Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bachmann Ingeborg. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bachmann Ingeborg. Pokaż wszystkie posty

05 września 2014

inni zasługują równie mało, żeby nad nimi płakać. . .

Ja: Ale dlaczego płacze się nad innymi?

 Malina: I z tym należałoby skończyć, bo inni zasługują równie mało, żeby nad nimi płakać, jak ty zasługujesz, żebym ja nad tobą płakał. Co by ci z tego przyszło, gdyby wtedy ktoś w Timbuktu czy Adelajdzie płakał nad dzieckiem z Klagenfurtu, które zostało zasypane, które leżało na ziemi pod drzewami przy promenadzie nad jeziorem, w czasie nalotu koszącego, a potem musiało patrzeć na pierwszych zabitych i rannych wokół siebie. Nie płacz więc nad innymi, oni są dostatecznie zaprzątnięci obroną swojej skóry lub uporaniem się z godzinami przed swoim zamordowaniem. Nie potrzebują łez made in Austria. Poza tym płacze się później, pośród pokoju, tak przecież nazwałaś kiedyś ten czas, w wygodnym fotelu, kiedy nie padają strzały i nic nie płonie. Głoduje się też w innym czasie, na ulicy między dobrze odżywionymi przechodniami. W kinie, podczas głupiej prezentacji strachu, dopiero odczuwa się lęk. Nie marznie się w zimie, lecz w letni dzień nad morzem. Gdzie to było? Kiedy najbardziej zmarzłaś? Było to przecież w piękny, jak rzadko ciepły październikowy dzień nad morzem. Możesz więc zachować spokój wobec innych albo stale być niespokojna. Nic nie zmienisz.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   


   

ludzie nie zmieniają się tak bardzo. . .

Malina: Ludzie nie zmieniają się tak bardzo. Coś tam przejmuje ich zawsze, jeśli jest tylko nieskończone, niewyobrażalne czy niezgłębione, ma głęboką czerń, spacerują po lesie albo przechadzają się w kosmosie z własną tajemnicą w innej tajemnicy.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   


   

dojrzeć problem poczty, jej problematyczność. . .

   W pewne dni w roku listonosze widzą, jak bledniemy i jak oblewamy się rumieńcem, może właśnie dlatego nie zapraszamy ich, żeby weszli, usiedli, napili się kawy. Zbyt są wtajemniczeni w sprawy, które są straszne, które oni jednak nieustraszenie noszą po ulicach, więc odprawia się ich w drzwiach, z napiwkiem, bez napiwku. Ich los jest jednak najbardziej niezasłużony. Traktowanie ich, na jakie nawet pozwalam sobie ja, jest głupie, wyniosłe, krzywdzące. Nawet gdy przychodzą widokówki od Ivana, nie częstuję pana Sedlacka szampanem. Co prawda oboje z Maliną nie trzymamy w domu butelek szampana, ale dla pana Sedlacka powinna bym mieć jedną w pogotowiu, bo on widzi, jak blednę i oblewam się rumieńcem, domyśla się czegoś, musi coś wiedzieć.
   Że listonoszem można zostać z powołania, że nieporozumieniem jest wybieranie lub traktowanie roznoszenia poczty jak pierwszego lepszego zawodu, tego dowiódł słynny listonosz Kranewitzer z Klagenfurtu, któremu co prawda wytoczono proces i którego, niedocenionego zupełnie, zmaltretowanego przez społeczeństwo i sąd człowieka, skazano za sprzeniewierzenie i nadużycie urzędu na kilka lat więzienia. Sprawozdania z procesu Kranewitzera czytałam 228 uważniej niż relacje z najbardziej sensacyjnych procesów o morderstwo w ciągu tych wszystkich lat, a człowieka, który wówczas tylko mnie zdumiał, darzę dzisiaj najgłębszą sympatią. Od pewnego dnia, nie umiejąc później podać przyczyn, Otto Kranewitzer przestał roznosić pocztę i tygodniami, miesiącami gromadził ją w zajmowanym samotnie starym trzypokojowym mieszkaniu, aż pod sufit, sprzedał prawie wszystkie meble, aby zrobić miejsce dla rosnącej góry korespondencji. Nie otwierał listów ani paczek, nie przywłaszczał sobie papierów wartościowych ani czeków, nie kradł banknotów wysyłanych synom przez matki, niczego podobnego nie można mu było dowieść. Po prostu nagle poczuł, że nie może już roznosić poczty, wrażliwy, delikatny, wysoki mężczyzna, który pojął całą doniosłość swojego przedsięwzięcia, i właśnie dlatego drobny funkcjonariusz Kranewitzer musiał sromotnie opuścić Pocztę Austriacką, chlubiącą się tym, że zatrudnia tylko godnych zaufania, sumiennych i wytrwałych listonoszy. W każdym jednak zawodzie musi znaleźć się przynajmniej jeden człowiek, który żyje w głębokim zwątpieniu i popada w konflikt. Właśnie roznoszenie listów mogłoby wymagać utajonego strachu, sejsmograficznego wychwytywania wstrząsów, które przypisuje się zwykle wyższym i najwyższym zawodom, jak gdyby poczta nie miała prawa do kryzysu, do kłopotów z myśleniem, wolą i egzystencją, do skrupulatnej i wzniosłej rezygnacji, przysługującej wszystkim innym, którzy lepiej opłacani i zasiadający na katedrach mogą rozmyślać o dowodach na istnienie Boga, medytować nad ontos on, aleteją czy choćby powstaniem Ziemi i powstaniem wszechświata! Nieznanego, źle opłacanego Otto Kranewitzera pomówiono jednak tylko o nikczemność i zaniedbywanie obowiązków. Nie zauważono, że popadł w medytację, że ogarnęło go zdziwienie, które jest przecież początkiem wszelkiego filozofowania i w ogóle człowieczeństwa, a w sprawach, które wytrąciły go z równowagi, niepodobna było odmówić mu kompetencji, bo któż bardziej niż on, który przez trzydzieści lat roznosił pocztę w Klagenfurcie, potrafiłby dojrzeć problem poczty, jej problematyczność.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   


   

02 września 2014

jedni ludzie żyją. . .

(...)jeśli nie wybiera się na jezioro, to codziennie przekopuje nasz ogród i przewraca dom do góry nogami, jedni ludzie żyją, inni przyglądają się im, ja należę do tych, co się przyglądają.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   
   
   

formy „pan". . .

Do Maliny mówię „ty" i do Ivana mówię „ty", ale te obydwa „ty" różnią się intonacją, której nie sposób wymierzyć ani wyważyć. Wobec obu od początku nie używałam formy „pan", którą poza tym posługuję się zawsze.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   
   
   

popadł w nałóg czytania. . .

Bywają ludzie, powiadam panu, ludzie, w dziedzinie czytania doznaje się najosobliwszych niespodzianek. .. Mam co prawda słabość do analfabetów, nawet tutaj znam kogoś, kto nie czyta, nie chce czytać; przebywanie w stanie niewinności jest bardziej zrozumiałe dla człowieka, który popadł w nałóg czytania, nie powinno się czytać w ogóle albo powinno się umieć czytać naprawdę...

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   
   
   

już nie dadzą mi zasnąć. . .

Spróbuję, chociaż jest szósta rano i ta pora wydaje mi się odpowiednia dla wyjaśnienia, które winna jestem Panu i tylu innym ludziom, chociaż jest szósta rano i dawno powinna bym spać, ale tak wiele jest spraw, które nigdy już nie dadzą mi zasnąć.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   
   
   

ma blonde. . .

Aupres de ma blonde
Jestem
Jaka jesteś?
Jestem
Jaka?
Jestem szczęśliwa
Qu'il fait bon
Mówisz coś?
Nic nie mówiłam
Fait bon, fait bon
Powiem ci później
Co chcesz później?
Nigdy ci tego nie powiem
Qu'il fait bon
Więc już powiedz
Jest za głośno, nie mogę głośniej
Co chcesz powiedzieć?
Nie mogę tego powiedzieć jeszcze głośniej
Qu'il fait bon dormir
Powiedz już, musisz to dzisiaj powiedzieć
Qu'il fait bon, fait bon
Że zmartwychwstałam
Ponieważ przeżyłam zimę
Ponieważ jestem taka szczęśliwa
Ponieważ widzę już Park Miejski
Fait bon, fait bon
Ponieważ odrodził się Ivan
Ponieważ Ivan i ja
Qu'il fait bon dormir!
Ivan pyta mnie w nocy: Dlaczego istnieje tylko ściana płaczu, dlaczego nikt jeszcze nie zbudował ściany radości?

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   
   
   

wolne i zajęte godziny. . .

Co się dzieje z moim czasem, czy mam wolne i zajęte godziny, czy znam wolność i niewolę, o tym nigdy się nie mówi.

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
   
   
   

mój stosunek do „dzisiaj". . .

(...)rozpaczliwy jest mój stosunek do „dzisiaj", bo przejść przez to „dzisiaj" mogę tylko w panicznym strachu i szalonym pośpiechu, tak samo pisać o nim albo choćby, w owym panicznym strachu, mówić o tym, co się wydarza, bo wszystko, co się napisało o „dzisiaj", należałoby natychmiast niszczyć, jak drze się prawdziwe listy, gniecie, nie kończy ich, nie wysyła, ponieważ dotyczą „dzisiaj" i ponieważ w żadnym „dzisiaj" nie dojdą już do adresata.
   Kto napisał kiedyś straszliwie błagalny list, aby potem go podrzeć i wyrzucić, wie najlepiej, co rozumiem tutaj przez „dzisiaj". A któż nie zna tej prawie nieczytelnej kartki: „Proszę przyjść, jeśli to w ogóle wchodzi w rachubę, jeśli pan może, chce, jeśli wolno mi pana o to prosić! O piątej w „Cafe Landmann!" Albo tego telegramu: „zadzwoń do mnie natychmiast stop jeszcze dzisiaj". Albo: „dzisiaj to niemożliwe".
   Bo „dzisiaj" to słowo, które powinno być zastrzeżone tylko dla samobójców, dla wszystkich innych nie ma po prostu sensu, „dzisiaj" to dla nich jedynie określenie dowolnego dnia, właśnie dzisiejszego, zdają sobie sprawę, że znów muszą pracować osiem godzin albo zwolnić się z pracy, pójdą tu i tam, kupią coś, przeczytają poranną i wieczorną gazetę, wypiją kawę, zapomną o czymś, umówią się, zadzwonią do kogoś, jest to zatem dzień, w którym musi się coś wydarzyć, lepiej jednak, żeby nie wydarzyło się za wiele. Kiedy ja natomiast mówię „dzisiaj", mój oddech traci regularność, pojawia się owa arytmia, którą można już stwierdzić na elektrokardiogramie, tylko z zapisu nie wynika, że przyczyną jest moje „dzisiaj", wciąż nowe, dręczące, ale ja mogę dostarczyć dowodu zakłócenia, zapisanego niespokojnym kodem lekarzy, dowodu czegoś, co poprzedza

Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)