Poszedłem do sprzedawcy, jednego z syjonistów w naszym mieście, i kupiłem mocny papier i dobry sznurek. Nie powiedziałem mu, do czego są mi potrzebne, żeby nie pomyślał, że liczę na jakiś rabat. Przecież nie otwierał sklepu wyłącznie na chwałę Bożą. Zakupiwszy papier i sznurek, wróciłem do domu. Wziąłem dzieło rabina Szmarii, przyjrzałem mu się raz i drugi, po czym zawinąłem w papier i obwiązałem sznurkiem. Następnie usiadłem i wypisałem na wierzchu imię i nazwisko dyrektora biblioteki Ginzei Josef oraz - tym razem nie na próżno - słowo „Jerozolima”. Dodałem również „Palestyna” zamiast „Kraj Izraela”, a to na pamiątkę zburzenia Świątyni.
Sprawdziłem paczkę i uznałem, że nadaje się do wysłania do Jerozolimy. Poszedłem więc z nią na pocztę.
Są rzeczy, które człowiek robi z miłości, co nie znaczy, by śpieszył się je skończyć. Tak właśnie było ze mną i z książką rabina Szmarii. Przypominałem małego chłopca trzymającego w rękach papierowy latawiec. Chociaż przeznaczony jest do latania, chłopiec trzyma go mocno, nie wypuszcza ręki. Dlaczego? Bo póki ma go przy sobie, latawiec należy do niego, a gdy mu pozwoli odlecieć, latawiec wzniesie się wysoko i zniknie na niebie, a on zostanie z pustymi rękami. Tak samo j a. Wiedziałem, że paczkę przygotowałem po to, by ją wysłać do Jerozolimy. Ale póki trzymam ją w rękach, obydwoje jesteśmy związani z Jerozolimą; kiedy ją wypuszczę, ona pojedzie do Jerozolimy, a ja będę wałęsał się po Buczaczu. A jednak nogi same zaprowadziły mnie na pocztę.
Josef Szmuel Agnon (Przypowieść o skrybie i inne opowiadania / Zaginiona książka, 1931)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz