12 listopada 2012

ich jest dziesięć tysięcy. . .

"Jednak to ciężko tak nagle..." - i znowu umilkł, i już nic nie chciał mówić. Następne trzy, cztery godziny upływają na wiadomych sprawach: ksiądz, śniadanie, do którego dają mu wódkę, kawę i pieczeń wołową (no, czy to nie kpiny? Przecie zastanowić się tylko, jakie to okrutne, a z drugiej strony, dalibóg, ci poczciwi ludzie robią tak z dobrego serca i są przekonani, że to jest humanitarne), potem toaleta (czy panie wiedzą, na czym polega toaleta przestępcy?), wreszcie wiozą go przez miasto na miejsce egzekucji... Przypuszczam, że skazańcowi i tu się wydaje, iż ma przed sobą jeszcze długie życie, dopóki go wiozą. Mam wrażenie, że on na pewno tak myślał w drodze. "Jeszcze długo, jeszcze przez trzy ulice będę żył; tę przejadę, potem będzie jeszcze ta, przy której jest po prawej stronie piekarnia... a zanim dojedziemy do piekarni, upłynie sporo czasu!" Dokoła tłum ludzi, krzyk, hałas, dziesięć tysięcy osób, dziesięć tysięcy par oczu - wszystko to trzeba znieść, a przede wszystkim tę myśl: "Ich jest dziesięć tysięcy, jednak żadnego nie stracą, tylko mnie stracą!" No, ale to wszystko - to dopiero wstęp. Na szafot prowadzą schodki:(...)

(...)pomyśleć tylko, że to tak do ostatniego ułamka sekundy, kiedy już głowa leży na pniu i czeka... i wie, i nagle usłyszy nad sobą, jak zgrzytnęło żelazo! To się na pewno usłyszy! Ja, gdybym leżał, umyślnie bym słuchał, i usłyszał! Może to trwać najwyżej jedną dziesiątą sekundy, ale na pewno się słyszy!

Fiodor Dostojewski (fragment powieści Idiota, 1869)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz