07 marca 2013

była zima. . .

Była zima, taka jak w tej dolinie.
Po ośmiu suchych miesiącach spadły deszcze
I góry koloru słomy zazieleniły się na krótko.
Także w jarach, gdzie łączy z granitem
Kamienne swoje korzenie szare drzewo laurowe,
Na pewno prąd znów zajął dawne łożyska.
Eukaliptusy pienił morski wiatr
I spod chmur, przełamanych kryształem budowli,
Kolczastymi światłami jarzyły się doki.

Nie jest to miejsce, gdzie na taflach piazza
Pod markizą kawiarni patrzy się na tłum
Ani gdzie gra się na flecie w oknie nad wąską ulicą,
Kiedy sandałki dzieci stukają w sklepionej sieni.

Usłyszeli o kraju obszernym i zupełnie pustym,
Odgrodzonym górami, więc szli, zostawiając krzyże
Z cierniowego drzewa i ślady ognisk.
Zdarzało się im zimować w śniegach przełęczy
I ciągnąć losy, i gotować kości towarzyszy.
Więc po tym gorąca dolina, gdzie można uprawiać indygo,
Wydała się im piękna, a dalej, w zwiniętych mgłach
Pełznących w pieczary brzegu, pracował ocean.

Śpij, a ułożą się w tobie przylądki i skały,
Rady wojenne nieruchomych zwierząt w pustkach,
Bazyliki jaszczurów, musująca biel.
Śpij na płaszczu, kiedy koń szczypie trawę,
A orzeł zdejmuje pomiary przepaści.

Budząc się, będziesz miał swoje cztery strony świata.
Zachód, pusta muszla z wody i powietrza.
Wschód, zawsze za tobą, niebyła pamięć ośnieżonej jodły.
I tylko, w przedłużeniu rozpostartych rąk,
Mosiężna trawa, północ i południe.

Jesteśmy biedni ludzie, doświadczeni.
Koczowaliśmy pod różnymi gwiazdami.
Gdzie można zaczerpnąć w kubek wody z mętnej rzeki
I ukroić podróżnym nożem kromkę chleba,
Tam jest miejsce, przyjęte, nie wybrane.
Pamiętaliśmy, że tam skąd jesteśmy, były ulice i domy,
Więc i tutaj musiały być domy, szyld siodlarza,
Galeryjka i krzesło. Ale głuche obszary,
Pod zmarszczoną skórą ziemi przechadzający się grom,
Przybój i patrol pelikanów niweczyły nas.
Jak odkopany w glinie grot przepadłych plemion
Żywiących się jaszczurkami i mąką z żołędzi
Była waza, przywieziona znad innego morza.

A tutaj idę ja, po wiecznej ziemi,
Malutki, podpierając się laseczką.
Mijam park wulkaniczny i leżę u źródła,
Nie wiedząc, jak wyrazić co zawsze i wszędzie:
Pod moimi piersiami i brzuchem ona, tak istniejąca,
Że za każdy jej kamyk jestem wdzięczny.
Przywieram do niej, mój puls czy jej słyszę?
A, niewidzialne, przesuwają się nade mną rąbki jedwabnych szat,
Ręce, gdziekolwiek były, dotykają mego ramienia.
Albo i drobny śmiech raz kiedyś, przy winie,
Nad lampionami w magnoliach, bo wielki mój dom.

Berkeley, 1964

                                                           Czesław Miłosz (z tomu Gucio zaczarowany, 1965)


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz