Oto nasz dobry znajomy, oto Hans Castorp! Poznaliśmy go już z daleka po
bródce, która mu urosła, gdy siedział jeszcze przy gorszym stole rosyjskim. Pała,
choć przemoczony do nitki, jak wszyscy. Nogi mu ciężą z powodu grud ziemi, ale
biegnie z bagnetem w zwisającej pięści. Patrzcie, nastąpił na rękę koledze, który
padł — wdeptuje ją podkutymi butami w błotnisty, odłamkami gałęzi pokryty grunt.
A jednak to on. I co takiego — śpiewa! Nuci tak czasem człowiek osłupiały w bezmyślnym
podnieceniu, nie wiedząc, że to robi — i tak on zużywa swój rwący się
oddech, by sobie podśpiewywać:
Niejedno miłe słowo
Jam wyrył w korze jej —
Pada. Nie, rzucił się tylko na ziemię, albowiem nadlatuje wyjąc piekielny pies,
olbrzymi granat, diabelska głowa cukru. Leży twarzą w chłodnym błocie, z rozstawionymi
nogami, odwrócone stopy wbija obcasami w ziemię. A twór zdziczałej
nauki, naładowany tym, co najokropniejsze, pada jak szatan o trzydzieści kroków na
ukos przed nim, zarywszy się głęboko w grunt, pęka tam z okropną mocą i wybucha
wysoką fontanną ziemi, ognia, żelaza, ołowiu i rozerwanych ciał ludzkich. Leżeli
tam dwaj przyjaciele, którzy przytulili się do siebie w potrzebie; teraz zmieszali się
z sobą i zniknęli.
O, wstydźmy się my, którzy będąc cieniami jesteśmy bezpieczni! Przerwijmy
naszą opowieść! Czy nasz znajomy został trafiony? Sądził przez chwilę, że tak.
Ogromna gruda ziemi uderzyła go w udo, zabolało mocno, ale to nic. Zrywa się,
zatacza się kulejąc, nogi mu ciężą i śpiewa nieprzytomnie:
A po-szum jej gałą-ęzi
Jak gdy-by wołał mnie —
I tak w zgiełku, w deszczu, w zmierzchu znika nam z oczu.
Thomas Mann (fragment powieści Czarodziejska góra, 1924)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz