29 stycznia 2013

a w powietrzu, jakby umyślnie, zawisła martwa cisza. . .

(...)instynktownie zamarł na miejscu, stłumił oddech i zaczął nasłuchiwać. Wszędzie zalegało głębokie milczenie, a w powietrzu, jakby umyślnie, zawisła martwa cisza.
       „I tylko cisza szepce - przypomniał mu się nie wiedzieć czemu ten wierszyk - byle nikt nie usłyszał, że przeskoczyłem; zdaje się, że nie.”Postał tak chwilę, po czym cichym krokiem ruszył po trawie w kierunku domu, wymijając ostrożnie drzewa i krzewy, skradając się i przysłuchując za każdym krokiem. Po pięciu minutach dobrnął do oświetlonego okna. Pamiętał, że pod samymi oknami stoi kilka wysokich gęstych krzaków dzikiego bzu i kaliny. Drzwi do ogrodu, znajdujące się po lewej stronie, były zamknięte - przechodząc przyjrzał im się uważnie. Wreszcie dotarł do krzaków i zaczaił się za nimi. Wstrzymywał oddech. „Trzeba przeczekać - pomyślał - jeżeli słyszeli moje kroki i nasłuchują, trzeba, żeby się uspokoili... byle tylko nie chrząknąć, nie kichnąć...”
       Przeczekał ze dwie minuty, lecz serce straszliwie łomotało mu w piersiach, a chwilami aż dusiło w gardle. „Nie, nie uspokoi się serce - pomyślał - nie mogę dłużej czekać.” Stał w cieniu za krzakiem, którego przód był oświetlony blaskiem padającym z okna. „Kalina, ja-gody, jakie czerwone!” - wyszeptał nie wiedząc czemu. Cichaczem, powoli stawiając bezgłośne kroki, podszedł do okna i wspiął się na czubki palców. Ujrzał(...).

 Fiodor Dostojewski (fragment powieści Bracia Karamazow, 1880)


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz