Fiodor Dostojewski (fragment powieści Idiota, 1869)
12 listopada 2012
miasto. . .
Był tam nieduży wodospad, który
spadał z wysokiej góry, taką cienką nitką, prawie prostopadle - biały, szumny, pienisty; spadał z wysoka, a
zdawało się, że z dosyć niska; był o pół wiorsty, a zdawało się, że jest do niego pięćdziesiąt kroków. Lubiłem po
nocach słuchać jego szumu. I właśnie w takich chwilach dochodziłem niekiedy do wielkiego zdenerwowania.
Czasami też w południe, kiedy znalazłem się gdzieś w górach i stanąłem samotnie na wierzchołku góry - a
dokoła sosny wiekowe, duże, pachnące żywicą, na szczycie skały stary średniowieczny zamek, ruiny, a nasza
wioska daleko w dole, tak że ledwo ją widać, słońce jaskrawe, niebo błękitne, cisza okropna - wtedy właśnie
ciągnęło mię dokądś nieprzeparcie i takie wciąż miałem wrażenie, że jeśli pójdę wprost przed siebie i będę iść
długo, długo, to zajdę za tę linię, za tę właśnie linię, gdzie niebo styka się z ziemią, i tam nastąpi rozwiązanie
całej zagadki: od razu ujrzę nowe życie, tysiąc razy huczniejsze i potężniejsze niż nasze. Wciąż mi się śniło
miasto duże jak Neapol, a w nim tyle pałaców, gwaru, huku, ruchu...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz