Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tokarczuk Olga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tokarczuk Olga. Pokaż wszystkie posty

22 lipca 2022

nie ma żadnego ostatniego tchnienia. ani żadnej duszy. . .

30

Śmierć polskiej księżniczki, krok po kroku.

    Sprawy rozgrywają się we właściwym sobie porządku. Trudno to docenić, gdy patrzy się na nie ze sceny, na której się dzieją. Tu nic nie widać, zbyt wiele jest planów, które zasłaniają się nawzajem i sprawiają wrażenie chaosu. W zamieszaniu przepada fakt, że Gitla Gertruda Ascherbach umiera tego samego dnia co Pan. W ten sposób dopełnia się proces rozpoczęty gdzieś na Podolu, mroźną zimą, wtedy gdy jej wielka, burzliwa miłość, której owocem jest Samuel, miała swoje niesprawiedliwie krótkie trwanie, które można uznać za mgnienie oka wśród wydarzeń na tej płaskiej scenie. 

    Lecz ten porządek widzi Jenta, której ciało powoli zmienia się w kryształ w korolewskiej jaskini. Wejście do niej zarosło już prawie zupełnie czarnym bzem, bujne baldachy pełne przejrzałych dawno jagód opadły już na ziemię, a te, które ostały się ptakom, zamarzły; Jenta widzi śmierć Jakuba — nie zatrzymuje się przy niej, bo pociąga ją inna, w Wiedniu. 


Aszer, Rudolf Ascherbach, siedzi przy swojej żonie Gertrudzie, Gitli, od kiedy zasłabła. Już dwa, trzy miesiące temu zrozumiał wszystko, gdy obejrzał guz na jej piersi, jest w końcu lekarzem; zdaje mu się, że rozumiał to nawet wtedy, gdy Gitla jeszcze chodziła i w dziwnej nerwowości próbowała zarządzać domem. Piekliła się na przykład o cebulę na zimę, którą zamówili w grubych lnianych workach — że jest zgniła w środku i nie przetrzyma do wiosny. Ze praczka niszczy mankiety i że lód z lodziarni dziwnie pachnie, tak jak pachniało w Busku — stojącą wodą. Nad gazetami pomstowała na głupotę polityków i jej siwa głowa tonęła w dymie tureckiej fajki, którą do końca paliła. 

    Teraz głównie leży na kanapie, nie chce pójść do łóżka. Aszer odmierza jej coraz większe dawki laudanum i obserwuje wszystko dokładnie i uważnie. Obserwacja, chłodna i beznamiętna, niesie mu ulgę i chroni go przed rozpaczą. Na przykład na kilka dni przed śmiercią skóra Gitlirobi się gęsta, sztywna i matowa, inaczej odbija dzienne światło. Wpływa to na rysy twarzy — stają się ostre. Na koniuszku nosa pojawia się podłużne zagłębienie. Aszer widzi je w poniedziałkowy wieczór, w świetle świec, kiedy Gitla, choć bardzo słaba, siada, by porządkować papiery. Wyciąga z szuflad wszystko, co miała, co napisała, wszystkie listy do ojca we Lwowie pisane po hebrajsku, artykuły, rysunki, projekty. Rozdziela to na kupki i wkłada w miękkie papierowe teczki. Co rusz pyta o coś Aszera, ale Aszer nie może się skupić. Zobaczył już tę bruzdę i ogarnął go strach. Ona wie, że umrze, myśli przerażony, wie, że jej choroba jest nieuleczalna i nic się już nie da zrobić. Ale nie spodziewa się śmierci, to zupełnie co innego. Wie to swoim rozumem, potrafi to powiedzieć słowami, napisać, ale w gruncie rzeczy jej ciało, zwierzę, jakim jest, w ogóle w to nie wierzy. 

    W tym sensie śmierci rzeczywiście nie ma, myśli Aszer, nikt jej doświadczenia nie opisał. Zawsze jest cudza. Nie ma się jej co bać, ponieważ boimy się czego innego, niż jest naprawdę. Boimy się jakiejś ś m i e r c i (albo Śmierci), wyimaginowanej, która jest wytworem naszego umysłu, splątaniem myśli, opowieści, rytuałów. Jest zakontraktowanym smutkiem, uzgodnioną cezurą, która wprowadza w ludzkie życie porządek. 

    Więc gdy Aszer widzi bruzdę na jej nosie i ten dziwny kolor skóry, wie, że to już czas. We wtorek rano Gitla prosi, żeby pomógł jej się ubrać, właśnie jego prosi, nie Sofii, która u nich służy. Aszer sznuruje jej suknię. Gitla siada do stołu, ale nie je, potem wraca do łóżka i Aszer jej tę suknię zdejmuje. Wyciąga troki z haftek z trudem, jego dłonie są bowiem zgrubiałe i niepewne. Ma wrażenie, jakby odpakowywał cenny, kruchy Przedmiot — coś jak chińską wazę, jak delikatny kryształowy kielich, jak figurkę z porcelany — by odłożyć ów przedmiot na swoje miejsce; więcej nie będzie się go już używać. Gitla, cierpliwie to znosząc, doprasza się słabym głosem o krótki list do Samuela. Każe sobie podać papier, ale niema siły pisać, więc tylko dyktuje kilka słów, potem, po laudanum, zapada w drzemkę, nie reaguje, kiedy Aszer przerywa pisanie. Pozwala się karmić (ale tylko Aszerowi) zupą, rosołem, ale właściwie zjada tylko kilka łyżek. Aszer wysadza ją na nocnik, lecz Gitla oddaje tylko kilka kropel moczu i Aszer ma wrażenie, że jej ciało zacięło się, jak mały, skomplikowany mechanizm. Tak trwa do wieczora. W nocy Gitla się budzi, pyta go o różne rzeczy, na przykład czy zapłacony rachunek u księgarza, i napomina, żeby kwiaty na zimę schować z parapetu. Prosi, żeby odebrać materiały od krawcowej, nie będzie z nich już sukien. Dziewczętom się na pewno nie spodobają, to modnisie, a materiały dobrej jakości. Może dać je Sofii, Sofia się ucieszy. Potem wracają wspomnienia i Gitla opowiada o tej zimie, kiedy przyszła pod drzwi Aszera we Lwowie, o sannach, śniegu i orszaku Mesjasza. 

    W środę z rana sprawia wrażenie, jakby czuła się lepiej, ale koło południa jej wzrok staje się szklisty. Patrzy w jakiś odległy punkt, jakby poza ściany tego wiedeńskiego mieszkania, gdzieś w powietrze, wysoko nad domami. Ręce ma niespokojne, błądzą po pościeli, palce tworzą fałdki w adamaszku kołdry, a potem je starannie rozprostowują.

    — Popraw mi poduszkę — mówi do Adelajdy, jej przyjaciółki, którą już Aszer zawiadomił i która przybiegła tu z drugiego końca miasta. Ale poprawianie nie na długo starcza, widać, że nie jest jej wygodnie. Rudolf Ascherbach wzywa córki, ale nie wiadomo, kiedy przyjadą. Jedna mieszka w Weimarze, a druga we Wrocławiu. 

    Głos Gitli spowolnił i stracił całą melodyjność, ton zrobił się jednostajny, metaliczny, nieprzyjemny, rejestruje Ascherbach. Trudno ją zrozumieć. A pyta kilka razy, jaki to dzień tygodnia. Środa. Środa. Środa. Aszer odpowiada gestem na jej proste pytanie:

    — Umieram?

    Kiwa głową bezgłośnie, ale zaraz się poprawia i mówi ochrypłym głosem: 

    —Tak. 

    I ona, jak to Gitla, upewniona, spina się w sobie i powiedziałby ktoś, że bierze we własne ręce całe to umieranie, ten problematyczny i nieodwracalny proces, niczym kolejne zadanie do wykonania. Kiedy Aszer patrzy na jej wychudzone, wynędzniałe od choroby drobniutkie ciało, napływają mu łzy do oczu, a to jest pierwszy raz, kiedy płacze, odkąd pamięta, może nawet od tego dnia, gdy w ich domu odpoczywała polska hrabianka i kiedy wszyscy próbowali szmatami zebrać rozlaną wódkę z rozbitych beczek. 

    W nocy czuwają nad nią Adelajda i pani Bachman, sąsiadka z dołu. Aszer pyta żonę: 

    — Czy chcesz księdza? 

    Po chwili wahania dodaje: 

    — Rabina? 

    Patrzy na niego zdziwiona, może nie rozumie. Musiał ją zapytać. Ale nie będzie żadnego księdza ani żadnego rabina. Gitla by się śmiertelnie obraziła, gdyby jej to zrobił. W czwartek o świcie zaczyna się agonia i kobiety budzą Aszera, który zdrzemnął się z głową na biurku. Zapalają świece wokół łóżka. Adelajda zaczyna się modlić, ale cicho, jakby mówiła sama do siebie. Aszer widzi, że paznokcie Gitli zbielały, a potem nieodwracalnie sinieją, a gdy bierze ją za rękę, jest zupełnie zimna. Oddech Gitli staje się świszczący i utrudniony, każdy wymaga wysiłku; po godzinie zmienia się w rzężenie. Ciężko tego słuchać, dlatego i Adelajda, i pani Bachman zaczynają płakać. Ale ten oddech słabnie — a może to uszy się do niego przyzwyczaiły? Gitla robi się spokojniejsza i odpływa. Aszer jest świadkiem tego momentu — to się dzieje na długo przedtem, nim zatrzyma się serce i ustanie oddychanie, Gitla się dokądś wymyka, nie ma jej już w tym świszczącym ciele, poszła, zniknęła. Coś ją zajęło, odwróciło jej uwagę. Nawet się nie obejrzała.    

    W czwartek o trzynastej dwadzieścia serce Gitli przestaje bić. Gitla bierze ostatni haust powietrza i on w niej zostaje. Wypełnia jej piersi. 

    Nie ma więc żadnego ostatniego tchnienia, myśli z rosnącą złością Aszer, żadna dusza nie wymyka się z ciała, wręcz przeciwnie, to ciało ściąga ducha do siebie, żeby go zanieść do grobu. Tyle razy to widział, ale dopiero teraz w pełni zrozumiał. Właśnie tak. Nie ma żadnego ostatniego tchnienia. Ani żadnej duszy.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

w ten sposób miłosiernie zbawia nas od życia. . .

    — Bracie Piotrze — mówi do niego Czerniawski, ale Nachman nie reaguje.

    — Bracie Piotrze, on odszedł.

Zapada dłuższe milczenie i Czerniawski rozumie, że powinien zostawić staruszka samego.

    — Śmierć nie jest zła — mówi nagle Jakubowski, nie odwracając się.

I właściwie nie ma się co oszukiwać, należy do Dobrego Boga, który w ten sposób miłosiernie zbawia nas od życia.

    — Bracie, zejdziesz?

    — Nie ma takiej potrzeby.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

po koncercie, na który ledwie go było stać, że jest coś, co może przynieść pełnię szczęścia, i można o tym nie wiedzieć, żyjąc w ciągłym braku. . .

    Jeździ za to do Wiednia, włóczy się po ulicach i w tej niezręcznej sytuacji znajduje pociechę w koncertach, o co w Wiedniu nie jest trudno wszędzie tu grają. Wzruszył się, słuchając pewnego Haydna, tak wydawała mu się bliska i piękna ta muzyka. Popłakał się dyskretnie, zwilgotniały mu oczy i udało mu się przełknąć te łzy, popłynęły do środka i tam obmywały mu serce. Gdy orkiestra skończyła grać i rozległy się oklaski, poczuł, że nie zniesie jej braku, że musi ją mieć bez przerwy. Świat stał się bez niej pusty. Bo oto dowiedział się po koncercie, na który ledwie go było stać, że jest coś, co może przynieść pełnię szczęścia, i można o tym nie wiedzieć, żyjąc w ciągłym braku. Miał kupić siostrom prezenty — prosiły o koronki i obszywane jedwabiem guziki, o kapelusze i wstążki, ale Franciszek przywiezie im nuty.

    Nie udało mu się dostać na koncert tego młodego Mozarta, ale znalazł takie miejsce pod oknami opery, gdzie słyszał tak, jakby był w środku. Miał wrażenie, jakby opera się na niego przewróciła, a na nią jeszcze katedra, i jakby cały Wiedeń spadł mu na głowę, i go ogłuszył. Ta muzyka była niemożliwa jak Ewa, stała się wielkim niedościgłym marzeniem, którego nie da się ziścić w Warszawie. On jest Warszawą, a ona Wiedniem.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

tam gdzie jest coś jaskrawo oświetlone, pojawia się cień, zaciemnienie. im mocniejsze światło, tym głębszy, intensywniejszy cień. no tak, to niepokojące, milkną. . .

     Ascherbachowie, zgodnie ze swym cotygodniowym rytuałem, siedząc w niedzielne popołudnie w kawiarni, postanawiają włączyć się w dyskusję toczącą się od pewnego czasu na łamach pisma „Berlinische Monatsschrift",które regularnie czytują. To Gertrudzie przychodzi do głowy pomysł, że by tego spróbowali, i sama wyrywa się do pisania, lecz Ascherbach uważa, że ona ma zły styl, zbyt ozdobny, więc zaczyna ją poprawiać i w ten sposób zaczynają pisać oboje. W dyskusji chodzi o to, żeby zdefiniować to modne, coraz bardziej przenikające i do rozmów pojęcie „oświecenie". Wszyscy używają sobie na nim jak mogą, ale każdy rozumie je nieco inaczej. Rzecz zapoczątkował niejaki Johann Friedrich Zôllner, który w jednym ze swoich artykułów, broniąc instytucji małżeństwa kościelnego, nawiązał do tego pojęcia i nawet nie w tekście głównym, a w przypisie rzucił pytanie: „Wasist Aufklärung ?”. Niespodziewanie wywołało ono odzew wśród czytelników, i to tych o znanych nazwiskach. Jako pierwszy odpowiedział na nie Moses Mendelssohn, a z czasem artykuł na temat oświecenia opublikował w piśmie słynny filozof z Królewca, Immanuel Kant. 

    Ascherbachów pociąga swoiste wyzwanie — wyszlifować słowo tak, żeby można było przez nie wyraźnie widzieć. Gertruda, która zawsze paliw kawiarni fajkę, przez co wzbudza pewne poruszenie wśród statecznych mieszczan wiedeńskich, sporządza pierwsze notatki. Zgadzają się tylko w tym, że rozum jest najważniejszy. Przez cały jeden wieczór bawią się metaforą światła rozumu, które oświetla wszystko po równi i beznamiętnie. Gertruda zauważa zaraz inteligentnie, że tam gdzie jest coś jaskrawo oświetlone, pojawia się cień, zaciemnienie. Im mocniejsze światło, tym głębszy, intensywniejszy cień. No tak, to niepokojące, milkną. 

    I jeszcze skoro człowiek powinien posługiwać się tym, co ma najcenniejszego, czyli rozumem, to przestają być ważne kolor skóry, rodzina, z jakiej się pochodzi, czy religia, jaką się wyznaje, czy nawet płeć. 

    Ascherbach dodaje, cytując Mendelssohna, którego ostatnio namiętnie czyta (na stole leży Phâdon Oder iiber die Unsterblichkeit der Seele — „Fedon, czyli nieśmiertelność duszy”, tytuł jest wydrukowany czerwoną czcionką),że Aufklärung dla kultury jest tym samym, czym teoria dla praktyki. Oświecenie ma więcej wspólnego z nauką, z abstrakcją, kultura zaś jest doskonaleniem kontaktów międzyludzkich za pomocą słowa, literatury, obrazu, sztuk pięknych. Zgadzają się ze sobą. Kiedy Ascherbach czyta Mendelssohna, czuje się po raz pierwszy w życiu zadowolony z tego, że jest Żydem.

[...]


    Nie opowiada Gitli-Gertrudzie o tym spotkaniu. Jednak wieczorem gdy pracują nad tym artykułem do berlińskiej gazety, wraca do niego, jak wizja, pewna noc w Rohatynie, gdy szedł w ciemnościach przez rynek do domu Szorów. Nikle światło gwiazd, które tylko obiecuje inną rzeczywistość, ale nawet nie oświetla ścieżki. Woń gnijących liści, zapach zwierząt w chlewikach. Chłód, który przenika do kości. Obcość i obojętność świata przeciwstawiona wielkiej ufności tych przygiętych do ziemi chałupek, niskich płotów obrośniętych suchymi sznurami powojnika, świateł w oknach, mizernych i niepewnych wszystko mieściło się w tym marnym porządku świata. Tak przynajmniej wtedy widział to Aszer. Dawno tym nie myślał, ale teraz nie może przestać. Więc Gitla, rozczarowana jego rozkojarzeniem, pisze sama, zadymiając przy tym niemiłosiernie cały salon. 

    Tego wieczoru Aszera ogarnia tamta melancholia. Jest rozdrażniony i każe sobie zaparzyć melisy. Nagle wydaje mu się, że oprócz tych wszystkich wzniosłych tez, które drukuje „Berlinische Monatsschrift", poza światłem i rozumem, poza ludzką mocą i wolnością pozostaje coś bardzo istotnego, jakaś kleista, ciemna i ciastowata kraina, w którą wszelkie słowai pojęcia wpadają jak w smołę, tracą kształt i znaczenie. Wzniosłe tyrady z gazety brzmią, jakby je wypowiadał brzuchomówca — niewyraźnie i groteskowo. Zewsząd dochodzi jakby chichot; może kiedyś Aszer pomyślałby że to diabeł, dziś w żadne diabły nie wierzy. Przypomina mu się to, copowiedziała Gitla — cień; coś, co jest dobrze oświetlone, rzuca cień, jest właśnie niepokojące w tym nowym pojęciu. Oświecenie zaczyna się wtedy, gdy człowiek traci wiarę w dobro i porządek świata. Oświecenie jest wyrazem nieufności.

[...]


    Gdy wraca późnym wieczorem ulicami Wiednia, wciąż jeszcze pełnymi hałasu i gwaru, przypomina mu się, jak chodził w Rohatynie do Chai Szor gdy prorokowała, rzucając się po podłodze, prężąc ciało, cala spocona.

    Rohatyn przy Wiedniu wydaje się dzisiaj Aszerowi snem śnionym pod pierzyną, w ciemnej, zadymionej izbie. Żadna z jego pacjentek nie mieszka już we wspólnej izbie, nie nosi na głowie szmate ani nie ubiera się w polski kubrak. Nikt tu nie cierpi na kołtun. Domy są wysokie, potężne, mają grube kamienne ściany, pachną wapnem, świeżym drewnem, z którego Zrobiono schody. Większość tych nowych domów ma kanalizację. Na ulicach płoną gazowe lampy, same ulice zaś są szerokie i przewiewne. Przez czyste szyby w oknach widać niebo i smyczki dymów z kominów.

    A jednak Aszer zobaczył dziś w tej chorej Chaję Szor z Rohatyna. Tamtą młodą kobietę, która teraz musi mieć już sześćdziesiątkę, jeżeli jeszcze żyje. Może ulgę przyniosłoby pani Rudnitzky prorokowanie, sprawne poruszanie się w ciemnościach rozumu, w jego cieniach i mgłach. Może tam też jest dobre miejsce do życia. Może to powinien poradzić jej mężowi: „Panie Rudnitzky, niech pańska żona zacznie prorokować, to jej pomoże”.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

cesarz, jak zwykle zimnokrwisty, zdążył jej jeszcze zwrócić uwagę, że źle upadła. „wasz majestat źle się ułożył”. . .

    Cesarzową pięknie ubrano do trumny, w pianie koronek utonęła jej potężna tusza. Ewa Frank stała wystarczająco blisko, żeby zobaczyć koniuszki jej sinych palców złożonych na piersi. Odtąd codziennie pełna obaw ogląda swoje, bojąc się, że to znak śmierci. Na pogrzebie opowiadano sobie półgłosem, jak to było z tą śmiercią Marii Teresy. Podobno cesarzowa osunęła się na fotel i zaczęła się dusić. Jedna z dworek mówiła dramatycznym szeptem, że młody cesarz, jak zwykle zimnokrwisty, zdążył jej jeszcze zwrócić uwagę, że źle upadła. „Wasz majestat źle się ułożył”, miał rzec. „Wystarczająco dobrze, żeby umrzeć”, odpowiedziała podobno cesarzowa i rzeczywiście umarła.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

mniemanie o sobie samych jest tak wysokie, że ich zupełnie zaślepia i wszędzie wokół widzą tylko siebie. . .

    Tylko przez krótką chwilę widać twarz biskupa — zmienioną, dziwnie szarą. Zaraz idzie szept, że był tam męczony, dlatego tak wygląda. Potem jego postać znika w powozie i powóz rusza po lodzie w stronę Starego Miasta. 

    Od razu po Warszawie roznoszą się plotki, że biskup Sołtyk tam, w Kałudze, w tym mroźnym piekle, postradał zmysły i jasność umysłu wraca mu tylko czasami. Niektórzy, co go znali wcześniej, twierdzą, że już wtedy, gdy go Rosjanie pojmali, nie był zdrów na umyśle. Ci mówią, że istnieją tacy, których mniemanie o sobie samych jest tak wysokie, że ich zupełnie zaślepia i wszędzie wokół widzą tylko siebie. I przekonanie o własnej ważności odbiera im rozsądek i władzę sądzenia. Z pewnością biskup Sołtyk do takich ludzi należy i nieważne, czy zmysły postradał, czy nie.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

arkusze papieru czynią poruszenie powietrza może niezauważalne wobec wichrów jesiennych, ale jednak znaczące w skali świata. . .

    Jenta rozumie z tego, że za paszportami kryje się wielki kosmos aparatu państwowego, z jego układami słonecznymi, orbitami, satelitami, z fenomenem komety i z tajemniczą siłą ciążenia, opisaną nie tak dawno przez Newtona. Jest to równocześnie system czujny i baczny, który wspierają setki i tysiące biurek urzędniczych i stosy papierów, rozmnażanych za pomocą pieszczoty ostrych końcówek gęsich piór i podawanych sobie z rąk do rąk, z biurka na biurko; arkusze papieru czynią poruszenie powietrza może niezauważalne wobec wichrów jesiennych, ale jednak znaczące w skali świata. Gdzieś daleko, w Afryce czy na Alasce, może wywołać huragan. Państwo to uzurpator doskonały, władca nieprzejednany, porządek ustanowiony raz na zawsze (dopóki nie zmiecie go najbliższa wojna). Kto wytyczył granicę w tym kłębowisku burzanów? Kto zabrania jej przejść? W czyim imieniu działa ten podejrzliwy oficer w rękawiczkach i skąd ta podejrzliwość? W jakim celu powstają papiery niesione przez pocztylionów i posłańców, przez pocztowe bryki, przy których na każdej stacji zmienia się zmęczone konie?


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

częstochowę, miejsce najjaśniejsze i najciemniejsze zarazem. . .

 Jakub, Pan nasz, mówi: 

    „Każdy, kto szuka zbawienia, musi uczynić trzy rzeczy: zmienić miejsce zamieszkania, zmienić swoje imię i zmienić swoje uczynki”. 

    Tak i my uczyniliśmy. Staliśmy się innymi ludźmi i opuściliśmy Częstochowę, miejsce najjaśniejsze i najciemniejsze zarazem.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

bóg jest ślepcem. . .

 [...] znikąd nieoczekiwana łatwość pisania i wtedy wszystko wydaje się cudownie w y r a ż a l n e. Co to za błogi stan! Czuję się wtedy bezpiecznie, a świat cały staje się kołyską, w której ułożyła mnie ona, Szechina, i teraz pochyla się nade mną niczym matka nad niemowlęciem. 

    Na lewą drogę zasłużył sobie tylko ten, kto rozumie to, co powtarzał reb Mordkę Że Świat sam domaga się opowiedzenia, dopiero wtedy istnieje naprawdę, dopiero wtedy w pełni rozkwita. Lecz także to, iż opowiadaniem świata jest Jego zmienianie.

    Dlatego Bóg stworzył litery alfabetu, byśmy mieli możliwość opowiedzieć mu to, co sam stworzył. Reb Mordke zawsze przy tym chichotał. „Bóg jest Ślepcem. Nie wiedziałeś o tym? — mówił. Stworzył nas, żebyśmy byli jego przewodnikami, jego pięcioma zmysłami". Chichotał tak długo, aż zaczynał kaszleć od dymu.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

13 lipca 2022

jest w byciu obcym coś pociągającego. . .

 [...]skupiliśmy się na tym trzymaniu jak Ślepcy, wbrew smutkowi i zacinającemu deszczowi, który nas smagał. Parliśmy do tego płaszcza Jakubowego, każdy chciał go potrzymać choć chwilę, więc zmienialiśmy się całą drogę z cmentarza do pałacu. Ludzie ustępowali przed nami, dziwacznymi niczym owady, ludźmi o twarzach mokrych od łez. Któż to jest? szeptali, gdy wąskimi uliczkami miasta zdążaliśmy do pałacu, trzymając się Jakubowego płaszcza. Im bardziej byli nami zdziwieni, im dziwniej na nas patrzyli, tym było lepiej. Oddzielaliśmy się od nich naszą rozpaczą, naszą żałobą. Znów byliśmy inni. I tak miało być. Jest w byciu obcym coś pociągającego, w czym się można rozsmakować, co wydaje się jak słodycz. Dobrze jest nie rozumieć języka, nie rozumieć zwyczajów, sunąć jak duch pomiędzy innymi, którzy są dalecy i nierozpoznawalni. Wtedy budzi się szczególna mądrość — umiejętność domysłu, chwytania spraw nieoczywistych. Budzą się też wówczas bystrość i przenikliwość. Człowiek, który jest obcy, zyskuje nowy punkt widzenia, staje się, chcąc nie chcąc, swoistym mędrcem. Kto nam wszystkim wmówił, że być swoim jest tak dobrze i tak wspaniale? Tylko obcy naprawdę rozumie, czym jest Świat.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

o czym się nie mówi, przestaje istnieć. . .

    Pinkas jest głęboko przekonany, że rację ma stara tradycja ojców,   sprawach związanych z Szabłajem Cwi nic nie mówić; ani dobrze, ani źle; ani przeklinać, ani błogosławić. Coś, o czym się nie mówi, przestaje istnieć. Kontempluje tę mądrość, siedząc na trzęsącej się furze przykrytej płachtą barchanu. Oto jak wielka jest siła słowa: tam gdzie go zabraknie, znika świat. Obok niego siedzą jakieś wystrojone chłopki, wygląda, że jadą na wesele, i dwoje starszych Żydów, on i ona. Zaczepiają go nieśmiało, ale Pinkasowi nie spieszy się do rozmowy.

    Po co mówić? Gdyby chcieć się kogoś pozbyć ze świata, to nie za pomocą miecza ani ognia, ani żadnego gwałtu. Trzeba o tym kimś milczeć, nigdy nie nazywać go po imieniu. W ten sposób sczeźnie na zawsze w nie-pamięci. A każdemu, kto by się chciał o niego dopytywać, trzeba pogrozić cheremem.


Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

świat bowiem został stworzony ze słowa. . .

    Największą moc mają jednak nie czyny cielesne, lecz te, które wiążą się ze słowem, świat bowiem został stworzony ze słowa i jego fundamenty są ze słów. Największym więc Cudzym Uczynkiem, Aktem Wyjątkowym — jest wypowiedzenie głośno Imienia Boga Szem ha-Meforasz.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

podnieca go to, że ... mokradła pachną rozkładem i mułem. . .

    Lecz Jankiel z Glinna okazuje się raczej odporny na wszystkie te argumenty. Taki jest — nigdy nie podchodzi zbyt blisko, lecz stoi raczej z boku ot, nie słucha nauk, ale tak sobie odpoczywa oparty o drzewo, o framugę drzwi, jakby właśnie wychodził i tylko na chwilę przystanął. Przygląda się. Od śmierci żony minęły już dwa lata i teraz on, rabin żyjący samotnie w biednym Glinnie, przeżywa niepokoje z powodu pewnej chrześcijanki, kobiety starszej od niego, guwernantki we dworze pod Buskiem. Spotkali się przypadkiem. Kobieta siedziała na brzegu rzeki i moczyła nogi w wodzie. Była naga. Gdy zobaczyła Jankiela, powiedziała po prostu: „Chodź tu". 

    A on jak zwykle, kiedy jest zdenerwowany, zrywa źdźbło trawy i wkłada ją między zęby — wierzy, że to mu dodaje pewności siebie. Teraz wie, iż powinien odwrócić się na pięcie i zniknąć sprzed oczu tej gojki, ale nie może oderwać wzroku od jej białych ud i nagle ogarnia go tak wielkie pożądanie, że traci rozum. I jeszcze podnieca go to, że są osłonięci trzcinami wysokimi jak ściany i że mokradła pachną rozkładem i mułem. Każda najmniejsza cząsteczka upalnego powietrza wydaje się nabrzmiała, pełna i soczysta jak wiśnia, zaraz pęknie i sok wyleje się na skórę. Będzie burza. 

    Nieśmiało kuca przy kobiecie, widzi, że jest już nie pierwszej młodości— jej piersi, pełne i białe, ciążą ku ziemi, jej brzuch, lekko wystający, ze znamieniem pępka, przecina w poprzek delikatna linia odgnieciona Od spódnicy. Chce coś powiedzieć, ale nie znajduje żadnych słów po polsku stosownych w takiej sytuacji. A zresztą co miałby powiedzieć? Tymczasem jej ręka wyciąga się pierwsza w jego stronę, najpierw sunie po łydce, udzie i muska krocze, a potem dotyka rąk i twarzy, gdzie palce bawią się jego brodą. Potem łagodnie, naturalnym ruchem, kobieta kładzie się na plecy, i rozsuwa nogi. Jakub, prawdę mówiąc, nie wierzy, iżby mógł istnieć ktoś kto by na jego miejscu zawrócił. Doznaje krótkiej, nieprawdopodobnej rozkoszy i leżą tak, nadal bez słowa. Ona głaszcząc go po plecach, ich rozgrzane ciała są Zlepione potem. 

    Umawiają się jeszcze kilka razy w tym samym miejscu, a kiedy nadchodzi jesień i robi się zimno, ona już. nie przychodzi, dzięki czemu Jankiel Glinna nie popełnia już więcej strasznego grzechu, za co jest jej wdzięczny, Lecz za to ogarniają go niczym nieukojona tęsknota oraz wielki żal, które nie pozwalają mu się na niczym skupić. Uświadamia sobie, że jest nieszczęśliwy.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   


14 kwietnia 2020

mówiąc po polsku, herezji żadnej stworzyć się nie da. . .

Po hebrajsku wszystko jest skomplikowane, bo zawsze wieloznaczne. Ale po polsku to, co mówi Nachman śpiewnym głosem, jakby recytował z pamięci jakieś księgi, też trudno wysłowić. Brakuje słów na takie sprawy. Język polski jest w nich mało wprawiony i na teologii się nie zna. To dlatego w Polsce wszelka herezja jest przaśna i nijaka. Właściwie, mówiąc po polsku, herezji żadnej stworzyć się nie da. Język polski ze swej natury posłuszny jest wszelkiej ortodoksji.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

to jest znak końca świata, że to zapowiedź tego, iż zaraz. . .

Nie ulega wątpliwości, że to jest znak końca świata, że to zapowiedź tego, iż zaraz aniołowie zaczną go zwijać jak dywan. Koniec przedstawienia. Za horyzontem szykują się już wojska archaniołów. Jeżeli wytęży się słuch, słychać szczęk anielskiego oręża. I jest to znamię posłannictwa Jakuba oraz wszystkich, którzy idą za nim w tę trudną drogę. Ci, którzy się jeszcze wahali, którzy nie byli pewni, teraz muszą przyznać, że i niebo ma udział w tej wędrówce. W tych dniach staje się dla wszystkich w Iwaniu jasne, że ta oto kometa jest wywierconą w niebieskim firmamencie dziurą, przez którą sączy się do nas boska światłość i przez którą Bóg spogląda na świat.
   Mędrcy zaś uważają, że przez nią schodzi Szechina.

Dziwne to i niebywale, ale na Jencie ta kometa nie robi wrażenia. Gdy się opatrzy stąd, skąd spogląda na wszystko Jenta, bardziej pociągające wydają się sprawy drobne, te ludzkie[...]

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

21 stycznia 2019

z prochu ziemi i ... niszmat chajim. . .

   Waj-jicer ha-szem Elohim et ha-adam afar min ha-adama, waj-jipachbe-apaw niszmat chajim, wa-jechi ha-adam le-nefesz chaja — recytował Elisza, gdy zobaczył dziecko. — Wtedy to Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia (niszmat chajim), przez co człowiek stał się żywą istotą (nefesz chaja).
   I oto Szor poczuł się jak Bóg.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

14 stycznia 2019

jesteśmy formami, które przybiera światło. . .

Nie ma między przybiera bowiem większej różnicy. Wszyscy jesteśmy formami, które przybiera światło, kiedy tylko muśnie materię.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

północ ... dziurawią krople deszczu, a rozbijają ostatecznie płatki śniegu. . .

   Zauważa, że im dalej na południe, im słabsze jest chrześcijaństwo, im więcej słońca i im słodsze wino, i im więcej greckiego Fatum — tym lepiej mu się żyje. Jego decyzje nie są jego decyzjami, lecz przychodzą z zewnątrz,mają swoje miejsce w porządku świata. A skoro tak, to mniejszą ponosi się odpowiedzialność, stąd mniej tego wewnętrznego wstydu, nieznośnego poczucia winy za wszystko, co się zrobiło. Tutaj każdy czyn można naprawić, można dogadać się z bogami, złożyć im ofiarę. Dlatego da się patrzeć na swoje odbicie w wodzie z szacunkiem. I spoglądać na innych z miłością. Nikt nie jest zły, żaden morderca nie może być potępiony, ponieważ stanowi część większego planu. Można kochać tak samo kata, jak i ofiarę. Ludzie są dobrzy i łagodni. Zło, które się dzieje, pochodzi nie z nich, ale ze świata. Świat bywa zły — i to jak!
   Im bardziej zaś na północ, tym mocniej człowiek skupia się na sobie i w jakimś północnym szaleństwie (zapewne z braku słońca) przypisuje sobie zbyt wiele. Czyni się odpowiedzialnym za swoje uczynki. Fatum dziurawią krople deszczu, a rozbijają ostatecznie płatki śniegu; wkrótce znika. Zostaje niszczące każdego człowieka przekonanie, wspierane przez Władcę Północy, czyli Kościół, i jego wszechobecnych funkcjonariuszy,że całe zło jest w człowieku i nie da się go samemu naprawić. Może być tylko wybaczone. Ale czy do końca? Stąd bierze się to męczące, niszczące uczucie, że jest się zawsze winnym, od urodzenia, że tkwi się w grzechu i że wszystko jest grzechem — uczynek i poniechanie, miłość i nienawiść, słowo i sama myśl. Wiedza jest grzechem i ignorancja jest grzechem.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

zadrukowane kartki ... złapać i nie wypuścić. . .

   Gdy wywołują starostę, bo przyszedł lekarz na zabiegi, rozmowa schodzi na Drużbacką i Kossakowska przypomina, że jest ona poetką, czemu bardzo grzecznie dziwi się ksiądz dziekan Chmielowski, lecz po prezentowaną książeczkę chciwie wyciąga rękę. Zadrukowane kartki budzą w nim jakiś odruch trudny do opanowania — złapać i nie wypuścić, dopóki oczy nie zapoznają się, choćby pobieżnie, z całością. Tak jest i teraz, otwiera,zbliża do światła, żeby lepiej się przyjrzeć tytułowej stronie.
   — To rymy — mówi rozczarowany, ale szybko się mityguje i kiwa głową z uznaniem. Zbiór rytmów duchownych, panegirycznych, moralnych i światowych... Nie podoba mu się, że to wiersze, nie rozumie ich, ale wartość tomiku wzrasta, gdy ksiądz widzi, że wydali to bracia Załuscy.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)
   
   
   

gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie. . .

Ksiądz czuje się tak, jakby wygłaszał herezję, i właściwie nie wie, dlaczego to mówi milczącemu Żydowi. Chce, żeby tamten go wziął za przyjaciela, nie wroga. Ale czy to będzie możliwe? Może da się porozumieć,mimo że nie zna się swoich języków ani obyczajów, ani siebie nawzajem,ani swych rzeczy i przedmiotów, ani uśmiechów, gestów dłoni czyniących znaki, niczego; więc może da się porozumieć za pomocą książek? Czyto właśnie nie jest jedyna możliwa droga? Gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie, tymczasem żyją w innych, jak ci Chińczycy, o których pisał Kircher. A są i tacy, całe mnóstwo, co nie czytają wcale, ci mają umysł uśpiony, myśli proste, zwierzęce, jak owi chłopi o pustych oczach. Gdyby on, ksiądz, był królem, nakazałby jeden dzień pańszczyzny na czytanie przeznaczyć, cały stan chłopski zagoniłby do ksiąg i od razu inaczej wyglądałaby Rzeczpospolita. Może to jest nawet kwestia alfabetu że nie istnieje tylko jeden, lecz jest ich wiele, a każdy inaczej buduje myśli. Alfabety są niczym cegły — z jednych, wypalonych i gładkich,powstają katedry, z innych, gliniastych i szorstkich, zwykłe domy. I choć łaciński z pewnością najdoskonalszy, to przecież, zdaje się, Szor nie zna łaciny.

Olga Tokarczuk (Księgi Jakubowe, 2014)