— Strzelił pan w powietrze — rzekł Naphta panując nad sobą i opuścił broń. Settembrini odparł:
— Strzelam, gdzie mi się podoba.
— Będzie pan raz jeszcze strzelał.
— Ani myślę. Teraz kolej na pana. — Pan Settembrini podniósł głowę, spozierając w niebo, i stanął zwrócony nieco bokiem, niezupełnie frontem do przeciwnika. Był to wzruszający widok. Jasne było, że słyszał, iż nie należy prosto wystawiać się na strzał przeciwnika, i że postępuje w myśl tej wskazówki.
— Tchórzu! — krzyknął Naphta; w okrzyku tym brzmiało ludzkie przyznanie, że trzeba więcej odwagi, by strzelać do drugiego, aniżeli by pozwolić strzelać do siebie. Potem podniósł broń w sposób, który nie miał już nic wspólnego z walką, i wypalił sobie prosto w skroń.
Żałosny, niezapomniany widok! Zatoczył się o parę kroków wstecz, podczas gdy góry głośno i przenikliwie odrzucały sobie jak piłkę echo jego czynu, po czym runął wyrzucając nogi ku przodowi i, opisawszy całym ciałem łuk ku prawej stronie, padł twarzą w śnieg.
Przez chwilę stali wszyscy jak wryci. Settembrini odrzucił daleko od siebie broń i pierwszy podbiegł do niego.
— Infelice! — wołał. — Che cosa fai per l’amor di Dio!*
Thomas Mann (fragment powieści Czarodziejska góra, 1924)
* Infelice!... Che cosa fai... (wł.) — Nieszczęsny! Co czynisz, na miłość boską!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz