Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szołochow Michaił. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szołochow Michaił. Pokaż wszystkie posty

17 września 2016

u chorych, mądrych zwierząt. . .

Całe brzemię robót polnych spadało na jej chude ramiona. Praca ponad siły i choroba, która zaczęła się po drugim porodzie, z roku na rok coraz bardziej podkopywały jej zdrowie. Wychudła. Twarz jej wyblakła. Przedwczesna starość rozrzuciła na policzkach pajęczą sieć zmarszczek. W oczach pojawił się wyraz wystraszonej pokory, która zjawia się u chorych, mądrych zwierząt. Ona sama nie zdawała sobie sprawy z tego, jak szybko się starzeje, jak z każdym dniem niknie jej zdrowie, i wciąż jeszcze czegoś się spodziewała; podczas rzadkich spotkań spoglądała na swego urodziwego męża z lękliwą miłością i zachwytem.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom IV, 1928-1940)
   
   
   

tylko sroka lata. . .

   - Nie ucz mnie, którędy mam jechać, sam wiem!
   - Jak wiesz, to jedź, gdzie chcesz!
   - To już mogę nie jechać wedle twego planu? Tylko sroka lata prosto, słyszałeś o tym? Wpadnę w wertepy; gdzie nawet zimą dróg nie bywa. Gdzie masz rozum takie głupstwa pleść?

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom IV, 1928-1940)
   
   
   

czerwone pyski!. . .

   - Hej, wy, czerwone pyski! Czemu nie palicie naszych domostw? Zapałek nie macie? Przypłyńcie do nas, to wam damy! Wśród ciemności odpowiedziano mu dźwięcznie:
    - Gdybyśmy was tu zdybali, spalilibyśmy was razem z chałupami!
   - Zubożeliście? Nie ma już czym podpalić? - krzyczał choperczyk zapalczywie.
Odpowiedziano mu spokojnie i wesoło:
   - Przypłyń tu, biała kurwo, to nasypiemy ci ognia w podogonie. Do śmierci będziesz się drapał!

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom IV, 1928-1940)
   
   
   

knur angielski!. . .

   - Wie pan, sotniku, on mnie już zamęczył, ten knur angielski! Pije od rana do późnej nocy. Chla po prostu nie do wiary! Wie pan, ja sam nie jestem od tego, żeby wypić, ale takie homeryckie wymiary są ponad moje siły. A ten - Szczegłow spojrzał na lejtenanta z uśmiechem i niespodziewanie zaklął brudno - leje w siebie i na czczo, i o każdej porze!
   Lejtenant uśmiechnął się, kiwnął głową, mówił łamaną ruszczyzną:
   - Tak, tak!... Dopsze... czeba wypicz pana strofie!

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom IV, 1928-1940)
   
   
   

ostrożnie namacała spust. . .

   Później Daria mówiła, że nie pamiętała, jak i skąd w rękach jej znalazł się kawaleryjski karabin, kto go jej podsunął. Ale gdy baby podniosły lament, uczuła w swych rękach obecność obcego przedmiotu - nie patrząc, po omacku domyśliła się, że to karabin. Chwyciła go, z początku za lufę, żeby uderzyć Iwana Aleksiejewicza kolbą, ale że w dłoń jej boleśnie wraziła się muszka, więc chwyciła palcami za okładzinę, a potem odwróciła, podrzuciła karabin do ramienia i nawet wzięła na cel lewą stronę piersi Iwana Aleksiejewicza. Widziała, jak za jego plecami uskoczyli w bok Kozacy odsłoniwszy szarą z belek ścianę spichrza; słyszała wystraszone okrzyki: "Tfu! Oszalała! Swoich pozabijasz! Poczekaj, nie strzelaj!" I podniecana zwierzęco zaczajonym oczekiwaniem tłumu, ześrodkowanymi na niej spojrzeniami, pragnieniem pomszczenia śmierci męża i po części próżnością, co raptem pojawiła się stąd, że oto teraz ona jest zupełnie nie taka jak reszta bab, że na nią ze zdumieniem i nawet ze strachem patrzą i czekają końca Kozacy, że ona musi dlatego uczynić coś niezwykłego, wyjątkowego, co może przestraszyć wszystkich - popychana jednocześnie wszystkimi tymi różnorodnymi uczuciami, z przerażającą szybkością zbliżając się do czegoś przesądzonego w głębi jej świadomości, o czym nie chciała i nawet nie mogła w owej chwili myśleć, powoli, ostrożnie namacała spust i nagle, nieoczekiwanie dla siebie samej, z siłą nacisnęła go. Odrzut chybnął nią, huk strzału ogłuszył, ale poprzez zwężone szpary oczu zobaczyła, jak momentalnie - strasznie i nieodwołalnie - zmieniła się drgnąwszy twarz Iwana Aleksiejewicza, jak rozłożył i złożył ręce, jak gdyby zamierzał skoczyć z dużej wysokości do wody, a potem padł na wznak; z gorączkową szybkością zaczęła się miotać jego głowa, poruszyły się, starannie drapiąc ziemię, palce rozrzuconych rąk...

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom III, 1928-1940)
   
   
   

pod zgubnym tchnieniem burz. . .

Jeno trawa rośnie na ziemi obojętnie przyjmując słońce i niepogodę, karmiąc się życiotwórczymi sokami ziemi, pokornie chyląc się pod zgubnym tchnieniem burz. A potem, na wiatr rzuciwszy nasienie, równie obojętnie umiera, szelestem zwiędłych swych źdźbeł witając wróżące śmierć słońce jesieni...

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom III, 1928-1940)
   
   
   

przyniosła marynowanego arbuza. . .

  Pantelej Prokofijewicz przykusztykał do domu, położył się na łóżku. Gniotło go w dołku, do gardła napierały kłując mdłości. Po wieczerzy poprosił starą, żeby przyniosła marynowanego arbuza. Zjadł kawałek, zadygotał i ledwo doszedł do pieca. Rankiem leżał już nieprzytomny, zżerany przez gorączkę tyfusową, rzucony w niepamięć. Spieczone krwią wargi popękały, twarz zżółkła, białka powlokły się błękitną emalią. Babka Drozdicha puściła mu krew, puściła z żyły na ręku ze dwa talerze czarnej jak dziegieć krwi. Lecz przytomność już nie wróciła, jeno twarz stała się sinoblada, jeno szerzej rozwierały się czarnozębne wargi łapiące chrapliwie powietrze.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom III, 1928-1940)
   
   
   

na co jemu, durniowi, te armaty. . .

I powiedz ty: na co jemu, durniowi, te armaty? Ciągnie jak szkodna świnia kołek, nie wiedzieć po co... ciężko jej, ale ciągnie przecie.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom III, 1928-1940)
   
   
   

własną skórę masz na sobie. . .

"Dziś jeszcze własną skórę masz na sobie, a jutro może kruki ją będą w szczerym polu garbowały" - myślał każdy.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom III, 1928-1940)
   
   
   

26 sierpnia 2016

proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!. . .

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!
Towarzysze żołnierze!
Dwa lata ciągnie się przeklęta wojna. Dwa lata mordujecie się w okopach, broniąc obcych wam interesów. Dwa lata leje się krew robotników i chłopów wszystkich narodów. Setki tysięcy - zabitych i kalek, setki tysięcy sierot i wdów - oto rezultaty tej wojny. O co wojujecie? Czyich interesów bronicie? Rząd carski postawił pod ogień miliony żołnierzy po to, żeby zagarnąć nowe ziemie i uciskać ludność tych ziem tak, jak jest uciskana ujarzmiona Polska i inne narodowości. Przemysłowcy światowi nie podzielą rynków, gdzie mogliby zbywać produkcję swoich fabryk i zakładów, nie podzielą zysków - podział dokonywa się siłą zbrojną i wy, ciemni ludzie, w walce o ich interesy idziecie na śmierć, zabijacie takich samych ludzi pracy, jak wy.
Dosyć przelano bratniej krwi. Opamiętaj się, ludu pracujący! Wróg wasz to nie austriacki i niemiecki żołnierz, taki sam oszukany, jak wy, lecz własny car, własny przemysłowiec i obszarnik. Przeciw nim odwróćcie wasze karabiny. Bratajcie się z niemieckimi i austriackimi żołnierzami. Poprzez zasieki drutów, którymi, jak zwierzęta, odgrodzili was, podajcie sobie ręce. Wy jesteście braćmi w pracy, na rękach waszych jeszcze nie zgoiły się ślady krwawych odcisków pracy, nie macie co dzielić. Precz z samowładztwem! Precz z wojną imperialistyczną! Niech żyje niewzruszona jedność ludu pracującego całego świata!

