Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hartwig Julia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hartwig Julia. Pokaż wszystkie posty

07 sierpnia 2016

chwila postoju. . .

   Zaczynamy się starzeć i każdy z nas przypomina sobie teraz, że miał matkę, ojca
i rodzeństwo. I że ma dwie nogi, podobnie jak wróbel i kawka i umysł na miarę
tego, czego dokonał, talent na miarę tego, co roztrwonił.
   Dobrotliwa natura szkli szkli w nas już okna matowymi szybami, otula uszy, by nie chwytały obelg, złorzeczeń i wyrzutów.
   Tylko wewnątrz to nie cichnące palenisko, gdzie mali kowale wykuwają w płomieniu nadziei niefałszowane monety, ten jasny pokój, w którym obradują poważni ustawodawcy, i mała dziewczynka, która leżąc na starym dywanie szuka pod fotelem zgubionej piłki.


Julia Hartwig (z tomu Chwila postoju, 1980)
   
   
   

co można usłyszeć w kuchni?. . .

   Co można usłyszeć w kuchni? Że się postarzała, że puchną mu nogi, że kogoś posadzili i kogoś wypuścili, że kipi zupa i zamordowano emerytkę w sąsiedztwie, a także kawałek koncertu skrzypcowego z parteru naprzeciw, okrzyk daj buzi tadek i uderzenie skrzydłem o szybę zmylonego gołębia.
   Co można zobaczyć w kuchni? Jarzynę, która jeszcze przez chwilę jest jarzyną, mięso, które nie zapomniało jeszcze oddechu zwierzęcia.Szybkość oblekania materii w nowe kostiumy jest tu prawie natchniona. Woda, ogień i sól towarzyszą surowemu obrzędowi przeistoczenia, materia stoi jeszcze w blasku oczekiwania.
   Dopiero w pokoju okazuje się, że nie stać nas na stworzenie z tych elementów czegoś składnego, co mogłoby osiągnąć rangę sztuki.

Julia Hartwig (z tomu Chwila postoju, 1980)
   
   
   

01 października 2015

prośba o znak. . .

Z dzieciństwa w młodość z młodości w wiek dojrzały
z dojrzałości w starość – zdumiewa się
Dlaczego nie dany mi był żaden znak
dlaczego nikt nie udzielił mi przestrogi
dlaczego żyć musiałem bez słowa zachęty
trwałem nie wiedząc kim jestem i kiedy jest mój czas
Jeżeli wszyscy dookoła byli zajęci
dlaczego wedle obietnicy nie postawiono przy mnie skrzydlatego
z laską pasterską, który mówiłby mi o świcie:
Bacz pilnie To jest właśnie dzień na który czekałeś
dzisiaj potrafisz wszystko jutro możesz utracić tę moc
Może wówczas wzniósłbym się w górę jak on
i dokonałbym dzieła które wciąż podejmuje za mnie ktoś inny
O przyjacielu – rzekła na to postać
z oczami barwy żelaza i twarzą wytartą przez lata –
Nie opuściłem cię ani na krok
i śpiewałem hymny o wyznaczonej porze
Ale głos twój nie przyłączył się do mojego

                                         Julia Hartwig (z tomu Obcowanie, 1987)
  
  
  

14 sierpnia 2015

mój własny. . .

Chudy jest mój anioł opiekuńczy. Nie chce jeść ani pić.
Wypada mi z ręki łyżka, kiedy na niego patrzę, rozlewam na stół herbatę.
Jest też okropnie źle odziany. Trudno pokazać się z nim w towarzystwie, po prostu nie wypada.
Mruk z niego także, a nawet i nieuk. Patrzy obojętnie na moją biblioteczkę, nie korzysta z łazienki.
Czasem coś maże na ścianie, albo rymuje bez sensu, albo skacze, tłukąc sobie przy tym głowę o sufit i obcierając kolana.
Ale jest to przecież anioł, mój własny anioł, więc lubię go i nie chcę innego.

Julia Hartwig (z tomu Dwoistość, 1971)
   
   
   

26 lipca 2015

myślimy. . .

Myślimy o duchach. Że mogą się nam kiedyś pokazać.
A one już zawołały do nas tamtej mglistej, wietrznej nocy: Hamlecie, Hamlecie!
Myślimy o truciźnie. Że będziemy musieli ją wypić.
Wypiliśmy ją już.
Myślimy, że nadejdzie chwila próby.
A tymczasem pielgrzymi, których wieźliśmy od dawna spoczywają na dnie morza i są już nie do rozpoznania.
Myślimy: od jutra będziemy żyli naprawdę.
A przecież to już życie i niejeden z nas jest już martwy na dobre.


Julia Hartwig (z tomu Chwila postoju, 1980)
   
   
   

12 lipca 2015

odwiedziny. . .

Na Placu Trzech Krzyży w Warszawie,
na przeciw kościoła Świętego Aleksandra
jest Instytut Głuchoniemych.
Stał kiedyś, dziś  jest  tylko.
Tam poszłam
w parę miesięcy po zniszczeniu Warszawy.
Była wczesna wiosna. Pył się unosił
z pustych wnęk domów,
nad którymi otworzyło się nieba więcej niż kiedyś.
W Instytucie spodziewałam się odnaleźć towarzyszkę pracy Józefa Czechowicza,
poety, którego wśród wielu trzeba pamiętać.
Nam, dorastającym, wiersze jego podały obraz świata
jak liść młody, jak zwierzę jeszcze gorące od narodzin, pełne trwożnych przeczuć.
Nie trzeba ich stroić. Ani mogiły poety na cmentarzu w Lublinie
gdzie ma grób na centymetr nie szerszy od innych,
co zabici od bomby, kamienia, strzału.
Towarzyszka pracy pedagogicznej Czechowicza (był on bowiem
nauczycielem dzieci upośledzonych: ślepych, głuchych i niemych,
dla których zarówno kalendarz jak i ważne sprawy życia wraz z posiłkiem
mają wolniejszy bieg)
stała właśnie przed ogrodnikiem w szarym kitlu z gracą
wydając mu zarządzenia. Z boku widziałam jej zamknięte wargi,
nieme z wyboru, nieme z przekonania,
nieme z doświadczenia długich lat. Tylko uskrzydlone dłonie
żłobiły powietrze w arabeskę, której piękno i logika były mi niedostępne.
Tak żyje człowiek, którego karmią dwa światy,
jak ksiądz, jak poeta, jak dozorca więzienia.
Najpierw wskazała mi lewą ręką: na boisku bawili się w piłkę chłopcy
czyści, odziani ubogo; zresztą jak inni chłopcy w ich wieku weseli.
Ale ich radość nie udzieliła się mojej; był to najsmutniejszy z niemych filmów jakie widziałam.
Tam, gdzie prawą ręką podaną mi na pożegnanie już mi nie wskazała,
tam,
drogą ku wyjściu, wydeptaną wśród odłamków gruzu, szedł pochód równie
godny zapamiętywania jak rytmiczne pochody greckich płaskorzeźb.
I jeśli nie przekaże go ostatni z tego wieku,
słusznie zwali się w gruz architektura spółdomów,
bez żalu niech zapanuje nad ziemią.

Z ogrodu, spod drzewek bielonych wapnem, nieśli robotnicy na noszach
polane wapnem ciała pensjonariuszy tego zakładu.
Jaka była dla nich ta suita wojny?
Czy bez szmeru walił się świat wśród błyskawic i wstrząsów
i tryskały w górę płomienne fontanny ziemi i piasku,
aż dopiero uderzenie śmierci przyniosło im głos pierwszy
tak oczekiwany?

Kto pobielił drzewka wapnem – uchronił je od szkody.
Kto zalał ciała wapnem – nie uchronił ich od rozkładu.
Z ciał niemych ulatując życie
nie potrafiło wydobyć okrzyku, jak wybuch ostatni.
Przetrwały mumie faraonów, kąpane w kadzidłach i oleju,
po fellahach wieść tylko.
I o tych tylko wieść zostanie.
Mocniejszym tylko trzeba podjąć ją głosem,
aby mocniejszym zjeżyły się włosy od głosu słabych.

1946


                                            Julia Hartwig (z tomu Pożegnania, 1956)





08 lutego 2015

jak uczuć miejsce. . .

Napis głosi że tu właśnie przebiega dział wodny
między Pacyfikiem i Atlantykiem
Rzeka która bierze początek w tej okolicy
musi dobrze się zastanowić
do którego z dwóch oceanów ma przynależeć
do jakiej przyznaje się matki
w czyjej gardzieli ma zatracić się na zawsze
i stać się bezimienna

Jak uczuć to jedyne miejsce
okrzykiem ciszą
Stoję na dziale wodnym
jak na grzbiecie rozkraczonego bizona
oślepionego słońcem Deszcz wód
spływa na oba jego lśniące boki

A ja
gdzie przynależę

(americana, 1979)

                                  Julia Hartwig (z tomu Obcowanie, 1987)
 
 
 

27 listopada 2014

nie wahać się. . .

kiedy nic nie rozwiązane
nieustannie zadawać pytania
uwolnić się od pozorów dzieła sztuki
nie bać się widzieć twórczość jako zadanie
szanować ukryty ład istnienia
poza granicami materialnego świata
być pojedynczym
ale nie samotnikiem
wyprowadzić się z brudnej rzeki
do czystego oceanu

                                         Julia Hartwig (z tomu Zapisane, 2013)
 
 
 

24 listopada 2014

nad nami. . .

Chłopcy kopiący piłkę na rozległym placu pod obeliskiem
i apokaliptyczne niebo zachodu w tle
Skąd w tym widoku taka nagła groza
jakby ktoś chciał to wszystko obrócić w czerwony pył
I słońce to już wie I niebo to już wie
I woda w rzece
Z głośników bucha muzyka jak dziki śmiech
Tylko nad nami w górze gwiazda
z palcem na ustach stoi zamyślona

                                                   Julia Hartwig (z tomu Obcowanie, 1987)
 
 
 

23 listopada 2014

przechodzień. . .

Szedł ulicą osobny
Ledwo tląca latarka oddalona od tłumu o kilometry mgły
Twarz zamknięta nieruchome oczy
płaszcz mięty i nieświeży jakby nie oswojony jeszcze ze światłem
ledwo odebrany z przechowalni szpitalnej lub więziennej
zakurzone sandały pożółkła koszula
kapelusz płynący nad opustoszałą twarzą
krok zmęczony ciało naprzód podane
jakby samo siebie chciało nieśpiesznie wyprzedzić
Ten człowiek szedł na pewno dalej niż my wszyscy
naznaczony niebytem i tak zagłębiony w sobie
jak nie bywają nawet ludzie ze śmiercią u wezgłowia
Spotkałam więc zjawę pośrodku miasta
na Marszałkowskiej w pobliżu mojego domu
pośród innych przechodniów którzy mijali go
dźwigając siatki pełne jabłek chleba i mrożonego dorsza

                                                      Julia Hartwig (z tomu Czuwanie, 1978)


ależ tak. . .

Ależ tak ty również nadajesz się na męczennika
z tym swoim słabym zdrowiem z zadyszką
z delikatnymi przyzwyczajeniami
i upodobaniem do codziennej gorącej kąpieli
Ależ tak Nie jest nigdzie powiedziane
że zawsze będziesz chodził zamyślony
z tym swoim łagodnym uśmiechem
że któregoś dania nie rozrzucą twoich książek
że z twojej pobitej twarzy nie poleje się krew

                                            Julia Hartwig (z tomu Czuwanie, 1978)
 
 
 

22 listopada 2014

co jest za. . .

Co jest za zasłoniętym oknem? Co jest za zamkniętymi drzwiami?
Jest uwięziona kobieta, która ceruje obłok pamięci.
Jest dąb, który rośnie z nieprzebraną wolą poznania lasu.
Jest zdanie "zażyj lekarstwo", które odbija się od ściany jak gumowa piłka ścigająca się z echem.
Są na ścianach ślady uderzeń i na podłodze podarte rękopisy, ślady pośpiesznego wyjazdu.
Jest złowrogi hak, na którym wisi marynarka owinięta jak kokon w pajęczyny.

Julia Hartwig (z tomu Dwoistość, 1971)
 
 
 

21 listopada 2014

sprzeciw. . .

Był poetą ale raz po raz odbierana mu była łaska pisania
Wówczas słabnął bo widzenie jego traciło blask
a chwile zachwytu zalewała piana bylejakości
Nadejście zmiany było jak głos trąbki
porywający duszę do zbudzenia
Wchodziła w niego siła światła
jego własna słabość nabierała nowych praw

                                                                         Julia Hartwig (z tomu Nie ma odpowiedzi, 2001)
 
 
 

wbrew sobie. . .

Wszyscy poeci świata piszą jeden wiersz
opisują tę samą skałę na której rozpryskuje się morze
tę samą utratę której żadnemu z nich nie oszczędzono
w tej samej chwili zaznają ekstazy istnienia
w tej samej nocy układają się w łozu ciemności

Znają zwątpienie tak wszechogarniające
że świat przestaje dla nich istnieć
a kiedy próbują go odbudować
pękają od jego nadmiaru

W tej wielkiej symfonii którą wykonują
tylko pierwsi skrzypkowie zaszczycani są uściskiem ręki dyrygenta
i choć wszyscy poddani są prawom tej samej harmonii
każdy z nich chciałby być kochany z osobna

                                                                                   Julia Hartwig (z tomu Nie ma odpowiedzi, 2001)
 
 
 

13 lipca 2013

dribling na chustce do nosa. . .



                                                                             pamięci Bohumila Hrabala

"I od tej chwili, kolego, ze wszystkim musisz już radzić sobie sam.
Sam siebie musisz zmusić, żeby iść między ludzi, 
sam siebie musisz bawić, sam przed sobą udawać, 
do czasu aż sam siebie porzucisz, 
bo od teraz krążą już same tylko melancholijne kręgi..."

Zmęczyła go starość, zmęczyło go życie
("dopiero kiedy nas miażdżą, wydajemy z siebie co najlepsze")
Zapragnął pójść poza granice bytu i nicości.

Więc zdarzyło się że wypadł z okna
karmiąc gołębie w locie.

(Gdy nabożna staruszka
wciąż dorzuca swoją wiązkę chrustu
w ogień stosu
na którym płonie Jan Hus)

                                                               Julia Hartwig