Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gogol Nikołaj Wasiljewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gogol Nikołaj Wasiljewicz. Pokaż wszystkie posty

25 stycznia 2015

krzesła łamać. . .

Naturalnie, Aleksander Macedoński był wielkim człowiekiem, ale po cóż krzesła łamać?

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment komedii Rewizor, 1836)
   
   
   

10 lutego 2013

wiatrem rozrywane na strzępy powietrze. . .

Cudownym dźwiękiem brzmi dzwoneczek; grzmi i staje się wiatrem rozrywane na strzępy powietrze; przelatuje obok wszystko, cokolwiek jest na ziemi, i patrząc z ukosa odsuwają się i dają jej drogę inne narody i państwa.

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)

  

po prostu żal opuszczać zagrzane już miejsce w kuchni. . .

Co oznaczało to skrobanie się? I co ono w ogóle oznacza? Czy frasunek dlatego, że oto nie udało się uplanowane na jutro spotkanie z kamratem w niepozornym, przepasanym szerokim pasem kożuchu, gdzieś w jakimś carskim szynku, czy też na nowym miejscu już coś tam wpadło w serce i trzeba przerwać wieczorne wystawanie przed bramą i polityczne trzymanie za białe rączki, podczas gdy zmierzch niby kaptur opada na miasto, chłopak w czerwonej koszuli brzdąka na bałałajce przed czeladzią podwórzową i gwarzy sobie po cichu rozmaity ludek roboczy? Czy po prostu żal opuszczać zagrzane już miejsce w kuchni czeladnej pod kożuchem, blisko pieca i zupy z miejskim miękkim pierogiem, po to, żeby znowu wlec się w deszcz i pluchę, na wszelkie podróżne utrapienie? Bóg raczy wiedzieć, nie zgadniesz. Wiele różnych rzeczy oznacza u rosyjskiego ludu skrobanie się w głowę.

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)


   

z panami uwaliszynem i poleżajewem. . .

Wszyscy ci, którzy już dawno pozrywali wszelkie znajomości i znali się tylko, jak to mówią, z panami Uwaliszynem i Poleżajewem (doskonałe terminy, pochodzące od czasowników „poleżeć” i „uwalić się”, mające u nas w Rosji duży obieg, zarówno jak zdanie: pojechać do Sapiehy i Chrapowickiego, oznaczające wszelkie kamienne sny na boku, na wznak i we wszystkich innych pozycjach, z chrapaniem, ze świstaniem przez nos i innymi akcesoriami).

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)


    

09 lutego 2013

ręka w rękę, nie wypuszczając się z uścisku. . .

Zamienili spojrzenia i natychmiast zrozumieli się wzajemnie: pan poszedł spać, można by zajrzeć tu i ówdzie. Natychmiast odniósłszy do pokoju frak i pantalony, Pietrek zszedł na dół i obaj poszli razem nie mówiąc jeden drugiemu nic o celu wyprawy i gawędząc po drodze o czymś zupełnie postronnym. Spacer odbyli niedaleki. Przeszli tylko na drugą stronę ulicy do domu stojącego naprzeciwko hotelu i weszli w niziutkie, szklane, zakopcone drzwi prowadzące prawie do sutereny, gdzie przy drewnianych stołach siedziało już liczne i różnorodne towarzystwo: i z ogolonymi brodami, i z nie ogolonymi, i w kożuchach bez wierzchu, i po prostu w koszulach, a niektórzy nawet w grubych szynelach. Co tam robił Pietrek z Selifanem, Bóg raczy wiedzieć, ale po godzinie wyszli stamtąd trzymając się za ręce, zachowując zupełne milczenie, okazując jeden drugiemu wielką pieczołowitość i ostrzegając się wzajemnie przed różnymi węgłami. Ręka w rękę, nie wypuszczając się z uścisku, cały kwadrans wdrapywali się na schody, w końcu przezwyciężyli je i weszli. Pietrek zatrzymał się chwilę przed swoim niziutkim łóżkiem, rozmyślając, jak się ma położyć, i położył się zupełnie na poprzek, tak że nogi pozostały na podłodze. Selifan również położył się na tym samym łóżku, umieściwszy głowę na brzuchu Pietrka i zapomniawszy, że powinien spać wcale nie tu, ale, być może, w izbie czeladnej, jeżeli nie w stajni przy koniach. Obaj zasnęli natychmiast i zaczęli chrapać niezmiernie grubo, na co pan z sąsiedniego pokoju, odpowiadał przenikliwym nosowym świstem. Wkrótce potem wszystko się uspokoiło i hotel zapadł w głęboki sen;(...)

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)


   

wszystko, co nosiło na sobie ślady czegoś osobliwego. . .

Niegdyś, dawno, w latach mej młodości, w latach bezpowrotnie minionego dzieciństwa, wesoło mi było przybywać po raz pierwszy do nieznanej miejscowości; bez względu na to, czy to była wioska, biedne miasteczko powiatowe, sioło czy futor – dziecinne, ciekawe spojrzenie odnajdywało w nim dużo ciekawych rzeczy. Każda budowla, wszystko, co nosiło na sobie ślady czegoś osobliwego, wszystko zastanawiało mnie i uderzało. Czy to murowany dom rządowy w znanym stylu, z połową okien fałszywych, sam samiuteńki, sterczący pośród drewnianej, ciosanej gromady parterowych mieszczańskich domków, czy to okrągła regularna kopuła, cała obita arkuszową białą blachą, wzniesiona nad wybieloną jak śnieg nową cerkwią, czy rynek, czy frant powiatowy spotkany na mieście – nic nie wymykało się mojej świeżej, wrażliwej uwadze.

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)

   

następowała bohaterka grecka. . .

Wszedłszy do salonu Sobakiewicz wskazał na fotel mówiąc znowu: – Proszę! – Siadając Cziczikow spojrzał na ściany i na wiszące na nich obrazy. Na obrazach były same zuchy, wodzowie greccy sztychowani w całej okazałości: Maurokordatos w czerwonym mundurze i spodniach, w okularach na nosie, Kolokotronis, Miaulis, Kanaris. Wszyscy ci bohaterowie mieli takie grube uda i takie niesłychane wąsy, że patrzącemu ciarki przebiegały po skórze. Między silnymi Grekami, nie wiadomo jak i po co, ulokował się Bagration, szczuplutki, chudziutki, z maleńkimi sztandarami i armatkami u dołu, w bardzo wąziutkich ramkach. Potem znowu następowała bohaterka grecka, Bobelina, której – jedna noga wydawała się większa od całego korpusu tych wytwornisiów, co zapełniają współczesne salony. Gospodarz, będąc sam człowiekiem mocnym i zdrowym, chciał, zdaje się, żeby i jego pokój zdobili ludzie mocni i zdrowi. Obok Bobeliny, koło samego okna, wisiała klatka, z której wyglądał drozd ciemno upierzony, biało nakrapiany, również bardzo do Sobakiewicza podobny. Gość i gospodarz nie zdążyli jeszcze dwóch minut pomilczeć, gdy drzwi salonu otworzyły się i weszła pani domu, dama dość wysoka, w czepku ze wstążkami przefarbowanymi domową farbą. Weszła z godnością, trzymając głowę prosto jak palma.


 Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)

   

08 lutego 2013

wyciskali taki omdlewający i długi pocałunek. . .

Jego żona... zresztą byli oni z siebie wzajemnie bardzo zadowoleni. Pomimo iż minęło więcej niż osiem lat ich małżeństwa, każde z nich wciąż jeszcze przynosiło drugiemu kawałek jabłuszka albo cukierek, albo orzeszek, mówiąc wzruszająco tkliwym głosem, wyrażającym idealną miłość: „Otwórz, kochanie, buzię, włożę ci ten kąsek”. Nie potrzeba dodawać, że buzia otwierała się przy tym bardzo wdzięcznie. Na urodziny robiono niespodzianki – jakiś futerał z masy perłowej do wykałaczki. I bardzo często, siedząc na kanapie, nagle zupełnie nie wiadomo z jakiego powodu, jedno odkładało swą fajkę, a drugie robótkę, jeżeli ta była w danej chwili w rękach, i wyciskali taki omdlewający i długi pocałunek, że w czasie jego trwania można by z łatwością wypalić małe słomkowe cygaro. 

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)

   

trzeba będzie bardzo pogłębić już wyćwiczone w nauce obserwacji spojrzenie. . .

O wiele łatwiej rysować charaktery wielkich rozmiarów: tam po prostu rzuca się pełną garścią farby na płótno – czarne pałające oczy, nawisłe brwi, przecięte zmarszczką czoło, przerzucony przez ramię czarny albo purpurowy jak ogień płaszcz – i portret gotowy; ale ci wszyscy panowie, których jest wielu na świecie, z wyglądu są bardzo do siebie podobni, a jednak, jeśli się przyjrzeć, zobaczy się wiele nieuchwytnych cech – ci panowie są strasznie trudni do portretowania. Tu trzeba będzie mocno wytężać uwagę, zanim się wydobędzie wszystkie delikatne, prawie niewidzialne rysy i w ogóle trzeba będzie bardzo pogłębić już wyćwiczone w nauce obserwacji spojrzenie.

 Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)

   

w angielskich ogrodach rosyjskich ziemian. . .

Dwór stał samotnie na wzgórzu,otwartym na wszystkie wiatry, jakim tylko zechce się powiać; spadek góry, na której stał, był odziany strzyżoną darniną. Na niej rozrzucone były po angielsku dwa czy trzy klomby z krzewami bzu i żółtej akacji; pięć czy sześć brzóz tu i ówdzie wznosiło swoje rzadkie, drobnolistne wierzchołki. Pod dwiema spośród nich widać było altankę z płaską zieloną kopułką, drewnianymi niebieskimi kolumienkami i napisem: „Świątynia samotnego dumania”; niżej staw pokryty rzęsą, co zresztą nic jest rzadkością w angielskich ogrodach rosyjskich ziemian. U podnóża tej wyniosłości i po części na samym zboczu ciemniały wzdłuż i w poprzek szare drewniane chaty, które nasz bohater, nie wiadomo z jakiego powodu, natychmiast zaczął rachować i narachował ich więcej niż dwieście. Nigdzie pomiędzy nimi nie było rosnącego drzewka ani jakiejkolwiek zieloności; zewsząd wyglądały same tylko bierwiona. Widok ożywiały dwie baby, które malowniczo podniósłszy spódnice i poobtykawszy je ze wszystkich stron, brnęły po kolana w stawie,wlokąc za dwa drewniane kołki porwaną sieć, w której było widać dwa zaplątane raki i błyszczała złapana płotka; baby, zdaje się, kłóciły się o coś i wymyślały sobie. W pobliżu, z boku, ciemniał jakimś mdłoniebieskawym kolorem sosnowy las. Nawet pogoda wypadła odpowiednia. Dzień nie był ani jasny, ani ciemny, ale jakiegoś jasnoszarego koloru – jaki bywa tylko na starych mundurach garnizonowych żołnierzy, tego na ogół spokojnego wojska, ale trochę nietrzeźwego w dni świąteczne.

Nikołaj Wasiljewicz Gogol (fragment powieści Martwe Dusze, 1842)