(...)
“Samobójca” - a Harry nim był- niekoniecznie musi żyć w
szczególnie bliskim kontakcie ze śmiercią, taki kontakt można mieć, nie będąc
samobójcą; ale właściwością samobójcy jest to, że swoje “ja” - obojętne, słusznie
czy niesłusznie - odczuwa jako szczególnie niebezpieczny, niepewny i zagrożony
element natury, że wydaje mu się, iż stale jest narażony i wystawiony na
niebezpieczeństwo, tak jak gdyby stał na szczycie skały, gdzie słabe pchnięcie z
zewnątrz lub drobna słabość od wewnątrz wystarczą, by strącić go w próżnię.
(...)
Ale podobnie jak bywają organizmy
skłonne do gorączki przy najbłahszym schorzeniu, tak też bywają natury, zazwyczaj
bardzo czułe i wrażliwe, które nazywamy “samobójcami”, skłonne przy
najmniejszym wstrząsie poddać się intensywnie wizji samobójstwa.
(...)
Z metafizycznego punktu widzenia sprawa
przedstawia się inaczej i o wiele jaśniej, gdyż przy takim spojrzeniu “samobójcy”
jawią się nam jako obciążeni poczuciem winy za indywidualizację, jako owe dusze,
które za cel życia uważają już nie doskonalenie się i kształtowanie samych siebie,
lecz unicestwienie się, powrót do matki, do Boga, do wszechświata.
(...)
Tak jak każda siła może stać się słabością (a w pewnych okolicznościach
nawet musi się nią stać), tak i na odwrót, typowy samobójca może ze swej pozornej
słabości uczynić siłę i oparcie, ba, czyni to nawet bardzo często. Do tych przypadków
zalicza się również przypadek Harry'ego, wilka stepowego. Jak tysiące jemu
podobnych, uczynił on z wyobrażenia, że o każdej godzinie droga do śmierci stoi
przed nim otworem, nie tylko młodzieńczo-melancholijną igraszkę fantazji, lecz
zbudował sobie z tej właśnie myśli pocieszenie i oparcie. Wprawdzie każdy wstrząs,
każdy ból, każda niepomyślna sytuacja życiowa natychmiast budziły w nim, jak we
wszystkich ludziach jego pokroju, pragnienie ucieczki przez śmierć, stopniowo jednak
stworzył sobie właśnie z tej skłonności filozofię, służącą życiu. Oswojenie się z myślą,
że to zapasowe wyjście stale jest otwarte, dodawało mu siły, budziło w nim ciekawość
wypróbowania cierpień i złych stanów, a gdy było z nim bardzo źle, mógł czasem ze
zgryźliwą radością, z pewnego rodzaju zadowoleniem z niepowodzenia, pomyśleć:
jednak jestem ciekawy, ile to właściwie człowiek potrafi wytrzymać! Jeśli osiągnąłem
już granicę wytrzymałości, to wystarczy mi tylko otworzyć drzwi i już mnie nie
będzie”. Jest wielu samobójców, u których takie właśnie myśli wyzwalają niezwykłe
siły.Z drugiej strony wszyscy samobójcy dobrze znają walkę z pokusą samobójstwa. Każdy w jakimś zakątku swojej duszy wie aż nadto dobrze, że samobójstwo jest wprawdzie wyjściem, ale przecież tylko jakimś wyjściem nędznym, nielegalnym, zapasowym, i że w zasadzie szlachetniej i piękniej jest dać się pokonać przez samo życie niż ginąć z własnej ręki. Ta świadomość, to złe sumienie, którego źródło jest takie samo jak źródło nieczystego sumienia tak zwanych masturbantów, skłania większość“samobójców” do nieustannego zmagania z pokusą. Walczą tak, jak kleptoman walczy ze swoim nałogiem.
(...)
W końcu, w wieku lat czterdziestu
siedmiu, wpadł na pewien szczęśliwy i nie byle jaki pomysł, który często sprawiał mu
radość. Pięćdziesięciolecie swoich urodzin ustalił jako dzień, w którym pozwoli sobie
na samobójstwo. Tego dnia - tak sobie postanowił- będzie mógł swobodnie
skorzystać lub nie skorzystać z zapasowego wyjścia, zależnie od nastroju dnia. A
teraz niech się dzieje, co chce, niechby nawet zachorował, zubożał, doznawał bólu i
goryczy - wszystko jest ograniczone terminem, wszystko może trwać najwyżej tylko
tych kilka lat, miesięcy, dni, których liczba z każdym dniem maleje. I rzeczywiście, o
wiele łatwiej znosił teraz niejedno niepowodzenie, które dawniej dręczyłoby go
dotkliwiej i dłużej, ba, może wstrząsnęłoby nim do głębi. Jeśli z jakiegokolwiek
powodu było mu szczególnie źle, jeśli do opuszczenia, osamotnienia i zdziczenia jego
życia dołączały się jeszcze nadzwyczajne dolegliwości lub straty, wtedy mógł tym
cierpieniom powiedzieć: “Poczekajcie tylko jeszcze dwa lata, wtedy ja będę waszym
panem!” Po czym z lubością wyobrażał sobie, jak to rankiem w pięćdziesiątą
rocznicę urodzin napływać będą listy i powinszowania, gdy tymczasem on, pewny
swej brzytwy, żegnać się będzie z bólem i zamknie za sobą drzwi. Wtedy artretyzm w
kościach, melancholia, ból głowy i żołądka nic mu już nie zrobią!
Hermann Karl Hesse (fragmenty powieści egzystencjalnej Wilk stepowy, 1927)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz