Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sartre Jean-Paul. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sartre Jean-Paul. Pokaż wszystkie posty

13 maja 2024

idę na lep zwierciadła, przeglądam się, mam siebie dość: znów wieczność. . .

    Odrywam się od okna i chwiejąc się przebiegam przez pokój; idę na lep zwierciadła, przeglądam się, mam siebie dość: znów wieczność. Wreszcie wymykam się swojej twarzy i padam na łóżko. Patrzę w sufit, chciałbym usnąć. Spokój. Spokój. Nie czuję już prześlizgiwania się, muśnięć czasu. Widzę obrazy na suficie. Najpierw kręgi światła, a później krzyże. Migotanie. A potem tworzy się inny obraz; w głębi moich oczu, właśnie ten. Jest to wielkie zwierzę na klęczkach. Widzę jego przednie łapy i juki. Reszta jest zamglona. Jednak rozpoznaję dobrze: to wielbłąd, którego widziałem w Marrakesz, przywiązanego do głazu. Klękał i podnosił się sześć razy z rzędu; chłopcy śmiali się i podjudzali go okrzykami. 
    Przed dwoma laty było cudownie: wystarczyło tylko zamknąć oczy, wkrótce moja głowa brzęczała jak ul, widziałem twarze, drzewa, domy, Japonkę z Kamaishi, która naga myła się w beczce, martwego Rosjanina wykrwawionego przez szeroką otwartą ranę, a koło niego rozlewała się kałużą wszystka jego krew. Odnajdywałem smak kuskus, zapach oliwy, który w południe napełnia ulice Burgos, zapach kopru unoszący się na ulicach Tetuanu, gwizdanie greckich pastuchów; byłem przejęty.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

09 maja 2024

suche małe drobiny; to inny czas. . .

    Zaraz będzie refren: najbardziej podoba mi się ten refren, gdy nagle rzuca się naprzód, jak urwisty brzeg w morze. W tej chwili słychać jazz; nie ma melodii, tylko nuty, miriady małych wstrząsów. Nie ma dla nich żadnej przerwy, rodzi je i niszczy nieubłagany porządek, nie pozwalając nigdy skupić się, istnieć dla siebie. Biegną, spieszą się, wlocie spadają na mnie czystym uderzeniem i giną. Dobrze byłoby je zatrzymać, ale wiem, że jeśli udałoby mi się zatrzymać jedną, pomiędzy palcami zostałby mi tylko wulgarny i omdlewający ton. Należy przyjąć ich śmierć; powinienem nawet p r a g n ą ć tej śmierci: niewiele znam wrażeń bardziej cierpkich i mocnych.
    Rozgrzewam się, zaczynam czuć się szczęśliwy. Nie maw tym jeszcze nic nadzwyczajnego, to małe szczęście w Mdłościach: rozpływa się w głębi lepkiej kałuży, w głębi n a s z e g o czasu czasu bladofioletowych szelek i wgniecionych kanapek — składa się z chwil szerokich i miękkich, rozlewających się po brzegach jak plamy z oliwy. Ledwo powstało, jest już stare, wydaje mi się, że znam je od dwudziestu lat.
    Jest także inne szczęście: na zewnątrz jest ta stalowa taśma, wąskie trwanie muzyki, która przemierza nasz czas na przestrzał i zaprzecza mu, i rozdziera na swoje suche małe drobiny; to inny czas.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

dotykam ... oczy, nos i usta znikają: niema już nic ludzkiego. . .

    Opieram się o fajansowy gzyms, przybliżam twarz do lustra, tak że go dotykam. Oczy, nos i usta znikają: niema już nic ludzkiego. Brązowe rowki z każdej strony nabrzmiałych gorączką warg, zapadliny, kretowiska. Jedwabisty biały puch pokrywa wielkie zbocza policzków, dwa włosy wychodzą z nozdrzy: to plastyczna mapa geologiczna. Ale mimo wszystko ten księżycowy krajobraz jest mi bliski. Nie mogę powiedzieć, że rozpoznaję jego szczegóły. Ale całość robi na mnie wrażenie czegoś już widzianego, co wprawia mnie w odrętwienie: powoli zaczynam zasypiać.
    Chciałbym się otrząsnąć: żywe i ostre doznanie mogłoby mnie wyzwolić. Kładę lewą rękę na policzku, ciągnę skórę; wykrzywiam twarz. Połowa twarzy naciągnięta, lewa strona ust skręca się i nabrzmiewa, odkrywając ząb: oczodół odsłania białą kulę, różową i przekrwioną skórę. Nie o to mi chodziło: wcale nie mocne i nie nowe; łagodne, lekkie, to już było! Zasypiam z otwartymi oczami, już twarz powiększa się, powiększa się w lustrze, ogromna blada aureola ześlizgująca się w światło...

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

na ścianie jest biały otwór lustro ... to zasadzka. . .

    Pan de Rollebon przytłacza mnie. Wstaję. Poruszam się w tym bladym blasku; widzę, jak światło odmienia się na moich rękach i na rękawach marynarki: trudno mi wprost wyrazić, jakim napawa mnie wstrętem. Ziewam. Zapalam lampę na stole: może jej światło przezwycięży światło dzienne. Ale nie: lampa opływa zaledwie żałosną kałużą swoją podstawę. Gaszę; wstaję. Na ścianie jest biały otwór lustro. To zasadzka. Wiem, że w nią wpadnę. No taką W lustrze ukazał się szary przedmiot. Zbliżam się i spoglądam, nie mogę już odejść. 
    To odbicie mojej twarzy. Często stoję i przyglądam się mu w taki przegrany dzień. Nic nie rozumiem z tej twarzy. Twarze innych mają sens. Ale nie moja. Nie mogę nawet zdecydować, czy jest ładna, czy brzydka. Myślę, że jest brzydka, bo tak mi powiedziano. Ale nie uderza mnie to. Szczerze mówiąc, jestem nawet zdumiony, że można jej przypisywać takie właściwości, to tak jakby określać jako piękny czy brzydki kawałek ziemi lub blok skalny.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

nic mi się nie uda dobrze zrobić, może dopiero z zapadnięciem nocy. . .

    Trzecia godzina. Trzecia to zawsze za późno, albo za wcześnie, na to, co się chce robić. Dziwna pora popołudnia. A dziś zupełnie nieznośna. 
    Zimne słońce rozjaśnia kurz na szybach. Blade niebo,zmącone białością. Rano rynsztoki były zamarznięte.
    Trawię z trudem, przy kaloryferze, wiem z góry, że dzień jest stracony. Nic mi się nie uda dobrze zrobić, może dopiero z zapadnięciem nocy. To z powodu słońca; wyzłacanie wyraźnie brudne białe mgły, wiszące w powietrzu nadbudową, wlewa się do pokoju, jasne, blade, rozpościera na stole cztery matowe i fałszywe plamy.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

30 kwietnia 2024

przedmioty nie powinny nas d o t y k a ć, bo są martwe ... jakby jakieś mdłości w rękach. . .

Nie jestem już wolny, nie mogę robić tego, co chcę. Przedmioty nie powinny nas d o t y k a ć, bo są martwe. Posługujemy się nimi, odstawiamy na miejsce, żyjemy pośród nich; są użyteczne i nic więcej. Ale mnie dotykają, to nie do zniesienia. Boję się wejść z nimi w kontakt, tak jakby były żywymi zwierzętami. Teraz już widzę; przypominam sobie lepiej, co poczułem kiedyś nad brzegiem morza, kiedy trzymałem ten kamień. Był to rodzaj łagodnego wstrętu. Jakież to nieprzyjemne! I to brało się z kamienia, tego jestem pewien, przechodziło z kamienia na moje ręce. Tak, właśnie to, na pewno to: jakby jakieś mdłości w rękach.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

prawdopodobieństwo znika razem z przyjaciółmi. . .

To prawda, że nikt już od dawna nie troszczy się o to, co robię. Żyjąc w samotności, zapomina się nawet, co to znaczy opowiadać: prawdopodobieństwo znika razem z przyjaciółmi. Pozwalamy ginąć wydarzeniom; nagle wychyną jacyś ludzie, coś mówią i znikają, grążą się w historiach, które nie trzymają się kupy: ładny byłby ze mnie świadek. Ale za to rzeczy nieprawdopodobne, wszystko, w co nie mogliby uwierzyć w kawiarni, to nie ucieka.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

oni także, żeby móc istnieć, muszą zebrać się razem. ja żyję sam, zupełnie sam. . .

Siedzi jeszcze ze dwudziestu klientów, samotnych, małych inżynierków, urzędników. Zjadają szybko domowe obiady w swoich, jak je nazywają, garkuchniach, a ponieważ potrzeba im nieco luksusu, przychodzą po obiedzie tutaj, piją kawę i grają w pokera; trochę hałasują, jest to niewyraźny hałas, który mi nie przeszkadza. Oni także, żeby móc istnieć, muszą zebrać się razem. Ja żyję sam, zupełnie sam. Nigdy z nikim nie rozmawiam; nic nie otrzymuję, nic nie daję.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

czy jeszcze raz będę musiał gdzieś pójść, wszystko zostawić poza sobą. . .

    „Dziękuję panu, ale mam chyba dość tych podróży: muszę już wracać do Francji.”

    Nazajutrz znalazłem się na okręcie płynącym do Marsylii. Jeśli się nie mylę, jeśli gromadzące się znaki są zapowiedzią nowego wstrząsu w moim życiu, no to jest się czego lękać. Co nie znaczy, że moje życie jest bogate czy pełne, czy drogocenne. Boję się jednak tego, co ma nadejść, zawładnąć mną — i pociągnąć, dokąd? Czy jeszcze raz będę musiał gdzieś pójść, wszystko zostawić poza sobą, badania, książkę? Czy znów, za kilka miesięcy, za kilka lat, mam się obudzić, zmordowany, rozczarowany, pośród nowych ruin? Chciałbym rozeznać się w sobie, póki nie będzie za późno.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

zmiana abstrakcyjna, nigdzie nie umiejscowiona. . .

    Puściłem ją natychmiast i ręka miękko opadła.
    Na ulicach także rozlegają się nieraz jakieś podejrzane hałasy. 
    A więc podczas ostatnich tygodni zaszła zmiana. Ale gdzie? Jest to zmiana abstrakcyjna, nigdzie nie umiejscowiona. Czy to ja się zmieniłem? Jeśli nie ja, to w takim razie ten pokój, to miasto, ten świat; trzeba wybrać.

    Myślę, że to ja się zmieniłem: najprostsze rozwiązanie. Ale najbardziej nieprzyjemne. Muszę w końcu przyznać, że to ja jestem podmiotem tych nagłych przemian. Właściwie to bardzo rzadko się zastanawiam; tak więc masa małych przemian zbiera się we mnie uchodząc mojej uwagi, a potem pewnego dnia zachodzi prawdziwa rewolucja.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

16 września 2017

rdzeniem ... bytu. . .

[...]świadomością, jako że nawet jeśli nie jest całością ludzkiego bytu, to jednak w każdej chwili aktualizującym się rdzeniem tego bytu.


Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

28 marca 2016

budzik odsyła do możliwości pójścia do pracy. . .

Dzwoniący rano budzik odsyła do możliwości pójścia do pracy, która jest moją możliwością. Uchwycić i pojąć wezwanie budzika właśnie jako wezwanie to tyle, co wstać. Sama czynność wstawania jest dla nas pewną gwarancją i działa uspokajająco, bo uchyla pytanie: „Czy praca jest naprawdę moją możliwością?". Tym samym wstawanie czyni mnie niezdolnym do uchwycenia możliwości kwietyzmu, odmowy podjęcia pracy, a ostatecznie odrzucenia świata i śmierci.

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

odkrywam swoje możliwości ... w samym akcie ich urzeczywistniania. . .

Dlatego we wszystkich niemal codziennych czynnościach angażuję się, podejmuję zakład i odkrywam swoje możliwości - wtedy, kiedy je urzeczywistniam, i to w samym akcie ich urzeczywistniania - jako wymagania, naglące potrzeby bądź poręczne narzędzia.

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

strach przenosi mnie w przyszłość ... iż samobójstwo uciszy trwogę. . .

Mój strach przenosi mnie w przyszłość i nicościuje siebie w tym, że konstytuuje przyszłość jako możliwą.
[...] 
Jeśli nic nie zmusza mnie do zachowania czy ratowania życia, to nic nie przeszkadza mi również rzucić się w przepaść. Moje zachowanie decyzyjne wyłoni się ze mnie, a właściwie z „ja" ', którym jeszcze nie jestem. W ten oto sposób to ,ja", którym jestem, zależy jakoś we mnie od „ja", którym jeszcze nie jestem, dokładnie w tym samym stopniu, w jakim „ja", którym jeszcze nie jestem, nie zależy od „ja", którym jestem. Zawrót głowy jawi się zaś jako uchwycenie tej zależności. Zbliżam się do przepaści i moje spojrzenie szuka mnie w jej czeluści. Od tej chwili prowadzę już grę z moimi możliwościami. Mój wzrok, przebiegając przepaść z góry w dół, naśladuje niejako moje możliwe spadanie i symbolicznie je urzeczywistnia. Równocześnie zachowanie samobójcze, już przez to, że staje się „moją możliwą możliwością", sprawia, iż pojawiają się z kolei możliwe pobudki urzeczywistnienia takiego zachowania (na przykład taka, iż samobójstwo uciszy trwogę).

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

strach i trwoga. . .

(...)strach i trwoga nawzajem się wykluczają, ponieważ strach jest bezrefleksyjnym ujęciem tego, co transcendentne, natomiast trwoga jest refleksyjnym ujęciem samego siebie. Jedno rodzi się z zaniku drugiego(...)

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

wyodrębniany i utrwalany w określeniach tegoż intelektu. . .

To prawda, że czysty byt jest ujmowany przez intelekt, a następnie wyodrębniany i utrwalany w określeniach tegoż intelektu.

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

abstrakt zależy od konkretu. . .

Le Senne mówi o filozofii Hamelina: „Każde z określeń niższych zależy od określenia wyższego, tak jak abstrakt zależy od konkretu, który jest mu niezbędny do urzeczywistnienia się"

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

jest zatem dane migotanie nicości. . .

Naocznej intuicji jest zatem dane migotanie nicości; jest dana nicość tła, którego nicościowanie wzywa i domaga się, by pojawiła się forma; jest dana forma, czyli nicość, która jako jakieś „nic" prześlizguje się po powierzchni tła.

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

byt jest kruchy o tyle, o ile nosi w sobie określoną możliwość niebytu. . .

Byt jest kruchy o tyle, o ile nosi w sobie określoną możliwość niebytu. Ale to znowu przez człowieka kruchość nawiedza byt, bowiem indywidualizujące i wydzielające ograniczenie, o którym dopiero co wspominaliśmy, jest właśnie warunkiem kruchości: to jakiś byt jest kruchy, a nie cały byt, który jest poza wszelkim możliwym zniszczeniem. [...] Człowiek zatem sprawia, że miasta są zniszczalne - właśnie dlatego, że przyjmuje, iż są kruche i cenne, i że podejmuje wobec nich cały szereg przedsięwzięć ochronnych. Właśnie z powodu tych przedsięwzięć jakiś wstrząs tektoniczny lub wybuch wulkanu może zniszczyć miasta bądź inne ludzkie konstrukcje. Najskromniejsze ludzkie budowanie zawiera już niejako w sobie pierwotny sens i cel wojny. Trzeba więc przyznać, że niszczenie jest zasadniczo sprawą ludzką(...)

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)


   

niebyt jawi się zawsze w granicach ludzkiego oczekiwania. . .

Jest oczywiste, że niebyt jawi się zawsze w granicach ludzkiego oczekiwania. Właśnie dlatego, że spodziewam się znaleźć 1500 franków, faktycznie znajduję ich tylko 1300. Właśnie dlatego, że fizyk spodziewa się potwierdzenia swojej hipotezy, przyroda może mu powiedzieć „nie". Daremnie więc byłoby przeczyć, iż negacja pojawia się na pierwotnym tle relacji między człowiekiem a światem; świat odsłania swoje niebyty tylko temu, kto najpierw założył je jako możliwości.

Jean-Paul Sartre 
(Byt i nicość. 
Zarys ontologii fenomenologicznej, 1943)