Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerofiejew Wieniedikt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jerofiejew Wieniedikt. Pokaż wszystkie posty

09 maja 2013

chuj ci na grób zamiast krzyża. . .

TAMARKA
No, ile ci zrobiłam zastrzyków w dupę? A kretyn jak byłeś, tak zostałeś! Następny!... Boli?! Uważaj, bo uwierzę, nie pierdziel, mamuśka!... A ty coś się przyczepił z tą swoją aspiryną. Von-baron jeden! Aspiryny mi się zachciewa! Spokojnie, i tak zdechniesz, bez żadnej aspiryny! Komu ty właściwie jesteś potrzebny, jebany?!... Następny!...
(...)
No i czego się drzesz, jakby cię zarzynali? Przed tobą robiłam jednemu zastrzyk i ani słowa, spokojny jak chuj nieboszczyka... Następny! Czego?! Jaką znowu czystą powłoczkę? Nie zdechniesz od kurzu, jebany... Ty chuju niemyty! Widziałeś górę śmieci przed kuchnią? Takich jak ty mądrali zakopiemy jutro w tych śmieciach i wywieziemy na ciężarówkach... Następny!
(...)
Nie pierdol, przyjacielu, nic ci się nie stało! Bądź mężczyzną, chuju małosolny! Następny! A ty odpierdol się natychmiast, nie przeszkadzaj w pracy. Następny. Ile portek wciągnąłeś na dupę? Jaja ci sparcieją i odpadną! Długo mam czekać?... Następny... Nie bój się, stary capie, coraz lepiej wyglądasz, połazisz jeszcze ze dwa tygodnie i - chuj ci na grób zamiast krzyża - stąd do kostnicy wszystkiego trzysta metrów! Następny...
(...)
Jeszcze czego! Proszek nasenny! Dostaniesz ty, ucho od chuja... Przestań się trząść! I spróbuj tylko pisnąć, jebany!

Wieniedikt Jerofiejew (z dramatu Noc Walpurgi, albo kroki Komandora, 1985)
  
  
    

czterdzieści razy pod rząd westchnąć głęboko. . .

   Ktoś mi kiedyś mówił, że umrzeć jest bardzo łatwo - wystarczy tylko czterdzieści razy pod rząd westchnąć głęboko, głęboko, jak można najgłębiej zaczerpnąć powietrza, i tyle samo razy z głębi płuc je wytchnąć - a wtedy wyzioniesz ducha. Może by tak spróbować?...

Wieniedikt Jerofiejew (z poematu Moskwa-Pietuszki, 1970)
  
  
    

nie podoba mi się ciemność za oknem, bardzo mi się nie podoba. . . .

   Pozostałem na platformie, bezgranicznie samotny, bezgranicznie zdumiony. Było to jednak nie tyle zdumienie, co ciągle ten sam lęk, przechodzący w gorycz. Koniec końców, do cholery z tym, niech sobie będzie „miła pątniczka”, niech sobie będzie „starszy lejtnant” - ale dlaczego za oknem jest ciemno, powiedzcie mi, proszę! Dlaczego za oknem mrok, jeśli pociąg wyjechał rano i przejechał równo 100 kilometrów?... Dlaczego?...
   Przylgnąłem czołem do okna - o, jaki mrok! I co jest tam, w tym mroku - deszcz czy śnieg? A może po prostu gapię się w ten mrok przez łzy? O Boże.
   - A! To ty! - odezwał się ktoś za moimi plecami głosem tak przymilnym i tak złośliwym, że się nawet nie odwróciłem. W lot pojąłem, kto stoi za moimi plecami. „Kusić teraz zacznie, zakazana morda! Też sobie znalazł porę na kuszenie!”
   - To ty, Jerofiejew? - zapytał Szatan.
   - Oczywiście że ja. A któż by inny?...
   - Ciężko ci, Jerofiejew?
   - Oczywiście że ciężko. Tylko że tobie nic do tego. Idź do cholery, źleś trafił... - Wszystko to mówiłem, utknąwszy łbem w oknie platformy, odwrócony do niego tyłem.
   - Jak ci tak ciężko - ciągnął Szatan - pohamuj swój zapał. Uśmierz poryw swej duszy - lżej ci będzie.
   - Za nic nie uśmierzę.
   - Dureń z ciebie.
   - I tobie nic nie brakuje.
   - No, dobra, dobra... już nawet słowa nie można powiedzieć!... Lepiej zrób tak: wyskocz w biegu z pociągu. A nuż się nie zabijesz...
   Pomyślałem chwilę, a potem odparłem: - Nie, nie będę skakał, boję się. Na pewno się zabiję... I zawstydzony Szatan oddalił się.
   A ja - cóż mi innego pozostawało? - walnąłem z dzioba sześć łyków i znów przypadłem głową do okna. Mrok za szybą płynął nieustannie i nieustannie napawał lękiem. Budził mroczne myśli. Ściskałem głowę, żeby je sprecyzować, ale nie dały się sprecyzować, tylko rozlewały się niczym piwo po stole. „Nie podoba mi się ciemność za oknem, bardzo mi się nie podoba.”

Wieniedikt Jerofiejew (z poematu Moskwa-Pietuszki, 1970)
  
  
    

kładł się na podłodze... i tutaj już do niego ani przystąp. . .

   - Mieliśmy przewodniczącego... Nazywano go Lohengrin, taki zasadniczy... i cały w czyrakach... co dzień wieczorem pływał motorówką. Wsiadał do łódki i pływał po rzece... pływał i czyraki sobie wyciskał...
   Z oczu opowiadającego sączyła się wydzielina, był przejęty.
   - A jak już sobie popływał... Wracał do siebie, do zarządu, kładł się na podłodze... i tutaj już do niego ani przystąp - milczy i milczy. A jeśli powiesz coś nie tak - odwraca się twarzą do kąta i płacze... Stoi i płacze, i sika na podłogę jak maluch...

Wieniedikt Jerofiejew (z poematu Moskwa-Pietuszki, 1970)
  
  
    

nie pracuje, nie uczy się, nie pali, nie pije, z łóżka nie wstaje, dziewczyn nie używa i przez okienko nie wygląda. . .

   Zwariował i leży. Nie pracuje, nie uczy się, nie pali, nie pije, z łóżka nie wstaje, dziewczyn nie używa i przez okienko nie wygląda... Dajcie mu tylko Olgę Erdeli - wtedy będzie jak w bajce. Nacieszę się, powiada, harfistką Olgą Erdeli, i dopiero wówczas zmartwychwstanę: wstanę z łóżka, zacznę pracować, uczyć się, pić, palić i wyjrzę przez okienko.
(...)
   A tu wpada na mnie babeczka, nie to żeby podstarzała, ale już naprana jak stodoła. „Dddaj rrrubla - powiada - daj!” I tu doznałem olśnienia. Dałem jej rubla i wszystko opowiedziałem, a ona, ta menda, okazała się pojętniejsza od Erdeli. Dla większej wiarygodności kazałem jej wziąć bałałajkę...
   Po czym zaciągnąłem ją do mojego przyjaciela. Wchodzimy, a on leży i tęskni. Najpierw cisnąłem w niego bałałajką prosto od progu. A potem - szurnąłem mu tą Olgę pod sam nos... „Masz swoją Erdeli! Jak nie wierzysz - spytaj!”
   Rano patrzę - okienko się otwiera, chłop wyjrzał i spokojnie zapalił.
   Potem - powolutku zabrał się do pracy, uczył się, popijał... I stał się normalnym człowiekiem, jak każdy. No więc widzicie...

Wieniedikt Jerofiejew (z poematu Moskwa-Pietuszki, 1970)
  
  
    

a czemuż kazał werterowi palnąć sobie w łeb?. . .

   - Tak pan powiada: tajny radca Goethe nie pił ani grama? - zwróciłem się do dekabrysty. - A wie pan, dlaczego nie pił? Co mu kazało nie pić? Wszyscy uczciwi, mądrzy ludzie pili, a on nie? Dlaczego? Oto jedziemy teraz do Pietuszek i nie wiadomo dlaczego pociąg zatrzymuje się na wszystkich stacjach oprócz Jesina. Czy nie mógłby się zatrzymać w Jesinie? Ale nie zatrzymał się. Przeleciał bez zatrzymania. A wszystko dlatego, że w Jesinie nie ma pasażerów, wszyscy wsiadają albo w Chrapunowie, albo we Friaziewie. Tak. Idą z Jesina do Chrapunowa albo do Friaziewa i tam wsiadają. Dlatego że pociąg przez Jesino i tak przeleci bez zatrzymania.
   Otóż podobnie postępował Johann Wolfgang von Goethe, stary dureń. Myślicie, że nie miał ochoty się napić? Oczywiście że miał. Ale żeby samemu uniknąć upadku, zmuszał do picia wszystkich swoich bohaterów. Weźcie chociażby Fausta. Kto tam nie pije? Wszyscy piją. Faust pije i młodnieje, Zybel pije i ciągnie do Fausta. Mefistofeles nic innego nie robi, tylko pije, częstuje burszów i śpiewa im Pchłę. Spytacie: na co to było potrzebne tajnemu radcy Goethemu? Odpowiem wam: a czemuż kazał Werterowi palnąć sobie w łeb? Dlatego że istnieją dowody, iż sam był na granicy samobójstwa, żeby jednak uniknąć pokusy zmusił Wertera, żeby to zrobił za niego. Rozumiecie już? Pozostał przy życiu, ale w pewnym sensie skończył z sobą. I był w pełni zadowolony. To znacznie gorsze niż zwyczajne samobójstwo, bo jest w tym więcej tchórzostwa, egoizmu, i fałszu literackiego... Otóż on tak samo pił, jak się strzelał, ten wasz tajny radca. Mefistofeles wypije - a jemu jest dobrze, staremu sukinsynowi. Faust zaprawia - a on, stary pierdziel, już jest urąbany. Pracował ze mną na moim odcinku wujek Kola. Był taki sam - nie pił, bo się bał, że jak strzeli kielicha, to wpadnie, pójdzie w tango na tydzień, na miesiąc. Ale nas o mało co siłą nie zmuszał do picia. Nalewał nam, odchrząkiwał za nas, delektował się, łajdak, chodził jak w transie...
   Tak samo jak wasz wychwalany Johann von Goethe! Schiller go częstuje, a on odmawia - a jakże! Goethe był alkoholikiem, och1apusem był wasz tajny radca, Johann von Goethe! I nawet ręce mu drżały!

Wieniedikt Jerofiejew (z poematu Moskwa-Pietuszki, 1970)
  
  
    

nalejcie mi szampana. . .

- Jak to „co dalej”? Ostatnie słowa Antoniego Czechowa przed śmiercią jak brzmiały? Pamięta pan? Powiedział: „Ich sterbe”, to znaczy „umieram”. A potem dodał: „Nalejcie mi szampana.” I dopiero wtedy umarł.
- No, no?...
- A Fryderyk Schiller - ten to nie tylko umierać, ale i żyć nie mógł bez szampana. Wie pan, jak on pisał? Nogi wsadzał do wanny z lodowatą wodą, nalewał sobie szampana - i pisał. Obalił jeden kielich i jeden akt tragedii gotowy. Obalił pięć - gotowa cała tragedia w pięciu

Wieniedikt Jerofiejew (z poematu Moskwa-Pietuszki, 1970)