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom II, 1928-1940)
   
   
   

człowieka rąb śmiało. . .

  - Człowieka rąb śmiało. Miękki człowiek jest jak ciasto - pouczał Czubaty śmiejąc się oczyma. - Nie myśl, jak i co. Tyś Kozak, twoja rzecz rąbać nie pytając. W boju zabijać wroga - rzecz święta. Za każdego zabitego zdejmuje ci Bóg jeden grzech, także samo jak za żmiję. Zwierząt bez potrzeby gubić nie trza - ciołka, na ten przykład, albo jeszcze co - a człowieka niszcz. Pohany on, człowiek... Nieczysty, śmierdzi na ziemi, żyje niby grzyb nieprawy.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

śmierć piętnowała i tych, co wieźli ze sobą modlitwy. . .

Modlitwa od oręża.

Panie, pobłogosław! Leży kamień biały na górze jak koń. W kamień nie idzie woda; tak i we mnie, raba Bożego, i w towarzyszów, i w konia mojego niech nie idzie bełt i kulka. Jak młot odskakuje od kowadła, tak i ode mnie by kula odskakiwała. Jak żarna się kręcą, tak niechaj nie przychodzi do mnie strzała, niechaj się odwróci. Słońce i miesiąc jasne bywają, tak i ja, rab Boży, nimi jestem umocniony. Za górą zamek, zamknę ten zamek, klucze w morze rzucę pod biały gorący kamień Ałtor, nie widny ani czarownikowi, ani czarownicy, ni czerńcowi, ni czernicy. Z oceanu-morza woda nie zbieży i żółtego piasku nie zliczyć; tak i mnie, raba Bożego, niczym nie wziąć. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Modlitwa od boju

Jest morze-ocean, na tym morzu-oceanie jest biały kamień Ałtor, na tym kamieniu Ałtorze jest mąż kamienny trzykroć dziewięciu pokoleń. Raba Bożego i towarzyszów moich kamienną odzieżą odziej od wschodu do zachodu, od ziemi do niebios, od ostrej szabli i miecza, od kopii, bułatu i rohatyny, od kopii hartownej i niehartownej, od noża, topora i działowego boju, od ołowianych kulek i oręża miotanego, od wszystkich strzał z brzechwą pierzoną piórem orłowym i łabędzim, i gęsim, i żurawim, i wronim. Od tureckich bojów, od krymskich i austriackich, nogajskiego nieprzyjaciela, tatarskiego i litewskiego, niemieckiego i kałmuckiego - Ojcowie święci i siły niebieskie, zachowujcie mnie, raba Bożego. Amen.

Modlitwa przy natarciu

Przeczysta Pani, święta Bogarodzico, i Panie nasz, Jezu Chryste. Pobłogosław, Panie, natarciem idącego raba Bożego i towarzyszów moich; jacy ze mną są, obłokiem oblecz niebieskim, świętym, kamiennym Twoim grodem ogródź. Święty Dymitrze Sosłudzki, ustrzeż mnie, raba Bożego, i towarzyszów moich na wsze strony, żeby źli ludzie nie strzelali ani rohatyną nie kłuli, ni berdyszem nie siekli, obuchem nie tłukli, toporem nie rąbali ani szablami nie siekli, nie kłuli, ani nożem nie kłuli i rżnęli, ni stary, ni młody, ni smagły, ni czarny, ni heretyk, ni czarownik, ni wszelki czarodziej. Wszystko teraz przede mną, rabem Bożym, osierociałym i sądzonym. Na morzu, na oceanie, na ostrowiu Bujanie stoi słup żelazny. Na tym słupie mąż żelazny podparł się posochem żelaznym i hartuje on żelazo, bułat i siny ołów, i wszelką rzecz do strzelania: "Idź ty, żelazo, do swej macierzy-ziemi, raba Bożego i towarzyszy moich, i konia mojego mijając. Strzało drewniana do lasu, a pióro do swej macierzy-ptaka, a klej do ryby". Osłoń mnie, raba Bożego, tarczą złotą od oręża siecznego i od kuli, od boju działowego, pocisku i rohatyny, i noża. Niechaj będzie ciało moje krzepciejsze od pancerza. Amen.

Zawiesili Kozacy pod koszulami, na ciele, przepisane modlitwy. Przymocowywali je do sznurków, do błogosławieństw matczynych, do węzełków ze szczyptą ziemi rodzinnej, ale śmierć piętnowała i tych, co wieźli ze sobą modlitwy.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

24 sierpnia 2016

wśród dzikiego, gorącego bólu ...swą lodową niewolę. . .

   Potykając się na nierównym bruku Natalia doszła do przedsionka. Za nią niby kamień pobiegło brudne, hańbiące słowo. Wśród chichotów dziewcząt stojących w przedsionku Natalia przeszła do drugiej furtki i chwiejąc się jak pijana pobiegła do domu. Odetchnęła dopiero przy wrotach, weszła, nogi plątały się jej w spódnicy, gryzła aż do krwi nabrzmiałe wargi. W bzowej ciemności, obozującej nad podwórzem, czerniały na pół otwarte wrota szopy. Natalia zebrała resztki sił w jednym gniewnym wysiłku, dobiegła do niej i przekroczyła z pośpiechem próg. W szopie sucha przewiewność, zapach uprzęży i zleżałej słomy. Omackiem, bez myśli, bez czucia, pogrążona w ciemnym żalu, szarpiącym duszę, wypełnioną hańbą i rozpaczą, dobrnęła do kąta.
   Wzięła do ręki kosisko i zdjęła z niego kosę (ruchy jej były powolne, pewne, dokładne), i odrzuciwszy głowę, z siłą i radosną stanowczością, która ją nagle opadła, przeciągnęła ostrzem po gardle. Upadła wśród dzikiego, gorącego bólu, jak od uderzenia, i odczuwając, rozumiejąc niejasno, że nie skończyła tego, co zaczęła, uniosła się na rękach, a potem na kolanach; z pośpiechem (przestraszyła ją krew zalewająca piersi) zrywała drżącymi rękami guziki rozpinając nie wiadomo czemu bluzkę. Jedną ręką odsunęła jędrną, niepodatną pierś, a drugą skierowała ostrze kosy. Na kolanach doczołgała się do ściany, opierając o nią tępy koniec, który nakłada się na kosisko, i załamawszy ręce na odrzuconą w tył głowę, podała się stanowczo naprzód. Słyszała wyraźnie, odczuwała wstrętny, kapuściany chrzęst krajanego ciała; narastająca fala ostrego bólu przeszła jak płomień od piersi do gardła, wpełzła w uszy.
   W kureniu zaskrzypiały drzwi. Łukiniczna schodziła z ganku macając nogami stopnie. Z dzwonnicy, spadały miarowe uderzenia. Z nie milknącym zgrzytem chodziły po Donie sążniowe kry stając dęba. Radosny, obfity, swobodny Don niósł ku Morzu Azowskiemu swą lodową niewolę.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

pieśń o Polsce ... roku 1831. . .

W zeszłym roku Gawryła przyjechał z pułku, przywiózł żonie polskiego perkalu, gościł krótko; piątego dnia spił się, przeklinał po polsku i po niemiecku i z płaczem wyśpiewywał starodawną kozacką pieśń o Polsce, ułożoną jeszcze w roku 1831. Obok niego siedzieli przyjaciele i bracia, przybyli, by odprowadzić wojaka, doili wódkę aż do obiadu i podśpiewywali:

Mówili o Polsce, że to ziemia żyzna,
A myśmy tu zobaczyli, że sama chudzizna.
Siedzą w Polsce onej, w karczmie pobielonej,
w tej karczemce polskiej, własności królewskiej,
Trzy dzielne chwaty, przy pitce kamraty:
Jeden z Prus, drugi z Polski, trzeci - Kozak doński.
Prusak pije wódkę - talara położył,
Polak pije wódkę - dukata przysporzył,
Kozak pije wódkę - grosza nie dołożył,
Chodzi po karczmie, wąsika poprawia,
Ostrogami brząka, szynkarkę namawia:
"Szynkareczko-duszko, jedź do moich stron!
Jedź do moich stron - aż nad cichy Don,
Inaksi tam ludzie niż u was mieszkają,
Nie sieją, nie żną, nie przędą, nie tkają,
Lecz się za to po kozacku pięknie ubierają..." 


Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

czarnokwiat od chorób nóg. . .

Zimą i latem sypiał w stajni w pustej przegrodzie, nikt lepiej od niego nie potrafił obchodzić się z końmi; był nie tylko koniuchem, ale i konowałem: na wiosnę, gdy maj rozkwitał, zbierał trawy, grzebał się w stepie, w wądołach, w bagniskach, zbierając lecznicze korzonki. Wysoko pod dachem stajni wisiały suszone pęczki różnolistnych ziół: jarczyca na dychawicę, pszczelnik na ukąszenie gada, czarnokwiat od chorób nóg, jakaś niepozorna, rosnąca na lewadach koło korzeni wierzb biała trawka na poderwanie się - i wiele innych, nieznanych traw na różne końskie przypadłości i choroby.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

ich ataman najgłówniejszy, karło... ... karol marks. . .

Ruszamy dalej, a tu jeden nosacz wyciąga z portmonety dziesiątaka i powiada: "Wypijcie, Kozacy, za zdrowie mojego tatusia nieboszczyka". Dał nam dziesiątaka i wyciągnął z woreczka portret. "Oto, powiada, osobistość mego taty. Weźcie na pamiątkę". No, wzięliśmy, wstyd było nie wziąć. Studenci poszli sobie i znowu: "Ha-a-a!" Wtedy, ten tego, jedziemy na Newski Prospekt. Z bocznej bramy pałacowej pędzi do nas sotnik z Kozakami. Doskoczył: "Co takiego?" Ja więc mówię: "Napatoczyli się studenci i zaczęli z nami rozmowę. Myśmy, wedle regulaminu, chcieli ich wziąć na szable. Wtedy oni się odczepili i myśmy, powiadam, odjechali". Po zmianie powiadamy do wachmistrza: "Widzisz, Łukicz, powiadam, zarobiliśmy dziesięć rubli i musimy je przepić za spokój duszy tego dziadka". Pokazujemy, portret. Na wieczór wachmistrz przyniósł wódki, i hulaliśmy przez dwa dni, a potem pokazał się podstęp; ten nosacz student, ścierwo, zamiast taty, dał nam portret głównego burzyciela niemieckiego rodu. Wziąłem pod rozwagę i powiesiłem go se nad łóżkiem na pamiątkę, widzę - na portrecie broda siwa, człek niczego sobie, jakby jakiś kupiec, czy coś w tym rodzaju; a sotnik, powiadam, to spostrzegł i pyta się: "A skądeś ty dostał ten portret, ty taki owaki?" Powiadam: tak i tak. A on jak nie wydrze się na mnie, obrabia i w pysk, raz i drugi... "A ty wiesz - wrzeszczy - że to jest ich ataman najgłówniejszy, Karło..." Zapomniałem tamto przezwisko. Jak go tam, dalibóg, żeby sobie przypomnieć...
   - Karol Marks - powiedział Sztokman kurcząc twarz w uśmiechu.
   - O, to, to!... On właśnie. Karło Marks... - ucieszył się Christonia. - Postawił mnie frontem do ratusza, niech go wszyscy diabli! Bywało też czasem, że i sam cesarzewicz Aleksy przybiegał ze swoimi wychowawcami; co by się wówczas stało, jakby wypatrzyli?...
   - A ty ciągle chwalisz chłopstwo. Widzisz, jak cię wyprowadzili w pole - śmiał się Iwan Aleksiejewicz.
   - Ale za to przepiliśmy dziesiątaka. Choć za Karła, za brodatego, ale piliśmy.
   - Za niego warto wypić - uśmiechnął się Sztokman bawiąc się kółeczkiem przepalonego munsztuka.
   - Ale co on takiego dobrego zrobił? - zapytał Koszewoj.
   - Opowiem następnym razem, dziś już późno! - Sztokman uderzył dłonią wyrzucając z munsztuka zgaszony niedopałek.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

oprycznicy ... i śmiał się oczyma.

Z początku rżnięto w durnia, potem Sztokman jakoś niepostrzeżenie podsunął książeczkę Niekrasowa. Zaczęli czytać głośno - podobała się. Potem przeszli do Nikitina, a około Bożego Narodzenia
   Sztokman zaproponował czytanię jakiegoś zniszczonego, usmarowanego zeszycika bez okładki. Koszewoj, który niegdyś skończył szkółkę cerkiewną i czytał głośno, spojrzał pogardliwie na zatłuszczony zeszyt.
   - Można by na nim zacierkę gotować, taki tłusty. Christonia roześmiał się hałaśliwie.
Dawydka błysnął oślepiającym śmiechem, ale Sztokman, przeczekawszy powszechny śmiech, rzekł:
   - Czytaj, Misza. To jest o Kozakach. Ciekawe.
Koszewoj pochylił nad stołem złocisty, zwisający czub i wysylabizował:
   - "Krótkie dzieje kozactwa dońskiego" - i obejrzał się mrużąc oczy wyczekująco.
   - Czytaj - rozkazał Iwan Aleksiejewicz.
Sylabizowali to przez trzy wieczory. O Pugaczowie, o wolnym życiu, o Stieńce Razinie i o Kondratiju Buławinie.
Dobrnęli aż do czasów najnowszych. Nieznany autor w sposób przystępny i złośliwy wyszydzał nędzę kozackiego życia, znęcał się nad porządkami i urzędami, nad władzą carską i nad samym kozactwem, zaprzedanym monarchii jak oprycznicy. (Oprycznicy - drużyna przyboczna cara Iwana Groźnego, wsławiona okrucieństwami.) Nastąpiło poruszenie. Sprzeczano się. Christonia huczał podpierając głową belkę pułapu. Sztokman siedział przy drzwiach, palił papierosa w kościanym munsztuku z kółkami i śmiał się oczyma.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

na pływających szubienicach. . .

   Siergiej Płatonowicz Mochow z daleka wywodzi swą genealogię. Za czasów panowania Piotra I szła raz Donem do Azowa carska barka z sucharami i prochem. Kozacy z łotrowskiego gródka Czigonaki, zagnieżdżeni w górnym biegu Donu, niedaleko Chopru napadli w nocy na tę barkę, wyrżnęli śpiącą straż, zrabowali suchary i proch, a barkę zatopili.
Na rozkaz cara przyszły wojska z Woroneża. spaliły łotrowski grodek Czigonaki, Kozaków uczestniczących w rozbójniczym napadzie na barkę zniosły w boju bez litości, a wziętego do niewoli esauła Jakirkę i z nim czterdziestu Kozaków powieszono, na pływających szubienicach, zaś huśtawki te zostały puszczone Donem dla postrachu burzących się stanic w dole rzeki.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

kaczątko, przecięte kosą na pół. . .

"Jak dojdę do tamtego krzaczka, naostrzę kosę" - pomyślał Grigorij i poczuł, że kosa przechodzi przez coś grząskiego. Pochylił się i spojrzał: malutkie dzikie kaczątko z piskiem kusztykało w trawie. Koło jamki, gdzie znajdowało się gniazdo, walało się drugie kaczątko, przecięte kosą na pół. Reszta rozsypała się w trawie z popiskiwaniem. Grigorij położył na ręku przecięte kaczątko. Brązowo-żółte, dopiero co wyklute z jajka, kryło jeszcze w puszku żywe ciepło. Płaski, otwarty dziobek z różowym pęcherzykiem krwi, turkusik oka przysłonięty przebiegle, lekki dreszcz ciepłych jeszcze łapek.
Grigorij z niespodziewanym uczuciem ostrej litości patrzył na martwą odrobinkę leżącą na dłoni.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)
   
   
   

kania ... dżdżu. . .

Pod wieczór zaniosło się na burzę. Ciemnoszara chmura stanęła nad chutorem. Rozczochrany przez wiatr Don rzucał na brzegi grzebieniaste, gęste fale. Sucha błyskawica paliła niebo za lewadami. Rzadkie odgłosy grzmotu przytłaczały ziemię. Kania krążyła pod chmurą z rozpuszczonymi skrzydłami, wrony goniły ją z wrzaskiem. Dysząca zimnem chmura szła z zachodu wzdłuż Donu. Niebo za błoniem czerniało groźnie, step milczał wyczekująco. Przez chutor szedł trzask zamykanych okiennic. Staruchy wracały z nabożeństwa żegnając się nieustannie, szary słup kurzu kołysał się na placu, pierwsze ziarna dżdżu padały już w przeciążoną wiosennym upałem ziemię.

Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom I, 1928-1940)