na pożółkłych nadal można było odczytać słowa. Słowa ginęły wtedy dopiero, kiedy papier czerniał, w zapamiętaniu dobijałem je pogrzebaczem.
Tymczasem ktoś zaczął cicho skrobać w szybę. Serce skoczyło mi do gardła, cisnąłem w płomienie ostatni zeszyt i pośpieszyłem, by otworzyć drzwi. Z sutereny do drzwi na podwórko prowadziły ceglane schodki. Potykając się podbiegłem do drzwi i cicho zapytałem:
– Kto tam?
Głos, jej głos, odpowiedział mi:
– To ja...(...)

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragmenty powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


dmuchnął w powietrze i powstrzymał ową ulewę pieniędzy. . .

– Jak Boga kocham, prawdziwe! Czerwonce, same dychy – radośnie krzyczano z jaskółki.
– Zagraj pan i ze mną takimi kartami! – zaproponował wesoło jakiś tłuścioch w środku parteru.
– Avec plaisir! – odpowiedział Fagot. – Ale dlaczego tylko z panem? Wszyscy chętnie wezmą w tym udział! – I zakomenderował: – Proszę popatrzeć w górę! Raz! – W jego dłoni znalazł się pistolet. Fagot zawołał: – Dwa! – Lufa pistoletu podskoczyła do góry. Fagot zawołał: – Trzy! – Błysnęło, buchnęło i zaraz spod kopuły, nurkując pomiędzy podwieszonymi trapezami, zaczęły spadać na widownię białe papierki.
Wirowały, opór powietrza znosił je na boki, spadały na balkon, do orkiestry i na sceną. Po kilku sekundach coraz rzęsistszy deszcz pieniędzy dosięgnął parteru i widzowie zaczęli wyłapywać papierki.
Wznosiły się setki rąk, widzowie patrzyli poprzez papierki na oświetloną scenę i widzieli jak najprawdziwsze, jak najautentyczniejsze znaki wodne. Zapach także nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości – był to ów niezrównany, najmilszy na świecie zapach świeżo wydrukowanych banknotów. Cały teatr ogarnęła najpierw radość, a potem – osłupienie. Zewsząd huczało słowo “czerwonce”, “czerwonce”, dobiegały okrzyki “ach, ach!” i radosne śmiechy.
Na twarzach milicjantów zaczęło się pomaleńku malować zdziwienie, artyści zaś bezceremonialnie wysuwali się zza kulis.
W ogóle narastało podniecenie i nie wiadomo, czym by się, to wszystko mogło skończyć, gdyby nie Fagot, który znienacka dmuchnął w powietrze i powstrzymał ową ulewę pieniędzy.
Dwaj młodzi ludzie zamieniwszy ze sobą znaczące i rozbawione spojrzenia wstali ze swoich miejsc i udali się prościuteńko do bufetu.

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)



nie zdążyłem zapytać profesora, co to takiego schizofrenia. . .

– Olej słonecznikowy tyle ma do tego... – nagle odezwał się Bezdomny, który najwyraźniej postanowił wypowiedzieć nieproszonemu cudzoziemcowi wojnę. – Czy nie byliście kiedyś, obywatelu, na leczeniu w szpitalu dla umysłowo chorych?
– Iwan! – cichutko zawołał Berlioz. Ale cudzoziemiec, ani trochę nie urażony, roześmiał się wesolutko.
– Byłem, byłem i to nie raz! – wykrzyknął ze śmiechem, ale wpatrzone w poetę oko nie śmiało się. – Gdzież to ja nie bywałem! Szkoda tylko, że nie zdążyłem zapytać profesora, co to takiego schizofrenia. Więc niech już go pan sam o to zapyta, Iwanie Nikołajewiczu.
(...)
(...)odzyskał ją i obudził się z długotrwałego, głębokiego snu Iwan Bezdomny. Przez czas pewien usiłował sobie uzmysłowić, jakim to sposobem znalazł się w nieznanym białym pokoju, w którym był przedziwny stolik nocny z jakiegoś jasnego metalu i białe zasłony, przez które prześwitywało słońce. Potrząsnął głową, przekonał się, że go nie boli, i przypomniał sobie, że jest w lecznicy. Ta myśl pociągnęła za sobą wspomnienie o śmierci Berlioza, ale dziś wspomnienie to nie wywarło już na Iwanie takiego wrażenia. Wyspał się i był teraz znacznie spokojniejszy, umysł miał jaśniejszy. Przez czas pewien leżał nieruchomo w czyściutkim, wygodnym łóżku na sprężynach, potem spostrzegł obok siebie przycisk dzwonka.(...)

Michaił Afanasjewicz Bułhakow (fragment powieści Mistrz i Małgorzata, 1966)


Schizofrenia? "Bo schizofrenia – rozdwojenie / Istoty na kwiat i korzenie, / Poczucie, że te moje czyny /S p e ł n i a m n i e j a, a l e k t o ś i n n y."